Jacek Zieliński: Cieszymy się z wyników, ale wiemy, że w grze jest wiele do poprawy
08.09.2022 12:20
Z czego jest pan najbardziej zadowolony w minionym okienku transferowym? Ze sprowadzenia dwóch napastników o różnych profilach, trzech skrzydłowych, wykupienia Maika Nawrockiego czy pozyskania Rafała Augustyniaka?
- Myślę, że ze wszystkiego po trochu. Mamy dwóch rożnych napastników. Pierwszy jest silny, szybki, z perspektywą rozwoju (Blaz Kramer – red.), a drugiego wyróżnia doświadczenie, znakomita technika, świetnie odnajduje pozycje w polu karnym – jeśli spotka się tam z piłką, to potrafi często zamieniać te sytuacje na gole (Carlitos – red.).
Potrzebowaliśmy konkurencji na skrzydłach, co udało się stworzyć na niezłym poziomie, choć nie jest jeszcze idealnie. W perspektywie będę też pewnie szukał kolejnego bocznego pomocnika albo zawodnika uniwersalnego, który może grać na skrzydle, ale też na "dziesiątce" czy "dziewiątce", który dałby więcej rozwiązań i podkręcił rywalizację na skrzydłach. Są Baku, Wszołek i Pich – wygląda to nieźle, a może być jeszcze lepiej. Celem stało się wyciągnięcie rywalizacji na bokach pomocy na wyższy poziom, choć wcześniej trudno było o niej mówić, mając do wyboru Rosołka, Kastratiego i ”Wszołiego", który był wtedy na wypożyczeniu z Unionu Berlin. Później, ratując sytuację na tych pozycjach, dołączyli zimą do drużyny na zasadzie wypożyczenia „Wszołi” i „Verbi"
Broniłem się przed tym, żeby oddać Mateusza Wieteskę. Uważaliśmy wraz z trenerem Kostą Runjaiciem, że potrzebujemy kilku liderów w zespole. Mateusz jako Polak, o mocnej osobowości, świetnych walorach piłkarskich pasował nam idealnie. Ale po oficjalnej ofercie i dyskusjach z trenerem, zawodnikiem i jego agentem, rozpatrzeniu sytuacji, doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie zgoda na transfer do Clermont – tym bardziej, że na horyzoncie miałem już trzech innych piłkarzy, którzy mogliby go zastąpić. Ostatecznie zdecydowałem się na Polaka, Augustyniaka, co uważam za dobre posunięcie, z kilku powodów. Po pierwsze, to też silna osobowość, nie wiem czy nie silniejsza od Wieteski. Po drugie, trzy lata grał w czołowej lidze, w TOP 10 w Europie. To piłkarz, którego znam i ręczę za jego charakter. Co więcej, może nam obstawić dwie pozycje. Początkowym planem okazało się wzmocnienie defensywy, Rafał miał zacząć występy jako stoper - głównie ze względu na odejście "Wietesa" i brak treningów z zespołem przez dwa miesiące. Wymagania w stosunku do niego na "szóstce" byłyby bardzo wysokie, wszyscy – kibice, dziennikarze – spodziewaliby się po nim perfekcyjnej gry w roli defensywnego pomocnika. Nie wiem czy po dwóch miesiącach pracy indywidualnej byłoby go stać na spełnienie oczekiwań, miałby fazy gry bardzo dobrej i gorszej z powodu braku przygotowania do sezonu z drużyną. Jeśli ćwiczysz z kolegami, przygotowujesz się z nimi, grasz w sparingach, to jesteś gotowy do tego, żeby dobrze podawać, podejmować trafne decyzje, twój układ nerwowy funkcjonuje zupełnie inaczej, to totalna różnica.
Tak jak mówię, "August" był przewidziany na starcie do występów na stoperze, a potem, z upływem czasu, będziemy myśleć, co dalej, zastanawiać się nad tym, czy przesuniemy go na pozycję numer "sześć", czy na środku obrony zostanie trochę dłużej. Wiemy, że nieźle spisuje się w defensywie, w pojedynkach główkowych pokazuje absolutną dominację. To nie jest zawodnik, który ma powyżej 190 cm wzrostu, a wygrywa mnóstwo górnych piłek, przeciwko Radomiakowi kasował je z Arturem Jędrzejczykiem. Między innymi dzięki niemu jest dużo mniej zagrożeń po stałych fragmentach, dośrodkowaniach z bocznych stref boiska, bo nasi stoperzy bardzo dobrze radzą sobie w tym aspekcie. Augustyniak pomaga nam również w rozegraniu, jego odwaga w wyprowadzaniu piłek jest nam niezwykle przydatna. Generalnie, jest trochę żalu po transferze Mateusza, ale jego odejście zostało w dużym stopniu zrekompensowane przez przyjście Rafała. Augustyniak już pokazuje, że może wypełniać rolę Wieteski – i w szatni, i na boisku.
Zawsze ceniliśmy "Wietesa" za to, że próbuje wyprowadzać piłkę. Nie zawsze mu to wychodziło, ale starał się.
– My też to ceniliśmy u Mateusza i generalnie robił to bardzo dobrze, choć zdarzały mu się błędy. To normalne, kiedy podejmujesz większe ryzyko. Jeśli chodzi o Augustyniaka, to on działa w tym aspekcie z automatu – nauczył się tego jako defensywny pomocnik, dla niego to coś bardzo naturalnego, do czego nie trzeba go namawiać.
Przy transferze Augustyniaka pojawiła się kontrowersyjna sytuacja, bo chwilę wcześniej na testach medycznych było dwóch zawodników – Aleksandar Radovanović i David Bates. To pewnie uproszczenie, ale nie przeszli ich, by klub zakontraktował Rafała.
– Budżet płacowy jest ograniczony, trochę niższy niż w poprzednim sezonie, lecz wciąż okazuje się wysoki, daje duże możliwości i szans, aale żeby go optymalnie wykorzystać, to nie wystarczy jedno, a kilka okienek transferowych. Po tym oknie wydaje mi się, że ten budżet został wykorzystany znacznie lepiej, lecz nadal są w nim rezerwy.
Przy rozważaniu dwóch wyżej wymienionych stoperów i Augustyniaka pojawiło się kilka czynników: jakość piłkarza, narodowość, koszty transferowe i aktualny stan przygotowania fizycznego. Jeśli chodzi o profile, to przy każdej pozycji mamy określone nie tylko najistotniejsze kryteria piłkarskie, ale i kinematyczne, jakie powinien wypełniać zawodnik. Poniżej pewnego poziomu nie jest w stanie funkcjonować tak, jak byśmy chcieli.
