Jak debiutowali młodzi i zdolni bramkarze
30.10.2018 16:50
Nie sposób nie zacząć od Artura Boruca i jego pierwszego doświadczenia między słupkami w pierwszej drużynie. A Artur wejście miał spektakularne. Wygodnie siedział na ławce rezerwowych, był Dzień Kobiet 2002 roku, Robert Dymkowski, napastnik Pogoni Szczecin, zdobył bramkę dla Portowców, ale nie zdołał wyhamować i uderzył w Radostina Stanewa. Bułgar opuścił boisko z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu, a na murawie pojawił się 22-letni Artur. Legia strzeliła dwa gole (Sylwester Czereszewski i Cezary Kucharski), ale prowadzenie straciła w ostatniej minucie, po fantastycznym strzale Piotra Dubieli z rzutu wolnego.
- Stając w bramce, nie czułem niepokoju. Może i dobrze, że wszedłem na boisko nagle i w takim momencie. Dlatego wszystko odbyło się bezstresowo. Szło mi chyba nieźle. Strzał Dubieli w ostatniej minucie był bardzo trudny do obrony. Nie obejrzałem jeszcze tej sytuacji na magnetowidzie, więc nie mogę powiedzieć, czy mogłem obronić. Jedno w każdym razie jest pewne, jeżeli będę częściej grał, to takich strzałów puszczać nie będę. W bramce bardzo ważne jest doświadczenie. W sumie szkoda, bo gdybym obronił, to wygralibyśmy tamto spotkanie - mówił Boruc.
Boruca jako swojego następcę namaścił Wojciech Kowalewski, który odchodząc do Szachtara Donieck za około 3 mln zł. Transfer rozliczano w markach niemieckich - 1,4 mln. On debiutował w ostatniej kolejce sezonu 1997/98. W fatalnej atmosferze, po przegranym z kretesem sezonie i porażce w przedostatniej kolejce z Lechem w Poznaniu (0:3). "Gibon" dostał szansę w ostatniej serii gier, przeciwko Zagłębiu Lubin i nie dał się pokonać, a legioniści wygrali 2:0 po golach Marcina Mięciela. Kibice byli jednak obrażeni na zespół, na stadionie zjawiło się ich zaledwie 3 tysiące, a po zakończeniu spotkania doszło do poważnych rozmów. Dla 21-letniego wówczas Wojtka mecz był epizodem. Na kolejną szansę czekał do 2000 roku, kiedy jesienią występował w meczach Pucharu Ligi. Postawił na niego dopiero Dragomir Okuka, od początku sezonu 2001/02.
W przypadku Grzegorza Szamotulskiego debiut przypadł na mecz o Superpuchar, we wrześniu 1995 roku, z GKS-em Katowice. Kto zerknął na datę wie, że było to tuż po awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Dziś to raczej nie do pomyślenia, ale mecz o to trofeum zorganizowano w czasie zgrupowania reprezentacji Polski (przed meczem z Rumunią 0:0), a Pawła Janasa, który pojechał oglądać Rosenborg przed spotkaniem w Champions League, na ławce trenerskiej zastępował Lucjan Brychczy. Grająca w mocno osłabionym składzie Legia przegrała 0:1, a 19-letniego "Szamo" pokonał późniejszy legionista, Bartosz Karwan. Szamotulski nie miał prawa wygrać rywalizacji z Maciejem Szczęsnym, zagrał jeszcze półtora miesiąca później w Pucharze Polski z Ruchem Chorzów (1:2), a miejsce w bramce zyskał dopiero po rozpadzie drużyny, od początku rozgrywek 1996/97.
Przykład Łukasza Fabiańskiego wydaje się być modelowym w temacie przygotowywania i wprowadzania bramkarza do gry na najwyższym poziomie. O jego talencie było głośno w kraju. Lech wypożyczył go z MSP Szamotuły na pół roku, jesienią 2004 roku, ale zagrał tam tylko w Pucharze Polski (4:1 z Arką Gdynia). Właściciel karty zawodniczej Łukasza, Krzysztof Sieja, uznał, że "Fabian" powinien iść gdzie indziej. Trafił na Łazienkowską. - Słyszałem, że trener bramkarzy Legii, Krzysztof Dowhań, jest świetnym fachowcem. Od Boruca też mógłbym się wiele nauczyć. Każdy chciałby grać w Legii. Zawsze odnosiłem się do niej z sympatią, bo przyjaźni się z Pogonią Szczecin, której od dziecka kibicuję - mówił wówczas Łukasz. Pół roku był zmiennikiem Boruca, aby po jego odejściu do Celticu Glasgow, godnie zastąpić starszego kolegę. Debiut przypadł na pierwszy mecz sezonu 2005/06, z Arką Gdynia (0:0), a Fabiański miał 20 lat. - Jestem zadowolony, a szczególnie z tego, że nie puściłem żadnej bramki. Przed meczem nie czułem większej tremy, podszedłem do niego spokojnie - mówił na gorąco. Dwa sezony był podstawowym bramkarzem, następnie odszedł do Arsenalu.
Mówiąc o młodych bramkarzach, z którymi Legia wiązała nadzieje, trzeba wymienić jeszcze, którzy kariery nie zrobili. Konrad Jałocha, dwumetrowy olbrzym, szansę debiutu dostał w wieku 23 lat. Dzięki jednemu występowi, przeciwko Pogoni Szczecin (1:0), został mistrzem Polski 2014 roku. Jesienią kolejnego sezonu Henning Berg wystawił go jeszcze w czterech meczach, trzech ligowych i jednym o Superpuchar. Dwa sezony spędził w Arce Gdynia, teraz zbiera dobre recenzje w GKS Tychy.
Drugi, a zarazem pierwszy obcokrajowiec, to Kostiantyn Machnowskyj. Został sprowadzony na życzenie trenera Dowhania, któremu spodobała się gra Ukraińca w ŁKS Łódź, choć wystąpił tam w dwóch meczach. I właśnie przeciwko temu klubowi debiutował w Legii, w Pucharze Ligi, we wrześniu 2008 roku (3:0). Poważną szansę dał mu Maciej Skorża, ratując wszelkimi możliwymi sposobami beznadziejny początek sezonu 2010/11. Wystąpił w siedmiu meczach, ale po porażce z Wisłą (0:4) w Krakowie stracił miejsce i już nigdy nie zagrał dla Legii w oficjalnym spotkaniu.
Teraz czas na historię Majeckiego, którą zacznie pisać wieczorem w Gliwicach.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.