
Heiko Rannula: Budujemy charakter i tożsamość koszykarskiej Legii
29.04.2025 09:45
(akt. 29.04.2025 14:11)
Czytaj też
Trenerze, przede wszystkim jeszcze raz witam w Polsce i w Legii! Jak dotychczas przebiega Pana aklimatyzacja w Polsce?
– Dziękuję. Bardzo się cieszę, że tutaj jestem. Szczerze mówiąc, spodziewałem się trudniejszego okresu na początku. Sztab bardzo dobrze mnie przyjął i bardzo mi pomógł. Jeśli chodzi o drużynę – oczywiście spodziewałem się wzlotów i upadków oraz trudnego początku. Mieliśmy naprawdę ciężkie mecze, ale z czasem dostrzegam poprawę. Zaczynamy funkcjonować jak prawdziwa drużyna, walcząc jeden za drugiego. Ale wciąż musimy ciężko pracować. Zwłaszcza w tej lidze, gdzie aspekt fizyczności jest kluczowy, jeśli chcemy coś osiągnąć lub wygrywać w fazie play-off.
Do tematu waleczności jeszcze wrócimy, ale na razie chciałbym zapytać szerzej o Pana pierwsze wrażenia — jak ocenia Pan klub, ligę i samych zawodników po pierwszych tygodniach pracy?
– Jeśli chodzi o klub, to jest on bardzo dobrze zorganizowany, pracują tu profesjonaliści, niczego nam nie brakuje. Jak już mówiłem sztab jest naprawdę świetny. Uważam, że zawodnicy są pracowici, utalentowani i przede wszystkim cały czas chcą się uczyć. To dla mnie bardzo ważne. Obawiałem się trochę bariery językowej w Polsce, ale na szczęście nie było z tym problemu i po angielsku można dogadać się wszędzie. Jeśli chodzi o zawodników, to jak zawsze — przy zmianie trenera pojawiają się nowe wyzwania w drużynie. Z zawodnikami pracujemy nad zespołowością, eliminujemy egoizm i uczymy się współpracy. To zdolna drużyna, ale jeszcze nie funkcjonujemy w 100% jako zespół. To proces.
A jeśli spojrzeć szerzej — po pierwszych tygodniach pracy — co najbardziej zaskoczyło Pana w samej lidze?
– Oczywiście znałem ligę, bo śledziłem ją wcześniej. Ale i tak zaskoczyła mnie jej fizyczność i wyrównany poziom. Nie ma tutaj łatwych meczów. Każdy zespół ma jakość. Oczywiście, niektóre drużyny może nie grają pełnych 40 minut na wysokim poziomie, ale te najlepsze naprawdę potrafią w odpowiednim momencie wejść na bardzo wysokie obroty.
Jak by Pan opisał swoją filozofię prowadzenia zespołu, co chciałby Pan, żeby charakteryzowało pański zespół?
– To zawsze najtrudniejsze pytanie dla trenera. Oczywiście wszyscy najchętniej byśmy mówili, że chcemy grać agresywnie i efektownie. Ale dla mnie najważniejsze jest to, że gramy tak, jak trenujemy. Jeśli wyrobimy sobie dobre nawyki na treningach, przełoży się to na mecze. Na razie przyznaję – było w tym dużo wzlotów i upadków. Uczę się teraz w nowej specyfice, jak maksymalnie wykorzystać potencjał grupy, nie przeciążając ich fizycznie i mentalnie. Wciąż poznaję zawodników indywidualnie. Jeśli chodzi o styl, jestem bardziej "maniakiem defensywy". Dla mnie kluczowe jest, aby drużyna była dobrze zorganizowana w obronie – ofensywa zależy od tego na co rywal pozwoli.
Czyli podsumowując chciałby Pan, aby Legia trenera Rannuli była bardziej zespołem defensywnym niż ofensywnym?
