Aleksandar Vuković (lipiec 2019)

Aleksandar Vuković: Mam szatnię z ambitnymi zawodnikami

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Rzeczpospolita

06.12.2019 15:20

(akt. 08.12.2019 09:00)

- Teraz to jest moja drużyna. Na pewno będzie ulepszana, ale będą to już bardziej kosmetyczne prace, inne od tych zmian, jakich dokonaliśmy latem. Pamiętam, co mówiłem po zakończeniu poprzedniego sezonu o tym, czego potrzebujemy. Uważam, że udało nam się zrealizować obietnicę. Pamiętam nawet, że mówiłem, że w najgorszym wypadku z przeprowadzonych przeze mnie zmian skorzysta ktoś inny. Na szczęście zrobiłem, co było niezbędne, i nadal jestem trenerem. Teraz jest to drużyna zbilansowana, zbudowana na zdrowych zasadach, w większości ukierunkowana na pracę i rozwój - mówi w rozmowie z Michałem Kołodziejczykiem z "Rzeczpospolitej" trener Legii Warszawa, Aleksandar Vuković.

Jak pan określi fakt, że Legii już trzeci sezon z rzędu nie ma w fazie grupowej europejskich pucharów? Wstyd? Kompromitacja?

Pana słowa są za mocne, ale rozumiem, że kibice mają prawo ich używać. Byłem w tym klubie, kiedy wchodziliśmy do Ligi Mistrzów i w niej graliśmy. Kiedy udało nam się to po ponad dwudziestu latach przerwy, wielu ludzi czuło niezadowolenie ze stylu, w jakim tego dokonaliśmy. Byłem też świadkiem, kiedy kibicom nie pasowało, że co roku nie wychodzimy z grupy Ligi Europy do fazy pucharowej. Mam z tym problem.

To znaczy?

Nie znoszę, kiedy ludzie nie szanują sukcesów, lekceważą je, kiedy wszystko się deprecjonuje. Takie podejście prowadzi do problemu, jaki mamy teraz. Od trzech lat nie ma nas w Europie, a zaczęło się to przecież zaraz po sezonie, w którym graliśmy w Lidze Mistrzów. To, co się dzieje, nie jest efektem tego, co wydarzyło się w klubie ostatnio, ale kilka lat wstecz. Awansowaliśmy do Ligi Mistrzów dzięki naszej pracy przez kilka wcześniejszych sezonów i dzięki temu, że trafiliśmy na jedynego rywala, którego w tamtym momencie mogliśmy wyeliminować. Z grupy Ligi Mistrzów wyszliśmy do wiosennej fazy Ligi Europy i to był moment, którego w klubie nie wykorzystano, żeby zbudować coś stałego, coś, co nie będzie obciachem. Kiedy z boiska podnosi się dwadzieścia milionów euro, a mimo to podejmuje decyzję o sprzedaży Nikolicia i Prijovicia, szukając w zamian piłkarzy z kartą na ręku, to coś jest nie tak. Przez dwa okienka transferowe osłabiano drużynę, która coś osiągnęła i zaczynała się tworzyć, doprowadzano do coraz trudniejszej sytuacji. Tak naprawdę to ciągle walczymy teraz – od początku, od podstaw – by znaleźć się w miejscu, w którym byliśmy w grudniu 2016 roku. To nowy początek i wszystko idzie w dobrym kierunku. Nie zakwalifikowaliśmy się do Ligi Europy po meczach z Glasgow Rangers – nie pamiętam, kiedy przeszkodą nie do przejścia był dopiero rywal na tym poziomie. Z mojej perspektywy Legia pokazała w tym starciu bardzo dużo.

Słyszał pan na pewno, że Rangersi byli słabi i że Legia powinna była ich przejść?

