Dariusz Mioduski

Dariusz Mioduski: Mamy stabilną sytuację finansową

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

15.09.2021 06:00

(akt. 15.09.2021 08:56)

Dariusz Mioduski udzielił dziennikarzom obszernego wywiadu. Prezes i właściciel Legii poruszył wiele istotnych kwestii, w tym umowy trenera, relacji z nim i jego wpływu na transfery. Opowiedział o ostatnich transferach, zarówno Josipa Juranovicia, jak i Lirima Kastratiego. I zapewnił, że dzięki awansowi do fazy grupowej Ligi Europy, sytuacja finansowa Legii jest stabilna.

Jakie odczucia towarzyszą panu po meczu we Wrocławiu, pod względem sportowym i pozasportowym?

- Jeśli chodzi o aspekt sportowy, to chyba to, co powiedział trener: powinniśmy strzelać więcej goli, aby sytuacje, jakie były, nie miały takiego wpływu na wynik meczu. Martwi nasz brak skuteczności. Mam nadzieję i wierzę, że trener sobie z tym poradzi, musi uruchomić grę z przodu. Uważam, że jest wiele opcji, mamy bardzo dużą jakość w każdej formacji, na każdej pozycji. Pozostaje kwestia zgrania, automatyzmów, pomysłu na zdobywanie bramek. Pomimo tylu kreatywnych zawodników, brakuje ... kreatywności.

Zostając jeszcze chwilę przy temacie spotkania ze Śląskiem, to reakcja sędziego asystenta, piłkarzy…

- Myślę, że wszystko zostało powiedziane. Mam o wiele większe pretensje o brak karnego. Nie tyle, że sędzia tego od razu nie odgwizdał, ale że nie poszedł sprawdzić. Sprawdzane są o wiele mniejsze rzeczy. To jest dla mnie nieakceptowalne. Błąd asystenta… Można sobie tak gadać, że gra się na gwizdek. Każdy kto gra w piłkę, ten wie, że jeśli stoi się obok sędziego, który podnosi chorągiewkę, to naturalne jest, że się zatrzyma. Ale dla mnie, to nie jest największy problem tego meczu, a brak karnego.

Asystent Marcin Boniek przyszedł do szatni i przeprosił za tę sygnalizację?

- Kazał przekazać przeprosiny – powiedziała rzeczniczka prasowa, Izabela Kruk.

Co będzie z sędzią Frankowskim? Nie wytrzymuje presji? Już raz chcieliście, aby odpoczął od meczów z udziałem Legii.

- Pojawia się dużo głosów, że rzeczywiście, z punktu widzenia nawet jego samego, tej relacji… to staje się czymś złym dla naszej piłki. Budzi emocje zanim wyjdzie się na boisko. Nie wierzę, że on jest w stanie się od tego odciąć. Nie ma sensu, żeby nadal iść w tym kierunku. Nie wierzę w to, że nie ma żadnych innych sędziów w Polsce, którzy mogą prowadzić nasze mecze.

W poprzednim sezonie siłą napędową Legii były wahadła. Mieliście trzech prawych wahadłowych, nie został żaden. Czy nie żałujecie, że kogoś się nie udało zatrzymać: albo Wszołka, albo nieszczęsnego Vesovicia?

- Dziś mamy lepszych zawodników. Gdzie jest teraz Paweł Wszołek? Nie łapie się nawet do kadry Unionu.

Ale Veso się odbudował.

- Ale nie gra w podstawowym składzie Karabachu, tylko wchodzi na boisko z ławki. Chyba że coś się zmieniło w ostatnim tygodniu.

Grał.

- Okej, ale z Veso był inny temat, chcieliśmy go zatrzymać. Ale jak doszło do sytuacji, o której wszyscy wiemy, to jego pozostanie okazało się trudne, niemożliwe. Natomiast mamy zawodników, którzy są w stanie naprawdę dobrze grać na wahadłach. Oczywiście, Josip Juranović był dla nas dużą wartością, ale sądzę, że mamy wystarczającą jakość. Dołączył do nas Lirim Kastrati, a Mattias Johansson nie miał jeszcze okazji do pokazania umiejętności. Także spokojnie, mamy wiele więcej wyborów. Kiedyś mieliśmy po prostu Tomasa Pekharta, wszyscy wiedzieli jak gramy i dziś się już nas nauczyli. Obecnie mamy wiele różnych rozwiązań, to kwestia poukładania tego, jestem o tym przekonany. 

Nie dało się dostać więcej pieniędzy za Juranovicia?

- Muszę przyznać, że to temat, w którym jest chyba bardzo niska świadomość tego, co się dzieje na rynku transferowym. Wszyscy żyją tym, że w Anglii ktoś wykłada 100 mln euro. Przez ostatnie dwa lata rynek transferowy kompletnie siadł, mówimy o spadkach rzędu kilkudziesięciu procent. Nie odbija się to na tych kilku wielkich transferach, które robią PSG czy Manchester City, bo wszyscy patrzą przez ten pryzmat, tylko na realnych transferach, które dzieją się w obecnym futbolu. Gdybyście porozmawiali z prezesem każdego klubu w Europie, to by wam powiedział, że to, co uzyskaliśmy za Juranovicia, było bardzo dobrą ceną, w kontekście tego, co się dzieje. Dziś kluby nie szukają piłkarzy, za których chcą płacić 3-4 mln euro, albo jest ich niewiele.

Odpowiadając na pytanie - nie, nie byliśmy w stanie uzyskać więcej za Jurę. Trzeba pamiętać, że został najdrożej sprzedanym zawodnikiem, powyżej 24. roku życia z polskiej ligi, a półtora roku wcześniej kupiliśmy go za 400 tys. euro. Trzeba do tego podejść chyba bardziej obiektywnie. Po drugie, to nie jest tak, że wystawiamy gracza na listę transferową i chcemy go sprzedać. Transfery inicjują piłkarze i ich agenci, nie my. My planujemy i zdajemy sobie sprawę z tego, kto potencjalnie może mieć oferty, może chcieć nas opuścić. Było wiadomo, że Jura - po sezonie, który miał, i po grze w kadrze - będzie chciał wykorzystać okienko, żeby odejść. To była tylko kwestia konkretnych ofert. Zainteresowanie nim było bardzo duże, a na końcu tak wiele propozycji się nie pojawiło. I on naprawdę chciał przejść do Celtiku.

Próbowaliście negocjować z Celtikiem, aby zagrał w rewanżu ze Slavią?

- Negocjowaliśmy bardzo ostro, żeby wystąpił w pierwszym spotkaniu. Postawiłem warunek, że nie ma dealu, jeśli nie zagra przynajmniej w Pradze. Na temat jego gry w rewanżu nie było natomiast żadnych dyskusji, ze względów wewnętrznych, wizowych. To były trudne rozmowy, które prowadziłem bezpośrednio z prezesem Celtiku. Zwykle nie uczestniczę w negocjacjach, to wszystko robi Radek Kucharski, a ja jestem, w razie czego, do pomocy. 