Pojawiły się dwa warianty: albo zapłacić duże pieniądze za gracza, który, mimo że występował w klubie, nie jest w stu procentach gotowy, co wykazały testy sprawnościowe, albo wziąć piłkarza dostępnego za darmo, będącego na takim samym poziomie motorycznym po treningach indywidualnych, mającego jeszcze inne atuty. Wiadomo, że wybór okazał się prostszy (postawiono na Augustyniaka – red.). Oczywiście, chętnie wziąłbym całą trójkę, ale wtedy budżet nie byłby efektywnie wykorzystywany. Świadczy o tym za duża liczba wyborów na daną pozycję i za mała na niektóre inne. Drugi aspekt, wskazujący na złe wykorzystanie budżetu, ma związek z rolą zawodnika, która jest niewspółmierna do jego zarobków. Gdy jesteś zmiennikiem, a zarabiasz tak, jak gwiazda drużyny, to coś nie gra. Kilka takich przypadków mieliśmy i kilka wciąż mamy, w tym aspekcie jest sporo do poprawy. Muszę myśleć o całokształcie.
Sytuację oceniono tak, że Legia odrzuciła po testach dwóch piłkarzy (Radovanovicia i Batesa – red.). Mamy prawo to zrobić, jeśli nie jesteśmy zadowoleni z ich wyników. Najważniejsze jest dobro klubu, a nie to, czy ktoś się obrazi lub nie.
Wyjaśnił pan sobie wszystko z Miroslavem Radoviciem, który pilotował transfer Aleksandara Radovanovicia? On – z tego co mówił – miał pretensje nawet nie o to, że nie doszło do podpisania umowy, tylko że nie zadzwonił pan do "Miro" i nie poinformował o zmianie planów.
– Gdy Miroslav i Aleksandar wybierali się do Warszawy, to sytuacja nie była jeszcze jasna. Podjąłem decyzję dopiero po testach medycznych, po ocenie całokształtu. To nie było tak, że oni lecieli do nas, a ja już byłem pewny, że wezmę np. Augustyniaka. Gdyby testy wypadły lepiej, to miałbym jeszcze większą zagwozdkę, bo bardzo cenię Radovanovicia, to znakomity obrońca, idealnie wkomponowałby się w zespół. Potem pojawiły się kwestie finansowe, sportowe i narodowościowe. Szukaliśmy liderów, Polaków, wiedziałem już, że może odejść Wieteska. Pozyskanie charakternego Polaka z odpowiednimi umiejętnościami piłkarskimi było sporym atutem.
W Legii brakuje Polaków z charakterem?
– Czy brakuje? Tak jak wspominałem wcześniej nie chcę opierać się na 1-2 liderach. Potrzebuję ich kilku, a wśród nich także Polaków. W bramce mamy Tobiasza. Na środku obrony są Augustyniak, Jędrzejczyk i Nawrocki, czyli TOP stoperów w kraju. Slisz jest na "szóstce", Kapustka na "ósemce”. W kręgosłupie drużyny jest zatem kilku Polaków, wygląda to nieźle.
Ale i tak wszystkich podporządkował sobie Josue.
– No, tak, tak. Josue to też mocna osobowość. To dobrze, bo mamy teraz kilku charakternych zawodników, do tego grona należy również m.in. Carlitos, który chce i lubi być liderem zespołu. O to chodzi, dobrze mieć paru liderów, a nie jednego. Obecnie pierwszoplanowy jest Josue, to wiadomo.
Jak wyglądały kulisy wykupienia Nawrockiego? Były "ciężary"? Czy rzeczywiście trzeba było za niego wyłożyć kwotę ok. 1 mln euro? Wszystko zostało zapłacone, czy jesteście jeszcze coś winni?
– "Ciężarów" nie było żadnych, bo wszystko zostało ustalone, pozostała kwestia, czy w to wchodzimy, czy nie. Kwota wykupu okazała się niemała, ale rozbita na wiele rat, dzięki czemu decyzja stała się łatwiejsza. Nie miałem żadnych wątpliwości co do przydatności Maika do drużyny, jego ogromnego potencjału, bo uważam, że gdyby nie kontuzja, to już mógłby być brany pod uwagę po kątem reprezentacji Polski, a na pewno będzie brany niebawem, o czym jestem w 100 procentach przekonany.
W sobotę rozmawiałem z Czesławem Michniewiczem. Mówił, że na razie Maik jest rozpatrywany pod kątem kadry do lat 21, że na pierwszą reprezentację jeszcze za wcześnie, a co będzie za pół roku, to kto wie.
– Pytanie, co to znaczy, że za wcześnie. Gdyby Nawrocki nie doznał urazu i grał regularnie, to być może selekcjonera pierwszej reprezentacji by już do siebie przekonał. Nie wiem czy na pewno by tak się stało, ale byłaby na to duża szansa. Uciekło mu trochę meczów z powodu kontuzji głowy, szkoda, lecz co się odwlecze, to nie uciecze. Dobrze, że trener kadry wykazuje nim zainteresowanie, a zna go dobrze, wie, że drzemie w nim ogromny potencjał.
Czy zostało jeszcze coś do spłaty Maika?
– Oczywiście, będziemy spłacać tę kwotę jakiś czas. To atut. Nie mieliśmy zbyt dużego budżetu transferowego, w związku z czym była to dla nas korzystna okoliczność (rozłożenie kwoty na wiele rat – red.), a wiemy, że Maik na pewno jest wart tych pieniędzy.
W pewnych momentach wydawało się, że transfery Wszołka, Baku i Carlitosa okażą się niemożliwe. Każdy przypadek jest pewnie inny. Z kim było najtrudniej?
– Było bardzo trudno z Unionem i Wszołkiem, w pewnej chwili wydawało się, że sprawa upadła. Potem pojawiły się nowe okoliczności, przez co wróciliśmy do tematu. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale później stało się troszeczkę łatwiej. Ostatecznie udało się spiąć transfer dzięki m.in. determinacji Pawła, który chciał grać, wrócić do nas, może widział też szansę wyjazdu na mistrzostwa świata.
Jeśli chodzi o Makanę Baku, to w Goztepe zmienił się właściciel, pojawiły się komplikacje, wymagania tego klubu stały się dla nas trochę nierealne. Potem, gdy porozumieliśmy w sprawie warunków, Turcy przedstawiali inne, nieakceptowalne warunki umowy. Nie mogłem się zgodzić na wiele tych zapisów, bo w przyszłości mogłoby to nas, jako Legię, postawić w bardzo niekorzystnej sytuacji. Negocjacje trwały dość długo, zrobiło się napięcie. Ostatecznie udało się wszystko spiąć, znaleźć kompromis, ale to nie był łatwy transfer.