– Tak. Mamy tutaj dużo ofensywnego talentu – zawodników, którzy potrafią wygrywać mecze. Ale aby osiągnąć sukces, musimy opierać się na solidnej zespołowej grze w obronie.
A czy ma Pan jakichś trenerskich idoli lub drużyny, które lubi Pan oglądać?
– Ogólnie jestem "koszykarskim świrem". Nie ograniczam się do Euroligi czy NBA – staram się oglądać jak najwięcej różnych lig. Mam również trenerów, których obserwuję, ale nie mam idoli. Staram się czerpać po trochu z różnych miejsc i przede wszystkim wierzę w swój instynkt. Nie jestem typem trenera, który wszystko zapisuje albo czyta mnóstwo książek – bardziej ufam własnym przeczuciom i jak na razie to działa. Koszykówka to również gra emocji, często decyzje są podejmowane w ułamku sekundy, trzeba ufać sobie, drużynie i wtedy wydarzają się właściwe rzeczy.
Skoro mówi Pan o zaufaniu do własnej intuicji i obserwacji, chciałbym zapytać: czy ktoś z obecnego składu szczególnie zwrócił Pana uwagę? Czy widzi Pan zawodników, których potencjał jest jeszcze w pełni niewykorzystany?
– Tak, uważam, że mamy tutaj wielu zawodników z dużym potencjałem. Niektórzy, moim zdaniem, wciąż nie mają jeszcze wystarczającego doświadczenia. Muszę jednak zaznaczyć, że nadal nie znam tych zawodników na tyle dobrze. Wydaje mi się, że nadchodzące mecze – ostatnie spotkania sezonu zasadniczego, a mam nadzieję również play-offy – naprawdę pokażą mentalność zawodników i ich prawdziwą jakość. Oczywiście, gdy trener obejmuje zespół w połowie sezonu, nie ma możliwości wyboru zawodników. Kilku graczy dołączyło do drużyny tuż przed moim przyjściem i nie są jeszcze długo związani z zespołem. Dla nich to również wciąż okres przejściowy. To nie jest łatwa sytuacja. Wciąż pracujemy nad określeniem ich ról i nad innymi kwestiami.
Jeśli chodzi o zawodników, którzy mogą się jeszcze mocno rozwinąć, myślę, że mamy ich naprawdę wielu. Uważam, że Andrzej Pluta to bardzo utalentowany rozgrywający, ale wciąż ma pole do pracy, potrzebuje więcej pewności siebie oraz – powiedziałbym – większej twardości. Brakuje mu tylko trochę więcej doświadczenia w tego typu kluczowych meczach, by w pełni objąć rolę lidera na boisku – a drużyna naprawdę go w tej roli potrzebuje. Myślę też o kilku zagranicznych zawodnikach, jak Cam, który udowodnił, że jest graczem na poziomie MVP w tej lidze. Jednak wciąż jeszcze nie pokazał, że potrafi być również zwycięzcą. I właśnie to, moim zdaniem, musi udowodnić – dla mnie to nawet ważniejsze. Jeśli chodzi o młodszych zawodników – uważam, że Max Wilczek ma przed sobą świetlaną przyszłość. Musi być cierpliwy i wierzyć w to, czego oczekuje od niego drużyna. Nasz ostatni nabytek, Keifer Sykes to bardzo ważny zawodnik dla nas. Musimy zadbać o jego zdrowie, aby w pełni pokazał, na co go stać.
Skoro cały czas mówimy o budowaniu pewności siebie i o tym, jak wiele pracy jeszcze przed drużyną, chciałbym zapytać: czy po tych pierwszych dwóch miesiącach w Legii jest Pan zadowolony z efektów swojej pracy? (bilans 6-2 w PLK, odpadnięcie w ćwierćfinale ENBL). A może są rzeczy, które – patrząc z perspektywy czasu – zrobiłby Pan inaczej?