Legia miała mocny finisz, jeśli chodzi o zamknięcie okna transferowego, ale dużo wcześniej wiedzieliście o tym, że zagracie w europejskim pucharze. Nie można było inaczej zaplanować zakupów, aby trener miał trochę więcej czasu na ułożenie zespołu przed pierwszymi spotkaniami fazy grupowej?

- Pierwsze mecze eliminacyjne gramy w momencie, gdy formalnie otwiera się okienko transferowe. I tak zrobiliśmy ileś rzeczy, które przygotowały nas do tego, że jakieś wzmocnienia były. Nigdy, szczególnie latem, nie jest tak, że na początku okna można dostać tych piłkarzy, których się chce. To jest właściwie niespotykane, chyba że ktoś jest wcześniej umówiony na transfer. Im bliżej końca okna, tym ruch się zwiększa. Sądzę, że zrobiliśmy absolutne maksimum w letnim okienku transferowym. Uważam, że dawno nie mieliśmy tak dobrego pod kątem jakościowym.

Czy jest pan usatysfakcjonowany z Ligi Europy? Czy początkowe utarczki słowne z trenerem, z perspektywy czasu, były potrzebne – jak to wygląda teraz? Czy przeciwnicy grupowi panu pasują, czy wolałby pan trochę słabszych/lepszych?

- Grupa mi bardzo pasuje. Muszę przyznać, że chciałem grać z silnymi zespołami w mocnej grupie. Miałem w Stambule lekką satysfakcję z tego, gdy od razu po losowaniu podszedł do mnie Alexander Ceferin (prezydent UEFA – red.) i powiedział: "To jest grupa, która jest pewnie lepsza niż przynajmniej jedna-dwie w Lidze Mistrzów". I chyba ma rację, bo rzeczywiście, zespoły, które tam są, to jest de facto grupa Champions League. Patrząc na wszystkie grupy w Lidze Europy, widać, że jakość drużyn poszła w górę i będą to o wiele trudniejsze rozgrywki niż wcześniej, trudniej się do nich dostać.

Z punktu widzenia tego, co osiągnęliśmy, jestem bardzo usatysfakcjonowany. Naszym planem minimum była Liga Konferencji. Oczywiście, zawsze marzymy o Lidze Mistrzów. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, iż będziemy jej tak blisko, jak teoretycznie byliśmy. Myślę, że gdybyśmy przeszli Dinamo, a mogliśmy, bo Slavia była trudniejsza, niż Chorwaci, to sądzę, że byśmy powalczyli z Sheriffem Tyraspol. Akurat w tym dwumeczu dawałbym nam większe szanse. A ze Slavią cieszyło najbardziej to, że udało się rozegrać dwa dobre mecze z tak mocnym rywalem. 

Z tej perspektywy – super. Myślę, że nie mogło być lepiej, jeśli chodzi o powrót do Europy, jak rozpoczęcie z wysokiego C.  Ale wiadomo, jak to jest w Legii. Nigdy nie jest tak, że jest cudownie, co najwyżej przez chwilę. Musimy się bardzo szybko cieszyć. To kwestia dni, czasem godzin, jak jest tydzień, to w ogóle WOW, pełne rozleniwienie (śmiech). Ale zawsze są wyzwania, które pojawiają się od razu, z każdej strony. Oczekiwania rosną. Dziś, przy sporej liczbie nowych piłkarzy, trzeba dobrze poukładać kalendarz, który będzie bardzo trudny ze względu na granie co trzy dni. Umiejętnie rotować piłkarzami. To będą wyzwania. A to, że czasami sobie podyskutujemy z trenerem… Jestem przekonany, że to jest tylko twórcze i – na końcu – pomocne. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, cały czas prawić sobie komplementy. Czasami, oczywiście, lepiej by było, żeby dyskusje były tylko wewnętrzne, a nie zewnętrzne, bo to kreuje dodatkowe napięcie. Ale - ogólnie mówiąc – jedziemy do przodu, mamy te same cele, wszyscy wiedzą, jakie one są.

Jakie ma pan oczekiwania, jeśli chodzi o Ligę Europy?

- Każdy remis i wygrana w tej grupie będzie naprawdę dużym sukcesem, lecz stać nas na to. Jestem przekonany, zresztą pokazują to chyba nawet ostatnie wyniki, że o wiele lepiej gramy z bardzo dobrymi, lepszymi przeciwnikami, niż z takimi, z którymi powinniśmy teoretycznie wygrać. To jest trochę nasz problem, musimy nad tym bardzo ciężko popracować. Nie sądzę, że to tylko kwestie mentalne, że zawodnicy odpuszczają, bo oni nie odpuszczają, chcą wygrywać. Jest jednak głębszy problem. To już rola trenera i jestem przekonany, że da sobie z tym radę.

Powiedział prezes o wyzwaniach. Jakich szans upatrują państwo, jako klub, w rozgrywkach Ligi Europy? Po latach posuchy, trzeba chyba patrzeć na nie wielowątkowo, nie tylko na finanse. 

- Dokładnie tak na to patrzymy. Dla nas jest to de facto miejsce, w którym być powinniśmy. Oczekują tego nasi kibice, a sądzę, że i w całej Polsce tego się wymaga. Można Legię lubić lub nie, ale oczekiwania są takie, że powinna grać w Europie. Jestem przekonany, że na każdym z meczów grupowych będzie genialna atmosfera.

Genialnie by było, gdyby cały stadion był otwarty..

- No właśnie. Na razie nie ma jakichś przeciwwskazań, ale rozumiem, że pojawiły się już myśli strategiczne (śmiech).

To było nawiązanie do rewanżu ze Slavią. Nie dość, że trybuna jest zamknięta, to klub płaci kary.

- To boli, bo to poważne pieniądze dla klubu. Niestety, jest tak, że jesteśmy najbardziej karanym klubem w Europie, żeby była jasność.

Kiedyś Michał Listkiewicz mówił, że dwa kluby w Europie mają taką grubą księgę: Legia i chyba Dinamo Zagrzeb.

- To my znacznie przekroczyliśmy Dinamo. Pod tym względem jesteśmy zdecydowanym liderem. Nawet Crvena zvezda i te wszystkie bałkańskie kluby nie mają tak grubej księgi, jak my. Z tego powodu, delegaci z UEFA są o wiele bardziej wyczuleni na tym stadionie, niż gdziekolwiek indziej. Doszukują się, aby nikt ich nie posądził, że czegoś nie dopatrzyli, jeszcze bardziej zwracają uwagę na wszystkie rzeczy, co powoduje, że protokół zawsze wygląda źle.

