Aleksandar Vuković: Legia musi być pierwsza po rundzie zasadniczej
02.02.2017 08:54
Vuko za tobą wyjątkowy rok. Pełen emocji i sukcesów. Pierwsze pięć miesięcy to współpraca ze Stanisławem Czerczesowem, postacią wyjątkową, przerysowaną w prasie jako kat. Dużo się nauczyłeś od Rosjanina?
- Rozmawialiśmy chyba dokładnie rok temu na Malcie, miałem wtedy przyjemność być w sztabie trenera Czerczesowa. To doświadczony człowiek i trener, od którego niewątpliwie bardzo dużo się nauczyłem. Dla mnie, człowieka zaczynającego dopiero przygodę z trenerką, bycie przy kimś takim było fajną sprawą. Wiele się nauczyłem. Jest mega inteligentny, był piłkarzem i posiada sporą mądrość sportową. Świetnie odczytuje co chcą zrobić ludzie, jakie mają zamiary. To pomocne przy podejmowaniu decyzji. Otrzymałem od niego sporo cennych rad, zobaczyłem też wiele sytuacji i to jak sobie w nich radził. W sumie współpracowaliśmy od października i było to dla mnie ogromne doświadczenie.
- Ogólnie to co działo się w 2016 roku to taki przyspieszony kurs na trenera. Śmieję się, że wygląda to, jakby ktoś te klocki specjalnie dla mnie układał. Najpierw współpraca ze wspomnianym Czerczesowem, od Hasiego też się wiele nauczyłem, a teraz mogę pracować z Magierą. To dla mnie wspaniała sprawa.
W wielu wywiadach podkreślałeś, że Hasi to dobry trener. Ale on zrobił kilka ruchów, którymi sam się skreślił. Byłeś piłkarzem. Jeśli trener po meczu wskazuje palcem winnych porażki na konferencji prasowej, to w szatni jest skreślony.
- Nie mówię, że nie popełnił błędów, ale ja mam inną perspektywę oceny Hasiego. Ja z tego okresu z Besnikiem wyniosłem bardzo wiele dla siebie. Warsztatowo to bardzo wartościowy trener. Natomiast trafił do klubu w trudnym momencie – po dużym sukcesie, po odejściu trenera, który zrobił tutaj piorunujące wrażenie na wszystkich. Trzeba było z marszu to wszystko kontynuować, a nie było to łatwe. Drużyna z początku sezonu nie była tą, która kończyła poprzedni sezon. To prawda, że w kilku kwestiach popełnił błąd, ale w kilku też zachował się idealnie. Pamiętajmy, że to on zbudował nam środek pomocy. Gdyby nie on nie byłoby w Legii Moulina, Odjidji-Ofoe i Kopczyńskiego też by pewnie nie było.
Podstawowym problemem wydaje się komunikacja z zespołem, lub też jej brak. Nie potrafił znaleźć z zawodnikami wspólnego języka, dogadać się.
- Teraz patrząc na to z perspektywy czasu, gdy poczyta się artykuły prasowe, ale również posłucha głosów z klubu, można odnieść wrażenie, że faktycznie nie było to na najwyższym poziomie. Mój kontakt z Hasim był jednak bardzo dobry – od samego początku, do samego końca. Nie bardzo rozumiem ludzi, którzy wylewają teraz swoje żale, a nie potrafili tego zrobić gdy Hasi był trenerem. Można było przecież przyjść i powiedzieć mu prosto w twarz to, co leży na wątrobie. Kto wie, może wtedy by się to inaczej potoczyło. W każdym razie ja, jako lojalny współpracownik Besnika, mogę i chcę o nim mówić tylko dobrze.
W tej sytuacji winne są wszystkie strony – trener mógł zachować się inaczej, piłkarze również.
- Klub też, bo nagle musieliśmy przebudować właściwie wszystko, zaczynać od zera. I już na początku tej budowy, i niejako przy okazji trzeba było awansować do Ligi Mistrzów. To, że się udało, to naprawdę duża sztuka i to nawet mając słabszych rywali. Wielkie brawa dla piłkarzy i całego sztabu. Nie mieliśmy drużyny, ona się dopiero tworzyła. Nie mogło jej być ani w lipcu, ani w sierpniu. Było za dużo zmian, to był jeden wielki plac budowy. Udało się, bo jak wspomniałem, środek pomocy, najlepszy od lat, zawdzięczamy Hasiemu. Kopczyński chciał odejść, byłem wtedy tłumaczem między piłkarzem a trenerem. „Kopa” był stanowczy, nalegał na wypożyczenie do Arki Gdynia. Hasi tłumaczył mu, że widzi w nim duży potencjał i że w odróżnieniu od innych trenerów, da mu szanse. Tak się stało, w meczu z Jagiellonią zagrał i wykorzystał ten moment.
