Bartosz Bereszyński: Nigdy nie zostałem sam
02.09.2014 10:49
- Nadal jest problem z tym, bym mógł się w Poznaniu pokazać. Kibice są pamiętliwi i wiem, że jeszcze mają do mnie sporo żalu i pretensji. Początki z Legią były trudne właśnie ze względów psychicznych. To była dla mnie spora zmiana – miasta, otoczenia, znajomych. Wiedziałem jednak na co się piszę, jaka przyszłość jest przede mną w Warszawie i co mnie czeka w Poznaniu – przyjemnie nie było. Nie było mi wtedy łatwo, ale jakoś sobie poradziłem. Myślę, że było naprawdę dobrze, pomógł mi w tym charakter oraz fakt, że moi bliscy cały czas mnie wspierali, starali się być przy mnie w tych trudnych momentach.
No właśnie w tej Warszawie przeszedłeś bardzo dużo, w stosunkowo krótkim czasie. Nazwać to rollercoasterem to nic nie powiedzieć. Zaczęło się dobrze – zmiana pozycji, pierwszy skład Legii, powołanie do reprezentacji.
- To prawda, początek był bardzo udany. Zawiesiłem sobie poprzeczkę bardzo wysoko, ale wiem, że stać mnie na to, bym grał jeszcze lepiej. Ostatnio to wszystko trochę wyhamowało – brakowała szczęścia, były kontuzje. W zeszłym sezonie dwa miesiące pauzowałem z powodu urazu przywodziciela, potem przepracowany okres przygotowawczy i na treningu złamał mi się nos. Potem te kartki – to wszystko miało wpływ na to, że ta moja kariera trochę wyhamowała.
Wróćmy do tego udanego początku – potem był jeszcze tytuł Okrycia Roku oraz transfer do Benfiki – w zasadzie byłeś już spakowany. Można było trochę odlecieć…
- Sporo się działo. Jednak jestem przekonany od dawna, że woda sodowa mi do głowy nie uderzy. Poza tym gdyby nawet coś zaczęło się ze mną dziać, to bliskie mi osoby szybko sprowadziły by mnie na ziemię. Nie ma nic gorszego niż się zmienić pod wpływem jakiegoś ciągu zdarzeń. Zawsze chcę być sobą – bez względu na to co się będzie działo.
Czemu nie wyszło z przenosinami do Lizbony, wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik?
- Zabrakło tylko tego by ktoś wcisnął enter… Widocznie tak musiało być, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Sam długo nie mogłem zrozumieć co się stało… Być może to by było jednak trochę za szybko, tak to rozumiałem, tak sobie tłumaczyłem. Zostałem w Warszawie, mamy świetną drużynę i chcę tutaj się dalej rozwijać.
Od momentu tego niedoszłego transferu ta kolejka zaczęła zjeżdżać w dół. Kontuzja, powrót na mecz sezonu ze Steauą, odnowienie urazu i długa rehabilitacja. Zaczął się twój negatywny okres przy Łazienkowskiej.
- Brakowało mi rytmu meczowego, tego że co kilka dni wychodzę na boisko. Dwa tygodnie pograłem, potem dwa miesiące przerwy wszedłem na boisko i znów dwa miesiące przerwy… Nie tak to miało wyglądać. Nie jestem jeszcze graczem doświadczonym, brakuje mi tego, a przez to trudniej jest mi złapać taki właściwy rytm po przerwie spowodowanej kontuzją.
Potem był złamany nos, specjalna maska i znów długa rehabilitacja. Nie nosiło cię w domu?
- Nosiło i to jak! Taki uraz rzadko zdarza się w piłce nożnej. To fatalna sprawa. Od szyi w dół czujesz się dobrze, nic nie boli, ale i tak wiesz, że trenować nie możesz. Jest świadomość, że po nawet lekkim kontakcie z kolegą lub piłką, z nosem może się pogorszyć… Zrobiły się więc kolejne dwa miesiące przerwy. Noszenie tej czarnej maski przy wysokich temperaturach, nie było też łatwą sprawą… To był dla mnie naprawdę ciężki okres.
Kiedy już wróciłeś do gry i kolejka znów ruszyła w górę przytrafiła się czerwona kartka w wygranym meczu w Lidze Europy. Kara trzech spotkań za odepchnięcie rywala - żałowałeś potem tego zachowania? A może gdybyś mógł to jeszcze raz stanął byś w obronie kolegi?
- To było nieodpowiedzialne z mojej strony i bardzo tego żałuję, gdyż wiemy jakie są tego konsekwencje. Nie mogłem być brany w okresie przygotowawczym przy ustalaniu składu. Dostawałem szansę w spotkaniach ligowych, ale brakuje mi tych w Europie, na które cały zespół ciężko zapracował. Potem wyniknęły z tego duże problemy więc… nigdy w życiu już się tak nie zachowam.
Doszło do pomyłki, bardzo kosztownej. Rozpętała się burza, a Ty byłeś w jej centrum…
- Myślę, ze każdy kto się interesuje piłką wie, że ja w tym wszystkim nie zawiniłem. Mimo to moje nazwisko przewija się w każdym artykule, wywiadzie. Wiele osób ma do mnie pretensje, uważa, ze to moja wina. Dostałem wiele informacji, że cała afera jest przeze mnie… Nie jest to łatwe, ale może i dobrze, że trafiło to na mnie. Radzę sobie z tym bez problemu. Drużyna cierpiała, ale mimo to cały czas mnie wspierała.