To nieprawda, że ktoś z UEFA nas nie lubi. Wydaje mi się, że w UEFA są bardzo szczęśliwi, że gramy w Europie. Naprawdę. Jest marka, oni chcą również klubu z Polski, która ma pozycję. Dostałem bardzo dużo ciepłych gratulacji, słów od samej góry federacji. Tutaj nie ma takich sytuacji, że ktoś nas nie lubi, tępi. To wynika z regulaminów, przepisów, z tego, że nasza księga jest najgrubsza, że jesteśmy na cenzurowanym. I musimy, po prostu, zachowywać się trochę lepiej niż reszta, żeby dojść do normalności.

Próbujecie tym ludziom to jakoś tłumaczyć czy to nie ma sensu? Transparent może wygląda efektownie, ale wiadomo, że to brutalnie łatwy pieniądz dla drugiej strony.

- Próbujemy. Są rozmowy, jest komunikacja, natomiast później, na końcu, są gdzieś chyba emocje, i jakieś tam rzeczy.  

Trener Czesław Michniewicz mówił, że nie bierze udziału w procesie transferowym. Czy nie byłoby lepiej, gdyby uczestniczył?  

- U nas nie jest tylko trener Michniewicz. Mamy taką politykę, że my budujemy klub, w sensie kadry i celu, który chcemy osiągnąć. Celem jest to, aby zapewnić jak największą jakość. I żeby kadra była zbilansowana tak, aby mieć zawodników, którzy w przyszłości będą również przedstawiać jakąś wartość.

My, czyli kto – prezes, dyrektor sportowy, czy ktoś jeszcze?

- Jest cały sztab. Mamy bardzo zaawansowany proces odnośnie tego, kogo szukamy, sprofilowania każdej pozycji... Oczywiście, wcześniej jest to ustalane z trenerem, na zasadzie, jaką chce grać piłkę. Jego wizja musi być spójna z wizją klubu. Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy już na końcu tego, bo to się dociera i z każdym kolejnym szkoleniowcem będzie się pewnie docierało bardziej. Ale gdzieś na końcu będziemy mieli wizję naszego modelu gry i sposobu grania. I pod to będziemy dobierać trenerów – nie odwrotnie. Trener i cały sztab bardzo uczestniczył w procesie budowania – trwało to przez kilka miesięcy. Wiemy, jakich profili szuka szkoleniowiec. Próbujemy się do tego jak najbardziej dostosować, lecz jednocześnie tworzymy kadrę w oparciu o to, żeby nie była jedynie na ten sezon, na wygranie kolejnego meczu, tylko żeby budowała wartości w jakości z sezonu na sezon, z okienka na okienko.

Jak dziś popatrzymy, to mamy jedną z najmłodszych kadr w lidze. Gdyby wyjąć jeszcze z tego Artura Boruca, który zawyża to w naturalny sposób, to nie wiem czy nie jesteśmy w ogóle najmłodszą kadrą. W łącznym składzie mamy 30 zawodników, z czego 9 ma więcej niż 25 lat. Lech, który jest z tego znany, tak nie ma. Posiadamy piłkarzy, którzy, prawdopodobnie, w następnych latach będą naprawdę mocno zyskiwać na jakości i wartości. To nasze podejście. Oczywiście, czasami jest to niespójne z tym, co trener chciałby dziś, już, teraz. Dla niego, chcącego zwyciężać dziś, istotne jest doświadczenie piłkarzy. My tak nie podchodzimy. Trener uczestniczy w procesie transferowym, nie przy identyfikacji konkretnych piłkarzy, ale na finiszu negocjacji, dostaje informację. Czasami ma wybór, bo rozmawiamy równolegle z więcej niż jednym zawodnikiem. Nie ma takiej sytuacji, abyśmy sprowadzili zawodnika wbrew trenerowi. 

Tak było nawet w przypadku Maika Nawrockiego… Wszyscy myślą, że to szkoleniowiec go sprowadził. On trafiłby do Legii niezależnie od tego, czy byłby trener Michniewicz. Był obserwowany od dawna, cały proces transferowy przebiegał niezależnie od trenera, który dowiedział się o Maiku tak samo, jak dowiaduje się o wszystkich innych graczach.

Żaden transfer do Legii, w zimowym i letnim okienku, nie był poza wiedzą Czesława Michniewicza?

- Zawsze się dowiaduje na końcu kogo…

Dowiaduje się, ale czy może powiedzieć: "nie"?

- Tak. Jak powie "nie", to nie będziemy ściągać danego piłkarza. Mogę sobie wyobrazić przypadek, że jest młody zawodnik, typu 18-latek skądś, a trener powie nie, bo nie jest dla niego gotowy. W takim przypadku byśmy i tak go sprowadzili. Coś takiego może mieć miejsce. Jeśli jednak to piłkarz przewidziany do pierwszej drużyny, to jeżeli szkoleniowiec mówi "nie", to taki transfer jest bez sensu, bo wiemy, że trener Michniewicz lubi grać tymi, których zna.

Dariusz Mioduski

Mówi prezes, że staracie się patrzeć do przodu. Jak Legia będzie grała za rok-dwa, to pod tym kierunkiem przeprowadzone były transfery Muciego, Celhaki, Yaxshiboyeva?

- Tak.

Druga kwestia, która czasami może wydawać się nam trochę niejasna. Odkąd jest Czesław Michniewicz, to słyszymy, że potrzebuje do środka pola zawodników mobilnych, którzy biegają od jednego do drugiego pola karnego - z tego powodu zrezygnowano z Antolicia i Gwilii. Przyszedł Josue, o którym wszystko można powiedzieć, tylko nie to, że jest mobilny.

- Josue nie jest typową szóstką czy ósemką, gra wyżej. Może nie być mobilny, ale powoduje, że są asysty, bramki, gramy do przodu. Wydaje mi się, że w takim meczu, jak we Wrocławiu, to jest to, czego brakowało, takiego Josue, który jest w stanie trochę co innego zrobić z piłką. Najlepiej, gdyby był jeszcze mobilny, tylko wtedy kosztowałby dziesięć razy więcej. Czasami musimy po prostu robić kompromisy, że nie będzie wszystkiego. W tych młodszych zawodnikach ostatnio sprowadzonych widzimy, że są mobilni, jednocześnie mają potencjał techniczny, aby być świetnymi piłkarzami. Ale ich trzeba rozwinąć, bo na dziś nie są gotowi. Oprócz koncepcji budowania kadry na przyszłość, próbujemy mieć też równowagę pomiędzy doświadczonymi graczami, którzy mogą dać jakość tu i teraz, a młodymi zawodnikami, niekoniecznie z Polski.

