News: Dziś oferta Lechii dla Koseckiego, rozmowy w sprawie Żyry wstrzymane

Jakub Kosecki: Nie ma się co obrażać, trzeba zasuwać!

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

19.10.2014 13:55

(akt. 05.01.2019 10:21)

Jakub Kosecki przez 7 miesiecy leczył kontuzje i tyle daje też sobie na dojście do optymalnej dyspozycji. W rozmowie z Legia.Net opowiada o tym, dlaczego musiał odejść do Gdańska i czemu nie doszedł do skutku jego transfer do Osasuny. Jest o kibicach i atmosferze na stadionach. - W każdym mieście jest przyśpiewka na temat Koseckiego i to mnie mobilizuje, nie mam z tym problemów. Jeśli to ma komuś pomóc czy ulżyć, to niech tak robią. Jeśli ktoś mnie obrazi i z tego powodu będzie miał satysfakcję, będzie mu się lepiej żyło, to niech tak robi. Ja sobie z tym dam radę - mówi "Kosa".

Wróćmy do przeszłości. Po 30 minutach gry ze Sportingiem Lizbona trener Maciej Skorża skreśla cię i zapowiada, że nie będzie na ciebie stawiał. Myślisz, że nie należałeś do ulubieńców trenera?


- Do ulubieńców na pewno nie, ale wydaje mi się, że nie było mnie też w grupie piłkarzy, których trener nie szanował. Maciej Skorża miał wtedy swój plan na zespół, mnie w tym planie niestety nie było. Powiedział mi o tym dosyć dosadnie po meczu ze Sportingiem. Wiedziałem, że nie będę mieć szans na grę i cieszę się, że pozwolił mi odejść na wypożyczenie. Ten mecz ze Sportingiem... To był dla mnie cholernie ciężki moment w życiu. W ciągu tygodnia w rodzinie zmarły dwie bardzo bliskie mi osoby. Jeździliśmy po domach tych bliskich, uczestniczyliśmy w pogrzebach. To się odbiło na mojej formie fizycznej i psychicznej. Nie byłem w 100 procentach gotowy, ale poszedłem do trenera i powiedziałem, że chcę grać. Z perspektywy czasu uważam, że to był błąd, mam do siebie pretensje, powinienem odpuścić i spędzić więcej czasu z rodziną i dojść do siebie. Po tych 30 minutach w Lidze Europy pojechałem do Gdańska i po dwóch tygodniach wyglądałem na boisku przyzwoicie, pozbierałem się. Miałem trochę żalu, że tak łatwo się mnie z Legii pozbyli, ale najważniejsze, że udało się do Warszawy wrócić.


W Lechii się odbudowałeś. W dodatku w Gdańsku Legia straciła definitywnie szanse na mistrzostwo Polski. Ktoś wrzucił twoje zdjęcie jak cieszysz się w szatni z kolegami i się zaczęło...


- Słynę z takich kontrowersji… Często działam pod wpływem emocji, mówię prosto z mostu, bez ogródek – po prostu to, co myślę. Życie jest krótkie, trzeba żyć jak najlepiej się da, ale i z zasadami, uważać, czy się innych ludzi nie krzywdzi. Wtedy być może nikogo nie skrzywdziłem, ale zachowałem się nierozsądnie, może nawet głupio. Nam groził spadek, mieliśmy mecz Legią i z Ruchem. Gdybyśmy oba przegrali, to zaliczylibyśmy spadek z ekstraklasy. Graliśmy z nożem na gardle, było duże ciśnienie. Po spotkaniu z Legią nam ulżyło, wiedzieliśmy, że zostajemy w ekstraklasie. Jestem profesjonalistą i cieszyłem się z tego sukcesu. Może nie powinienem robić tego w tak dosadny sposób… Poszło zdjęcie i ludzie zaczęli to odbierać, jakbym się cieszył z tego, że Legia straciła szanse na tytuł. A tak nie było, cieszyłem się z utrzymania, nie myślałem w tamtym momencie nawet o Legii…


Jak dużo było smsów, nieprzyjemnych telefonów, smsów czy komentarzy na portalach społecznościowych?