– Przede wszystkim, szczerze mówiąc, kiedy tutaj przyszedłem, ta drużyna nie była fizycznie przygotowana do intensywnych treningów jakich oczekuje. Podjąłem ryzyko i zdecydowałem, że nie będę wprowadzał zmian stopniowo. Wiedziałem, że aby grać w stylu, który preferuję, musimy być bardziej agresywni i zacząć więcej biegać. Oczywiście kilka pierwszych meczów było przez to naprawdę trudnych – zawodnicy nie byli jeszcze na to gotowi. Widziałem na treningach, że kiedy wykonywaliśmy kilka intensywnych jednostek z rzędu, nie dawaliśmy rady. Mieliśmy bardzo ciężkie nogi, a także duże obciążenie psychiczne. Ale to było zrozumiałe. Uważam, że zrobiliśmy postępy, ale nie chodzi tu wyłącznie o przygotowanie fizyczne – równie ważne jest zaangażowanie. Trzeba zrozumieć, że aby dojść tam, gdzie chcemy być, trzeba dawać z siebie wszystko na treningach i przetrwać trudne momenty. Trzeba walczyć także wtedy, gdy nie czuje się pełni sił. Pierwszy miesiąc był bardzo wymagający. Widziałem, że niektórzy zawodnicy nie byli jeszcze gotowi, by walczyć dalej, kiedy pojawiało się zmęczenie czy sztywność mięśni. To trudne, ale uważam, że właśnie to najlepiej mnie definiuje jako trenera. Wydaje mi się, że wszyscy zawodnicy, którzy ze mną pracowali, mogą powiedzieć, że początki były wymagające, ale w dłuższej perspektywie przekładało się to na lepszą grę w meczach.
Już od początku było widać, że zmienił Pan podejście do rotacji — zawodnicy grają krótsze zmiany, ale dzięki temu intensywność jest znacznie większa. Jak drużyna zareagowała na takie wymagania i czy łatwo było im się do tego przystosować?
– Tak, to był moment, w którym kilku zawodników – a właściwie większość – nie była do tego przyzwyczajona. Po pierwsze, nie byli przyzwyczajeni, a po drugie, nie rozumieli, że nie dokonuję zmian tylko dlatego, że taka jest moja filozofia. Chodziło bardziej o to, że wierzę, iż jeśli gramy intensywnie i agresywnie w obronie oraz chcemy być szybcy i dynamiczni w ataku, to nie da się grać dłużej niż 4–5 minut bez przerwy. Jeśli grasz dłużej, to znaczy, że w którymś momencie zaczynasz odpuszczać. I to jest właśnie ten moment, w którym zawodnicy muszą w to uwierzyć. Muszą zrozumieć, że jeśli wykonują swoją pracę we właściwy sposób, to właśnie taka rotacja jest konieczna.
Zawsze grałem rotacją minimum 9 – 10 zawodników, gdziekolwiek byłem – jako gracz czy trener. Uważam, że w dzisiejszych czasach po prostu trzeba grać w ten sposób. Oczywiście w play-offach tempo trochę zwalnia, gra staje się bardziej taktyczna, rotacje się zmniejszają, ale w sezonie zasadniczym – uważam, że nasz kalendarz nie jest na tyle wymagający, żebyśmy nie mogli grać w ten sposób. Wciąż chcemy podążać tą drogą. Jeszcze nie jesteśmy tam gdzie chcemy być, ale jestem pewien, że do tego dojdziemy.
Wracając do tematu fizyczności i meczu z Treflem — wspomniał Pan, że drużyna nie była gotowa fizycznie, aby stawić czoła takiemu rywalowi. A w końcówce sezonu i potencjalnych play-offy pojawią się jeszcze trudniejsze wyzwania. Jak zamierzacie się do tego przygotować, co najbardziej musicie poprawić?
