Arkadiusz Malarz: Przereklamowanym czyli ogórkiem się nie czuję
21.06.2017 21:29
Za tobą mistrzowski sezon, a według wielu piłkarzy Legii najcięższy w życiu. Uważasz podobnie?
- Tak, to był bardzo trudny i ciężki sezon. W dodatku taki rollercoaster – wszystko się działo w minionym rozgrywkach. Było szczęście przeplatane ze smutkiem. Na początku gubiliśmy punkty w lidze, byliśmy w strefie spadkowej, nastąpiła zmiana trenera, były rotacje na górze. Na szczęście przyszedł trener Jacek, poukładał nas, nastawił na właściwe tory. Nasza gra zaskoczyła. Podobnie było w Lidze Mistrzów – początkowo były baty, uczyliśmy się tych rozgrywek, skończyło się remisem z Realem i wygraną ze Sportingiem, co zaowocowało wyjściem z grupy. Naprawdę huśtawka była nieprawdopodobna. Po słabym początku goniliśmy, goniliśmy, aż a końcu wszystkich prześcignęliśmy. Gdzieś tam denerwowaliśmy się trochę, że wygrywaliśmy kolejne mecze, a przewaga rywali nie topniała tak, jak zakładaliśmy. Koniec końców jednak się udało, na dwie kolejki przed końcem i już nie oddaliśmy prowadzenia do końca. Choć ostatni mecz był bardzo stresujący. Niby wszystko było w naszych rękach, nogach i głowach, byliśmy uzależnieni tylko od siebie, a jednak presja na nas wpłynęła tak, że pilnowaliśmy głównie tego, by gola nie stracić. Była w nas jakaś niemoc, wcześniej tego nie zaobserwowałem. Udało się, ale nerwów było mnóstwo. Jesteśmy jednak mistrzami i bardzo się z tego cieszę.
O mistrzostwo biły się cztery drużyny. Z Lechem wygraliście trzy razy, z Lechią dwa razy i raz zremisowaliście. Z Jagiellonią też były dwa zwycięstwa i remis. Niby dominacja, a tylko dwa punkty przewagi do końca.
- Takie spotkania jak z Wisłą Płock u siebie czy z Ruchem Chorzów przy Łazienkowskiej, to były dla nas wredne mecze. Pogubiliśmy w nich punkty i dlatego walka trwała do samego końca. Chyba już przed meczem myśleliśmy, że wygramy te spotkania, że małym nakładem sił sobie poradzimy. Tak się nie stało, te drużyny sprawiły nam psikusa, zabrały punkty. Dobrze, że z mocnymi zespołami potrafiliśmy wygrywać, tak u siebie jak i na wyjeździe. Potwierdziliśmy naszą klasę. Mecze gdzie gubiliśmy punkty, to jednak nauczka na przyszłość. Nie można lekceważyć tych teoretycznie słabszych. W kolejnym sezonie tak się dziać nie może, bo tych strat możemy potem już nie odrobić.
Z twojej perspektywy najlepszy mecz sezonu, zagrany niemal idealnie to?
- Podobał mi się mecz ze Sportingiem, był wyjątkowy, wygraliśmy i awansowaliśmy z grupy Ligi Mistrzów. Bardzo dobre zawody zagraliśmy z Realem, zremisowaliśmy 3:3. Pamiętam też spotkanie w Białymstoku, gdzie wygraliśmy 4:1 z Jagiellonią. Dwa razy wygraliśmy z Lechem w Poznaniu – raz postrzelał Niko, a raz całym zespołem wyszarpaliśmy zwycięstwo w końcówce. Było kilka fajnych i naprawdę dobrych meczów.
A najgorsze było starcie z Górnikiem Łęczna w Lublinie?
- Nie wiem czy najgorsze, ale na pewno najbardziej frustrujące nas wszystkich. To wszystko się nawarstwiało, słabo wyglądaliśmy od kilku spotkań i nie potrafiliśmy sobie z tym poradzić. Gubiliśmy co tydzień kolejne punkty. W głowie Liga Mistrzów, która na początku wydawała się brutalnym zderzeniem z rzeczywistością. Z jednej strony chcieliśmy oszczędzać siły na Champions League, a z drugiej widać było, że nie możemy sobie na to pozwolić. Ten mecz w Lublinie był potwierdzeniem tego, jak się czuliśmy, głównie psychicznie. Nie potrafiliśmy w tamtym momencie połączyć rozgrywek w ekstraklasie i Lidze Mistrzów, irytowało to nas – z dnia na dzień bardziej. Ten mecz z Górnikiem był taki na dobicie, psychicznie po tym spotkaniu znaleźliśmy się na dnie.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tego ostatniego meczu z Lechią. Niby wszystko pod kontrolą, a trzeba było czekać na pomyślne wieści z Białegostoku, gdzie mecz został przedłużony. Kiedykolwiek denerwowałeś się na boisku tak bardzo, jak wtedy?
- Chyba nie. Faktycznie się denerwowałem, nie ma co ukrywać lub mówić, że było inaczej. Z tropu zbili mnie chłopcy podający piłki. Cały czas mówili, że jest 2:0 dla Lecha. Potem się okazało, że Internet nie działał i wynik im się nie odświeżał. Długo byłem spokojny i nieświadomy tego, co się dzieje w Białymstoku. Nagle zauważyłem poruszenie na ławce rezerwowych, a „Dąbek” zaczął nie poganiać ze wznowieniem gry. Wtedy zrozumiałem, że coś jest nie tak. Szkoda, że nie udało się tego gola strzelić. Byłoby spokojniej. A tak po ostatnim gwizdku sędziego wszyscy nasłuchiwaliśmy tego, co się działo w innym meczu. Na szczęście skończyło się dobrze.
