Artur Boruc: Nie chcę być nijaki
09.09.2020 15:45
- Jak to się zaczęło, w Pogoni Siedlce? Chyba wszyscy wiedzą, dość komicznie. Poszedłem na trening z bratem, który ciągnął mnie za ucho. Okazało się, że na zajęciach nie ma bramkarza. Stanąłem między słupkami. I od tamtej pory już stoję – mówił Artur Boruc.
- W tamtym okresie każdy z nas spędzał lata młodzieńcze na dużej fantazji. Miałem podobnie. Grając w piłkę, trochę uciekałem od życia codziennego, tak mi się wydaje, co jest też fajnym sposobem. Zadebiutowałem w Pogoni w młodym wieku, co procentowało w późniejszych latach.
Przejście do Legii
Boruc trafił do Legii w 1999 roku. Teraz wiele osób przypisuje sobie, że odkryło go dla Legii. – Rozmawiałem kiedyś z byłym napastnikiem Legii, Janem Pieszką, który był trenerem kadry Polski juniorów. I uważam, że to on wynalazł Boruca, przywiózł na Legię, bo powołał go do reprezentacji U-17 – dodał kustosz muzeum Legii, Wiktor Bołba. – Tak, wtedy graliśmy sparing z Legią II Warszawa. Po tym meczu „Wojskowi” zaproponowali mi wyjazd na Sycylię z zawodnikami z naszego regionu. Tak to się właśnie zaczęło. Trener Jan Pieszko powoływał mnie wtedy do reprezentacji. Dzięki niemu zaistniałem w Legii - przyznał Boruc.
- Jak współpracowało mi się z Jackiem Kazimierskim, trenerem bramkarzy Legii? Fantastycznie. Szkoleniowiec zawsze był bardzo otwarty i konkretny. Miałem niewiele do powiedzenia - byłem małolatem, który dopiero wchodził do pierwszej drużyny przez drugi zespół. Ale współpraca była bardzo fajna, miło ją wspominam. Do dzisiaj mamy jeszcze kontakt – dodał 40-latek.
Dolcan Ząbki, hot dogi i konduktor
Po krótkim przy Łazienkowskiej czasie został wypożyczony do Dolcanu Ząbki. – Piękny okres, hamburgerów i hot dogów. Była tam budka, zajmująca się sprzedażą hot-dogów. Wiadomo, że czasami po treningu trzeba było coś zjeść. A że to miejsce było pod ręką, to bardzo często kończyliśmy tam na dość długiej posiadówce. Oczywiście, głodomorem jestem ciągle. Choć już później zacząłem liczyć kalorie. Wtedy zupełnie mnie to nie interesowało, przez co kończyło się czasami na 3-4 hot dogach, z czym nie miałem wtedy problemu. Pan z tej budki, dzięki mnie, wybudował dom w pobliżu? Bardzo się cieszę, że pomogłem w takim razie, haha.
- Jesteś drugim piłkarzem Legii, którego znam, który wcielał się w rolę konduktora w pociągu i sprawdzał ludziom bilety – dodał Bołba. – Haha, zdarzyło się, był taki epizod. Różne pomysły przychodziły nam do głowy, taki też. Nie wiem czy mam być z tego dumny, czy mam się z tego śmiać. Czy trafił się jakiś gapowicz? Przyznam się, że nie pamiętam. Z reguły też na gapę jeździliśmy, więc nie zagłębialiśmy się w to. Wtedy - z tego, co pamiętam - była moda na długie prochowce/płaszcze. I rzeczywiście wyglądaliśmy czasami jak 2-3 typów spod ciemnej gwiazdy – komentował bramkarz.
Powrót do Legii
Po powrocie z wypożyczenia, w Legii zaczęło mu się układać całkiem ciekawie. – Początki był trudne, za trenera Dragomira Okuki. Pamiętam, że miałem lekkie spięcia. Potem bronił Radek Stanew, był też Wojtek Kowalewski. Ja już się troszeczkę obyłem, w cudzysłowie, w Legii. Wydawało mi się, że mogę zaistnieć i mieliśmy lekkie zgrzyty. Ale były one na tyle mało bolesne, że relacje były jak najbardziej w porządku.