– Cóż, jak już mówiłem, to jest trudna liga. W zasadzie każda drużyna doświadcza takich meczów. Czasami zdarza się to przeciwko najlepszym zespołom, a nawet one miewają takie spotkania z drużynami z końca tabeli. Sedno sprawy polega na tym, że to po prostu ludzka natura. Jeśli wygrasz kilka spotkań z rzędu, naturalne jest, że chcesz się nieco rozluźnić. Nieważne, jak często trener o tym przypomina i jak bardzo stara się przygotować zespół. Takie dni i tak się zdarzą. I jak już wcześniej wspominałem, szczególnie w meczach domowych mieliśmy problem z utrzymaniem odpowiedniego poziomu energii. Możliwe, że przed meczem z Treflem harmonogram treningowy był zbyt intensywny i zawodnicy nie byli w stu procentach przygotowani fizycznie. Jednak uważam, że taki mecz był nam potrzebny — zwłaszcza pod względem mentalnym — aby zrozumieć, że nieważne, jaki masz dzień: być może w ataku rzuty nie wpadają, być może sędziowie nie odgwizdują wszystkich fauli. Ale nie można wtedy tak łatwo się poddać. Bo taki właśnie jest sezon, zwłaszcza w sporcie — będą trudne chwile i trzeba umieć wyciągać z nich wnioski. To właśnie buduje prawdziwą twardość. Jeśli odnosisz serię sukcesów, to jest tylko kwestią czasu, kiedy przyjdą trudniejsze mecze. I ja zdecydowanie wolę, aby zdarzyły się one w sezonie zasadniczym, a nie w play-offach. Trefl pokazał nam, jak będzie wyglądała rywalizacja w play-offach. Dla mnie był to bardzo wartościowy mecz pod kątem nauki. W ciągu kilku tygodni będę mógł wrócić do analizy tego spotkania — zobaczyć, jak sędziowie prowadzą takie mecze i jak grają w nich najmocniejsze zespoły.
Skoro mówimy o play-offach — jeśli Legia utrzyma miejsce w Top 4, będzie miała przewagę własnego parkietu. Ale patrząc na statystyki — na wyjazdach gramy lepiej (10-3), niż u siebie (6-7). Czy przewaga własnego parkietu faktycznie będzie dla nas atutem? Z czego wynika tak słaby bilans w meczach u siebie?
– To coś, nad czym cały czas pracujemy i szukamy rozwiązania. Może chodzi o różny rytm w meczach wyjazdowych, a tych u siebie? Kiedy jedziemy na mecz wyjazdowy, wyjeżdżamy dzień wcześniej. Jesteśmy wtedy cały czas razem jako drużyna. Jemy o tej samej porze, wszystko robimy wspólnie.
I to jest na pewno jedna z przyczyn i różnic. Drugą kwestią jest aspekt mentalny. Kiedy wychodzisz na parkiet w meczu domowym, zawsze masz trochę inną energię. Dlatego staramy się znaleźć rozwiązanie tego problemu. Ale ogólnie uważam, że najpierw potrzebujemy jednego naprawdę dobrego meczu u siebie. To jest, moim zdaniem, pierwszy krok, który musimy wykonać. Musimy odzyskać pewność siebie, by następnym razem przystępować do meczu z przekonaniem, że potrafimy tutaj trafiać rzuty. Bo patrząc na mecz ze Słupskiem czy z Treflem – mamy taką drużynę, która potrafi znaleźć pozycję i oddawać dobre rzuty. Ale jeśli nie trafiamy, nawet tych łatwych, to łatwo się załamujemy – przynajmniej na razie. To, co teraz próbuję wprowadzić, to większe oparcie naszej gry na defensywie, a nie tylko na skuteczności rzutowej. Bo będą takie dni, że przeciwnik zagra lepiej, odbierze nam typowe rzuty, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Czasami po prostu rzuty nie będą wpadać. Tak wygląda koszykówka. Dlatego musimy mieć mentalność, że nawet w słabszy dzień przetrwamy do czwartej kwarty – i wtedy przewaga własnego parkietu naprawdę nam pomoże. Kibice będą nas wspierać i pomogą nam wygrać. Ale to jest chyba najtrudniejszy element. Jeśli chcesz być drużyną zwycięzców, musisz umieć znaleźć sposób na wygrywanie meczów, zwłaszcza u siebie. Musisz mieć tę pewność siebie, że cokolwiek się wydarzy, kiedy gramy w domu, mamy jakby dodatkowego zawodnika na boisku. Musimy być pewni, że naprawdę trudno nas tu pokonać.