W tym roku, po powstaniu Ligi Konferencji, polskie kluby zderzyły się z nową rzeczywistością. Tylko mistrz startuje w eliminacjach Ligi Mistrzów. Droga do fazy grupowej jest dwa razy krótsza, bo wystarczy przejść dwie rundy i jest minimum Liga Konferencji. Czy nie obawia się pan, po powrocie do pucharów, jak Legia poradzi sobie łącząc grę co trzy dni, bo już teraz są trzy porażki w pięciu ligowych meczach. Wszyscy byli rok temu zachwyceni, jak grał Lech w eliminacjach i w grupie, ale potem wszystko się posypało. Chciałem zapytać o aspekt ligowy, bo tylko mistrzostwo daje taką bliższą przepustkę.

- Jest jeden prosty sposób, aby to zmienić: awansować, jako Polska, w rankingu. I wtedy nie będzie tak, że będzie grał tylko mistrz, a więcej drużyn.

Daje to chyba 15. miejsce w Europie.

- Ale dojście do 15. pozycji wcale nie jest takie trudne, brakuje paru punktów. Zobaczcie, co stało się w Szkocji. Celtic zawsze był jedynym grającym klubem, a Szkocja plasowała się koło 20. miejsca. Nagle pojawiło się Rangers FC, a Szkocja – w pierwszej dziesiątce, co automatycznie pozwala grać mistrzowi w fazie grupowej bez żadnych eliminacji.

Ale nie zanosi się na to.

- Jestem przekonany, że my w Polsce, jak popatrzymy na nasze czołowe drużyny, naprawdę robimy progres. Widać to po Lechu, Rakowie, Pogoni, ekipach, od których byśmy tego nie oczekiwali, jak Śląsk, Lechia… Jestem przekonany, że idąc dalej w tym samym kierunku, będziemy mieli więcej niż jedną-dwie drużyny w pucharach, dojdziemy tam. To zajmie nam kolejne 3-5 lat, ale jestem przekonany, że to się stanie. W trakcie jest łączenie gry w pucharach z ligą, to najtrudniejsze wyzwanie, bo to inna dyscyplina sportu. Gra co tydzień, a co trzy dni, to zupełnie co innego. Inaczej się przygotowujesz, budujesz kadrę. Zobaczymy.

Czy ma pan trochę obaw o to, co będzie w lidze?

- Przegraliśmy trzy mecze, gdzie w całym poprzednim sezonie przegraliśmy cztery. Co prawda, było wtedy 30 kolejek, a nie 34, jak obecnie. Ale przegraliśmy już to, co mieliśmy przegrać, teraz nie możemy tracić punktów. Najbardziej boję się meczów z rywalami ze średniej półki. Albo nawet z tymi, którzy będą mieli problemy z utrzymaniem. To dla nas zawsze najtrudniejsze mecze, nie jest to kwestia tego sezonu, było to widać w zeszłym. Mamy problem ze zdobywaniem bramek. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdominowaliśmy przeciwnika - chyba Pogoń w kwietniu. Wówczas było 4:2, ale było to ostatnie spotkanie, w którym dominowaliśmy, przynajmniej w pierwszej połowie. Tego nam trochę brakuje.

Skoro jest taka perspektywa, z góry kilkuletnia, meczów jest chyba trochę za dużo w całym sezonie, to po co rozszerzenie ligi do 18 drużyn?

- Nie jestem akurat najlepszą osobą do udzielenia odpowiedzi na to pytanie. Nigdy nie byłem zwolennikiem rozszerzenia. Siedziałem ostatnio na kolacji, przy okazji Walnego Zgromadzenia, przy stoliku z Ceferinem, szefem ligi francuskiej, niemieckiej, angielskiej, prezesami kilku klubów. Wszystkie te ligi mówią o zmniejszaniu, a nie zwiększaniu rozgrywek. Nie wiem czy to się stanie – we Francji chyba tak, bodajże zapadły jakieś decyzje. Ale z drugiej strony - mamy to, co mamy. Nie chcę dziś wracać co by było, gdyby…

Jesteśmy dużym krajem, ale ogólna tendencja we wszystkich ligach będzie raczej taka, żeby redukować. Rośnie liczba meczów, którymi nie ma zainteresowania. Statystyki oglądalności niektórych spotkań ekstraklasy nie są najlepsze, po prostu. Nie drążyłbym jednak tego tematu. Sądzę, że mamy dziś format, jaki mamy, ale powinniśmy się do niego przyzwyczaić, nie kombinować, tylko myśleć o tym, w jaki sposób zwiększyć jakość ligi. Mamy potencjalnie ileś zespołów z I ligi, które też są z dużych miast.

Napędzą koniunkturę, jeśli awansują.

- W Polsce niekoniecznie jest tak, że zawsze te zespoły, od których tego oczekujemy, awansują. Ogólnie mówiąc – poziom idzie w górę. Sądzę, że musimy po prostu pracować nad tym, aby jakość ligi rosła. Niekoniecznie zawsze oznacza to, w moim zrozumieniu, że wszystkie drużyny muszą być genialne. Musimy raczej myśleć o tym, jakie powinny być przyjęte modele funkcjonowania klubu. Wszyscy mogą aspirować do mistrzostwa, gry w pucharach, ale jeśli jest to główny model klubu, to wiele klubów będzie miało problemy. Tu upatruję jakiś rzeczy, które mogą pomóc.

Pracujemy na poziomie ekstraklasy nad planem rozwoju: od strony sportowej, komercyjnej, aby wspomagać zespoły również komercyjnie. Jest dziś ileś rzeczy, które – przy współpracy z PZPN-em – zostaną poprawione i wypracowane, jeśli chodzi o środowisko regulacyjne, prawne. To pozwoli klubom rozwijać się. Sądzę, że w następnych kilku latach czeka nas naprawdę fajny okres stopniowego wzrostu jakości.

Powiedział pan: "Nie kombinowałbym z formatem", czyli jednak zostawiłby prezes obecny system ekstraklasy z 18 zespołami?

- Gdyby spytać mnie o opinię, to myślę, że błędem jest to, iż mamy trzech spadkowiczów. Nigdzie w Europie nie ma tak agresywnego systemu spadków, jak u nas - nawet w Bundeslidze, gdzie też jest 18 drużyn, a są dwa spadki i jeden baraż. Uważam, że, minimalnie, przynajmniej to powinno być złagodzone, bo walka związana ze spadkiem jest tak duża, presja również. Ale wracanie dziś do formatu z 16 klubami w lidze… Nie wiem czy na tym powinniśmy się najbardziej skupiać.

W następnym roku będzie nowy przetarg, mówimy, że telewizyjny, ale powiedzmy sobie szczerze – streamingowy/telewizyjny, czyli liczba meczów też będzie odgrywała ogromną rolę.

- No tak, ale liczba meczów nie jest problemem. W tej kwestii, różnica między ligą 16- a 18-zespołową nie jest aż taka duża, bo nikt nie wyobraża sobie formatu z 16 klubami i 30 kolejkami. To jasne, że byłoby to obniżenie wartości samego produktu.