Po okresie z Hasim przyszło kolejne ważne doświadczenie w twoim życiu. Po raz pierwszy samodzielnie poprowadziłeś Legię w meczu z Wisłą w Krakowie. Stres był duży?
- Bardzo duży. Wiedziałem, że to będzie tylko jeden mecz. Sytuacja była taka, że przegrywając mogliśmy spaść na ostatnie miejsce w tabeli. Wiele osób nie zdawało sobie sprawy z poziomu trudności tego spotkania. Niby grała ostatnia w tabeli Wisła, ale tabela zakłamywała obraz rzeczywisty. Mówiłem o tym przed i po meczu i czas pokazał, że miałem rację. Krakowianie mieli taką serię, że chyba nikt w Małopolsce nawet nie zremisował w lidze, dopiero Cracovii się udało. Wisła była wtedy dla rozbitej psychicznie Legii bardzo trudnym rywalem. Po ostatnim gwizdku byłem dumny z remisu, z tego jak drużyna zareagowała i co pokazała. Mieliśmy trochę szczęścia, Arek Malarz obronił karnego. Ale uzyskaliśmy bardzo dobry wynik w tym momencie.
Po tym meczu przyszedł Jacek Magiera, zostałeś asystentem, dostałeś wolną rękę i masz być sobą. Piłkarze podkreślają na każdym kroku, że takie atmosfery w szatni dawno już nie było. Po filmikach z szatni widać, że wprowadziłeś pierwiastek kieleckiej bandy świrów.
- Ta atmosfera, radość, spontaniczność, to istotny element życia każdego zespołu. Pewnie nie będzie tak, że do końca życia będę pracował w Legii. Ale gdziekolwiek bym nie był, będę się starał przekonać wszystkich wokół, by nie zapominać o tych elementach. Duch szatni, duch drużyny, to niezwykle ważne sprawy. W drużynie zawsze jest mnóstwo osobowości, każda z nich ma swoje ambicje, charaktery, problemy czy pomysły do realizacji. Musimy tworzyć grupę, wspólnotę, które radości i smutki przeżywa razem. Od tego jak jesteśmy zwarci, jak dobrze potrafimy ze sobą żyć, będzie zależało to, jak daleko możemy zajść i jak duże sukcesy razem osiągnąć. Od tego zależy jak długo będziemy w stanie utrzymać dobrą serię i jak szybko będziemy w stanie wyjść z dołka. W tej branży zawsze pojawiają się problemy, kiedyś tak będzie również z nami.
Dzięki filmom publikowanym na oficjalnej stronie możemy zobaczyć ogromna radość po zwycięstwach w szatni. Przekonałeś do śpiewania nie tylko poszczególnych obcokrajowców, ale przekonałeś też prezydenta RP.
- W budowaniu atmosfery bardzo ważna jest spontaniczność, wyczucie kiedy i co można, a kiedy nie jest to wskazane. Planując śpiewy z obcokrajowcami czy też z panem prezydentem, pewnie coś by się nie udało, nie powiodło. Prezydent np. mógłby się w szatni nie pojawić, a obcokrajowcy nie podążyliby za rzuconym hasłem. Po tylu latach w szatni, ja to wyczucie mam. Gdy wygrywa się z Lechem w doliczonym czasie gry, choć gola traci się w ostatniej minucie, to eksplozja radości jest tak duża, że nie można tego przegapić. Taki moment trzeba wykorzystać do wzmocnienia więzi między nami. Czułem taką euforię w drużynie, że musiałem coś z tym zrobić i tak też zrobiłem. Do meczu z Lechią, nawet po zwycięstwach, sztucznie tłumiliśmy w sobie radość. Wtedy powiedziałem dość tego, wyrzućmy to z siebie, doceńmy swoją pracę i to, co osiągamy. Radość była ogromna, a to jak zostało to odebrane, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Dzwoniono do mnie ze wszystkich krajów, w jakich mieszkałem czy pracowałem. Filmy zrobiły furorę w Internecie. Fajnie, że tak to się potoczyło. Teraz trzeba będzie wyczuć kolejne takie momenty. Nie zawsze będzie różowo, nie zawsze będzie kamera w szatni. Ważne byśmy zawsze tworzyli rodzinę, która się wspiera i rozumie.