Z Carlitosem miałem kontakt od wiosny. Hiszpan chciał wrócić na Łazienkowską, ja też tego chciałem, lecz nie było to możliwe, bo miał umowę, a wymagania Panathinaikosu okazały się dla nas zbyt wygórowane. Potem pojawiły się okoliczności sprzyjające, chyba największą było odpadnięcie z europejskich pucharów po porażce ze Slavią. Doszło do tego, że Grecy mieli czterech napastników, a została im tylko walka w lidze i krajowym pucharze, więc utrzymywanie czwartego snajpera na wysokim kontrakcie troszeczkę traciło sens. Dzięki temu, plus determinacji Carlitosa, udało się dopiąć transfer bardzo szybko, bo na przestrzeni kilku dni. \
Pojawiło się sporo krytyki przy pozyskaniu Roberta Picha, ale nie ugiął się pan przed presją mediów społecznościowych i doprowadził sprawę do końca.
– Spodziewałem się, że będzie dużo krytyki, ale byłem przekonany, że Robert wypełni swoją rolę w Legii. Gdyby przychodził tutaj jako mój trzeci, czwarty albo piąty transfer, to wtedy byłaby akceptacja, pełne zrozumienie. Tylko że najpierw wzięliśmy Picha, który prawdopodobnie, w zamyśle, był tym zawodnikiem, który stanie się bardzo dobrym zmiennikiem, a potem dokooptowaliśmy piłkarzy przewidywanych do podstawowego składu. Chyba to stało się problemem, jeśli chodzi o zaakceptowanie tej sytuacji przez kibiców, ale potem, po kolejnych ruchach, myślę, że było więcej zrozumienia dla tej decyzji. Robert co trening i mecz udowadnia swą przydatność dla zespołu, to niesamowicie pogodny człowiek.
Wielu kibiców dziwiło też to, że Dominik Hładun przyszedł do Legii jako bramkarz numer trzy, że zostali i Cezary Miszta, i Kacper Tobiasz, że we trójkę będzie to trudne do funkcjonowania, bo każdy będzie miał swoje ambicje. Ale jak na razie wszystko działa jak w zegarku.
– Gdybyśmy oceniali umiejętności Hładuna w zestawieniu z Misztą i Tobiaszem, kiedy do nas trafiał, to wcale nie musiało być tak, że byłby trzeci w hierarchii, bo równie dobrze mógłby stać się jedynką. Ma duże umiejętności, bardzo dobry potencjał motoryczny, doświadczenie w ekstraklasie, większe od swoich konkurentów, przez co na tej pozycji zapowiadała się ciekawa rywalizacja. Jest trzech niezwykle dobrych bramkarzy, o to nam chodzi.
Pamiętam poprzedni sezon i "ciężary" na tej pozycji, asekurację doświadczonym zawodnikiem z zagranicy (Richardem Strebingerem – red.), gdy nagle stworzyły się problemy. Artur Boruc wyleciał za czerwoną kartkę, przez co zostaliśmy z dwoma młodymi, niedoświadczonymi golkiperami, wcześniej Boruc miał uraz, a Czarek Miszta doznał kontuzji. Byliśmy w bardzo niekomfortowym położeniu. Uważam, że teraz jest dużo lepiej. Miejsce między słupkami wywalczył Tobiasz, który wygląda naprawdę nieźle. Gdyby – odpukać – doszło do kontuzji czy słabszej dyspozycji Kacpra, to w odwodzie jest jeszcze dwóch bardzo dobrych bramkarzy. "Tobi" musi być czujny, bo wie, że ma mocnych konkurentów. My, jako klub, jesteśmy bezpieczniejsi, natomiast musimy też zadbać indywidualnie o Hładuna. Trochę go rozumiem, to chłopak, który chce grać, ale cóż, na ten moment jest taka, a nie inna hierarchia. Będziemy myśleć, co dalej.
Carlitos wszedł do zespołu z drzwiami i futryną, kapitalnie się wprowadził. W czterech meczach strzelił trzy gole, z czego trzy bardzo ważne, bo dające awans do 1/16 finału Pucharu Polski i ligową wygraną ze Stalą. Miał pan wewnętrzne przekonanie, że Hiszpan aż tak dobrze wejdzie do drużyny?
– Brałem pod uwagę taką szansę, wiedząc o jego umiejętnościach technicznych, zdolnościach znalezienia się w sytuacjach bramkowych i skuteczności ich wykorzystywania. Trenował, grał w sparingach, normalnie przygotowywał się do sezonu z Panathinaikosem i była taka możliwość, że od początku nam pomoże, ale nigdy nie masz pewności, że tak się stanie. Dobrze, że to potwierdził, cieszę się. W meczu z Radomiakiem nie strzelił gola – nie miał sytuacji, ale i pretensji, gdy został zmieniony, nie ma odruchów gwiazdorskich, nie obraża się, gdy trener decyduje się na jakąś roszadę. Gdybyśmy przypomnieli go sobie z poprzedniego pobytu w Legii, to przy takiej "wędce" na kwadrans przed końcem spotkania czułby pewnie złość. A teraz widać, że jest z zespołem, chce grać dla drużyny, to dla niego bardziej istotne, niż bycie gwiazdą, stanie na piedestale. Jego podejście się nieco zmieniło.
Teraz ma dzieci, bliźniaki. Możliwe, że takie rzeczy też zmieniają ludzi, sprawiają, że przestają być egoistami.
– Kto wie, pewnie dużo czynników wpływa na to, jak zmieniamy się z wiekiem.
Siła ofensywna Legii będzie mocniejsza? Nie pokazał się jeszcze Blaz Kramer, kibice niewiele o nim wiedzą, ale przyszedł zawodnik, który też ma spory potencjał.
– Trener również ma dobre zdanie o Blazie, bo – jak wiesz – wszystkie nasze transfery muszą być zatwierdzone przeze mnie i Kostę Runjaicia. Zdarzało się, że albo ja nie dałem akceptacji, albo szkoleniowcowi ktoś nie bardzo się podobał. Wtedy w takie tematy nie wchodzimy.
Co do Kramera, to obaj byliśmy przekonani, że taki piłkarz może nam dużo pomóc, daje alternatywy, inne rozwiązania. To zawodnik szybki, silny, który jest w stanie utrzymać się przy piłce, wyjść na prostopadłe podanie, dysponując naprawdę dobrym timingiem. Zobaczymy, jak wprowadzi się do zespołu po kontuzji, długiej przerwie. Słoweniec chce jak najszybciej wrócić do zajęć, trener także tego chce, mobilizujego i motywuje. Pytanie jak go wykorzystamy, bo to inny napastnik niż Carlitos. Czasami bardziej przydatny okaże się jeden, innym razem drugi, będzie to zależeć od strategii. Pojawi się miejsce i czas, by pomyśleć – rozmawialiśmy na ten temat już wiosną, przed sezonem – o tym, jak będziemy grać, jak ma wyglądać model gry, system.