Przy Łazienkowskiej zadebiutował w meczu z Wisłą Kraków. – W tamtym czasie opiekowałem się panem Kazimierzem Górskim i wracaliśmy razem do domu. Pan Kazimierz powiedział do mnie w ten sposób: "Panie Wiciu, kto to jest ten chłopaczek na bramce?". Odpowiedziałem, że rezerwowy bramkarz, bo Stanew wtedy miał kontuzję. A Pan Kazimierz Górski powiedział: "Ale to będzie grajcar, to będzie bardzo dobry zawodnik. Widziałem jak się zachowuje. W ogóle nie miał presji" – dodał kustosz legijnego muzeum. – Presja była. Byłem wtedy na początku przygody z psychologami sportowymi. Pamiętam, że ciśnienie było niesamowite. Wiąże się z tym pewna historia. Po meczu jechałem w stronę domu. Wysiadłem na skrzyżowaniu, na czerwonym świetle, i zacząłem wrzeszczeć, żeby opuścić emocji… Jak wspominam debiut przed warszawą publicznością? Świetne przeżycie. U siebie grając i wygrywając, z tego co pamiętam, 1:0… Fantastyczna sprawa. No i teraz smaczek od trenera Kazimierza Górskiego. Wspaniała historia – mówił Boruc.
Zawodnik opowiedział również o pierwszych, ważnych trofeach w barwach Legii. – Bardzo ciepło, jeśli tak mogę to ująć. Przyznam się, że początkowy okres, w którym grałem, pamiętam przez mgłę. Działo się tak dużo, że nie potrafiłem tego ogarnąć w swoim, jeszcze wtedy małym – nie wiem czy zmienił się, wielkościowo – mózgiem, rozumem. Świetna historia. Czemu nie powtórzyć jej jeszcze raz, dwa, trzy? I zdobyć tych medali jeszcze trochę.
Reprezentacja
Po pewnym czasie bramkarz został powołany do reprezentacji Polski. – Rzeczywiście, bardzo fajny okres. Szybko się to wszystko potoczyło, z perspektywy czasu. I debiut, i późniejsze mistrzostwa Europy, to trochę kliknięcie z palca. Przy sukcesach czy ewentualnych miłych momentach związanych z piłką, życie prywatne ucieka dość szybko – stwierdził "Król Artur".
- Pobyt w kadrze był najbardziej burzliwym okresem w karierze? W klubach bardzo ładnie się to wyciszało, w reprezentacji nie dało się tego zrobić. Często mi się wydawało, że mogę trochę więcej, co było zgubne w kilku przypadkach. Czasami były mocne momenty, związane właśnie z takimi historiami, które nie były zupełnie potrzebne. Może trochę nadały życiu smaczek, lecz nie było to potrzebne, jeśli patrzę na to teraz. Jestem mądrzejszy, trochę bardziej szpakowaty.
- Gdzie była lepsza zabawa: na Ukrainie czy w Stanach Zjednoczonych? Nie pamiętam, byłem zupełnie pijany, haha. Atmosfera była wtedy bardzo fajna w reprezentacji, nie mówię, że nie jest. Było bardzo dużo innych zawodników, pamiętających czasy, w których nie było problemu pozwolić sobie na jedno piwo po meczu.
- Okres za trenera Smudy… Z jednej strony – ja bardzo chciałem, z drugiej – on bardzo nie chciał. Skończyło się, jak skończyło. Zacząłem grać wtedy w Fiorentinie, całkiem dobrze występowałem. Mam wrażenie, że poziom sportowy nie miał wielkiego znaczenia. Nam się po prostu nie kliknęło coś na początku naszej znajomości w Legii, kiedy byłem młody, niedoświadczony. Sądzę, że miało to trochę wpływ. Czy nadal uważam trenera Smudę za Dyzmę polskiej piłki nożnej? Zostawmy trenera Smudę. Życzę mu wszystkiego dobrego.
Szkocja i Włochy
Później zawodnik przeniósł się do Szkocji, do Celticu, w którym grał świetnie. Zdobywał mistrzostwa Szkocji, puchary, znakomicie grał w Lidze Mistrzów. Nawet kibice tego klubu powiedzieli, że na takiego człowieka, jak Boruc, czekali 40 lat. Jak to w ogóle jest, że gdzie nie pójdzie, to od razu zjednuje tysiące ludzi i staje się "Królem Arturem"? – Wydaje mi się, że odpowiedź jest prosta. Zależy mi na tym, żeby moja osoba była odbierana w konkretny sposób. Nie chcę być nijaki. Nie chcę zostawiać po sobie szarości.