Więc to nadal jest dla mnie kwestia, nad którą musimy pracować i którą musimy naprawić.
Czytaj też
Brzmi to jak długi i wymagający proces, który wciąż trwa. Podsumowując jednak ten etap — po dwóch miesiącach pracy, czy jest Pan zadowolony z dotychczasowych wyników Legii? (bilans 6–2 w PLK, ćwierćfinał ENBL). A może są rzeczy, które — patrząc z perspektywy czasu — zrobiłby Pan inaczej?
– Oczywiście, bądźmy szczerzy. W pierwszym meczu — tak jak w koszykówce, piłce nożnej czy każdym sporcie zespołowym — na końcu zawsze potrzebujesz też trochę szczęścia.
Myślę, że miałem trochę szczęścia w kilku meczach, kiedy udało nam się wygrać w ostatnich sekundach. Ale myślę też, że generalnie musiałem podjąć decyzję, jak zacząć pracę z drużyną. Czy od razu zmieniać wszystko na swój sposób, czy może trochę poczekać i wprowadzać zmiany stopniowo?
Zdecydowałem się od razu przejść na swój system, nawet jeśli miałoby to oznaczać trudny początek. Dlatego mogę powiedzieć, że mieliśmy szczęście, wygrywając tych kilka pierwszych meczów. Głównie dzięki energii, a nie z powodu mojej taktyki czy czegokolwiek innego. Jeśli chodzi o ENBL, o której wspomniałeś, uważam, że w pewnym sensie trochę poświęciliśmy te rozgrywki, by lepiej wypaść w polskiej lidze. Myślę, że nie skupiliśmy się na tamtych meczach tak bardzo, jak moglibyśmy — i było zrozumiałe, że przegraliśmy z dobrą drużyną Voluntary. Ogólnie rzecz biorąc, patrząc na to, ile godzin treningowych potrzebowaliśmy, myślę, że gdybyśmy awansowali do Final Four, mogłoby nas to wręcz „zabić”. Uważam, że wciąż mamy najważniejszy cel, jakim jest liga. Nasza pozycja w tabeli jest solidna, wszystko mamy we własnych rękach. Nawet nie chcę rozmawiać o tym, czy potrzebujemy trzeciego, czwartego czy piątego miejsca. W tej lidze to nie ma znaczenia. Liczy się tylko forma, z jaką wchodzisz w play-offy. Myślę, że jesteśmy w dobrym miejscu. Ale teraz zaczynają się najważniejsze mecze. Nie możemy zakończyć sezonu zasadniczego w słabym stylu, bo wtedy nasza przygoda w tym sezonie szybko się skończy.
Zmieniając nieco temat — gratuluję awansu do Eurobasketu 2025 z reprezentacją Estonii! Czy doświadczenie pracy z kadrą narodową w jakiś sposób wpłynęło na Pana podejście do prowadzenia drużyny klubowej?
