Bogusław Leśnodorski: Piłka nie przestaje mnie zadziwiać
28.02.2013 20:50
FC Hollywood, Bayern Monachium. Podobają się panu takie określenia?
- Śmieszne takie… No, nie bardzo. Ale lepiej być porównywanym do Bayernu niż na przykład Spartaka Moskwa, prawda?
W tym FC Hollywood jest pan producentem, reżyserem, scenarzystą czy pierwszoplanowym aktorem? Bo momentami można już stracić rachubę.
- Nie, nie, nie! Nie czuję się, w ogóle. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, więc nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze co do Bayernu… Gdyby za legendą naszego klubu szły jakieś wyniki, powiedzmy kilkuletnie, i sukcesy naszych piłkarzy w reprezentacji, wtedy byłoby to fajne, moglibyśmy się tym chwalić. Na dzisiaj takie porównania są groteskowe, jeśli mam być szczery (śmiech).
W chwili, gdy został pan prezesem, pomyślał pan, że wyjdzie ten krok przed szereg, żeby zdjąć z piłkarzy presję?
- Kompletnie nie myślałem w ten sposób. Coś takiego nawet mi do głowy nie przyszło. Szok. Z wami się już wcześniej umówiłem, ale teraz rusza liga i mam nadzieję, że mi wreszcie wszyscy dadzą święty spokój. Zmęczony tym jestem, naprawdę.
Za nami dwa pierwsze mecze rundy wiosennej. W Kielcach Legia strzeliła gola jako pierwsza, ale z boiska zeszła pokonana. We wtorkowym spotkaniu z Olimpią Grudziądz – scenariusz odwrotny. Do przerwy zaskakujące 0:1, a potem cztery bramki legionistów. Wiemy, że lubi pan adrenalinę, ale aż tak?
- Pytacie, czy się cieszę? Wolałbym, żebyśmy zagrali ze dwa mecze z rzędu na spokojnie. Za dużo tracimy bramek, to oczywiste.
Spodziewał się pan, że wejście w rundę będzie łatwiejsze?
- Ja mam taką konstrukcję, że nie buduję sobie oczekiwań. Trzeba starać się jak najbardziej. Oglądając mecz z Koroną, byłem w szoku – nigdy nie widziałem tak ambitnej drużyny. Szczególnie to widać na żywo, bo kamera pokazuje tylko miejsce gdzie piłka jest na boisku. Ci goście tam normalnie gryźli trawę, wszyscy. Jak w przerwie rozmawiałem z tymi, którzy się na piłce znają, to mówili, że tamci po godzinie muszą paść. Ale nie padli nawet w ostatniej minucie, trudno. Do tego wszystkiego ciężkie boisko i od razu dostaliśmy lekcję pokory.
Jest w Legii taki piłkarz, z którym pan – nie tylko jako prezes, ale też kibic – utożsamia się? Ktoś, kto jest gwarancją, że po siedmiu latach mistrzostwo wreszcie wróci na Łazienkowską?
- W mojej ocenie nie ma, ale może to i dobrze, bo mówimy o sporcie zespołowym. Mamy najlepszych w Polsce piłkarzy, dlatego jeśli jako drużyna będziemy mocni,wygramy.
Wobec którego z nowych piłkarzy ma pan największe oczekiwania?
- Wobec wszystkich. I co, co byli tutaj wcześniej, i nowi powinni dawać z siebie maksa, bo są w takim miejscu, w którym chciałby być prawie każdy polski piłkarz.
Pytamy o to, który z nowych już teraz będzie największym wzmocnieniem. Bo przecież nie uwierzymy, że wymaga pan tego samego od Wladimera Dwaliszwilego i Bartka Bereszyńskiego.
- No widzicie, a ja wymagam. Może bardziej spektakularne są bramki, bo wszyscy patrzą na tych gości, co strzelają gole albo mają asysty. Ja nie aspiruję, ani nigdy nie będę aspirował, do miana piłkarskiego eksperta, jednak jako osoba mająca „coś tam” wspólnego ze sportem, mam swoje przemyślenia. I zawsze to drużyna musi być na wierzchu. Widzieliście we wtorek ostatnie pół godziny – jak tylko przycisnęliśmy zespołowo, to oni, mimo że pewnie chcieli, nic nie mogli zrobić. Byliśmy lepsi, ponieważ bardziej się staraliśmy. Sam Dwaliszwili mistrzostwa nam nie da, Danijel Ljuboja zresztą też.
