Domyślne zdjęcie Legia.Net

Artur Boruc: Dobrze, że nie gramy na Śląskim

Redakcja

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna

13.10.2007 09:44

(akt. 22.12.2018 00:37)

- Mógłbym tam grać wszystkie spotkania. Ciepło wspominam Łazienkowską, zawsze chętnie tam wracam. Dobrze, że nie gramy na Śląskim. To jest stadion żużlowy, a nie piłkarski. Fakt, największy w Polsce, ale dla nas specjalnie się nie nadaje. Na Legii też na doping nikt narzekać nie będzie. By zrozumieć, dlaczego piłkarze tak lubią Łazienkowską, trzeba po prostu tam zagrać i przekonać się samemu, co się czuje, gdy stadion jest pełen widzów. Kazachom na pewno ugną się nogi, gdy wyjdą z tunelu - mówi bramkarz Celtiku i reprezentacji Polski <b>Artur Boruc</b>.
- W ostatnich tygodniach częściej mówiło się o pana dwóch fatalnych błędach w meczu z Hibernianem i o golu puszczonym w spotkaniu z Gretną niż o zwycięstwie Celticu nad Milanem. To nie jest komfortowa sytuacja dla pana? - Tak to już jest z bramkarzami, że ich dobre występy pamięta się rzadko, a błędy wypomina w nieskończoność. Tymczasem popełnia je każdy. Jestem tylko człowiekiem i pomyłka może mi się przytrafić. Nie ma jednak co histeryzować. Trzeba się z tym pogodzić i już. - O gole puszczone w meczu z Hibernianem nawet nie będę pytać, tego się chyba nie da wytłumaczyć. Aten ostatni, przeciwko Gretnie? Stał pan jak przymurowany do linii, a piłka leciała i leciała... - Mecz z Hibernianem był pierwszym, który zawaliłem Celticowi, odkąd trafiłem do Glasgow. Pierwszy raz zespól właśnie przeze mnie stracił punkty, ale nikt nie robił z tego tragedii. Do zdobycia jest jeszcze wiele punktów i na pewno te trzy nadrobimy. A spotkanie z Gretną... Miała miejsce dziwna sytuacja, bo kierunkowym w murze był Massimo Donati. Włoch nie dość, że słabo mówi po angielsku, to jeszcze nawet na mnie nie patrzył, gdy próbowałem ustawić partnerów. W efekcie nie zdążyłem ustawić ani siebie, ani muru. Strzał padł, gdy kończyłem się przesuwać w prawo, więc nie miałem jak odbić się w lewo. Bywa i tak. Fajnie, że w końcówce napastnicy strzelili dwie bramki i wygraliśmy. - Pomogło panu wsparcie Leo Beenhakkera dzień przed meczem z Milanem? - Wsparcie Beenhakkera? Nie bardzo rozumiem. - Nie czytał pan jego wypowiedzi dla "Daily Record" cytowanej przez większość portali internetowych? Że Boruc to świetny bramkarz, że ma pan fantastyczny charakter i niesamowite możliwości. To wszystko po meczu z Hibernianem, tuż przed Ligą Mistrzów. - Pierwsze słyszę. Nie czytałem tej wypowiedzi, bo ja w ogóle rzadko przeglądam prasę i mało interesuję się innymi. Wolę się skupić na Swoim życiu. - Beenhakker powiedział jeszcze, że jest pan specjalistą od wielkich meczów, że dopiero w nich pokazuje pan swoje umiejętności. - Bo nawet z życiowego punktu widzenia dużo łatwiej jest zmotywować się na spotkania przeciwko najlepszym. To chyba normalne? - Problem w tym, że mecz z Kazachstanem nie będzie wielkim wydarzeniem, który śledzi cała Europa. Przeciwko panu nie zagrają gwiazdy Milanu, lecz anonimowi gracze ze Wschodu. - Moim zdaniem mecze z Kazachstanem, Belgią i Serbią będą miały większy ciężar gatunkowy niż wcześniejsze spotkania, bo jeśli wszystkie wygramy, na pewno awansujemy do Euro. Ta świadomość sprawia, że rośnie ranga tych meczów i czyni je absolutnie najważniejszymi. Zresztą Kazachstan piłkarsko nie jest może zbyt mocny, ale potrafi przeszkadzać przeciwnikom. Przy odrobinie szczęścia może też strzelić gola i sprawić niespodziankę. - Nie obawia się pan trochę, że ten mecz będzie podobny do większości ligowych gier Celticu z ligi szkockiej i że jednak będą kłopoty z motywacją? - Oby to był taki mecz jak Celticu, czyli zwycięski. - Cieszy się pan, że ten mecz odbędzie się na stadionie Legii? - Już kiedyś powiedziałem, że mógłbym tam grać wszystkie spotkania. Ciepło wspominam Łazienkowską, zawsze chętnie tam wracam. - Nie lepiej było jednak zagrać w Poznaniu lub na Stadionie Śląskim w Chorzowie? - Na Śląskim? Nie ma nawet o czym mówić, przecież to jest stadion żużlowy, a nie piłkarski. Fakt, największy w Polsce, ale dla nas specjalnie się nie nadaje. W Poznaniu atmosfera byłaby zapewne dobra, ale na Legii też na doping nikt narzekać nie będzie. By zrozumieć, dlaczego piłkarze tak lubią Łazienkowską, trzeba po prostu tam zagrać i przekonać się samemu, co się czuje, gdy stadion jest pełen widzów. Kazachom na pewno ugną się nogi, gdy wyjdą z tunelu. - Plan na najbliższe dni zakłada zwycięstwo nad Kazachstanem, a potem oczekiwanie na wpadki rywali? - My patrzymy tylko na siebie, a nie na innych. Najpierw trzeba wygrać, a potem w środę można zerknąć na pozostałe wyniki. Ale o tym, że ostatni mecz z Serbią mógłby nie mieć znaczenia, na razie nie myślę. - Nie musi pan też myśleć o tym, kto stanie w bramce. Lubi pan takie poczucie pewności? Może lepsza byłaby rywalizacja do ostatniej chwili? - Rywalizacja jest, bo Tomek Kuszczak na pewno nie odpuszcza. A z drugiej strony dobrze czuć się numerem jeden, odpowiada mi to i na pewno nie demobilizuje. - W pewnym momencie pojawiły się informacje o małym konflikcie między panem a Kuszczakiem. - Między nami wszystko jest OK, ktoś próbował na silę wymyślić ten konflikt. Ja się Tomkowi nie dziwię, że chce grać. Każdy chce, rola rezerwowego nikogo nie cieszy. To normalne. - Ostatnio jednak Tomasz Kuszczak powiedział, że to pan jest numerem jeden, a on to szanuje. - Naprawdę? Pierwsze słyszę. Cóż, nawet nie wiem, co powiedzieć. Hmm, jestem trochę zaskoczony, że jego wypowiedź poszła w tym kierunku. - Uspokoi pan na koniec kibiców, że w pełni się na sobotę skoncentruje i nie popełni żadnego błędu? - Nikogo nie będę uspokajał. Najważniejsze, że ja jestem spokojny.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.