Domyślne zdjęcie Legia.Net

Był łobuziakiem, ale jednak lubianym - Łukasz Mierzejewski

Jarosław Czerniak

Źródło: Przegląd Sportowy

01.08.2001 20:07

(akt. 01.01.2019 19:20)

Chłopak wraca pociągiem z Krakowa. Jego myśli krążą wokół wydarzeń ostatnich dwóch lat. Cóż może pomyśleć siedemnastolatek, gdy trafia z podblokowego klepiska na boisko jednego z największych polskich klubów? Miał zostać wiślakiem razem z Łukaszem Nawotczyńskim, z którym wcześniej grał w zespole juniorów gdańskiej Lechii. Łukasz Mierzejewski tak dziś wspomina tamte chwile: - Jechałem do Krakowa z wielkimi nadziejami. Przez miesiąc trenowałem z wiślakami. Byłem przekonany, że z Wisłą zwiążę się na kilka następnych lat. Szybko się zaaklimatyzowałem, złapałem kontakt z nowymi kolegami. Jednak przed podpisaniem stosownej umowy, pozostały jeszcze do wykonania badania lekarskie. Wydawało mi się, że to tylko formalność - opowiada Mierzejewski.
Szczelina w kręgosłupie
W drodze powrotnej był jeszcze spokojny i nawet nie przeczuwał, że coś może być nie tak z jego zdrowiem. Spotkał w pociągu działacza Legii, Janusza Olędzkiego, który gorąco go namawiał do przejścia na Łazienkowską. Jednak młody piłkarz miał już sprecyzowane plany i nie w głowie mu była stolica.
Tymczasem diagnoza krakowskiego lekarza okazała się druzgocąca dla młodzieńca. - Dostałem informację, iż z powodu wady kręgosłupa, nie mogę w ogóle uprawiać futbolu. Ponoć jakaś szczelina między kręgami jest zbyt duża. To był dla mnie prawdziwy szok. Nagle mój świat się zawalił, nie sądziłem, że tak szybko będę musiał skończyć grę w piłkę.
Krakowski lekarz co prawda miał rację, szczelina była zbyt duża, ale okazało się, że przy odpowiednim wzmocnieniu mięśni grzbietowych, kontynuowanie kariery wyczynowej jest możliwe. Na taki obrót sprawy tylko czekał młody, utalentowany napastnik i... Janusz Olędzki, który ponowił wcześniejszą propozycję.
- Tak znalazłem się w Legii. O Krakowie szybko zapomniałem, okazało się, że nikt w Wiśle nie miał odwagi powiedzieć mi wprost, że rezygnują z moich usług - kontynuuje zawodnik.
Starcie z matematykiem
Mierzejewski trafił do stolicy, która jest oddalona od jego rodzinnej miejscowości zaledwie 90 kilometrów.
- Ojrzeń to takie niewielkie miasteczko między Płońskiem i Ciechanowem. Tam się urodziłem, wychowywałem i chodziłem do szkoły. W naszym regionie bardzo popularny był tenis stołowy. W "podstawówce" zaczęła się moja przygoda z ping-pongiem. Zostałem nawet wicemistrzem województwa w swojej kategorii wiekowej. Jednak nie miałem dylematu jaką dyscyplinę ostatecznie wybrać. Piłka była i jest całym moim życiem.
Rodzice byli bardzo wyrozumiali dla Łukasza, choć ten w szkole nie należał do orłów. Czasami zdarzało się, że po kolejnej wpadce, przynosił jakąś uwagę w dzienniczku, bo aniołkiem też nie był. Najgorzej było z matematyką. Na dodatek w pewnym momencie doszło do niezłego starcia z nauczycielem tego przedmiotu. A wszystko wydarzyło się na... parkiecie w czasie meczu koszykówki. Matematyk sędziował mecz, a Łukasz zły na sposób prowadzenia zawodów, nie zostawił na arbitrze suchej nitki. Na szczęście wszystko rozeszło się po kościach, bo Łukasz był łobuziakiem, ale lubianym.
Ojciec i syn w jednej drużynie
Ojciec Łukasza, pan Zdzisław był kiedyś piłkarzem ręcznym i wie, jaką pasją może być sport.
- Tata był bramkarzem, grał nawet w drugiej lidze. W pewnym momencie postawił na miłość swojego życia i wrócił w rodzinne strony, żeby być razem z obecną moją mamą. Moi rodzice są wspaniałymi ludźmi, zawsze mogłem na nich liczyć, to dzięki nim rozpoczęła się moja przygoda z piłką. Najpierw były to tylko takie gierki podblokowe, potem ojciec wyczytał w jakiejś gazecie o turnieju "ojciec i syn". W niedalekim Ciechanowie zagrałem w duecie z tatą. Z tamtej imprezy szczególnie mi utkwił mecz z rodziną Łukasza Nawotczyńskiego, tego samego, z którym teraz gram w reprezentacji juniorów - rozprawiliśmy się z nimi 7:1.
Łukasz miał w tym czasie piętnaście lat i tak na dobrą sprawę dopiero wtedy miała się rozpocząć jego przygoda z prawdziwym treningiem piłkarskim. Na początek wpadł w oko Tomaszowi Zabielskiemu, który opiekował się "Trójką Ciechanowską". Trener z Ciechanowa był jednocześnie pracownikiem Warszawskiego Okręgowego Związku Piłkarskiego i to zaowocowało szybkim powołanie Łukasza do reprezentacji makroregionu. Od tego momentu kariera juniora przebiegała w ekspresowym tempie. W ciągu dwóch lat znalazł się w kadrze juniorów Michała Globisza, by razem z nią zdobyć wicemistrzostwo Europy a teraz nawet mistrzostwo kontynentu.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.