Bardzo blisko Legii byli Marcin Wasilewski i Łukasz Broź. Ich temat został zamknięty w szufladzie do lata?
- Przez te kilka tygodni zrozumiałem, że każdy dzień przynosi niespodzianki. Ale czasu coraz mniej.
Za pana kadencji Legia nie będzie pozyskiwała głośnych nazwisk zza granicy? Dla takiego Ljuboi ludzie przychodzą na stadion.
- Nie twierdzę, że takich transferów nie będzie. My jednak dążymy do tego, by mieć własnych idoli. Tutaj, na miejscu - jak Kuba Kosecki, Dominik Furman, Daniel Łukasik, Michał Efir, gdy już się wyleczy.
Naprawdę uważa pan, że Furman, Kosecki czy Łukasik zostaną tutaj jeszcze trzy-cztery lata?
- Na pewno jeden lub dwóch odejdzie, ale chciałbym, żeby dochodzili nowi, żeby z roku na rok staż tych młodych rósł. Myślę, że kilku zostanie na dłużej, może nawet na całą karierę? Łukasik pewnie wyjedzie, bo już są za niego jakieś tam oferty z Rosji, za duże pieniądze. My mu możemy dać pensję x, a tam 5x. I co mu powiedzieć? Jeśli będzie chciał zostać – super. Ale jak nie, mamy Michała Kopczyńskiego. Nawet wielu twierdzi, że on może być lepszy. Bardzo przydałyby się nam regularne występy w fazach grupowych, dzięki czemu nasi zawodnicy byliby większymi brandami i moglibyśmy im płacić lepsze premie.
Szerokim echem odbiła się pańska wypowiedź, że pan by Ljuboi nie kupił. Przecież to ryzyko, adrenalina (śmiech).
- Nie chodzi o niego, tylko o model. Gość, któremu przez kilka lat płacisz bardzo dużo, wręcz gwarantujesz mu tę kasę na tacy, bo ona nie jest uzależniona od jego gry czy wyników drużyny, a ten gość ma w perspektywie koniec kariery, to jest zbyt duże ryzyko. Wtedy klub musi płacić, a zawodnik będzie miał piłkę w tyłku. Były takie przypadki w ostatnich sześciu latach, prawda? Ljuboja to wyjątek. Technicznie przerasta tę ligę, co wszyscy wiemy. On kocha grać w piłkę, chce jak najczęściej w nią grać.Ale większość to jego przeciwieństwa.
Na przeciwnym biegunie jest na przykład Marko Suler, którego w mediach pan nie oszczędza.
- Wydaje mi się, że media trochę przesadzają. On jest przykładem czegoś, co się nie powinno zdarzyć. No, ale nie ja jestem trenerem. Wszyscy widzieli, jak on gra, a zarabia najwięcej spośród gości, którzy występują w obronie, tak? Od niego czy od Ivicy Vrdoljaka trzeba wymagać dużo. Jeśli taki Ivica jest najdroższym piłkarzem w polskiej lidze, to oczekujesz czegoś ekstra. TymczasemŁukasik – już po podwyżce – ma trzy-cztery razy mniej, a do zespołu wnosi więcej. Życie weryfikuje takie sytuacje. Ale nie przywiązujmy się do Sulera, Vrdoljaka czy innych – chodzi po prostu o zasadę.
Demotywujące.
- Przychodzi do was gość i – już nie wchodźmy w szczegóły - mówi: „Dajcie mi stówę miesięcznie, za podpis poproszę trochę więcej”. A, jeszcze suma transferowa jakaś olbrzymia! Skoro tak ceni swoje umiejętności, widocznie gra dobrze. Gorzej, jeśli później okazuje się dużo gorszy. To rozczarowanie, prosty mechanizm. Ze wszystkim tak jest. Kupujecie mercedesa, a tu na drugi dzień wam koła wypadły…
Skoro już mówimy o pieniądzach – ile kosztowały Legię zimowe zakupy?
- Dwaliszwili przyszedł jako wolny zawodnik, Jodłowiec w zasadzie też, ale tutaj była niska kwota odstępnego, płatna w dwóch ratach w ciągu dwóch lat.