Bardzo przeżywasz mecze, żyjesz nimi razem z drużyną. Było to widać choćby we wspomnianym meczu z Lechem i po jego zakończeniu. Potem przeprosiłeś za swoje zachowanie. Ale właściwie dlaczego? Niczego złego nie zrobiłeś.
- Nie wracajmy do tego czy przeprosiłem, czy też nie. Byliśmy wtedy po zwycięstwie z Lechią, widać było, że coś się ruszyło. Ale po przerwie na kadrę przegraliśmy z Pogonią i pojawił się delikatny hamulec ręczny. Gdy wygraliśmy w takich okolicznościach z Lechem, wiedziałem, że teraz może nastąpić pewnego rodzaju przełom, że ta energia i ten duch pozwolą zespołowi wrócić na właściwe tory. To był mecz przełomowy i dlatego radość była we mnie ogromna.
Liga Mistrzów – przeogromny bagaż doświadczeń i nauk. Co cię najbardziej zaskoczyło w trakcie tej fazy grupowej rozgrywek?
- Przede wszystkim to mam nadzieję, że o tym jak duży to bagaż doświadczeń, nie będziemy musieli rozmawiać przez następne kilkanaście lat i wspominać tego, co się wydarzyło jesienią 2016 roku. Nie było nas w Lidze Mistrzów 21 lat i mam nadzieję, że teraz będziemy się tam dobijać regularnie. Musimy zrobić co w naszej mocy, aby w 2017 roku zagrać tam ponownie. Tym bardziej, że planowane są zmiany, reformy i potem może być trudniej. Mam nadzieję, że w tym roku, zdobędziemy kolejne doświadczenia.
- Na pewno jest to ogromne przeżycie, świadomość o tym co się wydarzyło, zwiększa się wraz z upływającym czasem. Co mnie najbardziej zaskoczyło? To, że tak szybko z totalnego dramatu jakim był mecz z Borussią w Warszawie, potrafiliśmy przejść do naprawdę wysokiego poziomu. W tym pierwszym meczu byliśmy tylko tłem dla rywali, a potem zagraliśmy kilka bardzo fajnych i przyzwoitych spotkań. Nawet ten mecz w Dortmundzie był innym i dużo lepszym spektaklem, niż ten w Warszawie. Zresztą za ten mecz w Niemczech, dostałem najwięcej gratulacji i pochwał z Serbii. To jak nasza drużyna się tam zaprezentowała, zrobiło duże wrażenie.
A brałeś kiedyś udział jako piłkarz czy jako trener, w bardziej zwariowanym meczu? Mam wrażenie, że nawet na trybunach czy na ławce trenerskiej BVB nie wiedzieli do końca, co się dzieje.
- Tak, to był mecz wyjątkowy. Myślę, że nikt z uczestników tego wydarzenie, nie przeżył wcześniej czegoś podobnego. Rzadko się zdarza i taki wynik i taki przebieg meczu. Wystarczy nadmienić liczbę rekordów pobitych w tym spotkaniu. Borussia nigdy wcześniej nie straciła tylu goli w europejskich pucharach. Później w meczu ze Sportingiem pokazaliśmy, że potrafimy grać też inaczej – a to bardzo ważne. Potrafimy nie tylko iść na wymianę ciosów i grać otwarty futbol, ale też wyrachowanie, na zero z tyłu. Dało to efekt – zajęliśmy miejsce premiowane grą w Lidze Europy.
Mecz z Realem w Warszawie. Po golu na 3:2 skakałem jak oparzony. A co działo się w twojej głowie?
- Najpierw było coś zupełnie odwrotnego. W pierwszej minucie Bale trafia na 1:0 i zastanawiałem się, czy nie pójdzie to w złą stronę. Natomiast jak objęliśmy prowadzenie 3:2 było uczucie radości, dumy, ale i żalu, że to wszystko dzieje się przy pustych trybunach. Wszystko to naraz uderzało we mnie, takie myśli mnożyły się w głowie.
Udało się awansować do Ligi Europy, tam już czeka na was Ajax. Graliście z nimi dwa lata temu, ale to są już dwa zupełnie różne zespoły. Ajax nie ma Milika, Legia ma Rado, Odjidję-Ofoe. To plus doświadczenia z Ligi Mistrzów pozwoli powalczyć Legii z Ajaksem jak równy z równym?
