Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jak Darek z Darkiem, czyli "Kuba" kontra "Wdowiec"

Życie Warszawy

Źródło:

29.09.2003 00:00

(akt. 30.12.2018 16:15)

To nie będzie zwykły mecz pucharowy. I nie chodzi nawet o komplet widzów, który obejrzy w Kielcach spotkanie ze słynną Legią. Na trenerskich ławkach, oddalonych od siebie o kilkanaście metrów, usiądą bodaj najbardziej utalentowani młodzi polscy szkoleniowcy. –Wielki pojedynek trenerów? Nie w takiej rzeczywistości – uśmiecha się Dariusz Wdowczyk. – Szanse, delikatnie mówiąc, są nierówne – dodaje dyrektor Legii Jerzy Engel. Być może, ale kibice wiedza swoje. 30 września o godzinie 14.30 dojdzie w Kielcach do ważnego wydarzenia. Niewielu było w Polsce piłkarzy, których łączyło tak wiele (może z wyjątkiem braci Żewłakowów). Pierwsze imiona identyczne, drugie... prawie identyczne (Jan i Janusz). W podobnym czasie debiutowali w Legii, wyjeżdżali na Wyspy Brytyjskie i wpodobnym okresie wracali do Polski. Obaj twierdza, że nie patrzyli na siebie, samodzielnie podejmowali decyzje, ale... trudno w to uwierzyć. Wystarczy przytoczyć kilka faktow. Bunt w kadrze Kubicki debiutował w reprezentacji Polski w 1982 roku, Wdowczyk dwa lata później (do tego czasu „Kuba” rozegrał w niej tylko dwa mecze). Pierwszy zakończył grę w kadrze w październiku 1991 r., drugi –zaledwie siedem miesięcy później. Przed rozpoczęciem MŚ 1986 w Meksyku, zdążyli się pokłócić z trenerem Antonim Piechniczkiem. Żalili się, że selekcjoner, schodząc na śniadanie, wita się tylko z piłkarzami Górnika Zabrze. – Trener, widząc Ryszarda Komornickiego, mówił z uśmiechem „Jak się spało, Rysiu?”. Na nas prawie nie zwracał uwagi –twierdzili. Wdowczyk swój bunt przypłacił pozostaniem w kraju, co zdziwiło nawet słynnego trenera Enzo Bearzota (podczas meczu Polski z Włochami w Pescarze w 1984 roku był zachwycony grą młodego obrońcy). – Współczułem Darkowi, ale nic nie mogłem wskórać. Byłem wówczas najmłodszy w ekipie – wspomina Kubicki. –Trudno, stało się tak, a nie inaczej. Mogłem tylko trzymać kciuki za kolegę z Legii w Meksyku –dodaje Wdowczyk. Dziś obaj niechętnie wracają do konfliktów i podziałów w kadrze Antoniego Piechniczka. – Po zakończeniu piłkarskiej kariery zrozumiałem wiele spraw, których nie dostrzegałem jako zawodnik. Przekonałem się, że żaden selekcjoner nie faworyzuje słabszych piłkarzy. To byłoby bez sensu – tłumaczy Kubicki. Plaster Rummenigge Co ciekawe, po zakończeniu reprezentacyjnej kariery przez Kubickiego, Wdowczyk tylko raz biegał w biało-czerwonej koszulce (przez siedemnaście minut w meczu z Austria). Przypadek? Z Legia było podobnie. Obaj trafili na Łazienkowską w 1983 r., obaj ze... zdegradowanych klubów – Wdowczyk z Gwardii Warszawa, a Kubicki ze Stali Mielec. Trenerzy Jerzy Kopa i Jerzy Engel, pracujący w latach 80. na Łazienkowskiej, rozpoczynali ustalanie składu od wypisywania kredą na tablicy dwóch nazwisk –„Kubicki” (prawa obrona) i „Wdowczyk” (lewa obrona). O umiejętnościach Wdowczyka mógł się przekonać słynny Karl Heinz Rummenigge, który w pucharowym meczu Interu z Legią nie miał nic do powiedzenia. Kubicki też potrafił „umilić” życie wielu znakomitym napastnikom. Wdowczyk wyjechał ze stolicy w 1990 roku, Kubicki – rok później. Kierunek ten sam –Wyspy Brytyjskie. Znowu przypadek? Pierwszy grał w szkockim Celtiku, następnie w Reading. Drugi wybrał Aston Villę, którą w 1994 r. zamienił na Sunderland. Później były Wolverhampton, Tranmere i Carlisle. 