Ale są też premie za podpis…
- Nie brali!
Prowizje dla menedżerów.
- Standardowe.
Te wszystkie wzmocnienia, cała piątka, zamknęła się w jakiej kwocie?
- Nie mogę powiedzieć, ale nie była to duża kwota.
Czyli skarbonka z pieniędzmi za Rafała Wolskiego jeszcze nie jest pusta?
- Nie, nie. Nie wydaliśmy nawet jednej czwartej tego, co dostaliśmy za Rafała. Paradoks był taki, że nawet menedżerowie zaczęli patrzeć na nas bardziej długofalowo. Przestali działać w ten sposób, by już dziś zmaksymalizować swój doraźny zysk. Wierzą, że my będziemy klubem, który może coś osiągnąć, a wtedy wartość ich piłkarzy wzrośnie. Wierzą, że jeszcze odrobią te pieniądze. Nas teraz nie stać na tyle, ile oni by chcieli, ile rynek by chciał. Dobrze mi sie współpracuje z Kucharskim czy Piekarskim.
Którą ze swoich decyzji uważa pan za najważniejszą?
- Nie uważam (śmiech). Wiele razy mówiłem, że ja z reguły nie podejmuję tych decyzji sam, a nawet jeśli tak robię, to są one efektem pracy, wysiłku grupy ludzi. Bazuję na doświadczeniu i wiedzy tych, którzy tu pracują.
To porozmawiajmy o przyszłości. Baza dla akademii.
- Na pewno to nasz największy projekt, nad jakim pracujemy.
Było głośno o stadionie Hutnika, o Sulejówku. Podobno za dwadzieścia pięć milionów złotych zaoferowano Legii tereny na Ursynowie.
- O Ursynowie to ja nic nie wiem. Teraz się pojawia Gwardia, pojawił się łuk czerniakowski przy moście Siekierkowskim, Widzimy pozytywne nastawienie ze strony miasta, co jest absolutnie kluczowe.
Lepsza opcja warszawska czy poza miastem?
- Zdecydowanie Warszawa, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Postawił pan sobie jakiś deadline, do którego baza dla akademii miałaby być gotowa?
- Terminy, terminy… Będziemy robić to etapami. Najważniejsze dla nas są boiska. W ciągu kilku najbliższych miesięcy chcemy wytypować miejsce docelowe, potem jak najszybciej postawić boiska, a obok jakieś prowizoryczne zaplecze socjalne. Krok po kroku, od razu się nie da. Mówiliście o tych dwudziestu pięciu milionach. Mniej więcej tyle taka przyjemność kosztuje.
Młodzi piłkarze, których Legia sprowadza z całej Polski, nie tylko grają i trenują, ale też mieszkają. Bursy to dobry pomysł? Ostatnio na Zachodzie, zwłaszcza w Anglii, trend jest taki, by tych chłopaków umieszczać w specjalnie przeszkolonych rodzinach.
- Zdecydowanie przemawia do mnie model angielski. Pracujemy nad tym, by podobnie było u nas. Do tej pory nad młodymi chłopakami pracowaliśmy bardziej od strony sportowej, ale teraz – po tym, jak pojawiło się kilka problemów - dużo większy nacisk położymy na ich wychowanie. Każdy utalentowany chłopak musi być przykładem dla młodszych. Dobrym przykładem. Nasza akademia ma dla tych piłkarzy bardzo ważną rolę życiową, społeczną. To ogromna odpowiedzialność! W Hiszpanii i Portugalii jest inaczej – w Barcelonie, Benfice czy Sportingu każdy rocznik ma po czterech-pięciu opiekunów.
Kiedy doczekamy chwili, w której skład Legii stworzą wyłącznie wychowankowie?
- Za trzy-cztery lata może się zdarzyć, że na boisku będą sami wychowankowie, ale dwudziestu sześciu w kadrze ich nie będzie. Jeszcze szkółkę bramkarską trzeba poprawić (śmiech). Ale jakby tak spojrzeć na tych młodych, jest to możliwe. Kamil Anczewski, Przemek Mizgała, Kamil Kurowski, Kamil Mazek, Olek Jagiełło, ten Cichocki, który poszedł na wypożyczenie. Trener Dolcanu mówi, że takiego obrońcy dotąd nie widział. O, jeszcze Czarek Michalak, jego bardzo lubię. Możemy się pochwalić tym, że wyszedł na prostą.