- Szczerze, nie zwracałem na to uwagi, mam to gdzieś… Ludzie wylewali swoje żale, na forach internetowych… Jak im to pomaga, to niech to robią. Mi pomaga spędzanie czasu z najbliższymi, cieszenie się życiem… Jeśli mógłbym cofnąć czas, to niczego bym nie zmienił. Za sytuację ze zdjeciem przeprosiłem już kibiców i tyle.


W Legii zmienił się trener, pojawił się Jan Urban i dla ciebie zaświeciło słońce. Wiem że to teoretyzowanie, ale gdyby Legia wtedy zdobyła tytuł, Skorża by został, to nie byłoby cię przy Łazienkowskiej.


- Tak, to prawda. Zostałbym w Lechii Gdańsk. Były na ten temat rozmowy, nasłuchiwałem jakie są kandydatury, kto może zostać trenerem Legii. Kiedy na giełdzie pojawiło się nazwisko Jana Urbana od razu powiedziałem, że w takim razie zostaję i przynajmniej przez pół roku powalczę o miejsce w składzie. Jeśli trener Urban po sześciu miesiącach powiedziałby, że jestem za słaby, to bym się spakował i poszukał nowego miejsca. Wyszło jak wyszło, z pewnością trener Urban jest osobą, której zawdzięczam najwięcej. Potrafił mi zaufać i wydobyć to, co najlepsze. Wiedziałem, że jeśli zagram słabszy mecz, to w kolejnym i tak wyjdę w pierwszym składzie. Dzięki temu nabrałem luzu i pewności siebie w grze. Świetnie współpracowało mi się też z Kibu. Razem z Jackiem Magierą wszyscy się uzupełniali i potrafili ze mnie wykrzesać maksimum.


Trenera Jana Urbana można uważać za twojego drugiego ojca?


- Chyba tak, potrafił do mnie trafić, miał do mnie zaufanie. Byłem na zgrupowaniach zawsze w pokoju z Dominikiem Furmanem. Trener Urban często do nas zaglądał, przychodził pogadać – trwało to 5-10 minut. Były to rozmowy na różne tematy, również o tym jak powinniśmy grać i jak się rozwijać, jakie powinny być nasze następne kroki.  Było wiele wskazówek, czasem dziecinnie prostych, ale wiele nam dawały. Cieszył fakt, że trener chce z nami rozmawiać. Pokazywał, że mu na nas zależy. To był rewelacyjny trener.


Kosa dostał szansę gry i Kosa odpalił. 9 bramek w lidze, 2 w pucharach z Metalugsem i Rosenborgiem. Zrobiło się o tobie głośno i spełniło się jedno z twoich dziecięcych marzeń.


- Do dnia dzisiejszego te marzenie z dzieciństwa się spełniają. Miałem sporo bramek i asyst w tamtym okresie. Ale to było wynikiem właśnie zaufania, jeśli tych minut spędzonych na boisku jest coraz więcej, to i gra wygląda coraz lepiej. Na treningu nie wyrobi się takiej pewności siebie, jak w czasie meczu. To był mój dobry okres, wszystko było fajnie do pewnego momentu. Któregoś dnia chciałem wstać z łóżka i ledwo się podniosłem. Męczyłem się przez kilka miesięcy z upierdliwymi przywodzicielami i mięśniami brzucha.


A czy miało jakieś znaczenie w twoim rozwoju obecność na treningach takiego gracza jak Danijel Ljuboja? 


- Na pewno! Jak patrzę na takich graczy jak Ljubo, Rado czy Broź to idzie pewna nauka. Oni zawsze byli dobrymi piłkarzami, ale jak weszli w pewien wiek, to stali się jeszcze lepszymi. Mówi się, że najlepszym wiekiem dla zawodnika jest 27-30 lat. Patrząc na nich wiem, że ja też w tym wieku mogę być jeszcze lepszym graczem. Poza tym na „Ljubo” patrzyło się z przyjemnością, on się bawił piłką na treningach, to była dla niego zabawa. Na pewno sporo się od niego nauczyłem, ale ja po trochu od każdego staram się coś podpatrzeć.


Wiesz, że jesteś ostatnim piłkarzem, który skorzystał na wypożyczeniach? Kolejni gracze byli z Legii wypożyczani i nic to nie dawało - albo stagnacja, albo regres formy. Może dasz kolegom jakieś wskazówki, co zrobić by wypożyczenie okazało się przepustką do gry w Legii?