Wszyscy podkreślają, że przed tym ostatnim meczem mieliście taką odprawę, która postawiła wszystkich na nogi i byliście gotowi do walki do upadłego.
- Słusznie, że o tym mówią, była niesamowita. 20 lat gram zawodowo w piłkę i takiej odprawy nigdy wcześniej nie miałem. Wiele odpraw przeżyłem, różnych trenerów, ale takiej jak ta nie miałem. Jak popatrzyłem na twarze kolegów wychodzących z sali, to wiedziałem, że tego mistrza obronimy, zdobędziemy. Nie ma siły, która by nam w tym przeszkodziła. Te rysy twarzy, ta pewność siebie bijąca od chłopaków. To naprawdę było niesamowite. Słowa uznania dla całego sztabu za przygotowanie tej prezentacji – trafili w nas wszystkich.
Indywidualnie biłeś kolejne rekordy – mnóstwo meczów bez straty gola, kolejne minuty bez puszczonej bramki. Jesteś z siebie zadowolony?
- Nie patrzę tak na to. Oczywiście jakaś mała satysfakcja jest, ale najważniejsze by trenerzy dobrze mnie oceniali, by byli ze mnie zadowoleni. A minuty? Ja ich nie liczyłem. Wiadomo, że każdy kolejny mecz na zero z tyłu cieszy bramkarza, ale gdybyśmy nie obronili tytułu mistrzowskiego, to jakie to by miało znaczenie? Takie rzeczy to dodatek do celu, jaki sobie założyliśmy razem z trenerem Jackiem Magierą. Największą satysfakcję mam z tego, że wywalczyliśmy mistrzostwo, z tego, że nam się udało. To jest największą nagrodą, a nie indywidualne laurki.
W rundzie finałowej, w siedmiu meczach, puściłeś tylko jedną bramkę – z Wisłą Kraków z rzutu karnego. Taki wynik przed tymi meczami chyba wziąłbyś w ciemno?
- Myślę, że tak, choć szkoda tego gola z karnego. My od jakiegoś czasu graliśmy jako zespół w defensywie bardzo solidnie. Trudno nam było strzelić gola z gry, z akcji. Jedyne co nas zaskakiwało, to stałe fragmenty gry typu karny czy rzut rożny. Ale i to poprawialiśmy z tygodnia na tydzień. Dobrze współpracowała nasza obrona i tylko wypada bić brawo.
A ten sukces zespołu i indywidualne rekordy to najlepsza odpowiedź dla tych, którzy zagłosowali na ciebie w ankiecie Canal+ na najbardziej przereklamowanego bramkarza w ekstraklasie?
- Wiesz co mnie to trochę śmieszyło. Zastanawiałem się z czego to się wzięło. Być może wszyscy mają kompleks Warszawy, tak jak napisałem na Twitterze. Nie chciało mi się w to jednak za bardzo wierzyć… 54 procent głosujących, to bardzo dużo. Może nie darzą mnie sympatią jako bramkarza lub jako człowieka? Może jakiś wpływ na to ma fakt, że żona pracuje w stacji telewizyjnej? Trudno mi powiedzieć, muszę z tym żyć. Najważniejsze są dla mnie oceny trenerów i ludzi w klubie. A nawet jeśli jestem przereklamowany, to trudno – nie mam na to wpływu. Natomiast powiem ci szczerze, że cała sytuacja mnie zdziwiła. Nie mówię, że jestem super bramkarzem, ale nie czuję się też jakimś ogórkiem. Mnie określenie przereklamowany kojarzy się z kimś bardzo słabym. Kimś takim się nie czuję.
To twoje drugie mistrzostwo z rzędu, był też Puchar Polski, Liga Europy i Liga Mistrzów. Czujesz się nasycony?
- Powiem, ci szczerze, że pod tym względem coś ze mną jest nie tak. Jestem dziwny, nie wiem co się ze mną dzieje. Nie czuję się w środku na 37 lat, z każdym miesiącem bardziej nakręcam się do treningów, a każde zajęcia sprawiają mi radość. To wszystko cieszy mnie teraz bardziej, niż za małolata. Być może nakręca mnie atmosfera, fakt że jestem w najlepszym klubie w Polsce, że osiągamy sukcesy. Ja wciąż czuję się głodny tego wszystkiego, chcę kolejnych meczów, trofeów. Jak wspomnieliśmy sezon był ciężki, a mnie już po dwóch dniach brakowało ruchu, treningów. Dla mnie to najpiękniejszy zawód świata i chcę się każdego dnia delektować piłką.
W utrzymaniu wysokiej dyspozycji pomogli ci dwaj koledzy, ale też rywale. Spytam najpierw o Radka Majeckiego. On jest już gotów by zacząć gdzieś bronić, iść na wypożyczenie?
- To pytanie do trenera Dowhania, ale na treningach daje z siebie maksa i to jest fajne. Wszyscy walczą, nikt nie odpuszcza.
Z kolei Radosław Cierzniak, oprócz tego, że daje z siebie wszystko, jest też takim pozytywnym duchem zespołu.
- To świetna postać w szatni, wszystkich motywuje, wspiera kolegów. Zresztą Majecki podobnie, choć z racji wieku rzadko zabiera głos w szatni.
Czas wracać do pracy. Wypocząłeś?
- Tak, choć jak wspominałem mam coś z głową. Po dwóch-trzech dniach już szukałem boiska, brakowało mi piłki. Ale w końcu mogłem nacieszyć się synami. W trakcie sezonu co chwilę gdzieś wyjeżdżam, na wszystko brakuje czasu. Teraz w końcu mogłem usiąść, pobawić się cały dzień. Był czas dla rodziny, dla żony, mogliśmy się sobą nacieszyć.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.