Dyskutowaliśmy też o tym, by mieć opcję grania w innym ustawieniu, z dwójką napastników i trójką stoperów, ale doszliśmy do wniosku, że teraz nie jest moment na takie korekty. Ze względu na zmianę pierwszego trenera, sztabu, kadry, chcieliśmy trzymać się jednego modelu gry, ustawienia i przełożyć te pomysły na później. Kto wie, może w przyszłości będziemy gotowi na to, by występować we wspomnianym systemie, wykorzystywać zarówno Carlitosa, jak i Kramera, bo uważam, że ta dwójka może ze sobą bardzo dobrze funkcjonować. Hiszpan może mieć więcej miejsca przy wyjściach Słoweńca na prostopadłe podania. Może to całkiem nieźle działać, lecz to temat na przyszłość. Najpierw Kramer musi się dobrze wprowadzić do drużyny. Jeśli będzie to wyglądało obiecująco, to można pomyśleć o kolejnych krokach.
Klub opuściło wielu zawodników, ale tylko jeden grał regularnie w podstawowym składzie – to Wieteska, który przy okazji dał klubowi zarobić. Najbardziej można być zadowolonym z odejść Yaxshiboyeva i Kastratiego, którzy trochę obciążali budżet. Pan też tak na to patrzy?
– Plany się spełniły, dążyłem do tego. To nie są słabi piłkarze, ale po prostu nie do końca pasowali do zespołu. Przy Jasurbeku mam na myśli dopasowanie charakterologiczne, w tym aspekcie to nie za bardzo zagrało. W przypadku Lirima chodziło o kwestie piłkarskie. Z reguły jesteśmy w ataku pozycyjnym, potrzebujemy skrzydłowych, którzy potrafią grać kombinacyjnie, odnajdują się na małej przestrzeni. Baku i Wszołek dają nam szybkość, inne argumenty, natomiast Kastrati potrzebowałby dużo więcej miejsca, on może się dobrze sprawdzić w zespole, który częściej gra z kontrataku. Życzę mu powodzenia, oby się odnalazł na Węgrzech.
Będziemy szukać innych rozwiązań na skrzydle. Na tę pozycję może wrócić Maciek Rosołek, trener kilka razy próbował z niego korzystać na boku pomocy zarówno w sparingach, jak i meczach ligowych. Myślę też o tym, by w przyszłości sprowadzić kogoś w miejsce Lirima, skrzydłowego, ale o trochę innej charakterystyce.
Przy Kastratim pojawiła się taka informacja, że przy pewnych okolicznościach Legia jeszcze może dostać za niego jakieś pieniądze. Na czym polegają te bonusy?
– Nie chcę tego zdradzać, nie mamy prawa mówić o zapisach w umowie. Są jednak bardzo realne bonusy, skorzystamy także na ewentualnej sprzedaży, przyszłym transferze.
Zanim zakontraktowaliście Carlitosa, plus stało się raczej jasne, że do Legii nie wróci Pekhart, nie było chęci zatrzymania Lopesa przynajmniej do końca roku?
– Nie, z kilku powodów, choć trener był trochę obrażony, że pozwoliłem odejść Portugalczykowi, bo w ataku zrobiło się krucho. Gdybym tego nie wykonał w tym momencie, to, po pierwsze, tej opcji by za chwilę nie było. Po drugie, zostałbym z zawodnikiem z półrocznym kontraktem, który nie chciał przedłużyć umowy do końca sezonu, bo tam (w AEK-u Larnaka – red.) miał opcję na dwa lata. Zostałbym z piłkarzem, który mógłby być w tej sytuacji sfrustrowany i nie wiadomo jaki byłby z niego pożytek przez najbliższe kilka miesięcy. Mogłoby się okazać, że mielibyśmy snajpera na papierze, który mógłby dać nam niewiele.
Po przemyśleniach, rozmowach z graczem, agentem, zdecydowaliśmy, że będzie to najlepszy wybór, chociaż stawiałem się wtedy w bardzo trudnej sytuacji. Miałem już presję z pozyskaniem drugiego napastnika, którą – dając Lopesowi zgodę na odejście – sobie wzmocniłem, nie tylko w stosunku do otoczenia, czyli wymagań kibiców, dziennikarzy, bo sam wiedziałem o tej potrzebie. Ale myślę, że to rozwiązanie okazało się bardzo dobre dla zawodnika, klub też na tym nie stracił. Wręcz przeciwnie, zwolniło się miejsce z pensją dla kolejnego piłkarza, napastnika, który miałby do nas trafić. Także decyzja była efektem pragmatyzmu, a nie presji ze strony piłkarza i jego agenta, jak to się czasami zdarza.
Tacy gracze jak Skibicki czy Celhaka. Czy nie jest tak, że środowisko w III lidze nie jest dla nich najlepsze i dobrze by było ich wypożyczyć?
- Wydaje mi się, że środowisko III-ligowe dla Skiby to nie jest miejsce, gdzie on może się czuć komfortowo, on ma prawo uważać, że to dla niego za niski poziom i się w nim nie rozwinie. Zaczął bardzo fajnie mecze w III lidze w tym sezonie, ale ostatnie dwa mecze miał słabsze, nie wyglądał dobrze. Nie jest tak, że on wymiata i jest zdecydowanie lepszy od innych zawodników, przez co jego rozwój nieco się spowalnia. Czy poradziłby sobie na poziomie centralnym? Pewnie tak, ale grając w 3 lidze będzie miał szansę nabierania większej pewności siebie i ze względu na poziom, dużo częściej w trakcie meczów będzie mógł doskonalić umiejętności istotne dla pozycji na jakiej najczęściej występuje, czyli dryblig, dośrodkowanie, strzał czy gra kombinacyjna. Zobaczymy, jak to wykorzysta. Rywalizacja na wyższym poziomie nie zawsze jest równoznaczna z lepszym rozwojem zawodnika.
Co do Celhaki myślałem o wypożyczeniu, to zawodnik mający spory potencjał. I to wypożyczenie być może byłoby dobre, pomyślę o takim ruchu być może zimą. Natomiast ta kadra pierwszego zespołu na ten moment już nie może być bardziej okrojona. Zdecydowałem się ostatecznie w ostatniej chwili na wypożyczenie Abu Hanny i sprzedaż Kastratiego i nie było już miejsca na kolejne ruchy z klubu. Chociaż trochę mi szkoda Celhaki, uważam że mógłby grać u nas na poziomie ekstraklasy. W Legii ma trudno, ale pokazywał się już wiosną. Niektóre fajne mecze miał u Vuko, bardzo dobrze wyglądał zimą w sparingach. Pokazuje potencjał, ale ma też ostrą rywalizację w środku pola i póki co musi poczekać na swoją szansę. Trochę brakuje mu w tym cierpliwości, bo zasmakował już gry w pierwszym składzie i chciałby grać więcej. Ale na razie jej nie dostaje i musi czekać i podobnie jak Skibicki powinien maksymalnie wykorzystywać czas gry w rywalizacji 3-cioligowej.