- Do tego potrzebny jest silny charakter. Jak idziesz na wypożyczenie, to musisz go pokazać. Trener nowej drużyny ma przecież świadomość, że może cię stracić po rundzie czy na koniec sezonu. Dlatego od początku trzeba dawać z siebie maxa, na treningach i w grach, trzeba pokazywać, że ci bardzo zależy. W przeciwnym razie ciężko o to, by się przebić. W ŁKSie miałem szczęście – byłem na wypożyczeniu i spotkałem w drużynie Mięciela, Smolińskiego, Wyparłę. Oni pomogli mi w wejściu do szatni i szybkiej aklimatyzacji. Wydaje mi się, że innym chłopakom takiego charakteru brakuje, dlatego te wypożyczenia nie zawsze przebiegają zgodnie z planem. Takie jest moje zdanie na ten temat.


Po tym dobrym okresie w Legii, zainteresowała się tobą reprezentacja i… pojawiły się urazy. Nie grałeś w kadrze, nie mogłeś też pokazać co potrafisz w Legii. W zasadzie taki był cały miniony sezon. Wkurzałeś się? Bałeś, że ten poprzedni sezon będzie twoim najlepszym i już ciągle będziesz do niego tylko wracał?


- Te siedem miesięcy poza boiskiem było moim najgorszym czasem w życiu. Mówi się, że do formy wraca się tyle, ile się pauzowało. Ja daję sobie jeszcze siedem miesięcy na dojście do optymalnej dyspozycji. Borykałem się z wieloma urazami, mięśnie brzucha i przywodziciele ciągle bolały. Starałem się je odciążyć i przeciążałem tym samym inne partie ciała i mięśni. To prowadzi niestety do kolejnych urazów i dochodzi do sytuacji, gdzie kontuzja goni kontuzję. Do tego rywale nie oszczędzali mnie na boisku… To był trudny okres, martwiłem się o swoje zdrowie i przyszłość. Ale nasza opieka medyczna wszystko mi wytłumaczyła, wskazała na błędy i od tego momentu wszystko jest w porządku. Operacja była mądrym posunięciem, problemy zniknęły, kontuzji nie ma i mam  nadzieję, że nie będzie. Tym bardziej, że dbam o siebie bardziej, niż wcześniej.


Wspomniałeś o tym, że rywale cię nie oszczędzają. Wygląda to tak, że odjeżdżasz przeciwnikom i ci nie widzą innej możliwości zatrzymania cię niż faul. Uważasz, że powinno być jak w Anglii gdzie faule na tych lepszych zawodnikach traktowane są z cała surowością by chronić zdrowie najlepszych?


- Jak się na ten temat wypowiem, to zaraz będzie że chcę chronić siebie. Tak, uważam, że powinno tak być. Ja też często fauluję rywali, ale robię to jak najmniej brutalnie, tak by nikomu nie wyrządzić krzywdy. Nie przypominam sobie w moim wykonaniu faulu na czerwoną kartkę. Raczej są to przewinienia taktyczne, albo nie wyhamuję i wpadam na kogoś. A sam nie raz byłem traktowany jak worek treningowy. A to jest czasem potworny ból, ma się ochotę wstać i oddać, a wiadomo, że tak nie można. Dlatego zdrowie topowych piłkarzy jak Rado, kiedyś Ljubo czy teraz Duda powinno się chronić, zaś ostre faule na nich karać czerwonymi kartkami. Jestem za tym by taką zasadę wprowadzić, a przy okazji i ja bym na tym skorzystał.


Latem miałeś propozycję od tego trenera, któremu najwięcej zawdzięczasz. Widział cię w Osasunie. Nie skorzystałeś. Co zdecydowało?


- Ja dopiero wracam do optymalnej dyspozycji, piłeczka coraz bardziej się mnie słucha. Fizycznie też czuję się coraz lepiej. Potrzebuję jednak jeszcze trochę czasu, aby miejsce w jedenastce sobie wywalczyć. Być może gdyby był bliżej optymalnej formy, to bym skorzystał z tej oferty. Choć to nie było do końca tak, że tylko ja nie chciałem. Rozmawiałem z trenerem i do wielu aspektów byłem nastawiony optymistycznie. Można powiedzieć, że się wahałem, ale klub nie chciał zgodzić się na mój transfer. To też z tego powodu nie wypaliło. Jeśli Bóg da mi szczęście i zdrowie, to mogę grać w Legii do końca życia i nie odchodzić z niej nigdy. Taki też jest jeden ze scenariuszy, czuję się w Warszawie dobrze. Miasto znam jak własną kieszeń, jestem tu szczęśliwy, rodzina również. Jeśli zdecyduję się opuścić Legię, to raczej dlatego, że będę niepotrzebny.