Tylko z samego rocznika 1992 przez pierwszy zespół przewinęło się już jedenastu piłkarzy. Akurat wyjściowa jedenastka.
- No tak, ale są też następne roczniki i z każdego chcemy kogoś mieć.
Wspomniał pan przed chwilą o tym, że można by poprawić szkółkę bramkarską. Tyle że Kuba Szumski to jeden z najlepszych młodych bramkarzy w kraju. Niestety, póki co, w Gliwicach siedzi na ławce.
- No to sami sobie odpowiedzieliście. Tak to jest z tymi wypożyczeniami. Obiecują, że będzie grał, gość potencjalnie jest bardzo dobry, a potem – w cudzysłowie – Kuba marnuje sobie życie, siedząc na ławce. No bo co z nim zrobić, jeśli będzie rok bez gry? A oni nam go w ogóle nie chcieli oddać! Szok, co? Daliśmy go do Piasta, żeby grał, żeby po powrocie został numerem dwa, a później wskoczył do bramki. Ale on teraz, bez ogrywania się, jest dalej od tego składu, niż był pół roku temu! I mamy kłopot!
To dlaczego Legia nie zabezpiecza wypożyczeń? Trzy lata temu, gdy wypożyczano Adriana Paluchowskiego - nomen omen do Gliwic właśnie - zawarto klauzulę, w myśl której Piast musiał płacić, jeśli Adrian nie rozegrał ustalonej liczby minut.
- Teraz nikt czegoś takiego nie podpisze. Mało tego, żeby takiego Żurka dać do Bełchatowa, to my jeszcze musieliśmy mu dodatkowo zapłacić! Kluby nie chcą dać nawet tysiąca czy dwóch, to absurd jakiś, masakra… Ja jestem tym totalnie rozczarowany.
Dostają piłkarza gotowego do gry, utalentowanego, na dodatek w wieku młodzieżowca. I tak zupełnie nic, zero?
- A powinni nas jeszcze w rękę pocałować, prawda? Takie sprawy ciągną się tygodniami, od początku stycznia w zasadzie. Dzwonią, pytają, czy może zagrać przeciwko Legii, czy nie może. No ręce mi opadają. Mówię: „Panowie, no jak on może grać przeciwko Legii?! My mu płacimy i on nagle takiego Kubę Koseckiego kontuzjuje, niechcący nawet. Przecież wtedy by nam łeb urwali”. Oni tego nie rozumieją. Tydzień dyskutowaliśmy na ten temat. Gdy piłkarz ma menedżera, pół biedy. Bo jak nie, to wszystko spada na głowę dyrektora Mazurka, i on też życie traci. Bo trzy miesiące musi się zajmować tym, jak komuś dobrze zrobić i jeszcze do tego dopłacić. Wypożyczonemu trzeba trochę podnieść pensję, żeby na mieszkanie miał. Sfrustrowany tym jestem…
Mówił pan o Szumskim i Żurku. A co z resztą, którzy wciąż rokują, szkoda definitywnie się ich pozbywać, ale są za słabi na pierwszy zespół i jednocześnie za starzy na Młodą Legię? Taki przysłowiowy Bartek Widejko czy Marcin Bochenek.
- Właśnie dlatego potrzebujemy drugiej drużyny, grającej w pierwszej lidze. To jest jedyne sensowne rozwiązanie, które ja widzę.
Ruszyło się coś w tej sprawie?
- Ze wszystkich stron, z którymi dyskutujemy – na razie głównie z Ekstraklasą SA, mniej z PZPN-em – jest pozytywny odzew, oni to rozumieją. Nie mówimy przecież o czymś rewolucyjnym, bo w Hiszpanii mają tak od dłuższego czasu. W Anglii jest trochę inaczej, ale tam grają bardzo silne drużyny juniorskie.
Z czego wynika, że taka Chelsea potrafi wypożyczyć osiemnastu piłkarzy, a u nas jest z tym problem? Romelu Lukaku, Thibaut Courtois, Michael Essien, Kevin de Bruyne czy Lucas Piazon to nie są przypadkowi ludzie.
