Grano dzisiaj (15.06). Mistrzostwo!
15.06.2024 05:00
Przygodę z Pucharem Polski w sezonie 2004/2005 legioniści zakończyli na 1/2 finału po spotkaniach z Dyskobolią. Przy Łazienkowskiej było 1:1. Takim samym wynikiem zakończył się rewanż (19 lat temu) i podobnie jak w 1/4 finału potrzebne były rzuty karne. I te zostały przez legionistów koncertowo zepsute. Marka Saganowskiego zatrzymał Sebastian Przyrowski, Jacek Magiera trafił w słupek. Dopiero Tomasz Kiełbowicz pokonał bramkarza rywali, ale już przy wyniku 0:3. Strzał Pance Kumbeva rozstrzygnął wynik rywalizacji. Zdjęcia można obejrzeć TUTAJ.
ZŁOTY GOL FEDORUKA
Wyposzczona Warszawa nie mogła się doczekać 15 czerwca 1994 roku. Po odebraniu Legii mistrzostwa – wywalczonego przed rokiem – kibice stołecznego zespołu mieli nadzieje na tytuł, który zdobyli przed 24 laty. Nikt nie wyobrażał sobie, by tym razem stało się coś złego. Przecież wystarczyło zremisować. Kupienie biletu na mecz z Górnikiem Zabrze graniczyło z cudem. Tysiące ludzi koczowało całą noc przed kasami, by nabyć wejściówkę. Ścisk był tam niewiarygodny. A że było upalnie, zdarzały się omdlenia. Dla wielu kibiców nie miało to jednak znaczenia.
Nikt tak naprawdę nie wie, ilu kibiców zgromadziło się tego dnia na Legii. Oficjalnie podawano, że 21 tys., ale było ich zdecydowanie więcej. Wówczas wystarczyło dobrze pokombinować, by na żywo obejrzeć mecz bez biletu. Ci najszczuplejsi potrafili przecisnąć się między przęsłami ogrodzenia od strony dawnych basenów. I musieli być szybcy, bo działacze Legii przy tych najważniejszych spotkaniach delegowali tam służby ochrony. Inni dogadywali się ze sprawdzającymi bilety. Zwykle odbywało się to tak, że jedna osoba szła na negocjacje, ustalała stawkę, podawała liczbę wchodzących. Następowała zbiórka pieniędzy, ochroniarz inkasował kwotę i wpuszczał na stadion. Solidnie zarobili też handlujący na czarno pod stadionem, zwani konikami. Wejściówka kosztowała 120 tys. zł. Oni sprzedawali bilet z ponad czterokrotną przebitką, po 500 tys. zł. Chętnych nie brakowało.
Ciśnienie rosło też w obu ekipach. Górnik mobilizował zawodników, zwiększając premię z 4 do 6 mld zł. Paweł Janas zapowiadał z kolei ofensywną grę, a piłkarze zapewniali, że zdobędą mistrzostwo za wszelką cenę. – W żadnym wypadku nie będziemy pilnować remisu. To recepta na porażkę – mówił trener w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" (117/1994).
Szampany się mroziły, wspaniała oprawa na wypełnionych po brzegi trybunach miała ponieść drużynę do triumfu. Widać było jednak, że presja meczu pęta nogi legionistom. Górnicy nie mieli nic do stracenia – musieli walczyć. I zginęli od własnej broni. Od pierwszego gwizdka Sławomira Redzińskiego faul gonił faul. Minęło 5 minut, a Grzegorz Mielcarski i Jacek Grembocki zostali ukarani żółtymi kartkami za brutalną grę. Ten pierwszy po kwadransie powinien wylecieć z boiska, kiedy w zamieszaniu pod bramką przyjezdnych ostro zaatakował Jacka Zielińskiego. Legionista padł na murawę, a następnie wrócił do szatni z pękniętymi żebrami. Tego dnia futbolu było niewiele. W przeciwieństwie do walki. Pięć minut przed przerwą Henryk Bałuszyński brutalnie sfaulował Krzysztofa Ratajczyka. Druga żółta i w konsekwencji czerwona kartka. Górnik w osłabieniu, nic już nie zrobi – siedziało w głowach kibiców Legii. Minęło kilkadziesiąt sekund i srodze się rozczarowali. Jerzy Brzęczek zagrał do Marka Szemońskiego, który z ostrego kąta pokonał Zbigniewa Robakiewicza. Piłka odbiła się od słupka i ku rozpaczy legionistów wpadła do bramki. Gospodarze protestowali, bo wydawało się, że Brzęczek podawał już zza linii bocznej, ale do dziś nie da się tego stwierdzić.