– Na pewno. I myślę, że będzie to działać także w drugą stronę. Uważam, że to doświadczenie w Polsce również zmieni mnie jako trenera. Do tej pory pracowałem tylko w Estonii. Praca w reprezentacji — gdzie przez sześć lat byłem asystentem, a teraz pierwszy sezon pełnię funkcję głównego trenera — dała mi do zrozumienia, że im wyższy poziom, tym więcej różnych osobowości trzeba umieć kontrolować albo dopasować do zespołu. I nie chodzi tu nawet tak bardzo o taktykę czy przygotowanie, ale raczej o to, żeby zawodnicy mieli właściwe skupienie i odpowiednią mentalność. To jest pierwszy kluczowy element. Jeśli zaś chodzi o Eurobasket, to również będzie dla mnie nowe doświadczenie. Ten sezon będzie trudny — zakończy się dosyć późno, a zaraz potem przechodzimy w tryb pracy reprezentacyjnej, gdzie będziemy musieli się naprawdę mocno skupić, bo oczekiwania wobec naszej reprezentacji są w Estonii wysokie. Nie mogę teraz powiedzieć, że wiem dokładnie, jak to wszystko będzie wyglądało. Musimy po prostu podchodzić do tego dzień po dniu.
Pracował Pan też z młodzieżowymi reprezentacjami Estonii. Jak wygląda Pana podejście do rozwoju młodych zawodników w klubie?
– Tak, miałem szczęście, że mogłem pracować na wszystkich poziomach. Pracowałem również z reprezentacją narodową U18 i U20. A kiedy zaczynałem pracę jako główny trener w estońskiej lidze, także miałem bardzo młody zespół. Uważam, że to jest naprawdę ważne, zwłaszcza jeśli chcesz budować tożsamość drużyny. Potrzebujesz lokalnych zawodników. Potrzebujesz lokalnych kibiców. Potrzebujesz graczy, o których można naprawdę powiedzieć: "To są chłopaki z Legii" – wychowali się tutaj albo tutaj zdobywali pierwsze doświadczenia. Myślę, że to jest niezwykle istotne.
Jedynym problemem jest to, że moja obecna sytuacja jest trochę inna. Wszyscy rozumiemy, że przyszedłem tutaj w środku sezonu. Musimy osiągać wyniki. Musimy wygrywać mecze. I oczywiście, w takiej sytuacji uwaga nie może być aż tak bardzo skupiona na młodych zawodnikach, jak być powinna, bo wciąż jesteśmy w fazie przejściowej i dopiero uczymy się grać razem. Dlatego teraz cała koncentracja musi być skierowana na osiąganie wyników.
Mam jednak nadzieję, że jeśli wszystko pójdzie dobrze i będę tutaj także w przyszłym sezonie, to sytuacja się zmieni. I wtedy na pewno skupię się bardziej na młodych zawodnikach. Chciałbym, aby stali się integralną częścią drużyny, funkcjonując profesjonalnie razem z zespołem.
Obecnie wygląda to tak, że młodzi zawodnicy głównie grają w rozgrywkach młodzieżowych. Chciałbym, aby w przyszłości uczestniczyli w treningach pierwszej drużyny jak najczęściej i aby ich głównym celem było przygotowywanie się do gry w seniorskiej Legii, a nie tylko w młodzieżowych zespołach.
A czy miał Pan czas przyjrzeć się Akademii Legii lub drugiemu zespołowi i jeśli tak to czy widzi Pan w nich potencjalne wzmocnienia kadry pierwszego zespołu?
– Tak, oczywiście. Myślę, że główną grupą zawodników, których miałem okazję zobaczyć, była drużyna U19. I uważam, że mamy tam naprawdę sporo talentu, kilku zawodników grających także w kadrach narodowych. Nadal jednak uważam, że dla młodych zawodników – szczególnie tutaj, w Polsce – przejście na poziom seniorski jest dużym wyzwaniem fizycznym. To nie jest łatwe, to wymaga czasu. Trzeba być przygotowanym fizycznie, ale też mentalnie. Myślę jednak, że mamy naprawdę interesujące talenty, zwłaszcza pod względem fizycznym – jak na przykład Julek czy Czapla. Ci zawodnicy są dla mnie naprawdę interesujący. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby lepiej ich poznać, ale myślę, że okres letni będzie dla nich bardzo ważny. Chciałbym, żeby ci chłopcy byli gotowi od razu na start nowego sezonu, a nie potrzebowali trzech czy czterech miesięcy na wdrożenie się do drużyny. Tak więc uważam, że grupa U19 jest naprawdę interesująca. Myślę także, że Max, który jest mniej więcej w tym samym wieku, również ma przed sobą wielką szansę, o ile mocno popracuje w okresie letnim. I myślę, że możemy stać się trochę inną drużyną na polskie standardy – taką, która w przyszłym sezonie będzie miała w rotacji więcej młodych zawodników.
