Domyślne zdjęcie Legia.Net

Artur Boruc: Brakuje mi kibiców Legii

Marcin Gołębiewski

Źródło: gazeta.pl

01.09.2005 11:47

(akt. 27.12.2018 19:18)

- Do pełni szczęścia brakuje mi... kibiców z Łazienkowskiej. Tutaj przychodzi na mecze po 60 tys. ludzi, ale żywiołowo reagują tylko podczas wyjątkowych meczów albo wtedy gdy coś się na boisku dzieje. Gdyby tu było 60 tys. fanów Legii, to już nic więcej bym nie potrzebował - mówi <b>Artur Boruc</b>, były bramkarz i kapitan Legii Warszawa a obecnie zawodnik Celticu Glasgow
Ostatnie miesiące były dla niego szalone. Niespodziewanie został wypożyczony do Celticu Glasgow, szybko wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce, choć przychodził jako zmiennik nadziei szkockiego futbolu Davida Marshalla. Stał się ulubieńcem kibiców, media wychwalają go pod niebiosa. Teraz będzie bronił w meczach z Austrią i Walią. Da Pan radę? -Nie wiem, czy będę bronił. Nikt mi tego nie powiedział. Byłoby fajnie. Przygotowuję się do meczu z Austriakami i jakby co, nie pęknę. Na finiszu eliminacji kadra straciła swoje dwie sztandarowe postaci... Jerzego Dudka i Jacka Krzynówka. - Ubolewam nad tym. Ale jeśli mamy coś osiągnąć, to tylko razem. Jeśli brakuje Jurka i Jacka, to nie znaczy, że zagramy w dziewięciu. Nikt nie jest niezastąpiony, choć ci dwaj to świetni piłkarze. Denerwuje się Pan? - A czym? Kiedyś powiedziałem w "Gazecie", że choć wyglądam, jakbym układu nerwowego nie miał, to jednak mam (śmiech). Tyle że ja do każdego meczu podchodzę identycznie. Czy to gra Celtic, Legia, reprezentacja czy koledzy na osiedlu. Robię, co można, by nie puścić gola. Ale to są eliminacje MŚ. - No i dużo większe ciśnienie jest przed tymi meczami. Więcej osób się tym wszystkim interesuje. Ale dla mnie większego znaczenia to nie ma. W bramce robię, co do mnie należy i nic więcej się nie liczy. Bardziej niż meczu w Chorzowie nie może się Pan doczekać chyba występu w Warszawie, przy Łazienkowskiej, z Walią. - Spokojnie, najpierw zagrajmy z Austrią. Na Śląskim nigdy nie grałem, tylko siedziałem na ławce. Atmosfera jest tam... No, jak na Śląskim. Za dużo trąbek słychać, za mało dopingu. Który mecz z Austrią czy Walią może być trudniejszy dla bramkarza? - Różnie się to może poukładać. Ostatnio jestem przyzwyczajony do tego, że nie mam za wiele pracy. Tak było w Legii, tak jest w Celticu. Dwie, trzy interwencje w meczu to wszystko. Ale mnie jest obojętne, czy rywal naciera i mam dwadzieścia strzałów w meczu, czy kontruje i trafia trzy razy. Dobry bramkarz poradzi sobie w każdej sytuacji. Austriacy mówią: przyjeżdżamy do Polski murować bramkę. Liczymy na kontry oraz stałe fragmenty. - A my liczymy na siebie. Ja stałych fragmentów się nie obawiam. Nie bronię "na szelkach", do dośrodkowań wychodzę. Swoich umiejętności się nie wstydzę. Jeśli wejdzie Pan do bramki reprezentacji, to szybko Pan z niej nie wyjdzie? - Jeśli tylko będzie taka możliwość. Ale trener Janas mówi, że numerem jeden wciąż jest Jerzy Dudek. - I wiele zależy od podejścia selekcjonera do tej kwestii. Czas pokaże, zobaczymy. Chciałbym zagrać z Anglią. Ale wolę nie być bohaterem, bylebyśmy tylko wygrali. Ostatnio Pana kariera nabrała tempa? - Ostatnio? Dwa-trzy lata są niesamowite. Od trzeciego bramkarza Legii, przez wypożyczenie do Ząbek, grę w pierwszej drużynie Legii, debiut w reprezentacji, wyjazd do Szkocji i teraz... No cóż wiedziałem i wierzyłem, że taki moment nastąpi. Że zagram w eliminacjach. Ale nie chciałem, by stało się to w takich okolicznościach. Wyobrażałem sobie, że będzie zupełnie inaczej. Że wygram z Jurkiem rywalizację na boisku. Ale, niestety, stało się