W minionym oknie dokonaliście, jak na pana, sporo ruchów kadrowych.
– Siedmiu zawodnikom kończyły się kontrakty, w tym Wszołkowi i Nawrockiemu. Ta dwójka ostatecznie została, ale oprócz nich byli jeszcze Pekhart, Boruc, Hołownia, Włodarczyk oraz Verbic. Ze Strebingerem, Lopesem i Yaxshiboyevem rozwiązaliśmy umowy na bardzo korzystnych warunkach, to nas w zasadzie nic nie kosztowało. Wypożyczyliśmy Ciepielę, Kobylaka, Pierzaka, Mustafajewa, Kikolskiego, Abu Hannę. Była jeszcze grupa piłkarzy wytransferowanych, w której znaleźli się Kastrati, Wieteska, Grudziński, Kochalski.
Mówimy w sumie o 20 graczach, przy których coś się działo. Z tego grona zostali Wszołek i Nawrocki, pozostali albo rozwiązali kontrakty, albo odeszli definitywnie, albo zostali wypożyczeni. Ruchów było dużo. Przyszło 8 piłkarzy – 2 starych, czyli "Wszołi" i Maik, którzy trafili do nas permanentnie, plus 6 nowych. Ostatecznie mamy w kadrze niezbyt wielu zawodników z pola, bo 23, ale według mnie to wystarczająca liczba. Do tego jest trzech bramkarzy i czwarty, który do nas dochodzi, np. Murawski.
Chciałby pan aby kolejne okienko transferowe było spokojniejsze?
- Przede wszystkim chciałbym aby ci zawodnicy, którzy przyszli się sprawdzili. To by spowodowało, że nie mielibyśmy tak wielu ruchów, ale punktowe wzmocnienia. Wiosną przedstawiałem kadrze menedżerskiej jak widzę cały pion sportowy, pracę w nim. Opowiedziałem też jak wyobrażam sobie budowę siły zespołu i na czym ona moim zdaniem polega. Wiele osób ma przekonanie, że siłę drużyny buduje się tylko i wyłącznie albo głównie transferami. A to jest o wiele bardziej wielowymiarowe. Oprócz transferów jest też rozwój indywidualny zawodników – przy dobrym sztabie i dobrych treningach zawodnicy się rozwijają i to też ma dobry wpływ na siłę zespołu. Jest też kwestia organizacji gry – jesteśmy na samym początku tej drogi, wdrażania pewnego modelu – to wręcz faza wdrażania podstawowych zasad, do detali jeszcze daleka droga. Kolejnym niezwykle ważnym aspektem jest budowanie zespołu od strony mentalnej – relacje pomiędzy zawodnikami, relacje piłkarze – trener. Trzeba budować przekonanie, że z każdym można wygrać, przekonanie o własnej sile i możliwościach. To również jest proces, który musi chwilę potrać. Czyli mamy cztery płaszczyzny budowania siły zespołu – transfery, rozwój indywidualny, organizacja gry i sfera mentalna. A często myśli się jedynie o tym pierwszym. A transfery mają nam pomagać, przyspieszać pewne procesy, ale pomiędzy tymi transferami musi być praca nad rozwojem indywidualnym, organizacją gry i mentalnością zespołu. To ostatnie jest bardzo kruchym elementem, na który trzeba zwracać ogromną uwagę. Myślę, ze trenerzy starsi, doświadczeni – jak Kosta, radzą sobie z tym o wiele lepiej niż trenerzy młodzi, którzy doświadczenie dopiero zdobywają. Bo popełniają błędy, które później wiele ich kosztują. Skupiają się na kwestiach szkoleniowych, a zapominają o mentalnych, o relacjach międzyludzkich. Choć Vuko jest wyjątkiem. Nie był bardzo doświadczonym trenerem, a w aspekcie budowania mentalu zespołu, jego charakteru, atmosfery był bardzo mocny, można nawet powiedzieć, że rewelacyjny!
Struktura kontraktów obowiązujących w Legii jest jaka jest – kluczowym często piłkarzom jak Jędrzejczyk, Mladenović, Johansson, Kapustka, Josue kończą się umowy. Kiedy usiądziecie do rozmów o ich przedłużeniu i czy będziecie je chcieli przedłużyć ze wszystkimi?
- Teraz jadę na dziesięciodniowy urlop, ale po nim usiądziemy do rozmów. Myślę, że z większością nie będzie problemów, bo jest dobra wola zawodnika i chęć z naszej strony. Z większością tych wymienionych graczy powinienem się dogadać, a z każdym z nich jestem zainteresowany przedłużeniem obowiązującej umowy. Pytanie czy zawodnikom będą odpowiadały zaproponowane przez nas warunki, czy propozycje piłkarzy i ich agentów nie zaskoczą mnie. Nie będę czekał z tym na ostatnią chwilę, zabiorę się do tego zaraz po urlopie.
W kadrze jest wielu graczy po 30-tce, co ogranicza potencjał sprzedażowy. To martwi? Czy to też kwestia do zmiany w kolejnych okienkach? A może nie, bo Legia potrzebuje graczy doświadczonych?
- Mówię o tym od dawna, że potrzebuję stworzyć razem z trenerem silny trzon zespołu, bardzo mocny obejmujący kilkunastu zawodników – mam na myśli 16-17 piłkarzy, którzy będą nam dawali stabilizację i większe prawdopodobieństwo osiągania dobrych rezultatów. Przy takim trzonie możemy myśleć o większych gwarancjach wprowadzania młodych zawodników do zespołu. Przy takiej sile trzonu zespołu, młodym łatwiej jest udźwignąć ciężar gry w pierwszym zespole. Na początku ci młodzi potrzebują wsparcia, nie będą od razu liderami czyli tymi, których chcielibyśmy wypromować. Potrzebna jest więc siła w zespole, w jego trzonie, który by nam na taką promocję pozwolił. A jeśli mówimy o stabilizacji tego trzonu, to trudno jest mówić o stabilizacji gdy trzon tworzyliby zawodnicy 22-24 letni, gdyż interesowałyby się nimi od razu silne kluby zagraniczne. Taki trzon może dać nam stabilizację i ja nie mam oporu w korzystaniu ze starszych zawodników. Choć muszą być oczywiście odpowiedni proporcje. Muszą być starsi i doświadczeni, muszą być tacy blisko piku rozwojowego czyli 24-25 lat i młodzi w okolicach 20 roku życia z ogromnym potencjałem sprzedażowym.