Golkiper opowiedział również o przejściu do Fiorentiny. – Potrzebowałem zmiany, wyzwania. Wyglądałem wtedy, jak… To był Boruc, który powinien zajęć się curlingiem, a nie piłką nożną. Miałem chyba dość sporą nadwagę, wydawało mi się, że mogę robić co chcę, dlatego myślałem o zmianie otoczenia. Żeby zacząć coś na nowo i zrobić coś ze sobą, w jakiś sposób odżyć piłkarsko. Bardzo chciałem coś zmienić. Miałem kilka ofert, a Włochy były najkonkretniejsze w tamtym momencie. Czy trafiłem dobrze, czy źle? Nie będę tego oceniał. Życie – fantastyczne. Florencja i ogólnie Toskania jest bardzo pięknym miejscem. Polecam gorąco i serdecznie. Poza tym, piłka przeżywała wtedy kryzys. Dało się to mocno odczuć na trybunach, kiedy we Włoszech wprowadzali kartę kibica. W ramach protestu fani nie przychodzili na mecze. Zdarzało się, że graliśmy prawie przy pustych trybunach, co zdarzało się, mimo wszystko, nawet bez tych protestów. Myślę, że pod względem piłkarskim – to miejsce nie dla mnie.
Kibicowskie wyjazdy
Jeżeli chodzi o kibicowanie Legii, to Boruc dwa razy był na meczach wyjazdowych i zakręcić trochę młynem. Który był dla niego bardziej ekscytujący? - Chyba smaczek z Rangers FC. Bardzo fajne uczucie. Przyznam się, że nigdy nie czułem się tak na boisku, jak wtedy na trybunach. Świetna historia. Poczułem wtedy po raz kolejny, że ktoś mnie rzeczywiście, z całego serca, nienawidzi. To w jakiś sposób pokazuje, że liczysz się. Jeśli cię nienawidzą, to znaczy, że coś znaczyć. Jeśli kibice Rangers FC mają, po tylu latach, ze mną problem, to znaczy, że mój okres w Celticu nie był zmarnowany – mówił zawodnik.
Grał też w Southampton. - Fajnie i krótko. Myślę, że to dobre podsumowanie. "Święci" mi nie pasowali? Tak, wolałem "Wisienki" potem (Bournemouth – red.), może to też bardziej związane z alkoholową sprawą. Wracając do Southampton - któryś z trenerów chciał chyba też pokazać charyzmę i dlatego już mnie tam nie widział. Życie. Uważam, że to było akurat bardzo fajne, że - koniec końców – musiałem wykonać krok do tyłu, żeby ruszyć dalej. Z perspektywy czasu, bardzo się z tego cieszę.
Pamiętny mecz na Wyspach i rady dla zawodników
- Najbardziej pamiętny mecz rozegrany w Wielkiej Brytanii? Było kilka ciekawych, nigdy nie przywiązywałem uwagi do jednego, konkretnego. Często było tak, że grałem dobrze, lecz przegrywaliśmy. W wygranych meczach często jest tak, że nie ma się dużo pracy. Jeśli miałbym coś przytoczyć, to chyba spotkanie z Manchesterem United w fazie grupowej Ligi Mistrzów.
- Z Aleksandarem Vukoviciem jestem na ty czy na trenerze? Kiedy trzeba – na ty, kiedy trzeba – na trenerze - dodał Boruc.
- Rady dla młodych zawodników, wyjeżdżających za granicę? Przyznam się, że chyba nie jestem najlepszą osobą, żeby mówić o takich rzeczach. Nigdy nie byłem tytanem pracy, to raz. Miałem bardzo dużo szczęścia, to dwa. Miałem niesamowite szczęście, że na swojej drodze spotkałem takich trenerów jak Kazimierski, Dowhań itd. Myślę, że to wszystko spowodowało, że miałem trochę łatwiej. Jeśli chodzi o zawodników wyjeżdżających z Polski - mam wrażenie, że brakuje nam trochę pewności siebie, jeśli już jedziemy za granicę. Dobry zawodnik gdzieś ginie w szarości. Poza tym, idzie to też w drugą stronę. Nie ma złotego środka. Często widzimy, że zawodnicy oceniają siebie troszeczkę zbyt wysoko i chyba ta pracowitość trochę spada. Nie mam pojęcia. Tak jak wspomniałem, nie jestem naprawdę dobrym komentatorem takich historii.
- Kogo najbardziej szanowałem w historii reprezentacji Polski? Dopóki nie poznałem, to był nim pan prezes, Zbigniew Boniek. To wytniemy, haha. Nie no, oczywiście żartuję. Przyznam się szczerze, że nie wiem. Trudno przytoczyć mi jedną osobę.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.