Widmo porażki głęboko zajrzało warszawskiej drużynie w oczy. Po przerwie rzuciła się do odrabiania strat. Tyle że w jej poczynania wkradł się chaos. Miała przewagę, ale niewiele z niej wynikało. A Górnik pilnował wyniku, koncentrując się na… faulach. Arbiter wyrzucił z boiska Grzegorza Dziuka, goście grali więc w dziewięciu. I w końcu nadeszła wiekopomna chwila. Rzut rożny, przy piłce jak zwykle stanął Leszek Pisz. Dośrodkował w okolice 11. metra. Tam Jerzy Podbrożny główkował przed siebie, piłka trafiła do stojącego 5 metrów przed bramką Adama Fedoruka. Znowu główka i Bęben bezradnie patrzył, jak futbolówka wpada do jego siatki. Na trybunach wybuchła eksplozja radości. Ludzie rzucali się sobie w ramiona. Byli już pewni, że nic nie odbierze Legii mistrzostwa.
Zostało nerwowe odliczanie końcowych 20 minut. Górnik został na boisku w ósemkę, bo sędzia Redziński wyrzucił z boiska kolejnego piłkarza z Zabrza – Jacka Grembockiego. Napięcie rosło. Im bliżej było końca, tym coraz więcej kibiców przeskakiwało przez ogrodzenie i stawało za bandami reklamowymi, czekając na ostatni gwizdek. Rozpoczynała się 3. min doliczonego czasu, Fedoruk zagrał piłkę przed siebie, ale boczny sędzia zasygnalizował pozycję spaloną Wojciecha Kowalczyka. Redziński gwizdnął. Fani odebrali to jako koniec spotkania i gremialnie wbiegli na murawę. Próbowano ich zawrócić, ale nie było szans. Arbiter nie miał wyjścia, musiał… zakończyć mecz.
– Po 24 latach Legia mistrzem – pisał "Przegląd Sportowy" (114/1994) na pierwszej stronie. – Na ten dzień kibice warszawskiej Legii czekali długie 24 lata. Wreszcie spełniły się ich marzenia. Legia mistrzem! Remis 1:1 w ostatnim meczu z Górnikiem Zabrze zapewnił jej upragniony tytuł. Mecz nie był niestety ładnym widowiskiem. Ogromne napięcie psychiczne sprawiło, że gra była bardzo często przerywana gwizdkiem sędziego, który bez przerwy, czasem zbyt pochopnie, sięgał po kartki (…). Podobał się nam Górnik dlatego, że dzielnie – nawet w ósemkę – walczył do końca, starał się odwrócić bieg wydarzeń. Gratulacje dla mistrza, uznanie dla pokonanych.
Co zrozumiałe, zabrzanie mieli ogromne pretensje do Redzińskiego, który tym spotkaniem kończył sędziowską karierę. Legii zarzucano, że "przypilnowała" wyniku, fani Górnika do dziś przypominają tamto spotkanie. Szczególnie, że przegrane mistrzostwo kraju oznaczało rozpad drużyny. Sezon 1993/94 był ostatni, w którym ten utytułowany klub liczył się w walce o najwyższe cele.
