Brutalne zachowania policji po derbach Warszawy!
09.09.2008 14:50
- Na początku było spokojnie, ale jak jakaś grupka zaczęła śpiewać, to policjanci wpadli na nas. Dostałam pałką, a kilku dosłownie przebiegło po mnie. "Na ziemię, kurwy!", krzyczeli - opowiada wciąż roztrzęsiona Agnieszka, 20-letnia studentka polonistyki. Kopali nas i bili po twarzach, rzucali bluzgi. Mówili, że wreszcie się do nas dobrali - dodaje 23-letni Kamil, też student, relacjonując już sceny z komisariatu. Oboje znaleźli się w grupie kibiców zatrzymanych w ubiegły wtorek przez policję po meczu Legii z Polonią.
Mamy też kilkanaście innych relacji o biciu w komisariatach kluczami po jądrach i pałkami po całym ciele, zmuszaniu do robienia pompek i przysiadów nago, pozbawiania snu, picia i jedzenia.
Brutalne zachowania policji potwierdziło nam kilku funkcjonariuszy. - Szef powiedział mi wprost: masz wszystkich zmusić, by podpisali przyznanie się do winy. Więc wciskałem tym dzieciakom kit, że je zamkniemy, jeśli nie podpiszą oświadczenia. Gdy nie skutkowało, to koledzy z kryminalnego brali delikwenta do siebie i tam bicie było - mówi wywiadowca z jednej z komend w Warszawie.
Policja nazwała wtorkową akcję: Ostateczne rozwiązanie kwestii kibiców Legii. Jej efekty są dwa. Pierwszy, nagłośniony przez resort - nomen omen - siłowy, to komunikat, że 235 osób przyznało się do udziału w nielegalnym zgromadzeniu i zgodziło na dobrowolne poddanie się karze.
O drugim efekcie będzie głośno dziś, gdy 400 spośród 752 zatrzymanych kibiców złoży do prokuratury zażalenia na brutalne traktowanie przez policję.
Przesłuchanie dużej grupy ludzi i przygotowanie jej zarzutów najwyraźniej przerosło warszawskich policjantów. - A jak policja jest bezradna, to staje się brutalna - przestrzega profesor Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Jego zdaniem tak samo jak z burdami na stadionach, trzeba skończyć z tym, że policja zatrzymanych bije, a prokurator udaje, że tego nie widzi.
Kibice oskarżają policję o bicie, poniżanie i szykany
Setki zatrzymanych we wtorek kibiców Legii, wśród których są studenci, zawodowi kierowcy, budowlańcy, a nawet prawnicy, poddano w stołecznych komisariatach szykanom, presji psychicznej. Niektórych bito.
Wszystko po to, by zmusić ich do przyznania się do winy, że brali udział w nielegalnym zgromadzeniu. Według policji, miał nim być przemarsz kibiców w stronę stadionu Legii. - Jutro przejrzymy jeszcze raz wszystkie dowody nadużyć policji i zastanowimy się, jak dalej działać - mówi prawnik Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa Andrzej Pleszkun.
Przyznaje, że dowodów na to, że policja łamała prawo, ma już sporo. Jest wśród nich ponad 20 zaświadczeń lekarskich dostarczonych przez kibiców, którzy po wypuszczeniu przez policję zgłosili się na obdukcję. - Te zaświadczenia dotyczą obrażeń poważnych, obtłuczeń utrzymujących się powyżej siedmiu dni - mówi Pleszkun.
Kolejnym dowodem, który może świadczyć przeciwko policji, są filmy zrobione podczas akcji przez kibiców, które są w posiadaniu także redakcji. - Policja ma swój zapis, ale i my mamy nagrania tego, jak oni postępowali - mówi prawnik. - Zresztą policjanci bardzo się starali, żeby te filmy nie przetrwały, bo zatrzymanym zabierali telefony, z których kasowali zdjęcia i filmy. Bardzo możliwe, że złożymy do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa - zapowiada Pleszkun.
Kamil, 23-letni student, był przesłuchiwany w Pruszkowie. - Policjanci mówili, że wreszcie się na nas wyżyją - wspomina. - Na pruszkowską komendę trafiłem prosto spod stadionu, razem z 30 innymi osobami. Na miejscu byliśmy ok. 3 w nocy. Zamknęli nas w czymś w rodzaju świetlicy.
Siedzieliśmy tam skuci, bez picia. Nie można było nawet pójść do kibla. A policjanci łazili między nami i kopali, bili ludzi po twarzach, rzucali bluzgi. Mówili, że wreszcie się do nas dobrali.
Przesłuchania zaczęły się po południu. Brali nas po trzech, czterech na górę, do małego pokoju, w którym siedziało sześciu albo ośmiu policjantów. Kazali nam się rozbierać do naga, położyć na podłodze twarzą do ziemi i wyciągnąć ręce. Nałożyli kajdanki i wtedy się zaczęło... Najpierw zaczęli mnie kopać.
Potem poczułem, jak jeden staje mi na plecach, a potem przeskakuje na chłopaków leżących obok. Po nim robili to pozostali. Jeden z policjantów mówił, że mamy wybór: jak się przyznamy i podpiszemy, to za chwilę będziemy mogli wyjść do domu. A jak się nie przyznamy, to trafimy na Białołękę [jest tam więzienie - red.].