Takie mówienie to dopiero jest obciach. Z jednej strony – kibic świadomie śmieje się z ekstraklasy i jej poziomu, z drugiej – przychodzi Europa i pojawia się lekceważące podejście do rywala, niezależnie od tego, z kim by się grało. Z fińskim FC Kups wygraliśmy u siebie tylko 1:0, w rewanżu nie wykorzystaliśmy rzutu karnego i trzeba było się martwić. Krytyka zmiotła nas z powierzchni, a cztery tygodnie później Kups świętowało mistrzostwo Finlandii, zostawiając za sobą Helsinki – klub z dużo lepszymi wynikami w ostatnich sezonach w Europie niż nasze. Tak jak nie rozumiem, dlaczego jako Legia mielibyśmy się bać Rangersów, tak moglibyśmy lekceważyć Finów. Oba uczucia są mi zupełnie obce. Kiedy wylosowaliśmy klub z Glasgow, wiedziałem, że przyjdzie nam się zmierzyć z kimś naprawdę mocnym. Steven Gerrard na samym początku swojej pracy nie brałby się za ekipę ogórków. Zaczął pracę z Rangersami, bo wiedział, co sobą reprezentują. Widziałem, co zrobili z Midtjylland i wiedziałem, że czeka nas ciężkie zadanie, po pierwszym meczu byłem pełen podziwu dla Legii, że pokazała tak wiele. Przypominam, że rok wcześniej odpadaliśmy po dwumeczu z luksemburskim Dudelange.

Pamięta pan, co wtedy czuł?

Wiedziałem, że to żaden przypadek, ale efekt wielu wydarzeń – niewykorzystania swojego momentu. W przeddzień walki o Ligę Mistrzów w 2016 roku dostaliśmy takich zawodników jak Vadis Odjidja-Ofoe czy Thibault Moulin, którzy trafili do Legii tylko dlatego, że namówił ich na to trener, który akurat wtedy był w Legii. W lidze niby dominowaliśmy, a jednak mistrzostwo zapewnialiśmy sobie w ostatnich kolejkach. To było oczywiste, że los się kiedyś odmieni, że taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Zamiast grzecznie podziękować, wykorzystać szansę, wzmocnić się i w kolejnych latach wygrywać ligę bez patrzenia na zegarek w ostatnim meczu, przegapiliśmy okazję i doszliśmy do momentu, kiedy – tak jak z Dundalk – jeden strzał decydował o naszym awansie lub – jak z Sheriffem Tyraspol – jeden strzał decydował o awansie rywala.

To było rok wcześniej. A z Dudelange było jeszcze gorzej?

W pierwszym meczu prowadziłem Legię tymczasowo. Pamiętam to podejście – ciągle słyszałem, że gramy z kelnerami. Podszedłem do tego spotkania jak do każdego innego – zrobiłem dokładną analizę, nie patrzyłem, skąd jest ta drużyna, ale co prezentuje. Nigdy nikogo nie skazuję na porażkę po nazwie – nie stwierdzam, że ktoś jest super albo beznadziejny, tylko po tym, jakie ma logo. Dudelange nieszczęśliwie odpadło z walki o Ligę Mistrzów po meczach z Videotonem, nie miałem wątpliwości, że to bardzo dobra drużyna, i starałem się to przekazać zawodnikom. Mówiłem im, że tam jest facet, który zagrał w Borussii Dortmund ponad sto meczów, a żaden z moich zawodników nie wystąpił w Borussii ani razu. Po tym meczu załamały mnie jednak wypowiedzi zawodników. „Wstyd, hańba, przegraliśmy z kelnerami" – mówili. A to oznaczało, że nikt mnie w szatni nie słuchał albo nikogo nie było na odprawie. Dałem głośno do zrozumienia, jak żenujące jest dla mnie to zachowanie, jak niewytłumaczalne jest budowanie własnego poczucia wyższości na takim kłamstwie. Cztery dni później wygraliśmy z przyszłym mistrzem Polski Piastem Gliwice 3:1, ale w rewanżu nie prowadziłem już drużyny.

Teraz ma pan już inną szatnię?

Tak, czuję ją. Oczywiście trzeba pamiętać, że nigdy nie będzie idealnie, ale w dużym stopniu jest zapełniona ambitnymi zawodnikami, którzy chcą się rozwijać. Byłem w tym klubie jako piłkarz i asystent trenera i wiem, że nie jesteśmy w stanie sprowadzać wielkich gwiazd, które zagwarantują nam gole i punkty. Musimy być solidną, ciężko pracującą drużyną.

Zapis całej, ciekawej rozmowy z trenerem Aleksandarem Vukoviciem można przeczytać w "Rzeczpospolitej".

Polecamy

Komentarze (39)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.