Musimy pamiętać o jednej rzeczy. To, że wpakujemy do zespołu dziesięciu młodych zawodników, licząc na potencjał sprzedażowy, nie da nam gwarancji, że kogoś za dobre pieniądze sprzedamy. To jest bardzo mylne. To, że jest ich dużo nie oznacza, że uda się kogokolwiek wypromować, a wręcz przeciwnie, wtedy pojawiają się duże trudności. Wielu młodych graczy w kadrze oznacza, że na treningu średni poziom rywalizacji się obniża. Gdy to się dzieje, to ci najlepsi – liderzy, nie mają wystarczającego bodźca treningowego, aby być w najwyższej dyspozycji, by ciągnąć zespół. Gdy taka sytuacja trwa permanentnie, to liderzy nie grają na swoim optymalnym poziomie, nie mogą zagwarantować dobrego rezultatu, tego że na swoich plecach poniosą młodych piłkarzy, a i młodzi wiele na tym nie zyskują. I łatwo wpaść w pułapkę. Jeśli chce się promować zawodników, to trzeba stawiać na konkretnych graczy, mniejszą liczbę młodych zawodników, a efekt z pewnością będzie lepszy.
To nie jest tak, że nie mamy potencjału sprzedażowego w młodych graczach – mamy Misztę, Tobiasza, Narockiego, Rosołka, Muciego. To są gracze, których można wypromować i zarobić na nich dobre pieniądze, uzyskać konkretne profity. Wystarczy, że rocznie sprzedamy jednego ale za dobre pieniądze. To lepsze niż trzymać w kadrze dziesięciu i nie sprzedać żadnego. Wolę mieć pięciu i jakieś oferty na jednego czy drugiego gracza, decydować o tym kogo puścimy, a kogo zostawimy. W tym kierunku musimy podążać.
Latem z klubu odszedł Włodarczyk – wszyscy mają nadzieję, że to ostatni taki młody piłkarz. Co zrobić, by za pół roku sytuacja nie powtórzyła się ze Strzałkiem, a potem z kolejnymi – Jędrasikiem, Rejczykiem czy Stangretem?
- Potrzebujemy takich sukcesów jak transfery z pierwszego zespołu młodych graczy. Mieliśmy taki moment, kiedy to się działo. To było dwa lata temu, kiedy w krótkim odstępie czasu odeszli Majecki, Karbownik czy Szymański. To są świetne przykłady będące niesamowitą motywacją dla innych młodych zawodników. Oni wtedy mają świadomość, że jest rywalizacja, że nie każdy do tego pierwszego zespołu może się dostać, ale gdy to mu się uda, to otwiera się przed nim całe spektrum rozwiązań na przyszłość w postaci choćby klubów zagranicznych. Bo jak taki młody zawodnik zacznie u nas grać, to na pewno oferty z klubów zagranicznych się pojawią. Ale to wszystko dziać się będzie dlatego, że przeszedł ten etap rywalizacji z innymi zawodnikami. Nie da się wprowadzić pięciu zawodników do pierwszego zespołu. Gdyby było dwóch lub trzech i wszyscy by regularnie grali, to na pewno do klubu wpłyną na nich oferty. Jeśli sprzedamy jednego lub dwóch, to wtedy ci którzy byli numerami cztery i pięć wskakują w ich buty i dostają swoją szansę. Czyli sukcesy transferowe mogą pozwolić nam na to, by młodzi gracze uzbroili się w cierpliwość. Oni wtedy będą wiedzieć, że jak dostaną szansę, to będą mogli wyjechać na zachód i zarabiać ogromne pieniądze. Ale wcześniej muszą pomóc drużynie w zwyciężaniu, odnoszeniu sukcesów i na tym wyłącznie powinni być skupieni.
Ale by tych młodych graczy wypromować, musi być spełniony ten warunek o bardzo silnym trzonie zespołu, o którym mówiłem wcześniej, ale to tylko jedna kwestia.
Kolejną jest to, że trafiają się takie momenty, gdy wśród młodych mamy kilku dobrych graczy na jedną pozycję albo roczniki, w których tak się dzieje. W roczniku 2001 mieliśmy ośmiu graczy prezentujących dobry poziom w juniorach i dawali nadzieję, że w seniorach również będą sobie nieźle radzić. To byli Miszta, Karbownik, Zjawiński, Łakomy, Ciepiela, Rosołek, Olejarka i Matuszewski. Mieliśmy fajną ekipę, ale chyba nikt sobie nie wyobraża, że można by całą ósemkę przepuścić przez pierwszy zespół. Dlatego myślimy o innych rozwiązaniach i już zrobiliśmy razem z dyrektorem Markiem Śledziem pierwszy taki ruch w sprawie Jordana Majchrzaka. W tym roczniku mamy jeszcze na pozycji numer „dziewięć” Wiktora Kamińskiego i rok młodszego Maksa Stangreta. Mamy więc do wypromowania trzech napastników. Nie jesteśmy w stanie w tym samym czasie wypromować wszystkich trzech na tej samej pozycji. A zbieżność rocznikowa powoduje, że trzeba to zrobić w zbliżonym czasie, Przyszła bardzo dobra propozycja z AS Romy dla Majchrzaka i pomyśleliśmy, że jeśli coraz więcej będzie z akademii wychodziło dobrych zawodników, czyli będziemy mieli do czynienia częściej z takimi przypadkami jak wspomniany rocznik 2001, to ścieżek rozwoju dla zawodnika musimy mieć więcej. Bo w tej chwili głównym założeniem jest promocja młodych graczy przez pierwszy zespół i ewentualnie potem dochodzi do transferu zagranicznego.
Jak ci zawodnicy trafiają do pierwszego zespołu? Najzdolniejsi bezpośrednio z drugiego zespołu jak Karbownik, ale też przez wypożyczenie jak Majecki. Tam zaczynają w pierwszym zespole, dostają minuty, zataczają koło i robią drugie podejście do pierwszego zespołu. Szansa na powodzenie po zdobyciu doświadczenia na wypożyczeniu jest zwykle dużo większa. Mamy więc dwie drogi dla młodych graczy, dwie ścieżki rozwoju i to jest wszystko.
Chcemy by trzecią drogą dla zawodników, szczególnie gdy mamy dużą grupę ciekawych piłkarzy, była opcja wypożyczenia ze sprzedażą albo sprzedaży w wieku 17 czy 18 lat. Wszystkich nie jesteśmy w stanie przepuścić przez pierwszy zespół. Tylko będzie podejmowana decyzja kogo i do jakiego klubu wyślemy taką ścieżką oraz na jakich warunkach. To też dawałoby do myślenia rodzicom – może syn nie trafi do pierwszego zespołu, ale może odejdzie w wieku 17 lat do bardzo dobrego klubu. Czy tam się sprawdzi czy nie, to już zależy od niego. Majchrzak został wypożyczony z opcją wykupu. Jeśli do nas wróci, będzie bogatszy o doświadczenie w świetnym klubie serie A. Jeśli go wykupią to OK, bo to są naprawdę bardzo dobre pieniądze. Czasem z pierwszego zespołu nie sprzedajemy piłkarza za takie środki. A mamy jeszcze dwóch kolejnych graczy do wypromowania czyli Kamińskiego i Stangreta. Musimy zmienić sposób myślenia rodziców ale również agentów piłkarskich o naszej akademii. Nie zmienimy tego słowami, musimy to zmieniać czynami. Jak dołożymy kolejną ścieżkę rozwoju, to da to do myślenia, że może lepiej wysłać chłopaka do Legii niż do Poznania czy Lubina. To jest eksperyment z naszej strony, ale może w przyszłości będą to rutynowe działania. To się okaże.