A jak Pan ocenia rozwój młodzieży w Polsce w porównaniu do Estonii?
– Cóż, w Estonii sytuacja również jest bardzo zróżnicowana. Niektóre drużyny naprawdę mocno skupiają się na rozwoju młodzieży, a inne być może bardziej koncentrują się na wynikach pierwszej drużyny. Uważam, że zawsze można to robić lepiej. Na pewno mamy trenerów, którzy potrafią to robić, i mamy też odpowiednie warunki. To raczej kwestia lepszego planowania i nieco bardziej efektywnej organizacji. Musimy maksymalnie wykorzystywać czas treningowy, który mamy do dyspozycji, a także — moim zdaniem — musimy jeszcze bardziej postawić na indywidualne treningi. Staramy się to już wprowadzać. Oczywiście, na tym etapie sezonu nie możemy przesadzać z intensywnością, ale raz lub dwa razy w tygodniu już organizujemy takie sesje. I uważam, że powinniśmy robić tego więcej, zwłaszcza w okresie przygotowawczym.
Skoro mówimy o rozwoju i budowaniu fundamentów, chciałbym zapytać: czy są jakieś doświadczenia, które szczególnie wpłynęły na Pana rozwój jako trenera, także poza codzienną pracą na boisku?
– Myślę, że największy wpływ miało na mnie to, że sam byłem zawodnikiem. Grałem zawodowo przez 13 lat i myślę, że już w wieku 24–25 lat moje podejście było takie, że buduję swoje doświadczenie, aby w przyszłości zostać trenerem. Starałem się uczyć jak najwięcej od różnych trenerów i od doświadczonych zawodników — i to ukształtowało mnie w ogromnym stopniu. Poza tym, jak już mówiłem, od najmłodszych lat byłem prawdziwym „świrem koszykarskim” — właściwie nawet nie pamiętam, od kiedy. Myślę też, że byłem i wciąż jestem ogromnym pasjonatem sportu w ogóle, nie tylko koszykówki — i to właśnie miało na mnie największy wpływ. Nie chodzi nawet o konkretne prace czy szkolenia — bardziej o moje własne doświadczenia jako zawodnika.
Na koniec coś lżejszego — co jak do tej pory najbardziej podoba się Panu w Warszawie?
– Szczerze mówiąc, bardzo często przelatuję przez Warszawę. Nawet w tym sezonie, zanim tutaj trafiłem, byłem na tym lotnisku ponad 10 razy, ale nigdy wcześniej nie w centrum miasta. Wiedziałem, że to duża metropolia, z szalonym ruchem ulicznym i całą resztą, ale naprawdę spodobało mi się Stare Miasto i okolice centrum. Jest naprawdę pięknie. Dla mnie było sporym zaskoczeniem, że miasto jest dużo czystsze, niż się spodziewałem. Bo wychodząc również z czasów sowieckich i postsowieckiego kraju, widziało się w życiu sporo zaniedbanych miejsc. Jak dotąd moje doświadczenia w Polsce są bardzo pozytywne — nawet w innych miastach, które odwiedziłem, jak Toruń, który ma przepiękne Stare Miasto. Uważam, że Polska jest naprawdę pięknym krajem i nie mogę się doczekać kilku wolnych dni, kiedy będę mógł trochę więcej pozwiedzać i zobaczyć inne miejsca. Jeśli chodzi o kwestię wyjazdów, to dla mnie osobiście to również duża wygoda — do domu mam w zasadzie tylko dwie godziny lotu do Estonii, więc pod tym względem jest idealnie.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.