Igor Lewczuk: Brak zgrania to najmniejszy problem obrony Legii we Wrocławiu
24.10.2023 16:00
Trener Legii Warszawa, Kosta Runjaić mówił ostatnio, że przygotowania drużyny toczą się od jednej przerwy na mecze reprezentacji narodowych do drugiej, a serie meczów między spotkaniami kadry nazwał etapami. W poprzednim etapie legioniści rozegrali siedem gier, doliczając do tego starcie ze Śląskiem Wrocław mamy więc osiem spotkań. Nie było dwóch takich meczów z rzędu, by linia obronna składała się z trzech tych samych graczy.
Skład linii defensywnej mecz po meczu wyglądał następująco:
Piast: Pankov, Jędrzejczyk, Ribeiro
Aston Villa: Pankov, Kapuadi, Ribeiro
Górnik: Pankov, Jędrzejczyk, Ribeiro
Pogoń: Jędrzejczyk, Kapuadi, Ribeiro
Jagiellonia: Pankov, Kapuadi, Burch
Alkmaar: Pankov, Jędrzejczyk, Ribeiro
Raków: Burch, Kapuadi, Ribeiro
Śląsk: Pankov, Augustyniak, Ribeiro
W trzech meczach z ośmiu linia obrony zagrała w składzie Pankov, Jędrzejczyk, Ribeiro i w każdym z tych spotkań zespół tracił po jednym golu. W pozostałych meczach nie dochodziło do powtórzenia zestawu obrońców. Po porażce we Wrocławiu, gdzie cały zespół fatalnie spisywał się w defensywie, pojawiły się argumenty, że brakuje stabilizacji w obronie, że zmian jest za dużo, że linia defensywna jest zbyt wysoko ustawiona. Czy faktycznie ma to tak duże znaczenie? Poprosiliśmy o opinie byłego zawodnika Legii Warszawa i Bordeaux, Igora Lewczuka.
- Jeśli gra się cały czas w tym samym zestawieniu, na pewno jest łatwiej. Ale bez przesady. Brak zgrania czy brak automatyzmów to są takie fajne słowa, ale w przypadku Legii mogą stanowić niezłe alibi. Gdy gra się z cały czas z tym samym zawodnikiem to czuje się kiedy wyjdzie do przodu, jaki ruch wykona, kiedy trzeba wrócić się pod pole karne lub głębiej, na którą nogę lepiej podać mu piłkę – i to jest fakt. Ale druga strona medalu jest taka, że ci piłkarze ze sobą trenują! To nie jest tak, że oni widzą się pierwszy raz i dopiero poznają. Dlatego uważam, że takie stwierdzenia to jest trochę usprawiedliwieniem, alibi dla zawodników. Tym bardziej, że takich błędów, jakie ostatnio były popełniane przez graczy Legii, nie można zrzucić na brak zgrania. Ze Śląskiem zagrali Pankov, Augustyniak i Ribeiro – w takim zestawieniu widzieliśmy defensywę Legii już w meczach z Austrią Wiedeń czy ŁKS-em. To nie było więc tak, że po raz pierwszy ze sobą zagrali. Oczywiście stabilizacja pomaga, jest łatwiej, ale bez przesady. Zgranie jest ważne, ale biorąc pod uwagę ostatnie mecze i to jak broni zespół Legii, to jest to najmniejszy problem. Ta trójka ma za sobą wiele wspólnych treningów i powinna wiedzieć jak i kto się zachowuje w poszczególnych sytuacjach. Natomiast w meczu ze Śląskiem widzieliśmy brak trzymania linii spalonego czy brak asekuracji a to jest absolutna podstawa, wymagana w każdym zespole ekstraklasy, a co dopiero w Legii.
- Byłem nieco przerażony, lekko zdzwiony, a nieco z lekkim uśmieszkiem patrzyłem na to, co wyprawia się w spotkaniu we Wrocławiu. To były za proste błędy. Czwarty gol to kompletny absurd. Trzech obrońców było na połowie przeciwnika, zostawili samego Erika Exposito i wszyscy patrzyli w przód a nie w tył. Dawno czegoś takiego nie widziałem, nikt nie odwrócił głowy. Można takie rzeczy tłumaczyć gdy przegrywa się 0:2 i chce złapać kontakt, ale przy stanie 0:3… A dla głowy i pewnej higieny psychicznej jest różnica przegrać 0:3 czy 0:4 lub 0:5. Druga bramka – Pankov został na własnej połowie i straszliwie złamał linię spalonego. Takie rzeczy mogą się zdarzyć, choć takiego gapiostwa należy unikać. Nie ma co się czepiać pierwszej straconej bramki – oczywiście można zawsze zauważyć, że ktoś nie doskoczył do rywala, ten nie znalazł się w określonym miejscu czy nie poszedł za rywalem, ale to była tak dobrze rozegrana akcja, że bardziej niż krytykować można stanąć i bić brawo. Ale strata pozostałych trzech goli wyglądała trochę żenująco.