A temat klubu filialnego upadł czy został zawieszony?
- To mogłaby być kolejna ścieżka. Pomysł nie został porzucony, pomysłów mamy wiele, ale nie wszystkie da się w jednym momencie zrealizować. A jakbym sobie jeszcze do tego dołożył kolejne rzeczy, to bym naprawdę nie dał rady. Robiliśmy spore zmiany w akademii, zmiany w skautingu, przebudowywaliśmy pierwszy zespół, mieliśmy w nim nowy sztab, byli nowi zawodnicy, w obrębie pionu sportowego tworzyliśmy dział Athlethic Performance. Mam pomysły na dwa inne działy, które by scalały pracę pionu sportowego, ale nie chciałem wdrażać wszystkiego od razu, Zaczęliśmy od Athlethic Performance i obserwowaliśmy jak to będzie działać, na ile współpraca między pierwszym zespołem, akademią i skautingiem będzie nas scalać. A dopiero potem pomyślimy o kolejnych.
Tak samo było z klubem filialnym. Nie miałem osoby, którą mogłem do tego delegować, by mieć pewność, że ten zespół z II ligi za rok czy dwa znajdzie się na zapleczu ekstraklasy. A chcę mieć takie przekonanie, wtedy warto w to wchodzić. Nie chcę wchodzić w coś, czego nie mogę dopilnować, a potem będziemy się tłumaczyć, że Legia weszła do takiego klubu i awansu nie zrobiła, co to jest za projekt itd. To wszystko musi być przygotowane, musi mieć ręce i nogi. Muszą być odpowiednie osoby, które się tym zajmą. Ja sam wszystkiego nie ogarnę, ale dobieram sobie dobre do tego osoby. Myślę o tym i to mogłaby być kolejna ścieżka rozwoju do zaproponowania młodym zawodnikom, ich rodzicom i agentom. Czyli byłoby promowanie graczy przez pierwszy zespół, wypożyczenia, transfery, ale i przez klub filialny, w którym moglibyśmy pracować na takich zasadach, jakie byśmy sobie ustalili. Czyli moglibyśmy promować większą liczbę zawodników, na przykład pięciu i mieć tam swojego trenera. To by było coś, kolejne fajne rozwiązanie, pozwalające lepiej wykorzystać zawodników z akademii, których po zmianach jakie wprowadzamy powinno wypływać coraz więcej. Dzięki temu bylibyśmy też lepsi selekcyjnie, bo mielibyśmy więcej chętnych. Rodziców, agentów, którzy będą chcieli dzieci do tej akademii posyłać. Ale na to musimy sobie zapracować! Nie zrobimy tego marketingiem i opowieściami, ale musimy zapracować na to czynami. Musimy sobie w ten sposób zrobić w akademii markę i uczynić z niej coś w rodzaju piłkarskiego Harvardu. Czyli trafia do nas student, który po ukończeniu szkoły, z pewnością będzie miał pracę w futbolu zawodowym i tylko od talentu, i włożonej pracy, zdrowia i dozy szczęścia zależy, na jakim poziomie ostatecznie wyląduje. Chodzi też o to, by każdy w tym naszym Harvardzie chciał się uczyć. Ale to jest proces, na to potrzeba czasu. Osoba dyrektora akademii pozwala mi myśleć, że w tym kierunku będziemy zmierzać.
Tych pomysłów mamy naprawdę dużo, ale z niektórymi muszę czekać. Nie da się wszystkie zaimplementować od razu, bo zbyt dużo zmian może spowodować, że wszystko się rozleci. Wszystkiego trzeba dopilnować, nic nie może umknąć. To jak w życiu, jeśli ktoś realizuje zbyt wiele pomysłów na raz, to szanse powodzenia są małe. Krok po kroku, w miarę możliwości i zasobów jakie mamy, próbujemy zmieniać, budować i te pomysły realizować.
Większość ludzi jest zadowolonych z tego w jakim kierunku zmierza Legia pod pana przewodnictwem, ale są tacy którzy zwracają uwagę, że sprowadzani są piłkarze już znani, że nie trzeba działu skautingu by znaleźć Carlitosa czy Augustyniaka. Co by im pan odpowiedział?
- Mają rację (śmiech). Skautingowo wypłynął tylko Blaz Kramer. Pozostałych zawodników znamy, byli sprawdzeni, wiemy na co ich stać, oni znają ekstraklasę, wiemy jak sobie w naszej lidze radzili. I w tych przypadkach prawdopodobieństwo, że będą to udane transfery jest dużo większe niż normalnie. Nie ukrywam, że poszedłem w tym okienku w taki racjonalizm. Jeśli ktoś chce to krytykować, to niech to robi. Ma do tego prawo. Natomiast moim zdaniem nas obecnie nie było stać na zbyt duże ryzyko biorąc pod uwagę to jaką kadrą dysponowaliśmy, musieliśmy po prostu z transferami trafiać. Chcę mieć bardzo wysoką skuteczność transferów, nie będę się zadowalał tym, że z dziesięciu transferów tylko dwa czy trzy będą udane, a w pozostałych siedmiu przypadkach trzeba będzie myśleć nad tym, jak się ich pozbyć i jakim kosztem oni będą chcieli obowiązujące kontrakty rozwiązać. To nie tędy droga. A pora na ryzyko przyjdzie potem. Będą takie okienka, że jeden czy dwa transfery będą obliczone na takie super strzały. Może obarczone większym ryzykiem, ale jak coś z tego wyjdzie, to będziemy wszyscy zadowoleni.
Takich strzałów jak Guilherme, Luquinhas czy Duda?
- Duda może nie, bo jego pół Europy już oglądało, ale takich jak Gui czy Luqui tak, czyli zawodnicy, którzy nie mają jeszcze marki na zewnątrz, gdy przychodzą z potencjałem, a po roku czy dwóch okazuje się, że to piłkarz, na jakiego nigdy nie moglibyśmy sobie pozwolić.
Skoro padło nazwisko Luquinhasa… zdradzi pan kim miał być ten drugi Luquinhas w Legii?