– Po meczu przy Łazienkowskiej wylano na mnie jednak szambo. Telefony dzwoniły w środku nocy, jakieś podejrzane typy przychodziły pod moje mieszkanie. Żona nie wytrzymywała nerwowo. Ja zresztą też. Wyjechałem z Polski na pół roku. Na trzy miesiące do Szwajcarii, na kurs biznesowy, później do Luksemburga – opowiadał po latach Redziński na łamach "Przeglądu Sportowego" (64/2013). – PZPN chciał mieć spokój i pewność, że mecz będzie dobrze prowadzony. Nieoficjalnymi kanałami zwrócono się do obu klubów, by działacze każdego wskazali trzech sędziów, którzy mogą poprowadzić spotkanie. Moje nazwisko jako jedyne znalazło się na liście zarówno Legii, jak i Górnika. Bo byłem uczciwy – dodawał. Najtrafniej wydarzenia z 15 czerwca 1994 roku skomentował bohater legionistów, Fedoruk. – Redziński był po prostu słaby. Górnicy grali niesamowicie ostro i mogą mieć pretensje tylko do siebie. Już w Pucharze Polski polowali na nasze nogi, a w Warszawie mieli w oczach obłęd. Ale Redziński mylił się w obie strony. Przecież bramka dla Górnika padła po tym, jak Jurek Brzęczek wybiegł z piłką na aut – powiedział Fedoruk w "Przeglądzie Sportowym" (64/2013).
Warszawa oszalała, piłkarze dostali 200 tys. dolarów premii za mistrzostwo Polski, ale nie było czasu na świętowanie. Trzy dni po walce z Górnikiem Zabrze czekała ich batalia w krajowym pucharze z ŁKS. Przed własną publicznością Legia mogła po raz pierwszy od 1956 r. sięgnąć po dublet. I to im się udało.
POPIS SKUTECZNOŚCI
Warte wspomnienia jest przede wszystkim spotkanie z 15 czerwca 1975 roku, drugie w rundzie wiosennej, w którym "Wojskowi" dali prawdziwy popis skuteczności. O ile jednak wygraną 6:0 z Gwardią tłumaczyła niska pozycja milicyjnego zespołu w tabeli, o tyle rozgromienie Górnika – z Andrzejem Fischerem, Jerzym Gorgoniem, Włodzimierzem Lubańskim i Andrzejem Szarmachem w składzie – aż 5:0, i to w Zabrzu, było nie lada wydarzeniem. Z wyjaśnieniem tego, co zaszło, zmagali się zwłaszcza śląscy dziennikarze. – Rzecz paradoksalna: Górnik przegrał 0:5… i miał więcej pozycji do uzyskania bramek! Wszystko bronił Mowlik – najlepszy zawodnik na boisku, który wyraźnie zdystansował Fischera! Inna sprawa, że strzały Lubańskiego, Szarmacha i kolegów widać nie były dostatecznie precyzyjne, skoro Mowlik zdołał je sparować bądź wyłowić. Nie ma bowiem bramkarzy nie do pokonania; są tylko nie dość silne czy precyzyjne strzały! – pisała wydawana w Katowicach "Trybuna Robotnicza".
– Legia grała cały czas na zwalnianie tempa i tak przebrnęła przez pierwszą połowę. W drugiej uzyskała aż 5 bramek, mimo iż w polu ustępowała gospodarzom! Nie liczy się przewaga w polu, liczą się gole! Pierwszego uzyskał Deyna w 55 min. ładnym strzałem, tak charakterystycznym dla niego. W 59 min. dobrze wypuszczony Dąbrowski podwyższył na 2:0; w 61 min. Białas uzyskał płaskim strzałem trzeciego gola. Stojący na desancie Nowak ograł w 69 min. Fischera i było 0:4. W 70 min. Nowacki z podania Deyny zdobył piątą bramkę. Legia miała jeszcze dalsze okazje! – dodawał reporter "Trybuny" (135/1975).
Było to najwyższe wyjazdowe zwycięstwo legionistów w historii spotkań z Górnikiem. Dzięki tej wygranej i bezbramkowemu remisowi w ostatnim meczu z Zagłębiem Sosnowiec w Warszawie "Wojskowi" wyprzedzili zabrzan i zajęli 6. miejsce. Nie zmieniło to jednak opinii, że mieli za sobą kolejny nieudany sezon.
MECZE LEGII Z 15 CZERWCA:
Mecz | Sezon | Strzelcy |
2004/2005 | ||
1993/1994 | ||
1990/1991 |
| |
1982/1983 | ||
1979/1980 | ||
1974/1975 | ||
1965/1966 | Skurzyński, Strzelczyk (sam.) | |
1961 |
| |
1955 |
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.