News: Aleksandar Vuković: Nie każdy od razu musi być legionistą

Aleksandar Vuković: Nie każdy od razu musi być legionistą

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

14.04.2017 08:45

(akt. 07.12.2018 10:39)

- W Serbii jest na pewno dużo większa tolerancja na takie odzywki, będąc więc „ofiarą” nie przywiązuję do tego żadnej wagi. Pierwsza reakcja – OK, to mi się nie podoba, ale bardzo szybko o takich rzeczach zapominam. Wielu teraz żąda jakiegoś ukarania tej dziewczyny, a jak dla mnie to ona może teraz nawet podwyżkę dostać. Można kogoś nie lubić, można nazywać go frajerem – ja też parę osób w swoim życiu tak nazwałem i tego się nie wstydzę, bo mam prawo tak o kimś uważać – natomiast nikt nie ma prawa później sugerować, że to zachowanie jest spowodowane czymś innym niż tylko złością po porażce. Rzecznik prasowy Lecha nie wiedząc nic próbuje tłumaczyć to rzekomym moim zachowaniem, którego absolutnie nie było. To mnie trochę smuci. Rozumiem, że mogę być dla tej dziewczyny frajerem. Ale nie mówmy, że coś jej zrobiłem wcześniej, bo tak nie było - mówi w długim i ciekawym wywiadzie dla weszlo.com trener Legii, Aleksandar Vuković.

Swoją drogą, chyba w fajnych czasach się obudziliśmy, bo zawsze problemem w polskiej piłce były jakieś poważne incydenty i pogróżki, teraz szum potrafi wywołać niegroźna dziewczyna.

 


- Nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca. Jestem przekonany, że ona zrobiła co zrobiła z tego samego powodu, co trybuna Lecha skandowała „Vuković? Co…?”. Kibice Lecha są na mnie cięci i mogą być, mnie nie zależy na tym, by mnie lubili w Poznaniu. Po co jednak poważni dziennikarze z Poznania jak pan Radosław Nawrot podają, że to było spowodowane czymś, co się nie wydarzyło? W Poznaniu, gdzie mnie nie lubią, przekaz jest taki: biedna dziewczynka musiała tak powiedzieć, bo została wcześniej przez Vukovicia staranowana. Uważam, że to żałosne.


Zawsze nazywał pan siebie kibicem Partizanu, Legii czy z czasem Korony, bardzo pan się utożsamiał z miejscami, w których pan grał. To potęgowało nienawiść względem pana czy wręcz przeciwnie – kibice doceniali pana za tę prawdziwość i oddanie?


- O wiele dłużej niż piłkarzem czy trenerem jestem kibicem. Jeździłem na wyjazdy za Partizanem Belgrad, mogę o sobie powiedzieć, że jestem fanatykiem. Fanatykiem, który nigdy nie był chuliganem. Doskonale rozumiem wszystkie możliwe uczucia każdego fanatycznego kibica dowolnej drużyny, więc jako piłkarz nie wyobrażałem sobie grania w koszulce danego klubu bez emocjonalnego przywiązania się do barw. Jako trener dziś chciałbym, by zawodnicy, którzy grają dla klubu, doskonale wiedzieli i pamiętali, że to coś więcej niż miejsce pracy. Humor bardzo dużej grupy osób zależy od tego, jak wiedzie się ich klubowi. Doskonale znam te uczucia i wiem, że większość kibiców woli usłyszeć prawdę. Gdy w Kielcach powiedziałem od razu, że Legia jest dla mnie najważniejszym klubem w życiu i nigdy nie zmienię swojego podejścia, wielu myślało: „Co on opowiada?! Jakim prawem?!”. Każdy kibic po przemyśleniu to jednak uszanuje, bo wie, że tu nie ma żadnej próby przypodobania się w najłatwiejszy możliwy sposób. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że Legia jest taka czy taka. Nie tędy droga. Pierwszego dnia nie mogłem powiedzieć, że Korona jest dla mnie ważnym klubem, ale teraz mogę – cieszę się, gdy wygrywa, zawsze będę czuł do niej sentyment i  szanował.


W jaki sposób zaszczepić wśród dzisiejszych piłkarzy przekonanie, że Legia to dla nich coś więcej niż miejsce pracy? Niewielu dziś utożsamia się z barwami, wielu myśli raczej kategoriami: fajny klub, dobre miasto, niezłe zarobki, można pograć i się szybko wypromować.