Nawet jeśli nie ma wyobrażeń o kombinowaniu przy formacie rozgrywek, to będzie sprzątanie po minionych latach, chociażby w postaci odejścia od przepisu o młodzieżowcu?

- Nigdy nie byłem przeciwko temu przepisowi. Wiem, że jest dużo trenerów i prezesów, którzy uważają, że jest zły. Wydaje mi się, że na tym etapie rozwoju piłki, jaki mamy w Polsce, nie jest to zły przepis. Powiedziałbym, że wymusza to, aby kluby patrzyły na młodych zawodników. Oczywiście, w pewnych sytuacjach jest może nie fair, że gra młody, a nie lepszy, ale gdybyśmy zostawili to tylko szkoleniowcom… Każdy trener jest wynikowcem, patrzy na tu i teraz.

Ale są też inne koncepcje i można dochodzić do tego celu w inny sposób.

- Wydaje mi się, że w Polsce będzie to trudne. Powiedziałbym, że parę lat, gdy piłka młodzieżowa znajdzie się w innym miejscu, będzie inne szkolenie zawodników, to sądzę, że będzie się to działo w naturalny sposób. Uważam, że dziś większym problemem jest to, co się dzieje w niższych ligach. Cały czas są durne przepisy dotyczące liczby obcokrajowców w drugich drużynach: kto może grać, a kto nie. Musimy zrobić wszystko, aby jakikolwiek klub – czy to Legia, czy zespół z III ligi - znalazł swój sposób na rozwój.

Klub w III lidze może znaleźć taki sposób, poprzez np. zawiązanie relacji z akademią w Afryce. Będzie ściągał stamtąd 18-latków, którzy będą mieli szanse grać w III lidze i może awansować do II a może nawet do I ligi. I na tej bazie będzie budował stabilizację. Tak robią większości innych krajów, które są znane ze szkolenia: od Portugalii i Belgii do Holandii, do najbliższej nam Słowacji. Są kluby, które mają dokładnie to, czyli relacje z akademiami w Afryce czy Ameryce Południowej, gdzie gra tam iluś młodych chłopaków. I te zespoły znajdują model biznesowy, aby funkcjonować i się rozwijać. A my mamy durne przepisy, które powodują, że kluby nie mogą tego robić. To podstawowe rzeczy, środowisko prawno-regulacyjne, które musi pozwolić klubom znaleźć to. Jestem przekonany, że znajdą. Później, oczywiście, powinniśmy być może bardziej niż wymuszać grę młodymi piłkarzami. Zawsze uważam, że to lepszy system.

Jest Pro Junior system, obecny od ekstraklasy do IV ligi. To wartość.

- Za wyjątkiem tego, że w ostatniej chwili ustalono, że drugie drużyny nie mogą w nim uczestniczyć. Ale dlaczego nie mają uczestniczyć? Dla mnie jest to kuriozalne.

Ale to łatwo zmienić.

- No właśnie. Mam nadzieję, że to się zmieni.

Wartość Pro Junior System jest rzeczywista.

- To drugi taki projekt, który jak najbardziej wspieram. Uważam, że powinien być jeszcze bardziej rozwijany.

Wspomniał pan o obcokrajowcach. Pojawia się pytanie czy kadra Legii – jeśli chodzi o stosunek Polaków do obcokrajowców - jest odpowiednio zbilansowana? Cała kadra jest otoczona, mimo wszystko, zagranicznymi piłkarzami.

- W szerokiej kadrze mamy połowę Polaków, a połowę obcokrajowców. Fajnie by było, gdybyśmy mieli więcej rodaków, ale w Legii nie jest tak prosto o ich pozyskiwanie. Musimy mieć tę jakość. Duża część obcokrajowców, która jest w składzie, to też młodsi chłopcy, którzy mają po 18, 19, 20 lat. W ten sposób bilansujemy to wszystko wiekowo.

Miejmy nadzieję, że kiedyś w dużej mierze będziemy grali również wychowankami. Choć czy to jest realistyczne przy celach, które mamy? Mam nadzieję, że tak, ale tu jest w szczególności wymagane zrozumienie trenera, całej filozofii klubu. Wiadomo, zwłaszcza w Legii, nie można oczekiwać, że chłopiec, który wychodzi z CLJ czy "dwójki", wejdzie na poziom "jedynki", przy jakości, którą tam mamy, zrobi wielką różnicę. To sporadyczne rzeczy, które dzieją się od czasu do czasu. Mamy Karbownika, Szymańskiego, lecz nawet oni potrzebowali trochę pociągnięcia za uszy. I to szybko się zwróciło. To jest to, co musimy robić.

Czy wyobraża sobie pan taką sytuację, w którymś meczu wyjazdowym albo fazy grupowej Ligi Europy, jak w poprzednim roku w Lechu? Wówczas trener nie wystawia w Lizbonie najlepszych piłkarzy, bo za trzy dni ma spotkanie ligowe i dystans ucieka. Czy ta kadra jest na tyle szeroka – o czym pan mówił - że nie?

- Nie wyobrażam sobie tego. Jeśli chcemy rywalizować z Leicester czy z Napoli, to nie możemy wystawiać później drugiego składu. Po to piłkarze pracowali, aby grać właśnie w takich meczach. To jest w ogóle nie do pomyślenia. Sądzę, że jak dziś popatrzymy, to mamy bardzo zbilansowaną kadrę, na każdej pozycji posiadamy naprawdę dobrych zawodników. Kluczem będzie to, w jaki sposób będziemy nimi rotować, aby wszyscy byli "pod grą", czuli to.

Prezes Lecha, Piotr Rutkowski, powiedział, że za późno zaczęli rotować, stąd na mecz w Lizbonie był wystawiony taki skład. A prezes, w trakcie tej rozmowy, mówił, że właściwe rotowanie też jest bardzo ważne.

- Dla mnie to jedna z kwestii, nad którą musimy się pochylić od startu sezonu. Na początku było to utrudnione, bo kadra była węższa, ale dziś to klucz do sukcesu w bieżących rozgrywkach: na poziomie ligi i europejskich pucharów.

Nie obawiacie się, że w tym sezonie liga może być wyjątkowo trudna do wygrania? Po pierwsze, Legia gra w pucharach. Po drugie, chyba po raz pierwszy od dawna pojawiła się konkurencja. Jest silny Lech, mocny Raków, całkiem nieźle grający Śląsk, fajnie grająca dla oka Wisła, Pogoń.

- Tak, zgadzam się. Wydaje mi się, że liga w tym sezonie będzie bardzo ekscytująca. Zdobycie mistrzostwa będzie naprawdę trudną rzeczą. Każdy mecz i punkt będzie ważny.

Czy jest pomysł, aby np. po czwartkowych meczach wyjazdowych w Lidze Europy poprosić ekstraklasę o to, żeby Legia grała w poniedziałki?