- Sami sobie odpowiedzieliście. Oni wypożyczają dobrych piłkarzy, a my takich, którzy jeszcze nigdzie nie grali. Taki gość ma iść, grać i wrócić zdecydowanie lepszy. Za Lukaku Chelsea zapłaciła wcześniej kilkanaście milionów funtów, więc on do West Bromwich szedł jako gwiazda, prawda? Gdybyśmy my chcieli wypożyczyć Dwaliszwilego, to myślę, że wszyscy by go chcieli (śmiech).
Ale jest Michał Kucharczyk - było nie było - reprezentant Polski. Wiosną raczej się nie nagra.
- Póki co, nie było takiego tematu. Jest jego menedżer, jest dyrektor sportowy, jest sztab szkoleniowy. Myślę, że latem podejmiemy kilka decyzji, bo w Legii jest bardzo wielu ambitnych gości, którzy chcą grać, a nie wszyscy będą mieli okazję. Ten temat na pewno wróci, bo jeśli ktoś zobaczy, że ciągle siedzi na ławce lub trybunach, a ma duszę sportowca, wtedy będzie chciał odejść i zostanie albo wypożyczony, albo sprzedany.
W styczniu na stażu w Chelsea przebywał Dominik Ebebenge, pan również. To znaczy, że chcecie powielić strukturę administracyjną londyńczyków czy po prostu trafił się wyjazd-przygoda?
- Nie no, trzeba się uczyć. Wiadomo, że kopiowanie dobrego zazwyczaj jest dobre, ale my musimy wypracować swoje. Zdobyliśmy doświadczenie i zobaczyliśmy, jak to robią mądrzejsi. Przełożenie całego modelu będzie niemożliwe, jednak zwróciliśmy uwagę na kilka rzeczy mniej ważnych i kilka rzeczy ważniejszych.
Kiedy podjął pan decyzję, by kobieta została kierownikiem drużyny? Właśnie po wizycie na Stamford Birdge, gdzie furorę robi lekarka?
- Jeszcze wcześniej. Kierowałem się jej kompetencjami, sprawdziła się jako organizator. Kilka tygodni siedziałem z nią w biurze i widziałem, jak sobie z tym wszystkim radzi, jaka jest ogarnięta.
Miał pan świadomość, że Legia będzie wyjątkiem, nawet w skali Europy?
- Nie, to nie było dla mnie ważne. Ktoś mi zresztą mówił, że w reprezentacji Hiszpanii jest podobnie.
Wróćmy jeszcze do Dominika. Bardzo poszedł do góry w ostatnim czasie.
- Rośnie, starzeje się w końcu (śmiech).
Gdzie pan go widzi za pięć-dziesięć lat?
- To zbyt odległa perspektywa. W przeciągu roku-dwóch powinien dalej się uczyć, patrzeć, co się wokół niego dzieje. Jakiekolwiek zaszeregowanie go byłoby błędem – i dla niego, i dla klubu. Ostatnie trzy miesiące spędził zajmując się transferami, miał dobrą przygodę, zobaczył, jak to wszystko wygląda od środka, zajmował się menedżerami. W najbliższych latach powinien uczestniczyć w jak największej liczbie projektów. Co do zasady, on u nas odpowiada za rozwój. Patrzy, obserwuje, szuka różnych rozwiązań, które mogą popchnąć Legię do przodu – klinika w Rzymie, współpraca z innymi klubami, teraz do Brazylii lecimy z bardzo fajnym projektem.
Klinika w Rzymie oznacza, że leczenie poważniejszych kontuzji „wyjechało” z Polski. Temat sztabu medycznego podnoszony był nie raz i nie dwa.
- Nie chciałbym się wypowiadać na ten temat, budować napięcia, bo to dzisiaj nic nie pomoże. A propos kliniki – naszym marzeniem jest posiadanie własnej. Nie wiem, czy wiecie, ale mamy na stadionie, tam przy szatniach, profesjonalny sprzęt. Musimy znaleźć operatora, który świadczyłby profesjonalne usługi medyczne, również komercyjnie, byśmy mogli na tej klinice zarabiać. Skończyły się czasy, gdy jeden lekarz odpowiada za wszystko. Teraz potrzeba gościa od diagnostyki, drugiego od czegoś innego, trzeciego i czwartego też.
Myślał pan o kucharzu, dietetyku? To powoli robi się standardem, nawet w naszej lidze.