- Nie chodzi o to, by każdy stawał się od razu legionistą, nie można tego wymagać. Bardziej chodzi o świadomość wielkości klubu i szacunek. To coś, na co stać każdego profesjonalistę. To nie jest klub, w którym przegrać czy wygrać jest wszystko jedno. Liczba kibiców i wielkość klubu nie powinna być jednak obciążeniem a dodatkowym impulsem i to rola trenera, by presja nie blokowała, a wyniosła na wyższy poziom. Można grać – z całym szacunkiem – dla Bruk-Betu i nie czuć presji czy oddechu kibiców po przegranym meczu. Dla mnie o wiele większą wartość niż wszystkie zarobione pieniądze ma to, że ja jestem dziś w Warszawie i ludzie zaczepiają mnie na każdym kroku. Prędzej czy później każdy zawodnik się o tym przekonuje.


Wydaje się, że ten duet kapitalnie dopełnia się charakterologicznie. Trener Magiera to oaza spokoju, pan potrafi ponieść się emocjom i wybuchnąć.


- Śmiejemy się, że czasami to ja jestem oazą spokoju, a trener Magiera potrafi pokazać oblicze, którego wielu by po nim się nie spodziewało. Każdy ma być sobą, w trenerce nie ma miejsca na udawanie. To jakim jesteś człowiekiem decyduje tak naprawdę, w jaki sposób wykorzystasz swoją wiedzę merytoryczną. Możesz mieć największą wiedzę, znać wszystkie cytaty trenerów, natomiast w danej chwili ty się zachowasz według własnego charakteru i osobowości.


Mówiąc szczerze – nie wyobrażam sobie Magiery krzyczącego w szatni.


- To takie zgubne myślenie. Wielu myślało też, że Czerczesow wszystkich ustawia po kątach i nie wiadomo jak się drze, a to człowiek, który podczas swojej pracy podniósł głos może ze dwa razy. Trener Czerczesow opowiadał fajną anegdotę w szatni, jak będąc małym chłopcem mieszkał na wsi i prowadził krowę do wodopoju. W pewnym momencie przestała iść. Krzyczał na nią – nic. Machał rękami – nic. Ciągnął na siłę – nic. Zawołał ojca. Ojciec podszedł i powiedział:

 

– No i po co ty się drzesz? Nie krzycz, pogłaskaj.

 

No i ojciec pogłaskał krowę, powiedział „chodź, chodź” i krowa za nim poszła. Z zawodnikami jest podobnie – krzyk często bywa wyłącznie destrukcyjny. Czasami mogę wyglądać na wariata, ale mam w sobie kontrolę i na pewno nie zacznę krzyczeć na drużynę, gdy ona tego nie potrzebuje. Kibicom się wydaje, że moment na krzyk jest wtedy, gdy wynik jest niekorzystny. Niekoniecznie, jest właśnie odwrotnie. Trzeba to wyczuć.

 

Natomiast co do Jacka uważam, że zrobił naprawdę wielką rzecz. Ludzie tego nie doceniają, przypisują to nieprawdopodobnemu potencjałowi drużyny. Legia oczywiście ma wielki potencjał, ale to, że na ostatniej prostej jesteśmy w ścisłej czołówce i potrafiliśmy to połączyć meczami w europejskich pucharach, to dowód na jego wielkie umiejętności. Jeśli przeanalizujemy, nie do pobicia będzie argument o tym, że wszystkie polskie drużyny włącznie z Legią najwięcej tracą w lidze, gdy grają w europejskich pucharach. Tak po prostu jest – traci się energię fizyczną i mentalną. A my nie tylko dotrzymaliśmy kroku, a wręcz dogoniliśmy resztę stawki. Jeśli dotrzymamy tego szaleńczego tempa i zdobędziemy mistrza, zrobimy naprawdę dużą rzecz.

Wyobrażam sobie pana w Partizanie i widzę człowieka, który jest w siódmym niebie, że może trenować na obiektach, na których trenowali idole, chodzić tymi samymi korytarzami, spotykać ich na co dzień. Mam wrażenie, że młodym chłopakom tego często brakuje.


- Ale ja nie jestem dobrym przykładem, bo jestem kompletnym wariatem. Jak byłem w Partizanie, to nie chciałem w ogóle opuszczać klubu. Do dzisiaj czuję zapach szatni, zapach korytarzy. Widziałem tych wszystkich ludzi i trenerów, którzy grali dla Partizana i byłem wniebowzięty. Ale widziałem, że koledzy tak do tego nie podchodzili jak ja. Młodzi często mają swoje cele i trafiają do klubu jak do miejsca pracy. Dopiero później się przywiązują, to też jest jakaś droga. Brakuje tego trochę… Może nie, „brakuje” to złe słowo. Po prostu tego nie ma. Ja jestem przykładem, że takie przywiązanie nie zawsze pomaga, nie zawsze jest dobre. W Partizanie zagrałem dwa sezony, zdobyłem mistrzostwo, ale ta moja szaleńcza miłość dla tego klubu tak naprawdę nie pomagała. Wystarczy wyobrazić sobie gościa z Żylety, który ma umiejętności na pierwszy zespół. Niekoniecznie musiałby być bardziej wydajny niż piłkarz z zewnątrz. Czasami więcej zdziałasz będąc obojętnym. Nic cię nie dotyczy, jesteś sfiksowany tylko na dobrej grze. Dla mnie to była kwestia życia i śmierci.