Mówisz, że spokojnie trenujesz, ale jak cię znam to kipisz ze złości w środku, że nie grasz.


- Nie ma piłkarzy zadowolonych jeśli nie grają. Trzeba jednak umieć sobie z tym radzić. Inaczej bym na to patrzył, gdybym wypadł ze składu z powodu umiejętności. Ale ja miałem kontuzje, ona mnie wyeliminowała. Jest złość, ale to jest złość sportowa. Polega ona na tym, że wychodzi się na trening i za wszelką cenę chcę udowodnić trenerowi, że się myli. Uważam, że jeśli grałem w tym mocniejszym zestawieniu z Rado, Dudą i np. Kucharczykiem, to zawsze byłem wyróżniany. W klubie prowadzimy rankingi, po każdym meczu wybieramy najlepszego gracza. W czołówce jest ciasno, ale więcej nie zdradzę. Z Jagiellonią miałem asystę, z Miedzią była bramka i asysta. Jak gram w tym optymalnym zestawieniu, to widać też jakość i to jest pocieszające. W życiu są różne momenty i trzeba sobie z nimi radzić, ja sobie radzę świetnie.


Mimo, że w tym sezonie nie grasz tyle, ile byś chciał, to właśnie teraz przeszedłeś do historii.


- Ja?


Wszedłeś w poczet kapitanów Legii. Nie tak wielu piłkarzy może pochwalić się taką funkcją przy Łazienkowskiej. Byłeś dumny?


- No tak faktycznie, byłem bardzo dumny. To wielkie wyróżnienie i zaszczyt. To coś niesamowitego. Do tej pory jak o tym myślę, patrzę na zdjęcia, to rozpiera mnie duma. Marzę jednak o tym by kiedyś zostać kapitanem Legii na stałe. Charakter mam taki, że mnie na to stać.


Trener Henning Berg stawia wyraźnie na jeden skład w tych ważniejszych meczach jak w Lidze Europy. Nie robi w nich zmian. A przebić się do wyjściowej jedenastki nie jest łatwo. To cię zniechęca czy wręcz przeciwnie - wyzwala dodatkowe pokłady do wytężonej pracy?


- Złość jest, ale jak wspomniałem głównie sportowa. Jeśli gra się dobrze, fajnie prezentuje na treningach, a trener nic nie zmienia, to trzeba umieć sobie z tym poradzić. Ja, Orlando, Sagan czy młodzi zawodnicy, na każdym treningu musimy robić co w naszej mocy, by dać do myślenia trenerowi. To szkoleniowiec z nami pracuje i wie co jest najlepsze dla drużyny. Nie ma co się obrażać, trzeba zasuwać.


Należysz do najpopularniejszych piłkarzy w Legii, jesteś osobą wszędzie w Polsce rozpoznawalną. Ty już się przyzwyczaiłeś, a jak wiele czasu potrzebowała do tego twoja żona?


- To miłe uczucie. Kiedyś jak chodziłem po mieście z Borysiukiem czy Rybusem i każdy ich poznawał, to myślałem sobie, że kiedyś i mnie każdy rozpozna. Tak też się stało i dla mnie to jest piękna sprawa. Nie jestem zamknięty w sobie, często mówię ludziom o tym, co zwykle jest owiane tajemnicą – u szatni czy jak wygląda życie piłkarza. Być może ludzie to doceniają i obok gry jest to moim dodatkowym atutem.


Po bramkach lubisz salutować - meldujesz wykonanie zadania czy może jesteś takim wojownikiem, żołnierzem, co nigdy się nie poddaje?


- Ja całe życie walczę (śmiech). Czasem ze sobą, czasem z przeciwnościami losu. Ten pomysł przyszedł mi spontanicznie, po golu z Lechem Poznań. Fajnie, że stało się to moim znakiem rozpoznawczym i mam nadzieję, że takich znaków będzie więcej.


Jesteś szanowany bo zawsze mówisz to co myślisz. To fajna cecha, ale nie zawsze pożądana. Miałeś już przez to problemy?