- Najważniejsze, żeby niedzielne mecze odbywały się u nas. Najgorsze jest to, że gdy wracamy w piątek, to już w sobotę musimy wyjeżdżać na mecz… To jest wtedy naprawdę bardzo trudne, bo nie da się przeprowadzić nawet normalnego treningu. Jak gramy u siebie, to przynajmniej jest jeden dzień na trening.

Ale będziecie coś sugerować?

- Dużo zależy od trenera. Jeżeli szkoleniowiec przyjdzie i powie, że to byłoby lepiej, to będziemy próbować rozmawiać. Rozumiem, że jest otwartość w tym temacie, nie ma z tym problemu.

Dariusz Mioduski

Wspomniał pan o tym, że trenerzy są generalnie wynikowcami, jest problem zrozumienia z filozofią klubu, że młodych trzeba delikatnie wprowadzać, bo za nich można potem ewentualnie najwięcej zarobić. Ale czy to jest w ogóle możliwe do spełnienia? Który trener by nie przyszedł w przyszłości, spojrzy na długość pracy poprzedników i stwierdzi, że uratują go tylko wyniki.

- Nie mówię tego krytycznie, tylko stwierdzam fakty. Każdy szkoleniowiec - nie tylko w Legii, ale w każdym klubie z ekstraklasy – jest skoncentrowany głównie na wyniku sportowym, bo z tego jest rozliczany. Wszystkie inne aspekty są poboczne. Pewnie dlatego wydaje mi się, że w niektórych klubach to jest pole, na którym powinna nastąpić realna ocena tego, jakie są aspiracje sportowe, rozwoju piłkarzy. Należy spróbować to zbilansować. Nakładanie każdemu trenerowi wymogu, że ma grać w pucharach i jednocześnie wprowadzać młodzieżowców, powoduje, że to mało realne. Nawet w Legii jest to trudne, a w większości innych klubów pewnie jeszcze bardziej. Nie mówię tego krytycznie, tylko po prostu takie są realia. Naszym celem jest to, aby ci młodzi, którzy mają wchodzić, byli jak najlepiej do tego przygotowani. Dlatego tyle czasu, wysiłku i pieniędzy poświęcamy dziś na budowę akademii, drugiej drużyny, nowego sztabu… Wszystkich rzeczy, które mają nam pomóc w lepszym przygotowaniu zawodników do tego, aby byli na wyższym poziomie i mieli łatwiejsze wejście do pierwszego zespołu.

Mamy nowe władze w PZPN-ie. O jakich zmianach przepisów myślicie i co będziecie proponowali?  

- Kilka miesięcy temu zainicjowałem - niezależnie od tego, kto by wygrał wybory - grupę roboczą. Miała ona spojrzeć na funkcjonowanie klubów: nie tylko ekstraklasy, ale w ogóle klubów profesjonalnych. Zobaczyć, co trzeba dostosować lub zmienić w przepisach, aby środowisko się polepszyło. Jest dziś stworzony cały katalog różnych rzeczy. Nie chcę mówić z głowy, co do końca w nim jest, bo nie chcę się po prostu pomylić, pracują nad tym głównie prawnicy. Ale to rzeczy, które wynikają albo z przepisów międzynarodowych, FIFA, które w Polsce nie były do tego dostosowane, a to negatywnie wpływało na funkcjonowanie klubów. Przykładem mogą być np. przepisy dotyczące drugich zespołów, tego kto ile może grać. Kompletnie bez sensu jest to, że jak ktoś ileś czasu zagra w pierwszej drużynie, to już nie może automatycznie zejść do "dwójki" i tak dalej. Oczywiście, trzeba zapobiegać sytuacjom, że na końcu sprowadza się pierwszy zespół do drugiego, aby ktoś osiągnął cel sportowy. Ale z drugiej strony, trzeba podchodzić do tego racjonalnie. 

Skończyła się pandemia, kibice wrócili na stadion. Jak wygląda sytuacja finansowa klubu po półtora roku bez fanów na trybunach?

- Pandemia i jej skutki był trochę inne, niż normalne kryzysy. Zwykle jest tak, że ci najmniejsi cierpią najbardziej, a tutaj jest akurat dokładnie odwrotnie - na pandemii stracili najwięksi: poczynając od największych w Europie, poprzez największych w naszym kraju. Kluby w Polsce, które w dużej mierze polegają na dniu meczowym, jak my, Lech, Wisła Kraków, kilka innych zespołów, to one ucierpiały najbardziej. Przychody z dnia meczowego w Legii, to ok. 30 procent całkowitych przychodów. Gdy zostało to odcięte, nie było łatwo. Ale poradziliśmy sobie. Awans do Ligi Europy mocno pomógł ustabilizować sytuację finansową. Nie mogę powiedzieć, że jest różowo i mamy kupę kasy do wydania. Ale dziś to nie jest na pewno mój największy problem, że muszę myśleć tak bardzo o tym, jak związać koniec z końcem. Jesteśmy w stanie normalnie realizować nasz plan.

Różnica między Ligą Europy, a Ligą Konferencji, byłaby dla klubu dotkliwa?

- Ona nie była aż tak wielka, główną różnicą był market pool. System premiowania jest u nas tak skonstruowany, że za Ligę Europy płacimy piłkarzom o wiele większe bonusy. Koszty związane z tym wszystkim również są większe.

Zwykle kalkulowaliście budżet uwzględniając przychody z fazy grupowej Ligi Europy. Czy tegoroczny awans oznacza, że "zepnie" się on przynajmniej na zero?

- Tak, w tym roku tak właśnie będzie. Nie możemy czynić innych założeń, musimy z góry zakładać, że raczej będziemy grać w pucharach. W poprzednich latach to się nie udawało, co powodowało pewne zawirowania i konieczne do pokrycia straty finansowe. Szczęśliwie ten rok jest inny. Z tyłu głowy mamy natomiast minusowe wyniki z poprzednich okresów, więc nie mamy w tej chwili góry pieniędzy do reinwestycji. Rozwijamy się stabilnie i organicznie.

Wspomniane straty powodowały zadłużenia?

- Tak. Żeby zrównoważyć wspomniane straty, musieliśmy zaciągnąć nieco długów, a dzisiaj musimy je regulować. Mamy to jednak pod kontrolą. Także dzięki Lidze Europy.

Jak wyglądał transfer Kastratiego? Z jednej strony wystąpiła tu rekordowa kwota, z drugiej strony przebiegło to bardzo szybko.