Wojciech Braun, lat 45, kierowca busa, najpierw trafił do komendy przy ul. Grenadierów, a potem do aresztu na ul. Umińskiego. - Wraz z czterema innymi osobami władowano mnie do forda transita straży miejskiej - opowiada. - Spędziliśmy tam godzinę, plując i łzawiąc z opuchniętych oczu - w aucie było pełno gazu łzawiącego. W komendzie na Grenadierów byliśmy bici i kopani. Skuli mnie z innym mężczyzną. Gdy chciałem iść do ubikacji, usłyszałem: Sraj w gacie! Dopiero w areszcie na Umińskiego, gdzie trafiliśmy ok. 2 w nocy, pozwolono nam się obmyć i zasnąć. Następnego dnia znów przewieziono nas na Grenadierów. Policjanci w cywilu kopali nas, bili i ubliżali nam. Jeden specjalnie upuszczał mi klucze na jajka. Podsunęli papier do podpisania: Przyznaj się - usłyszałem.
Odmówiłem. Powiedzieli, że jak jeszcze 24 posiedzę, to zmięknę. Dopiero o godz. 14.30, po dwóch dniach, wyszedłem. Przed wypuszczeniem jeszcze gliniarz zerwał ze mnie koszulkę i czapkę z logo Legii, bo "ten znak nawołuje do aktów przemocy", i kazał w samych slipach do domu wracać.
Agnieszka ma lat 20 i studiuje polonistykę. Była przesłuchiwana w Otwocku. Narzeka, że gaz wciąż ma za paznokciami i we włosach. - Szłam na mecz z chłopakiem i grupą znajomych. Policjanci powiedzieli, że nas spiszą i puszczą do domów - opowiada dziewczyna. -Na początku było spokojnie, ale jak jakaś grupka zaczęła śpiewać, to policjanci wpadli na nas. Dostałam pałką, a kilku policjantów dosłownie przebiegło po mnie. "Na ziemię, kurwy!" - krzyczeli. Potem pamiętam tylko gaz i pieczenie oczu.
Zabrali naszą kilkuosobową grupę do Otwocka. Wyzywali nas od najgorszych i szarpali. Nie podpisałam przyznania się do udziału w nielegalnym zbiegowisku. Do domu wróciłam o godz. 22 następnego dnia.
Pawła z Ożarowa, studenta technologii żywności w SGGW, przesłuchiwano w komisariacie przy ul. Raginisa. - Staliśmy w kolejce po bilety na mecz. Policjanci zmusili nas do zejścia na Powiśle. Tam bili i gazowali wszystkich - i kobiety, i inne spokojnie stojące osoby. Zabrali mnie na Bemowo.
Policjant kazał zdjąć mi spodenki i majtki. Musiałem nago robić przysiady. Wyzywał mnie od spaślaków. Każdy, który wszedł na przesłuchanie, dostawał otwartą dłonią w twarz, zanim jeszcze cokolwiek powiedział. Na krześle stawiali pałkę na sztorc i kazali mi na niej siadać. Podpisałem oświadczenie, bo jeden policjant powiedział, że za godzinę może mnie tu już nie być. A tak trafię na trzy miesiące do aresztu.
To, że zeznania były od zatrzymanych wymuszane, potwierdzają nawet policjanci. - Sama nie wiedziałam, jak się zachować - opowiada policjantka spod Warszawy. - Komendant powiedział, że przywożą kiboli po zamieszkach, a do mnie na przesłuchania trafiły jakieś spokojne dzieci. Nie potrafiłam zmusić ich do podpisania tych oświadczeń. Ale zarzuty i tak prokurator kazał postawić.
Podobną relację złożył nam policjant z komisariatu w prawobrzeżnej Warszawie.
Przyznał, że jego koledzy po fachu bili tych, którzy nie chcieli przyznać się do udziału w nielegalnym zgromadzeniu.
- Sprawdzimy rzetelnie każde zażalenie, ale mija tydzień, a nic do nas nie wpłynęło. To dowód, że cała operacja została przeprowadzona profesjonalnie - ocenia Marcin Szyndler, rzecznik komendanta stołecznego. I dodaje, że za kilka dni Stowarzyszenie Kibiców Legii samo przeprosi za swoje zarzuty. Według niego przy kibicach znaleziono kastety, bokserskie ochraniacze na zęby, a nawet widelec.
Oskarżeniom formułowanym przez kibiców Legii zamierza się przyjrzeć prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Według niego to samo od początku powinna robić prokuratura. Jak ocenia, ta akcja pokazała, że polska policja wciąż nie jest przygotowana do walki z kibolami. - Przesłuchanie i przygotowanie zarzutów ponad 700-osobowej grupie ludzi przerosło warszawskich policjantów. A jak policja jest bezradna, to staje się brutalna. Tak samo jak z burdami na stadionach trzeba skończyć z tym, że policja zatrzymanych bije, a prokurator udaje, że tego nie widzi - mówi profesor.
Z problemem stadionowych bandytów z jednej strony, a z agresją z drugiej świetnie poradzili sobie wyspiarze. Jeszcze pod koniec lat 80. trybuny angielskich klubów przypominały pola bitwy. Dzięki zaostrzeniu przepisów na boiskach Premiership przemoc udało się opanować.
Teraz w Anglii za udział w burdzie stadionowej można trafić do więzienia nawet na pięć lat, a zakazy stadionowe obejmują okres nawet do 10 lat. Obecnie w Wielkiej Brytanii objętych nimi jest 3 tys. osób. W czasie meczu tacy kibice siedzą w komendzie lub w domowym areszcie.
Redakcja The Times zna nazwiska osób występujących w artykule.
Autor: Łukasz Krajewski, Artur Grabarczyk
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.