inaczej. Życie płata różne figle. Jurek miał niesamowity niefart. Idzie mu teraz pod górkę. Wygląda, jakby wszystko było "pode mnie". I w reprezentacji, i klubie. Szybko wywalczył Pan miejsce w podstawowej jedenastce Celticu. - Ale na początku nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem lepszy od Marshalla na treningach i w sparingach. Ale to na niego postawił Gordon Strachan. I to mnie zaskoczyło. Siedziałem jednak cicho i walczyłem o miejsce. Myślałem, że swoich sił spróbuję trochę później. Ale znowu wszystko potoczyło się inaczej, "pode mnie". Pomogło to 0:5 w eliminacjach Ligi Mistrzów z Artmedią? - Nie wiem... Może i "na szczęście", że w tym spotkaniu nie broniłem? Ale z drugiej strony nigdy nie dowiemy się, co by było, gdybym to ja stał w bramce w pierwszym meczu w Bratysławie. Jechał Pan do Glasgow w zupełnie innej sytuacji niż Maciej Żurawski. To on miał być gwiazdą, a Pan tylko wypożyczonym z Legii zmiennikiem Marshalla. Minęły trzy miesiące i to Pan jest wychwalany pod niebiosa. A Maciek dopiero odnajduje formę... - Wywalczyłem sobie tę pozycję na boisku. Pokazałem, jakim jestem bramkarzem. Nikt nie chwaliłby mnie na wyrost i nie zachwycał się, gdyby nie miał powodów. Udało się to wszystko w bardzo krótkim czasie. Cieszę się i oby tak dalej. Jakim klubem jest Celtic? - Jest w trakcie przebudowy po poprzednim menedżerze Martinie O'Neillu. Z poprzedniego sezonu został tylko jeden obrońca. Boczni są nowi, bramkarz jest nowy, napastnik jest nowy. Puzzle są układane od nowa. Początek mieliśmy dramatyczny, traciliśmy sporo goli. Teraz jest lepiej. Jak się Panu żyje w Szkocji? - Nie narzekam. Jest już od dawna ze mną żona, mieszkamy we własnym apartamencie obok Maćka Żurawskiego. Gram, wygrywamy, więc na nic nie narzekam. Może tylko na ruch prawostronny. Za kierownicę jeszcze nie odważyłem się wsiąść. Przeraża mnie to. Auta nie mam. Na treningi jeździmy z Maćkiem taksówką. Wychodzimy z domu i łapiemy pierwszą z brzegu. Coraz częściej zdarza się, że jesteśmy rozpoznawani. Ale płacić zawsze trzeba. Za Panem pierwsze derby Glasgow. - I nieudane. Przegraliśmy 1:3, miałem jedną dobrą interwencję, mogłem obronić karnego. Ale za żadną z bramek odpowiedzialności nie ponoszę. Spodziewałem się na Ibrox Park czegoś gorszego, jakieś wielkiej nienawiści kibiców, fruwających butelek. Na szczęście się pomyliłem. W Polsce bywa gorzej. Przeskok z ligi polskiej do szkockiej był duży? - Inaczej się tutaj trenuje. Nie ma zajęć ogólnorozwojowych, mało pracuje się nad techniką, koordynacją ruchową. Staje się między słupki i broni, a koledzy "naparzają" z całej siły. Jeśli chodzi o obiekty, boiska, organizację klubów, to na pewno duża zmiana na lepsze. Do pełni szczęścia brakuje mi... kibiców z Łazienkowskiej. Tutaj przychodzi na mecze po 60 tys. ludzi, ale żywiołowo reagują tylko podczas wyjątkowych meczów albo wtedy gdy coś się na boisku dzieje. Gdyby tu było 60 tys. fanów Legii, to już nic więcej bym nie potrzebował. Pana klub odpadł z pucharów. - I to dla mnie wielkie rozczarowanie. Spodziewałem się, że zagramy, jeśli nie w Lidze Mistrzów, to choć w Pucharze UEFA. Tu zaraz po meczu mówi się, że za kilka dni jest następny. Trwa przebudowa drużyny. Obronił Pan już w Szkocji dwa rzuty karne. - To fart i przypadek. Rzucam się w jeden róg, rywal akurat tam posyła piłkę i ta we mnie trafia. Obrońcy nabrali już do Pana zaufania? - O tym ciężko mówić. Bo zdarza się, i sporo jest takich sytuacji, że gdy już mam złapać piłkę, obrońca nagle wybija mi ją sprzed nosa w aut albo na róg. Brak komunikacji, zrozumienia.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.