Co pana blokowało? Łapał pan czerwone kartki z przemotywowania?


- Mam dobry przykład. Ivica Iliew, który grał w Wiśle Kraków i z którym znam się dobrze, bo jesteśmy z tego samego rocznika i w juniorach zdobywaliśmy wspólnie mistrzostwo. Ivica wówczas nie żył Partizanem tak, jak ja żyłem. Rozmawiając o kontrakcie z Partizanem on stawiał warunki. Myślał wraz z doradcami na zasadzie: „Nie postawię takich warunków, to mogę być olewany. Powiedzą, że to jest nasz chłopak, powoli, mamy czas, on i tak nic nas nie kosztuje, dajmy szansę komuś innemu”. To bardzo dobre myślenie. Jak ja trafiłem na rozmowę do dyrektora sportowego powiedziałem, że mogę podpisać kontrakt dożywotnio i nie potrzebuję żadnych pieniędzy. Oczywiście to się dyrektorowi spodobało i podpisałem sześcioletni kontrakt. Nie poprawiło to jednak mojej sytuacji i szans zaistnienia w drużynie.


Druga sprawa – dla niego gra w barwach Partizana była po prostu kolejnym krokiem kariery piłkarskiej. A dla mnie to było wszystko. To automatycznie narzucanie presji na siebie. Stawiasz samego siebie w sytuacji, że musisz. Dopiero w Legii zacząłem funkcjonować na takich zasadach jak Ivica Iliew w Partizanie Belgrad i wyszło mi to na dobre. Nie tłumaczę się, że tylko dlatego nie zagrałem większej liczby meczów dla Partizana, liczyły się też umiejętności. Będąc tak sfiksowany na punkcie klubu uznałem, że są lepsi ode mnie i dla Partizana lepiej będzie, jeśli tam nie będę grał.


To pan generalnie był wdzięcznym partnerem do rozmów kontraktowych.


- Nie, potrafię być też bardzo twardym negocjatorem. Z Legii za drugim razem odszedłem przez pieniądze i to przez śmiesznie małą kwotę. Chodziło o 20 tysięcy euro w skali roku. Zależało mi bardziej na zasadach i poczuciu, że jesteś doceniany. Wtedy w Legii nie byłem doceniany i nie żałuję tego odejścia, postąpiłem honorowo. Po tylu latach w Legii dostałem o wiele lepszą propozycję nawet z Bełchatowa. Co na to Legia? Zaproponowała mi gorsze pieniądze od przeciętniaków, którzy w drużynie nie zagrali jednego meczu. Uważam, że to nie fair, dlatego odszedłem. Do dzisiaj niektórzy potrafią mi powiedzieć, że myślałem o pieniądzach. Jeśli dotykamy sprawy honoru, prawo na mówienie o nim wykupiłem sobie w Koronie Kielce. Dosłownie wykupiłem. Miałem kontrakt na cały sezon i wiedziałem o tym, że mogę przez 12 miesięcy leżeć na łóżku i się masować i przy tym zarabiać miesięcznie naprawdę bardzo duże pieniądze. Powiedziałem, że tego nie chcę. Rozwiązałem kontrakt.


Kiedy pan będzie gotowy do pracy pierwszego trenera?


- Tak naprawdę ten moment może nastąpić w każdej chwili. Nie czuję się niegotowy. Trenerem jesteś lub nie jesteś. Nie mówię, że już nim jestem, ale jeżeli mam być, mogę się sprawdzić już teraz. Doświadczenie można zdobyć tylko pracując. Moment mojej gotowości jest też uzależniony od dokumentów, które muszę zrobić. Jestem na poziomie UEFA A, walczę o to by się dostać na UEFA Pro, ukończenie kursu trochę też potrwa, choć gdy zapiszę się na kurs, będę miał już de facto uprawienia. Jestem na tyle odważny, że byłbym gotowy podjąć wyzwanie w każdej chwili. Z drugiej strony nie ma pośpiechu. Jestem zadowolony z mojej roli, spełniam się maksymalnie.


Zapis całej naprawdę ciekawej rozmowy z Aleksandarem Vukoviciem można przeczytać na weszlo.com.

Polecamy

Komentarze (12)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.