Nie ma chyba w Europie piłkarza, który znałby wszystkie regulaminy. Mimo to Zbigniew Boniek zasugerował, że zawodnicy zamiast grać na Play Station mogliby poczytać przepisy…
- Każdy ma prawo do swojej opinii i wypowiedzi. Jeśli pan prezes tak uważa, to muszę to uszanować. Każdy piłkarz z pewnością powinien znać podstawy, ale nie musi zagłębiać się w jakieś drobne niuanse, w kruczki prawne. Od tego są inni i powinni się tym zajmować. Przecież ja nie wymagam by ktoś siedząc za biurkiem rozpisał nam taktykę i pomógł wygrać mecz. Każdy powinien skupić się na tym, co robi najlepiej. My mamy grać w piłkę na jak najwyższym poziomie.
Dwa razy UEFA już zdecydowała, że macie zagrać w Lidze Europy. Bardzo to przeżyłeś?
- Tak ja mówiłem, w każdym tekście pojawia się moje nazwisko. Cierpimy wszyscy, ale znowu najbardziej obrywa się mnie, muszę się z tym mierzyć. Tak wiec tak, przeżyłem to bardzo. Wszyscy w szatni jesteśmy bardzo zawiedzeni postawą UEFA. Ja mam przed sobą jeszcze kilka lat gry i może uda się kiedyś ten cel zrealizować. Ale jest kilku kolegów, którzy takiej szansy nigdy w życiu już mogą nie mieć. A do tej pory nigdy nie udało im się zagrać w Lidze Mistrzów z polską drużyną. Jest więc żal i smutek. Ale co możemy zrobić? Ma na boisku wygraliśmy, pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną lepszą. Każdy z nas może być dumny, że zagraliśmy wspaniałe, dwa mecze. Na kwestie papierkowe jednak wpływu nie mamy. Została nam Liga Europy i tam też można fajnie pograć w piłkę. Tym bardziej, że po ostatniej przygodzie w tych rozgrywkach, mamy wszystkim coś do udowodnienia.
Człowiek po czymś takim poszedł by się upić, albo zamknął w czterech ścianach i nie chciał z nikim gadać przez jakiś czas. Ty nie miałeś chęci jakoś tego odreagować?
- Były momenty gorsze, to normalne przy takich sprawach. Ale nawet na moment nie zostałem sam z myślą, że to moja wina. Zawsze byłem otoczony ludźmi, którzy są dla mnie serdeczni i mi pomagają. Dzięki temu poradziłem sobie z tym dobrze, nie było momentów, że nie chciałem przyjść na trening, albo zapaść się pod ziemię. To nie jest koniec świata, nie mogę tego traktować jako swojej tylko porażki, gdyż mam w tym mały udział. Musiałem się szybko pozbierać, dwa dni po decyzji o walkowerze graliśmy mecz z Górnikiem. Mam to szczęście, że w mojej pracy pewne rzeczy mogę odreagować na boisku, podczas treningów.
Rozmawiałeś pewnie o tym wszystkim z tatą, który też przecież był piłkarzem. On chyba jednak przez cała karierę nie miał tylu trudnych sytuacji co ty przez ostatnie dwa lata.
- Kiedy tata grał w piłkę, były inne czasy. Nie były tak bardzo medialnie, nie było internetu, dziesiątek serwisów i portali o piłce nożnej z tysiącami komentarzy kibiców. Mam pecha, że jak dzieje się coś niedobrego, to zawsze jestem jakoś w to zamieszany. Mama i tata są mocni psychicznie, mam to po nich. Ojciec zawsze był zdecydowany i po nim mam wiele cech charakteru – takiego piłkarskiego. Dobrze radzę sobie ze stresem, z trudnymi momentami i to w dużej mierze zawdzięczam właśnie jemu. Zawsze staram się widzieć pozytywy, jakiś cień szansy na lepsze jutro i na tym się skupiać. Dążę do tego by ten cel osiągnąć.
Głowa, strona mentalna to teraz twoje największe atuty? Po tych wydarzeniach cos jest w stanie cię złamać?
- Jestem na tyle młodym człowiekiem, że to wszystko się jeszcze kształtuje. Wydaje mi się, że nie jestem jeszcze na tyle silny, jak mógłbym być za parę lat. Dążę do tego by było mi jeszcze łatwiej. Z każdej sytuacji można wyciągnąć pozytywy, naukę dla siebie. Nie ma więc takiej sytuacji, która by mnie nie wzmocniła.
Miro Radović z uśmiechem mówił, że teraz wypadałoby dojść do finału Ligi Europy, Michał Żyro mówił już poważnie, że was na to stać.
- Jeśli potrafiliśmy pokonać w dwumeczu Celtic 6:1, obojętnie czy był on w lepszej czy gorszej dyspozycji, to możemy wygrać z każdym na poziomie Ligi Europy. Często widzimy zespoły znikąd grające nawet w ¼ finału tych rozgrywek. Dlaczego więc nie my?
Oprócz zdrowia trzeba ci chyba jeszcze życzyć, by wokół ciebie zrobiło się trochę spokojnie?
- Jestem takim człowiekiem, który lubi gdy się dużo dzieje. Nie lubię stagnacji, monotonii. Niech więc się dzieje, ale pozytywnie, niech się dzieje dużo dobrego.
Wywiad ukazał sie w programie meczowym na spotkanie z Aktobe.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.