- Mieliśmy przygotowane pieniądze na transfer zawodnika występującego na tej właśnie pozycji. Kandydat pierwotnie był inny, myśleliśmy o Sorescu. Nie jest to tajemnica, było o tym mówione w mediach. Ludzie ze strony rumuńskiej okazali się być kompletnie niepoważni, zaakceptowaliśmy wszystkie warunki, a mimo to do transferu nie doszło. Temat Kastratiego pojawił się dosłownie w ostatnich dniach, jak to zresztą często się zdarza. Trzeba być przygotowanym na takie wydarzenia. Miesiąc wcześniej nie było możliwości starać się o tego zawodnika, nie był na sprzedaż, a gdyby nawet był, to cena byłaby zapewne dwa razy wyższa. Takie okazje po prostu się pojawiają. Kwota jest owszem dość wysoka, wyższa od tej, o której pisano w prasie, ale to był zawodnik z nieosiągalnego wcześniej dla nas pułapu. Posiada dynamikę o którą nam chodziło. Podjęliśmy ryzyko, przekroczyliśmy nasze wewnętrzne progi budżetowe i Kastrati jest teraz z nami.

Dariusz Mioduski, Radosław Kucharski

Jak wygląda kwestia zawodników, którym kończą się w bieżącym sezonie kontrakty? W przypadku Pekharta planujecie przedłużyć umowę czy sprzedać go już zimą?

- W dużej mierze to zależy od Tomasa. Było zainteresowanie odnośnie jego osoby w trakcie ostatniego okienka. Były to takie propozycje, z których wydawało nam się, że będzie chciał skorzystać, natomiast postawiliśmy pewne warunki. Nasze oczekiwania były dość wysokie, ale były kluby gotowe im sprostać. Tomas ostatecznie podjął decyzję o odrzuceniu tych ofert, co dla nas nie stanowi żadnego problemu. W tym wieku, gdy zawodnik chce odejść korzystając z lukratywnej oferty, nie godzi się mu w tym przeszkadzać. Zobaczymy, co się wydarzy zimą, dla mnie to bardzo wartościowy zawodnik, który może z nami pozostać do końca kontraktu.

Bartek Kapustka jest dla nas również ważnym graczem, kontaktowałem się z nim w ostatnim czasie. Zamierzamy się spotkać i przedyskutować jego przyszłość. Ten rok jest dla niego stracony, więc prawdopodobnie przedłużymy jego kontrakt. Artur Boruc zapowiedział, że po tym sezonie zakończy karierę i chyba faktycznie taka jest jego intencja. Ewentualne rozmowy mogą się zadziać zimą lub wiosną.

Boruc nie zaskoczył pana swoją dyspozycją? Wiadomo było, że będzie to znakomity ruch PR-owy, ale również sportowo Artur wygląda bardzo dobrze. Niektórzy wręcz mówią, że jest na poziomie reprezentacyjnym.

- Artur jest zawodnikiem meczowym, po prostu. Nie chodzi o to, że gorzej wygląda na treningach czy mniej się do nich przykłada. Ze względu na jego wiek, trenerzy wiedzą, że muszą dostosować obciążenie, nie ma konieczności, żeby trenował tyle, co 19-latek. Nie przekłada się to w żaden sposób negatywnie na jego występy ligowe. Szczerze, nie jestem zaskoczony jego dyspozycją, myślałem, że tak właśnie będzie.

Relacja na linii Malarz-Majecki nie była taka, jak obecnie Artura Boruca z młodszymi bramkarzami. Opiekuje się nimi, bardzo pomaga czy nawet szykuje na swoich następców.

- On wie, że niedługo zakończy występy w tej drużynie. Czuje, że ma rolę mentora i wzoru do naśladowania. Bardzo dobrze ją wypełnia, nie ma tam sztucznej atmosfery konkurencji.

Co dalej z Maikiem Nawrockim?

- Traktujemy go jako naszego zawodnika. To bardziej kwestia zapłacenia uzgodnionej ceny i przekształcenia wypożyczenia w transfer definitywny.

Czy Mateusz Wieteska jest zawodnikiem, który jako kolejny może opuścić Legię?

- Tak naprawdę prawie każdy z naszych piłkarzy ma jakieś propozycje. To nie jest tak, że my siedzimy i myślimy kogo chcemy sprzedać. Rynek jest żywy, wiele zależy od gry zawodników, od zachowania agentów. My próbujemy po prostu przygotować się na takie ruchy, zabezpieczyć dla takiego gracza zastępców. Nie byłbym zdziwiony, jeśli Mateusz będąc tyle lat w Legii, myśli o następnym kroku. Super, że zaczął naprawdę fajnie grać. Jeżeli przytrafi się naprawdę dobra oferta, to będziemy o tym rozmawiać, ale z pewnością postawimy też swoje wymagania.

Kogo postrzega pan jako największe aktywa Legii, kogoś, na kim można będzie najwięcej zarobić, powiedzmy w ciągu roku?

- W ciągu roku nawet nie patrzę na to, kto ma odejść. Spośród tych zawodników, których mógłbym zaklasyfikować jako największe aktywa, żaden nie powinien w najbliższym czasie opuścić klubu. Na pewno do nich należy Luquinhas, ale to dla nas tak ważny zawodnik, że musiałaby wpłynąć świetna oferta dla obu stron. Dla mnie on może zostać do końca kontraktu dając wielką jakość na boisku. Dla dwójki zawodników z Albanii, Legia na pewno jest rodzajem przystanku. Są młodzi bramkarze, jest też Slisz. Tak naprawdę większość naszych graczy wzbudza zainteresowanie, ale nie rozważamy w tej chwili, czy kogoś sprzedać w następnym okienku transferowym.

Zwłaszcza że w najbliższych tygodniach "okno wystawowe" tak się otworzy, że możecie nabrać kompletnie nowej perspektywy.

- Przez ostatnie lata nawet przy braku powodzenia w pucharach stajemy się coraz bardziej atrakcyjnym klubem, do którego chcą przychodzić piłkarze. Jeżeli ktoś jest w naszym zasięgu finansowym, to raczej nie mamy problemów z przekonaniem go do dołączenia do nas.

A kwestia Jasurbeka Yaxshiboyeva?

- W tym przypadku z pewnością dochodzą kwestie adaptacyjne. Słyszałem, że w meczu wygranym 2:0 zdobył bramkę i miał asystę.

Trener powiedział, że to piłkarz na Ligę Mistrzów.

- To jest piłkarz na Ligę Mistrzów. Jakości piłkarskiej na pewno mu nie brakuje, natomiast jak wiemy, to nie jest wszystko. Gdybyście widzieli, co Pasquato robił na treningach… Potrzebna jest jeszcze odpowiednia mentalność, myślę, że Jasurowi pobyt w Tyraspolu posłuży.

Mamy ponad rok od otwarcia LTC. Jakie są pierwsze przemyślenia?

- Na pewno to jest coś, co zmieniło klub. Nie ulega wątpliwości, że nasze funkcjonowanie dzisiaj, a rok temu, to dwa różne światy. Jeśli chodzi o całą część działu sportowego, akademii… To wymusiło kompletnie inne myślenie. Nie ma czegoś takiego, że już po roku można powiedzieć, że coś jest ewidentne, że coś działa, a coś nie działa. My widzimy jak to się rozwija, na pewno będzie z dużą korzyścią dla klubu. W ciągu paru lat powinniśmy zobaczyć wyniki.