- Nie miałem z tego powodu kłopotów. Nie raz rozmawiałem z prezesem i mówiłem, że się nie zmienię. Styl bycia, zainteresowania, to jak spędzam czas wolny czy jak się wypowiadam, zawsze pozostaną takie same. Nie zmienię tego i nic nie będzie miało na to wpływu. Prezes powiedział, że się cieszy, że taki jestem, że pod wpływem presji czy negatywnych komentarzy nie zmieniam się, nie zamykam w sobie. Nieprzyjemności nie miałem, ale na pewno nie każdemu się to podoba. Ważne bym tymi wypowiedziami nikomu krzywdy nie robił.


Powiedziałeś, że często opowiadasz ludziom o tym, jak jest. Pamiętam jak byleś w programie Kuby Wojewódzkiego i na pytanie czy to prawda, że na każdym stadionie poza Warszawą jesteś wyzywany od ch... powiedziałeś, że tak, że to norma. Nie jest to niestety najlepsza reklama dla polskiej piłki. Myślisz, że jest szansa aby to się kiedyś zmieniło?


- Nie ma szans, wręcz przeciwnie uważam, że będzie coraz gorzej. To dziwna sprawa, może czasem przykra, ale tak nie dzieje się tylko w Polsce. Piłkarze często opowiadają jak są obrażani, za kolor skóry czy ekscentryczna fryzurę, za to że są łysi czy maja rudą brodę. W każdym mieście jest przyśpiewka na temat Koseckiego i to mnie mobilizuje, nie mam z tym problemów. Jeśli to ma komuś pomóc czy ulżyć, to niech tak robią. Jeśli ktoś mnie obrazi i z tego powodu będzie miał satysfakcję, będzie mu się lepiej żyło, to niech tak robi. Ja sobie z tym dam radę.


Legia w tym sezonie wygrywa w Europie, Pucharze Polski i często w lidze. Ale po takiej porażce jak z Piastem pojawia się wiele głosów krytyki.


- Prawdziwi fani nas szanują, są zadowoleni z tego co osiągamy i rozumieją, że nie zawsze da się wygrać. Ludzie wypowiadający się na forach, wylewający żółć na Facebooku, to nie są dla mnie prawdziwi kibice, a przynajmniej w mojej definicji. Ludzie leczą swoje kompleksy, odreagowują stresy dnia, niezadowolenie ze swego życia. To w naszym kraju norma, trzeba się przyzwyczaić. Na takie komentarze nie ma co zwracać uwagi. A prawdziwi kibice nas doceniają i są prawdziwym skarbem, chcemy ich najwięcej przyciągać na trybuny.


Wspomniałeś dwa razy, że Legię stać na dojście do finału Ligi Europy. Naprawdę w to wierzysz czy to taki chwyt marketingowy? W finale Legia nie była w całej prawie 100-letniej historii klubu.


- Uważam, że jest to możliwe i stać nas na to. Nie było to podyktowane chęcią zrobienia reklamy czy pod publiczkę. Grając na swoim poziomie, będąc skoncentrowanym, możemy zajść do finału. Oczywiście muszą omijać nas kontuzje i kłopoty poza boiskiem - np. w dokumentach.


Legia może zdominować ligę polską na lata? A może już zdominowała?


- Już zdominowała i ta dominacja będzie coraz większa. Wielu piłkarzy chce do naszego klubu dołączyć, każdy klub stara się na Legii wzorować. Jednak to my będziemy grać regularnie w europejskich pucharach i to nam da przewagę, dzięki temu zdominujemy ekstraklasę na dobrych kilkanaście lat. Może dla wielu ludzi nie będzie to zbyt fajne, dla piłkarza Legii Warszawa kapitalna sprawa.


Mówisz, że ty się nie zmienisz, a jak bardzo zmieniło się twoje życie po ślubie?


- Może życie prywatne stało się piękniejsze, na wszystko patrzę z optymizmem, w kolorowych barwach. Zanim się pobraliśmy, mieszkaliśmy razem 3 lata. Dotarliśmy się w tamtym czasie i dzięki temu wiele się nie zmieniło.


Rozmowa z Kubą Koseckim był opublikowana w Programie Meczowym na spotkanie z Lechią Gdańsk.

Polecamy

Komentarze (30)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.