- Myślałem. Czynimy starania, by tak się stało, rozmawiamy z dwiema-trzema osobami. Razem z Jackiem Mazurkiem czy Dominikiem siadamy i kombinujemy strategicznie. Mamy kilka pomysłów, że tak powiem: medyczno-mentalno-sportowych, więc w najbliższych tygodniach będziemy się starali coś z tym zrobić.
Do tej pory prezesi nie odwiedzali Młodej Legii w czasie zagranicznych zgrupowań. Pan jest pierwszy.
- Oni naprawdę fajnie grają.
Dorobił się pan swojego ulubieńca?
- Fajnie wyglądał Paweł, brat Rafała Wolskiego, Mateusz Żrebrowski również. Patryk Mikita co kopnie piłkę, to strzeli gola. Tyle że ja się na tym nie znam. Rozmawiam z dyrektorem Mazurkiem, Dominikiem czy trenerami, pracującymi w akademii, oni mi mówią rzeczy, o których ja nie mam pojęcia. Na przykład o tym, jak jakiś gość się rozwinął. Albo jak się rozwinie i czego mu trzeba. To fachowcy. Wiadomo, że w juniorach często najpierw wyróżniają się ci silniejsi, a dopiero później walory fizyczne się wyrównują. Wiele jest takich przypadków.
Na przykład Olek Jagiełło, chłopak z Bemowa. Jak on zacznie grać, będzie trzeba dostawiać autobusy na Jelonki, bo tam bardzo wspierają swoich (śmiech).
- Na niego też bardzo liczymy. Jest jeszcze młody.
Jest rówieśnikiem Mariusza Stępińskiego.
- Ale Stępiński wygląda, jakby miał dwadzieścia sześć lat. Z tyłu jest jak byk, w pierwszej chwili nie wiedziałem, że to on.
Zobaczymy go tutaj?
- Zobaczymy… To znaczy zobaczymy, czy zobaczymy, o! (śmiech) Nie jest łatwo znaleźć odpowiedni czas na wprowadzenie młodego. Ci w przedziale szesnaście - dziewiętnaście lat występują w reprezentacjach, inni w Młodej Legii, wszystko wygrywają, więc czują się pewnie. Wstaje taki rano, tata mu mówi, że grał świetnie, menedżer dodaje, że jego miejsce jest już w pierwszym zespole, a inni ludzie zapewniają, że w Lechii, Widzewie czy gdzieś, byłby już w wyjściowym składzie. U nas, przy tej konkurencji, to jest naprawdę trudne, by złapać właściwy moment i na gościa postawić. Olek ostatnie kilka miesięcy się leczył, bo wszedł do seniorskiej piłki, nie będąc jeszcze gotowym fizycznie. Naszym zdaniem wiosną powinien jak najwięcej grać w Młodej Legii, a w nowym sezonie zaatakować pierwszy zespół. Akurat jego praktycznie każdy wziąłby na wypożyczenie, ale pierwsza liga mogłaby mu zaszkodzić, mówię o zdrowiu. Jeszcze ciągle przecież kadry młodzieżowe dochodzą…
Wie pan, że z tego najlepszego rocznika akademii, na zgrupowania reprezentacji do lat 15., 16., 17. czy 18., systematycznie jeździł w zasadzie tylko Michał Żyro? Od czasu do czasu szansę dostawał ktoś jeszcze. Z kolei z rocznika 1996 na zgrupowania jeździ prawie pół wyjściowej jedenastki.
- Wiem, że takie wyjazdy nie pomagają w rozwoju i kontrolowaniu postępów przez trenerów. Ale co zrobić? Na całym świecie tak jest, w Chelsea też na to narzekali. Nie chce się mądrzyć, ale – na moje oko – tych zgrupowań jest dużo. Chyba za dużo.
Na koniec zostawiliśmy sprawy kibicowskie. Tam, za oknem…
- … Jest sklep „Bosmana”. Jeszcze tam nie dotarłem (śmiech).
Koszulki dobrze się sprzedają?
- Nie, właśnie nie.
Spora część kibiców rezygnuje z zakupów w oficjalnym sklepie, narzekając na wysokie ceny. My przygotowaliśmy zestawienie, które pokazuje, że oficjalna koszulka Arsenalu czy Manchesteru Unted kosztuje dziesięć złotych mniej, niż Legii.
