Domyślne zdjęcie Legia.Net

Gabriel Żewłakow: Michał chciał być jak Smolarek

Marcin Szymczyk

Źródło: Magazyn Futbol

19.06.2011 15:24

(akt. 14.12.2018 04:57)

<p>Nowy obrońca Legii Michał Żewłakow jest rodowitym warszawiakiem, jego ojciec Gabriel do dziś jest taksówkarzem. Na łamach "Magazynu Futbol" ciekawie opowiada o karierach swoich obu synów. - Kiedy obaj grali w Marymoncie i mieli po trzynaście lat, to podszedł do mnie trener seniorów, Zdzisio Branicki i on był pierwszy, który na nich popatrzył i powiedział: „Słuchaj, po ich ruchach widać, że oni będą z piłki żyć". Tak dokładnie powiedział, że będą z piłki żyć. Potraktowałem to jako dobry żart. Bo jak można trzynastolatkowi tak wywróżyć przyszłość? - rozpoczyna swą opowieść tata braci Żewłakow.</p>

Trudne początki

Chłopcy od małego kopali piłkę, a ja byłem szczęśliwy, że w nią grają, że ich pilnować nie trzeba, że są na stadionie pod opieką dorosłych i na świeżym powietrzu biegają. Nie wałęsali się i nie narzekali, że nie mają co z sobą zrobić. Po jakimś czasie zauważył ich Antkek Giedrys i jak się okazało, że drużyna Marymontu się rozpadnie to zgłosiła się po moich synów Polonia. Synowe chcieli iść do Sarmaty. Gdy jednak przyjechał Antek z Jurkiem do nas do domu i chłopcy usłyszeli, że będą mogli grać w trzy-drużynowym turnieju o mistrzostwo Warszawy i, mało tego, w lipcu pojechaliby z Polonią na obóz do Danii, na Dana Cup, to miłość się zmieniła - z Sarmaty na Polonię. Z pobliskich bloków krzywo na nich patrzyli chłopcy, bo oni grali w Polonii, a na osiedlu wszyscy byli za Legią. Idole? Michał zawsze chciał być jak Smolarek, a Marcin jak Boniek.

Michał był o pół roku potężniejszy. A w tym wieku pół roku to jest jednak sporo. Może dlatego grywał jako obrońca. Kiedy Polonię prowadził Mirek Jabłoński, to pozwolił Michałowi przez kilka miesięcy trenować z pierwszym zespołem. Michał zadebiutował we wrześniu dziewięćdziesiątego drugiego roku w meczu z Siarką Tarnobrzeg. Michał zaczął grać dość często. Miał fart, że Zbyszek Tic „złapał" dość przewlekłą kontuzję. Michał wychodził na lewej obronie. On już w juniorach grywał na stoperze, gdzie przesunął go z ataku Antek Giedrys. Zbyszek wyleczył kontuzję, ale jej nie doleczył, wyszedł na jeden mecz i znowu mu się odnowiła. Dzięki temu szansę dostawał Michał.

Gdy Polonia połączyła się z KS Piaseczno i przyszedł trener z Piaseczna Grzesiek Bakalarczyk, to okazało się, że obaj nie mieszczą się w kadrze pierwszego zespołu. Spotkałem się wtedy z prezesem Hutnika Warszawa, Rysiem Sobieskim, który powiedział, że trener chętnie by ich widział. Polonia wypożyczyła ich bezpłatnie. Byli zdruzgotani i załamani. Chcieli zakończyć karierę. I tak się złożyło, że akurat był mecz Polonia - Hutnik na Hucie. Hutnik wgrał 4:1 z Polonią. Po tym meczu Bakalarczyka zwolnili. Wieczorem okazało się, że Majewski zostaje pierwszym trenerem Polonii, a w nocy miałem telefon, żeby synowie rano zgłosili się na Konwiktorską. Doktor przekonał synów by nie kończyli z piłką, nie wiem jak ale przekonał.

O podobieństwie synów

Moich synów długo ciężko było odróżnić. Mylili ich koledzy z drużyny, sędziowie, trenerzy. Gdy byli mali, to moja żona Jola wiązała jednemu na ręce kokardkę dla odróżnienia. Na boisku rozpoznać ich można było jedynie po numerach na koszulkach. Kiedyś w meczu rezerw Polonii z Falą Kazuń Marcin zobaczył czerwoną kartkę za przewinienie Michała. Kiedyś świętej pamięci Zdzisio Wspaniały na Orle w przerwie sparingu na śniegu opieprzał Michała za przewinienie Marcina.

O wyjeździe z Polski

W Polonii dostawali stypendium. Tyle zarabiali na piłce, że poszli do pracy. Marcin dorabiał w hurtowni kaset magnetowidowych z nagranymi filmami. Michał pracował w hurtowni słodyczy. Kiedy przyszedł na Polonię prezes Romanowski, to okazało się, że nie są zawodnikami perspektywicznymi. Wtedy nadarzyła się okazja wyjazdu do Beveren. Transfer przeprowadził od A do Z Włodek Lubański. Finansowo w Beveren nie mieli kokosów, zarabiali tyle ile dostawał dobry hydraulik. Mieli jednak szansę pokazania się i tak się stało. Wpadli w oko trenerowi Excelsioru, Hugo Brossowi. Tu też grali nieźle, ale wkrótce ich drogi się rozeszły. Michał przeprowadził się do Brukseli oddalonej 100 kilometrów od Mouscron. Taki odcinek drogi pokonywał czasem szybciej niż ja przejeżdzałem z jednego końca Warszawy na drugi. Potem byłem na meczu Michała w Lidze Mistrzów w Pireusie, na spotkaniu z Realem. Ten mecz przebija wszystkie inne, które oglądałem na Anderlechcie. Zremisowali z Realem 0:0. Michał miał obowiązek pilnowania Van Nistelrooya i Holender nie strzelił bramki.

Reprezentacja Polski

Pierwsze powołanie do kadry to była wielka beczka śmiechu. Do tej kadry to brali kogo popadnie. Nikt z reprezentantów nie chciał jechać, to wzięli kadrowiczów spod budki z piwem. Mecz zakontraktowany, trzeba było jechać. Do Tajlandii. Pojechał starszy o pięć minut Michał, który zawsze wyprzedzał Marcina w powołaniach - czy do młodzieżówek czy dorosłej reprezentacji. Jedyną rzeczą, w której Marcin wyprzedził Michała było to, że pół roku wcześniej został tatą. Michała poważne kontuzje omijały. Chyba też dzięki temu udało mu się zagrać sto dwa mecze w reprezentacji. Nie chciałem jechać na ostatni występ Michała w drużynie narodowej. Gdyby został skreślony z kadry w innych okolicznościach, gdyby powiedziano mu „po prostu jesteś za slaby, za stary, są lepsi", to na pewno bym pojechał. Ale przecież ja lepiej od trenera Smudy znam swojego syna i wiem, że pewnych granic on nigdy nie przekroczy. A na koniec kariery zrobili z niego pijaka...

Cały tekst można przeczytać w czerwcowo-lipcowym numerze "Magazynu Futbol".

Polecamy

Komentarze (7)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.