- Nie ma sensu o tym mówić za wiele, bo został wykupiony po prostu przez klub, w którym był wypożyczony - za 500 tys. euro. Wtedy była opcja, że nie zostanie i rodziła się szansa na ściągnięcie go do Legii. Ale jeśli ktoś go wykupił za pół miliona euro, to nie po to, by oddawać go od razu nawet za milion. Temat upadł i szkoda o tym mówić. Ale to świetny zawodnik o charakterystyce bardzo podobnej do Luquinhasa. Podobne warunki fizyczne, sposób grania i przebojowość. Bardzo chcieliśmy tego piłkarza, ale się nie udało.
Jakie rynki penetrujecie szczególnie uważnie? Czy uważacie, że są jakieś nieco zaniedbane, zapomniane, z których można wyciągnąć do Legii ciekawych piłkarzy? I co z obserwacją lig polskich I, II i III – da się wyłowić kolejnego Niezgodę?
- Obserwujemy i mamy rozeznanie w niższych ligach polskich, ale na tym etapie jak mówiłem potrzebowałem racjonalności, szukałem transferów gwarantujących nam to, że ci ludzie pociągną nam zespół. Jakbym wziął na ten moment zawodnika z II lub III ligi to odbiór byłby gorszy niż w przypadku Roberta Picha. Ale na przyszłość nie zamykam się na takie ruchy. Śledzimy ten rynek uważnie, mamy też osobę w skautingu odpowiedzialną za ten rynek. O detalach musiałbyś pogadać z Radkiem Mozyrko. On nadzoruje dział skautingu. Mamy sześciu skautów, dopasowanych do konkretnych lig i oni nad tymi ligami pracują, muszą je poznać od podszewki. Jeśli chodzi o Polskę jest nam łatwiej i osoba zajmująca się niższymi ligami ma w tym temacie ogromną wiedzę. Taki sam poziom chcielibyśmy mieć o lidze portugalskiej, drugiej lidze hiszpańskiej, drugiej Bundeslidze, o ligach skandynawskich itd. Takie kraje jak Białoruś, Litwa, Estonia czy Łotwa to takie rynki mniej atrakcyjne, tam od czasu do czasu pojawi się jakiś zawodnik, i to nie tubylec, ale zazwyczaj jakiś Brazylijczyk czy Portugalczyk. Z tych lig najlepsi gracze wyjeżdżają w wieku 16 -17 lat. Głównym kierunkiem są Włochy. Jeśli jest tam zawodnik obiecujący i zostaje w tych ligach mając 21-22 lata, to oznacza, że jest to gracz drugiego lub trzeciego sortu i nie ma sobie co nim głowy zawracać i skupiać się jedynie na tych obcokrajowcach.
Zakładam, że każdemu z nas podobają się wyniki Legii i miejsce w tabeli. Ale chciałbym pana zapytać i prosić o szczerą odpowiedź – czy podoba się panu gra Legii? Od lat 90-tych zespół zawsze grał ofensywnie, a teraz króluje zachowawczość i defensywka – wielu trudno się przestawić.
- Zarówno ja, trener Kosta Runjaić, a potem dołączył do nas też prezes Marcin Herra, dążyliśmy do tego, by nie rozbudzać przesadnie oczekiwań kibiców. My się nie asekurowaliśmy, mówiliśmy, iż potrzebujemy czasu. Przecież jeszcze dziewięć miesięcy temu szuraliśmy tyłkiem po dnie tabeli, graliśmy naprawdę źle. Nie oczekujmy, że teraz nie tylko będziemy wygrywać, ale i pięknie grać i to wszystko zmieni się za pstryknięciem palcami. Mamy pełną świadomość, że przed nami wiele pracy. Cieszymy się bardzo z tego, że mamy dobre wyniki, ale to nie znaczy, że nie wiemy, że w grze jest dużo do poprawy. Tak jak wspominałem na początku, jeśli chodzi o wdrażanie modelu gry, to trener Kosta jest na etapie fundamentów. To jest proces. Cieszy nas liczba punktów w tabeli, co nie jest przypadkiem, bo przypadek może być w jednym czy dwóch meczach, a nie w ośmiu czy licząc Puchar Polski dziewięciu. Mamy średnio ponad dwa punkty na mecz. To jest determinacja, zaangażowanie zawodników, to jest energia i to jak zawodnicy biegają w tych meczach. Ale co do organizacji gry, to dalej mamy dużo do poprawienia i traktujemy to w aspekcie potencjału.
Gdybyśmy teraz, tak grając, z takim zestawem personalnym, mieli podejść do europejskich pucharów, to byłbym pełen obaw. Ale nawet w tym zestawie osobowym, po skończeniu tego sezonu, będziemy do tego lepiej przygotowani – wierzę, że tak będzie. Będziemy lepsi, a jeśli pomożemy sobie jeszcze transferami, to będzie więcej optymizmu – oczywiście jeśli będziemy w tych pucharach grać. Nasze szanse będą większe niż mielibyśmy grać w nich teraz.
Długo analizował pan wybór trenera, był pan do niego przekonany. A jak po trzech miesiącach oceniłby pan pracę trenera Kosty Runjaicia?
- Byłem przekonany do tego wyboru już wcześniej, nic się nie zmieniło. Ta decyzja o wyborze Kosty nie była łatwa, było w tym wszystkim dużo emocji. Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby przedłużenie kontraktu z Vuko, który miał dużo atutów jako trener Legii. Nie zrobiłem tego, ale nie dlatego, że uważam, że Vuko jest słabym trenerem. Uważam, że to bardzo dobry trener, a będzie jeszcze lepszy! Ale uważałem, że Kosta daje mi większą gwarancję na to, że pójdziemy we właściwym kierunku, że będziemy się szybciej rozwijać. Miałem to przekonanie wcześniej i mam je teraz. Choć miałem wiele sygnałów, że ta współpraca z trenerem Kostą będzie bardzo trudna. Tak samo przestrzegano mnie przed dyrektorem Markiem Śledziem. Widocznie nie lubię sobie ułatwiać życia (śmiech). Chcę, aby było lepiej, a nie łatwiej. A Śledź i Runjaić to osoby, które są ukierunkowane na osiągnięcie sukcesu, które angażują się na maksymalnie w to co robią. A jeśli sami są w pełni zaangażowani, to tego samego wymagają od otoczenia. Kto nie jest w stanie im tego dać przez brak kwalifikacji lub mniejsze zaangażowanie czasowe lub emocjonalne, to z takimi osobami się rozstają. Takie osoby odpadają i pewnie jest czasem wokół tego sporo krytyki. Ale to jedyna droga by się rozwijać i myśleć o sukcesie. Trzeba od siebie nawzajem wymagać, a nie klepać się po plecach i wybierać rozwiązania wygodne, a nie najlepsze.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.