Jan Mucha: Warto było czekać dwa lata
17.09.2007 02:16
- Dwa lata bycia rezerwowym robi swoje. Powoli zacząłem jednak wchodzić w rytm meczowy i od razu są efekty. Nikomu nie życzę tak długiego siedzenia na ławce - mówi bramkarz Legii Warszawa, <b>Jan Mucha</b>. W piątkowym meczu z Widzewem Słowak skapitulował po strzale przeciwnika po raz pierwszy od 634 meczowych minut. To ósmy wynik w historii całej polskiej ligi oraz trzeci spośród golkiperów klubu z ulicy Łazienkowskiej 3.
Po piątkowym zwycięstwie nad Widzewem koledzy z drużyny już chyba nie mówią do Pana „Rekord”.
- To były tylko takie żarty.
Ulżyło Panu po puszczonym golu?
- Nie, żałuję, że piłka wpadła do siatki. Miałem ją już na rękawicy. Po 634 minutach jednak skapitulowałem. Ale ja w wyliczenia się nie bawię. Od tego są dziennikarze. To prasa podgrzewała atmosferę i liczyła moje minuty bez straty gola. Dla mnie to nie ma znaczenia. Wychodząc na boisko, nie myślę o tym, jak długo nie puściłem gola, tylko koncentruję się, żeby przez najbliższe 90 minut piłka nie wpadła do siatki. Najważniejsze, że wygraliśmy siódme spotkanie i ustanowiliśmy rekord. Ale to już historia. Przed nami kolejne mecze, które też trzeba wygrać.
Z mistrzem Polski nie puścił Pan gola, a z broniącym się przed spadkiem Widzewem tak.
- Widzew grał świetnie. Patrząc na umiejętności łódzkich piłkarzy, uważam, że drużyna zajmuje zbyt niskie miejsce w tabeli. Widzew zasługuje na lokatę w jej środku. To był dla nas bardzo trudny mecz, trudniejszy niż w Lubinie z Zagłębiem. Bo Widzew zagrał na 120 procent swoich możliwości. A gola straciliśmy wówczas, gdy kibice zaczęli opuszczać trybuny. W ostatnich dziesięciu minutach pierwszej połowy czułem się, jakbym nie uczestniczył w meczu ligowym tylko sparingowym. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Są bez sensu. Przykro mi. Fani i zarząd naszego klubu powinni się dogadać. Piłka nożna jest dla kibiców. Nie spodziewałem się, że może dojść do takiej sytuacji.
Pod koniec meczu kibice zaczęli Was jednak dopingować.
- I to jak! Aż mnie ciarki przeszły. Nam doping jest bardzo potrzebny i chciałbym, aby był na każdym meczu. Przez dwa lata praktycznie nie broniłem, więc potrzebuję wsparcia kibiców.
Czy choć raz życzył Pan Łukaszowi Fabiańskiemu wpadki w meczu albo kontuzji?
- To nie w moim stylu i nie o to chodzi. Na pozycję w wyjściowej jedenastce trzeba zapracować.
Trener Krzysztof Dowhań ustawia treningi pod Pana. Słabiej spisywał się Pan na przedpolu, więc zaaplikował dośrodkowania z drucianymi stojakami ustawionymi na polu karnym.
- Sporo rozmawiamy z trenerem i pan Krzysio nie ukrywał, że ja mam być numerem jeden w bramce. Pewnie dlatego próbuje poprawić to, co miałem najsłabsze, czyli grę na przedpolu. Z meczu na mecz czuję się między słupkami lepiej i pewniej. To nie jest przypadek, że trener Dowhań wyszkolił najlepszych polskich bramkarzy. Mam ogromny szacunek do niego za kunszt i sposób pracy. Po prostu mu ufam. A teraz czuję ogromny głód gry i chciałbym wystąpić w meczach o Puchar Ekstraklasy, które zaczynamy we wtorek, a także o Puchar Polski za tydzień. Chcę zdobyć w tym sezonie wszystkie trofea, grając na boisku, a nie siedząc na ławce.
Dwutygodniowa przerwa chyba Wam nie posłużyła.
- To prawda. W pierwszej połowie szło nam ciężko. Nie zagraliśmy na sto procent swoich umiejętności, jak chociażby z Zagłębiem Lubin. Jednak z czasem zaczęliśmy się rozkręcać i w końcówce meczu graliśmy już tak, jak przed przerwą.
Czy przed sezonem wierzył Pan, że będzie pierwszym bramkarzem?
- Wierzyłem i przez dwa lata czekałem na swoją szansę. Warto było.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.