1995 roku Kubicki pomógł Sunderlandowi awansować do Premier League. Wdowczyk był tego bliski, ale Reading przegrał w barażach po dogrywce z Boltonem. Chyba po raz pierwszy „Kubie” udało się coś, czego nie osiągnął starszy o osiem miesięcy kolega. – Wiele razy graliśmy przeciwko sobie w Division One, z rożnym efektem. Pamiętam, że po jednym z meczów odwiedziłem rodzinę Darka Wdowczyka –wspomina Kubicki. – Poza tym nie kontaktowaliśmy się często. Z reguły przy okazji spotkań Readingu i Sunderlandu – dodaje. – Najbliżej siebie byliśmy w czasie gry w Legii. W Anglii nasze drogi się rozeszły –wspomina Wdowczyk. – Każdy radził sobie w Anglii sam. Nie pytałem kolegi o rady, nie prosiłem o pomoc. Za granicą trzeba liczyć przede wszystkim na siebie –uważa Kubicki. Falstart na Łazienkowskiej Obaj wrócili do Polski pod koniec lat 90. (pewnie znowu przypadek...). Wdowczyk w 1998 roku, by niemal natychmiast podpisać kontrakt z Polonia – początkowo jako asystent Zdzisława Podedwornego, w październiku już jako pierwszy trener. Kilka miesięcy później na lotnisku Okęcie wyladował Kubicki. Podobnie jak kolega, nie musiał czekać na oferty. Już latem 1999 roku został trenerem Legii. Za pierwszym podejściem się nie udało. Zraził do siebie dziennikarzy, zawodników (do wszystkich, nawet najstarszych, mówił po nazwisku) i przede wszystkim działaczy. We wrześniu został zastąpiony przez Franciszka Smudę, ale postanowił pozostać na Łazienkowskiej. Najpierw jako szkoleniowiec rezerw, następnie asystent Dragomira Okuki, wreszcie od czerwca 2003 znowu jako samodzielny trener pierwszoligowego zespołu. – Czy czegoś zazdrościłem „Kubie”? Nie miałem czego. Ja w ogóle nie jestem typem zazdrośnika. Robię swoje, nie patrzę na innych – twierdzi Wdowczyk. A Kubicki? – Było coś, czego nigdy nie opanowałem w takim stopniu jak kolega. Mam na myśli umiejętność strzelania goli. Darek potrafił znakomicie kopnąć z dystansu. Do końca kariery pozostałem w tyle, jeżeli chodzi o nasz dorobek strzelecki – twierdzi obecny trener Legii, który w kontaktach z mediami zmienił się nie do poznania. Na lepsze... Wdowczyk - trener nie został na Konwiktorskiej. Po wywalczeniu tytułu mistrzowskiego w 2000 roku i nieco słabszej rundzie jesiennej (szóste miejsce na połmetku), postanowił spróbować sił w Płocku. Niepotrzebnie, bo nie poradził sobie w Orlenie (wcześniej, w wyścigu o posadę w Płocku wyprzedził ...Dariusza Kubickiego). Potem był bardzo udany epizod w Widzewie, konflikt z Andrzejem Grajewskim i w końcu etat w Kolporterze Koronie Kielce. Zaledwie trzecioligowym klubie, ale z wielkimi ambicjami. Boskie wyroki – Rzadko się widujemy – mówi Wdowczyk. – Każdy żyje swoim życiem. Wreszcie nadarza się okazja do spotkania –dodaje Kubicki. Do końca lat 80. obu Dariuszów łaczyło prawie wszystko, teraz coraz więcej ich dzieli. Najpierw rywalizacja na angielskich boiskach, poźniej wyścig do fotela szkoleniowca Orlenu Płock, walka o półfinał Pucharu Polski, a w niedalekiej przyszłości o stanowisko trenera... Legii. Wdowczyk przyznaje, że marzy o zdobyciu mistrzostwa Polski z Legia. – Dziwi się pan? Nie znam trenera w Polsce, który nie chciałby pracować na Łazienkowskiej – spokojnie odpowiada Kubicki. Po zwycięstwie 4:1 nad Wisłą nie musi się obawiać o pracę, ale w przyszłości... – Czy nasze drogi się zejdą? Nigdy nie wiadomo, rożne są wyroki boskie – twierdzi Wdowczyk. – Nie obawiam się konkurencji. Jest wiele możliwości pracy dla ambitnych trenerow –uważa Kubicki. Jest jeszcze jedna możliwość –wspólne prowadzenie jednej drużyny. – Nie zastanawiałem si nad tym –ucieka od odpowiedzi Wdowczyk. Bardziej konkretny jest „Kuba”. – Nie wiem, co na to kolega, ale dla reprezentacji mogłbym iść na taki układ. Czemu nie? –uśmiecha się. –To byłoby połączenie ognia i wody. Trenerskie duety rzadko się sprawdzają. Szwecja jest wyjątkiem – komentuje Jerzy Engel. I wie, co mówi. Dwoch Dariuszów na jednej ławce może się nie zmieścić. W tej sytuacji spotkanie Legii z Kolporterem oznacza początek wielkiej rywalizacji dwóch ludzi, na której na pewno skorzysta polski futbol.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.