- Jestem ostatnią osobą, która winę za stratę gola zrzuca tylko na obrońców. Broni cały zespół, a czyjś błąd powoduje sekwencję innych zachowań. Ale w przypadku meczu ze Śląskiem, to niestety obrońcy są głównymi winowajcami tego co się stało. To nie było tak, ze środkowa linia się nie przesuwała, że powstawała ogromna dziura między formacjami i obrońcy zostali zostawieni sami sobie. Weźmy gola, przy którym Rafał Augustyniak został ograny przez Nahuela Leivę. Ten moment poprzedziło długie podanie, piłka leciała i leciała, a Marco Burch wyskoczył tak, że to był wstyd. Nie potrafił obliczyć toru lotu piłki, jakoś tego wymierzyć, tylko pobiegł do zawodnika i nie kontrolował ani rywala ani strefy. W pierwszej połowie podobny błąd popełnił Radovan Pankov, przez co sytuacje z lewej nogi miał Piotr Samiec-Talar. Piłka wybita przez Rafała Leszczyńskiego leciała dwie godziny, a obrońca i tak się obciął i w konsekwencji powstała sytuacja dla Śląska Wrocław. To wszystko były błędy indywidualne.
- Czy linia obrony nie jest ustawiona zbyt wysoko? Na pewno do takiej gry trzeba mieć szybkich stoperów. Ja byłem innym typem zawodnika, bazowałem na motoryce i pojedynkach siłowych, więc trudno mi to oceniać. Pamiętam, że za Stanisława Czerczesowa w pewnym momencie graliśmy bardzo wysoko i też kilka goli przez to straciliśmy. Ale grając w Legii, która musi atakować, mieć większe posiadanie piłki, być większą liczbą graczy na połowie przeciwnika i tak wygrywać mecze, jest się zobligowanym do ryzyka. Jeśli nie ma w kadrze szybkich stoperów, to teoretycznie lepiej by linia była trochę niżej. Ale Legia ma obowiązek walki o mistrzostwo Polski. Drużyny przyjeżdzające na Łazienkowską zwykle są nisko ustawione w obronie i to legioniści muszą atakować i narzucić swój styl. W tym sezonie ofensywa zwykle rekompensowała to ryzyko i błędy w defensywie. Teraz się to nie udało, ale taka gra jest wpisana w ten klub. Legia ma walczyć o mistrzostwo, a jak ma o nie grać, to musi atakować. Wydaje mi się, że Yuri Ribeiro jest dość szybki, Burch też wolny nie jest, Kapuadi chyba też nie jest ostatni jeśli chodzi o biegowe pojedynki.
- Ofensywa też nie grała ze Śląskiem dobrze. Za kartki pauzował Josue i było widać jego brak, przez to pewnie też tak widoczny jak zwykle nie był Paweł Wszołek, który znakomicie się z Portugalczykiem rozumie. Nie grał też Ernest Muci, za niego wystąpił Maciej Rosołek, który zaliczył bardzo słaby mecz. Ale gdyby pod koniec pierwszej połowy Marc Gual uderzył kilka centymetrów niżej, gdyby swoją szansę wykorzystał Maciej Rosołek, to każdy by dziś mówił o tym, jak konsekwentnie zagrała Legia Warszawa, że drużyna była pragmatyczna, skuteczna i przełamała się po trzech porażkach. Do tej pory Legia miała wiele meczów stykowych, w których wynik mógł pójść w obie strony. Ale pierwszy raz przegrała tak wyraźnie. Śląsk jest wprawdzie w czołówce, ale tam nie ma potencjału na coś więcej – chyba, bo w polskiej lidze wszystko jest możliwe, zdarzają się niespodzianki. Ale porażka 0:4 zostaje w głowie, przed Legią mecz na średnim obiekcie w Mostarze, z takimi a nie innymi kibicami, to będzie bardzo trudny pojedynek. I fajnie by było już w czwartek wrócić do równowagi. By tak się stało trzeba zagrać tak, aby gola przede wszystkim nie stracić, a jak się nadarzy okazja by bramkę zdobyć, to fajnie by było ją wykorzystać. Zespół jest po czterech porażkach i jestem bardzo ciekawy jaki pomysł będzie miał Kosta Runjaić na to spotkanie.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.