- Jest drogo? Akurat co do meczowych koszulek to nie wiem, czy to nie jest cena Adidasa. Nie umiem odpowiedzieć. Jest w klubie nowy chłopak, bardzo ogarnięty zresztą, który się tym zajmuje i on by wam opowiedział szczegółowo.
Dlaczego pan mógł dogadać się z kibicami w dwa tygodnie, a Leszek Miklas potrzebował dwóch lat?
- Nie wiem, co robił pan Miklas. Nie chcę się porównywać, bo on pracował w innych okolicznościach. Ja postawiłem na zaufanie. Jeśli spotykają się sensowne osoby, które chcę tego samego, a z takimi miałem do czynienia, to jest fajnie.
Dziwimy się też, z jakiego powodu ITI używa na przykład TVN-u do promocji meczu gwiazd z politykami, a nie robi tego samego z drużyną piłkarską. Na amatorów stadion jest pełny, a we wtorek w Pucharze Polski, ponad połowa miejsc pusta. Brak tu logiki. W Internecie jest nagranie rozmowy z panią Bożeną Walter, sprzed około półtora roku, która cieszy się, że na mecz polityków z gwiazdami nie przyjdą ci ohydni kibice.
- Nie widziałem tego nagrania, dlatego nie będę go oceniał. Ale prosiłbym o bardzo, żeby podejść do tego tematu delikatnie. Z tego, co sam zasłyszałem – bo nikt mi się nie skarżył – rodzina Walterów została strasznie ciężko potraktowana przez pseudokibiców, bo nie wierzę, że to zrobili kibice. Nie chcę głębiej wchodzić w tę sprawę, ale rozumiem, że dla kobiety – szczególnie starszej – mogło to być mega frustrujące, że mogła być rozgoryczona. Zakładając, że rzeczywiście tak powiedziała, bo ja tego filmu, jak już mówiłem, nie widziałem. Czytałem za to w mediach inne teksty, w których całe zło było utożsamiane z kibicami Legii. Złapali kogoś na czymś, w środku tygodnia, i piszą od razu, że kibic Legii. Jakie to ma znaczenie, co? Dlaczego nikt nie wspomniał, czy kupuje kefiry Danone’a? Absurd…
Ma pan jakiś konkretny pomysł na poprawę wizerunku kibiców?
- Po prostu przestańmy na każdym kroku epatować tym, że na Legii jest niebezpiecznie.
Może poprzez zdecydowaną obniżkę cen biletów albo bardziej rozbudowaną ofertę dla posiadaczy karnetów, dałoby się zapełnić trybuny.
- Nie uważam, żeby bilety były za drogie, obniżono je przed sezonem. Do takiego meczu, jak ten z Olimpią Grudziądz, to my jeszcze dokładamy… Za temat karnetów będzie się trzeba zabrać. Byłem bardzo zdziwiony, że na stadion nie przyszło pięć tysięcy ludzi, mimo że byli uprawnieni do wejścia. Ale najważniejsze, żebyśmy w piłkę dobrze grali. Poziom irytacji kibiców, po tylu latach bez mistrzostwa, jest naprawdę wysoki.
Pan wspomniał, że ma dobre relacje z tymi kibicami, których poznał.
- Oczywiście. Każdy z nich ma swoją jakąś tam pozytywną historię. O, ten Braun na przykład, on mnie rozśmieszył, niemożliwy jest. Czatował na mnie, aż wyjdę z klubu. Ja gościa nigdy na oczy nie widziałem, a on podchodzi do mnie i mówi: „Dzień dobry, panie prezesie. Jestem Jerzy Braun (Wojciech - przyp. red.). Bardzo pana proszę, pan mnie wpuści na ten stadion z powrotem!Z tym tortem w Miklasa to dlatego, że on na herb logo mówił, a ja cały wytatuowany jestem, więc jakbym wyglądał?”.
Naprawdę, nie wiedziałem, jak się mam zachować. To ujmujące takie, nie? Jakby młotkiem rzucił, to rozumiem – nie wolno. Ale tortem? Happening! (śmiech) Trzeba mieć trochę wyobraźni, żeby rzucić tortem. Taki zwykły cham to by cegłówką rzucił albo opluł… (śmiech).
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.