- To jak drużyna wyglądała pod koniec ubiegłego roku, jak potrafiła sobie radzić w trudnych sytuacjach, odwracać losy spotkania, to pozwala nam myśleć pozytywnie, podchodzić do rywala bez żadnych kompleksów. Ajax nie jest słabszy, nie jest w gorszej pozycji, może nas pokonać, ale czeka ich bardzo trudne zadanie. A to już jest dla nas wiele, w takich kategoriach powinniśmy myśleć. Pamiętam jak przed ostatnim meczem w fazie grupowej Ligi Mistrzów ze Sportingiem mówiono, że Legia ma dużo do stracenia. Nie zgadzałem się z tym. Legia stawała przed szansą osiągnięcia czegoś, o czym nikt po losowaniu nawet nie myślał. To zespół z Lizbony miał sporo do stracenia. I podobnie jest teraz. Awans do 16 najlepszych zespołów w Lidze Europy, byłby ogromnym sukcesem. Stać nas na to, ale nie ma co wywierać na zespole niepotrzebnej presji.
W ekstraklasie Legia traci 4 punkty do Lechii i Jagiellonii. Ale jak posłucham piłkarzy, kibiców czy ludzi z otoczenia, to każdy już teraz widzi Legię na pierwszym miejscu w tabeli. Takie myślenie jest trochę niebezpieczne.
- Podobna sytuacja miała miejsce rok temu na Malcie. Każdy był przekonany, że będziemy wygrywać mecz za meczem i szybko przegonimy Piasta. A rzeczywistość była taka, że do mistrzostwa potrzebowaliśmy zwycięstwa na własnym boisku w ostatniej, 37. kolejce. To najlepiej pokazuje, jak to wszystko wyglądało, że niełatwo było to osiągnąć. Musimy więc przekonać zespół, że z jednej strony warto wierzyć we własne siły i umiejętności oraz w to, że jest się najlepszym, a z drugiej strony mieć pokorę. W tym roku sytuacja jest trudniejsza niż w zeszłym. Nie walczymy tylko z Piastem, ale z Lechią, Jagiellonią i Lechem. Tych chętnych jest więc więcej. My musimy być pierwsi po zasadniczej części sezonu. Nie zagwarantuje nam to mistrzostwa, ale da pewien komfort. W przeciwnym razie możemy mieć więcej kłopotów niż możemy się spodziewać. Tak jak my jesteśmy głodni sukcesów, tak inni zrobią co w ich mocy, aby tych sukcesów nie osiągała Legia, by ktokolwiek inny był na końcu na pierwszym miejscu. To jest niby normalne, ale musi budzić w nas dużą czujność. Nie możemy dopuścić do tego by coś nadrabiać w ostatnich trzech kolejkach. Inaczej mogą pojawić się niuanse, ktoś zagra u siebie ze słabo dysponowanym rywalem, a my na wyjeździe z ekipą, która zagra najlepszy mecz w sezonie… O takich rzeczach lepiej myśleć już teraz. Inaczej może być trudno, a na koniec musielibyśmy przyznać, że wszystko jest naszą winą.
W minionym roku nie tylko zebrałeś mnóstwo doświadczeń, ale też zbierałeś kolejne papierki trenerskie. Masz już kurs UEFA A, myślisz już o tym aby kiedyś pracować na własny rachunek?
- Tak jak wspomniałem, mam wrażenie, że wszystko układa się pode mnie. Ukończyłem kurs UEFA A, w praktyce mam już solidny bagaż doświadczeń. Mam sygnały, że ludzie są zadowoleni z mojej pracy. Nie jestem tutaj tylko dlatego, że kiedyś grałem dla Legii, ale wnoszę coś do tego zespołu. Na razie wszystko idzie spokojnym i naturalnym tokiem. Teraz będę chciał się dostać na kurs UEFA Pro. Kiedy już uda się go skończyć, wtedy przyjdzie czas na samodzielną pracę.
W Legii?
- Życie chyba nie zna takich przypadków, by pracować jako pierwszy trener tylko w jednym klubie. Moją ambicją jest tak pracować i się rozwijać, by kiedyś zasłużyć na bycie pierwszym trenerem Legii i by wtedy sprostać zadaniu. Do tego będę dążył, to jedna z takich moich wymarzonych posad. Ale na to trzeba będzie solidnie zapracować.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.