Czy Lech będzie rywalem numer 1 w tym sezonie?

- Lech wygląda dobrze, ale Raków wyglądał w ostatni weekend bardzo dobrze. Uważam, że jest dużo fajnej piłki. Ja oglądam właściwie tylko polską ligę, rzadko obserwuję inne mecze. Jak mogę, to patrzę, ale mecze ekstraklasy oglądam wszystkie. Liga będzie coraz fajniejsza, z większą jakością piłkarską, bardziej ofensywnym stylem gry. Jest coraz więcej dobrych piłkarzy. Idzie to do przodu.

Ile daję czasu ekstraklasie na miejsce w rankingu nr 15?

- Wydaje mi się, że w ciągu 5 lat, to jest mus. Musimy to zrobić i nie ma powodu, żebyśmy tego nie osiągnęli. Chociaż trochę konkurencji będzie. 

Reforma powoduje, że brak mistrzostwa, to duża cena, dużo wyższa niż w poprzednich latach, kiedy była Liga Europy, a teraz cztery rundy do Ligi Konferencji.

- Cztery, ale już od tego roku będą trzy. Chyba nawet wszystkie trzy kluby będą grały już od drugiej rundy. Raków był blisko, nawet Śląsk. Myślę, że Pogoń też tam dojdzie, jest Lech. To dobre miejsce, żeby zdobywać doświadczenie i punkty. Uważam, że jeśli chodzi o ranking, to jakbyśmy mieli tam trzy drużyny grające w pucharach, to byłoby genialnie. Szybko by to poszło.

Podziwiam optymizm, bo przypominam sobie jak powstawała spółka Ekstraklasa S.A., to plany były takie, że wchodzimy do pierwszej dziesiątki, będziemy szóstą siłą w Europie. A poszło to w zupełnie innym kierunku.

- Idziemy inną drogą niż większość krajów, idziemy nią w naturalny sposób. To nie jest tak, że ktoś to sobie wymyślił. W większości krajów jest tak, że rzeczywiście jest jeden czy dwa kluby maksimum, które ciągną ranking. Ktoś mówi, że liga chorwacka jest lepsza niż polska, to ja się uśmiecham, bo tak nie jest. Ale oni są na miejscu numer 15. Tylko, że oni mają Dinamo i od czasu do czasu Hajduka, Osijek, Rijekę. To jest ta różnica. Nie wiem, kiedy ostatni razy Dinamo nie było mistrzem Chorwacji. Albo są jacyś oligarchowie, albo jest jeden klub, tak jak np. w Mołdawii Sheriff Tyraspol. Nawet w tak podziwianych przez nas Węgrzech jest program rządowy, który wspiera kluby, wynikiem tego jest dziś Ferencvaros. Jeżeli chcemy konkurować, to wskazane by było inteligentne wsparcie na poziomie rządowym, bo inaczej czeka nas mozolna, organiczna budowa.

Brak mistrzostwa w tym sezonie byłby dla pana bardziej akceptowalny niż w poprzednich latach?

- Brak mistrzostwa nigdy nie jest dla mnie akceptowalny. Musimy zawalczyć o mistrzostwo. To jest dla nas zawsze cel numer jeden.

W eliminacjach europejskich pucharów graliśmy z klubami z krajów, mniej więcej, z naszego regionu. Slavia, Dinamo, mogła być i Crvena zvezda, Ferencvaros. Czy ta rywalizacja była dla pana, dla klubu, papierkiem lakmusowym, gdzie jesteśmy w tym regionie?

- Sukcesy tych klubów w ostatnich latach wynikają z innych rzeczy niż u nas. Slavia była budowana przy pomocy chińskich pieniędzy, bardzo istotnych, ale jednocześnie dobrze zarządzana, miała dobrego trenera. Ale bez tych pieniędzy nie miałaby szans dojść tam, gdzie jest. Ferencvaros podobnie. Crvena jest trochę innym przypadkiem, bo dominują na rynku serbskim, jak Dinamo na chorwackim.

Wydaje mi się, że gdzieś już dobijamy, aby być tam z o wiele lepszymi fundamentami, bo te fundamenty wynikają z naszego rynku, pracy. Popatrzcie na każdy z tych klubów, to mogliby nam pozazdrościć, jeżeli nie stadionu, to ośrodka, jak funkcjonujemy od strony komercyjnej. Mamy dzisiaj zbudowane to, o czym mówię od lat, czyli bardzo dobre fundamenty, na których teraz możemy rzeczywiście w realny sposób myśleć o sukcesie i wykorzystaniu tego sukcesu, żeby budować dalej. Taki jest cel, ale to jest sport, wiadomo.

Mówimy o przyszłości. Gdzie jest idealny trener dla Legii? Czy trener Michniewicz jest idealny na dłuższy czas, czy może jest to idealny wynikowiec, który niekoniecznie musi być dobry na przyszłość?

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się, że dzisiaj w piłce niestety jest tak, że zmiany trenerów są nieuniknione, szczególnie w takich klubach, które aspirują do tych najwyższych celów. Brak wyniku nakłada tak dużą presję. Tak jak powiedziałem wcześniej - to, co próbujemy robić od jakiegoś czasu, to budować filozofię i strukturę klubu, kadry, żeby dopasować do tego trenera. To jest bardzo trudne, każdy trener ma silne i słabe strony.

Czesław Michniewicz, Dariusz Mioduski

Mam wrażenie, że trener Michniewicz na dziś jest dobry, ale słuchając tego, jak przedstawiacie przyszłość, czasami troszeczkę was, jak się - nazwijmy to - spieracie, to nie wiem. To wszystko trze między sobą.

- Tak, tylko nie uważam, żeby takie "tarcie" było koniecznie złe. Uważam, że może być twórcze i może polepszać trenera Michniewicza, jego sztab i klub. Na końcu jednak wyniki determinują bardzo dużo, dlatego trudno powiedzieć, co będzie za rok. Nie wiem. Dzisiaj działamy, walczymy i próbujemy odbić się z trzech porażek, zacząć wygrywać w lidze.

Czyli, szczerze, czekacie z tym kontraktem, na to, co się stanie?

- Zaczniemy rozmowy, bo tak się umawiałem z Mariuszem Piekarskim, który reprezentuje trenera. Mamy plan, spotkać się w najbliższym czasie. Nie wiem, jakie oczekiwania ma trener. Osiągnął sukces, awansowaliśmy, czyli założenia, które miały być, zostały wykonane. Będziemy rozmawiać. Czy się dogadamy? Zobaczymy.

Polecamy

Komentarze (133)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.