Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jan Urban: Nie kupimy byle kogo

Mariusz Ostrowski

Źródło: futbol.pl

03.03.2010 16:22

(akt. 16.12.2018 11:25)

Jan Urban w ostatnim czasie dużo częściej był krytykowany niż chwalony przez kibiców, ale pewnie wszystko zmieniłoby się, gdyby zdobył z Legią Warszawa mistrzostwo Polski. Jest to jak najbardziej realne, bo Wojskowi tracą tylko dwa punkty do Wisły Kraków. Trener stołecznego klubu w wywiadzie dla Futbol.pl przyznaje jednak, że zdaje sobie sprawę, jak wiele pracy czeka jeszcze jego drużynę.
- Pierwszy mecz Legii na wiosnę musiał Panu mocno nadwyrężyć nerwy. Gra co najwyżej średnia, czerwona kartka Dicksona Choto i na koniec dwa gole, które dały zwycięstwo. Sporo emocji jak na jedno starcie...

- Zgadza się. Mecz nam się skomplikował - i to bardzo - przede wszystkim po stracie bramki, a po czerwonej kartce dla Choto zaczęło to wyglądać naprawdę źle. W pewnym momencie drużyna straciła kontrolę nad spotkaniem i całe szczęście, że do przerwy nie było gorzej i nie przegrywaliśmy wyżej. W szatni wiedzieliśmy, że musimy zaryzykować i poprawić organizację zespołu. Gra nie układała nam się tak, jak zakładaliśmy i jak wyglądała w ostatnich sparingach na Cyprze. Różnica była wyraźna. Z pewnością stać nas na dużo więcej. Mieliśmy trochę szczęścia, gdyż Cracovia stworzyła sobie sporo okazji, a my tego dnia akurat zaprezentowaliśmy dużą skuteczność. Pokazaliśmy charakter pod względem przygotowania fizycznego. Drużyna udowodniła, że stać ją na odwrócenie losów meczu nawet w tak trudnych okolicznościach i to cieszy. Zobaczymy, na ile to zaowocuje w następnych kolejkach. Pomijając już kwestię szczęścia czy skuteczności, wystarczyły nam dwie, trzy akcje, żeby się podnieść i wygrać na wyjeździe. W pierwszej rundzie rzadko się to udawało. W tym czasie poza własnym boiskiem strzeliliśmy tylko cztery bramki, dlatego ja jednak bardziej szukałbym pozytywów niż negatywów. Nie zmienia to faktu, że nie pokazaliśmy nie wiadomo jakiej formy i wciąż dużo trzeba poprawić.

 - Miał Pan chyba spore pretensje do Choto, bo tak doświadczony zawodnik raczej nie może w takich okolicznościach osłabiać drużyny, prawda?

- Oczywiście, że mam do niego pretensje i to duże. Od kogo jak od kogo, ale od niego można wymagać, żeby w takich sytuacjach zachowywał się inaczej. Wtedy już przegrywaliśmy i w tego typu momentach trzeba działać na odwrót, czyli uspokajać zespół, żeby myślał tylko o grze, bo inaczej sami sobie szkodzimy. On w tej sytuacji czuł się pokrzywdzony przez sędziego, ale zupełnie niepotrzebnie wyniknęło takie zamieszanie. Byłem początkowo przekonany, że Dickson faktycznie obraził arbitra liniowego i coś mu tam powiedział. Okazało się, że na pewno nie zrobił tego, co sędzia miał na myśli. Tak czy siak, powinien trzymać nerwy na wodzy. Gdy czuje się pokrzywdzony przez arbitra, trudno mu się z tym pogodzić, ale musi zachowywać zimną krew. To on jest jednym z najbardziej doświadczonych zawodników i ma czuwać nad tym, aby pozostali piłkarze za bardzo się nie "nagrzali".

 - Ogólnie po tym pierwszym meczu jest Pan optymistą w kontekście walki o mistrzostwo Polski? Pomińmy już porażkę Wisły, chodzi tylko o Pańską drużynę.

 - Zawsze byłem i jestem optymistą, więc w tym względzie nic się nie popsuło. Powiem tak. Graliśmy przeciętnie i wygraliśmy na wyjeździe, strzelając dwa gole, z czym jesienią były spore problemy. Sama gra nie mogła nikogo przekonać, ale znów staram się bardziej wychwytać pozytywy. Mamy duży margines do poprawy i to jest ważne. Zespół jeszcze nie sprzedaje tego, co pokazywał w sparingach. Wielu zawodników stać na znacznie więcej, ale jak na razie nie potrafią tego pokazać. A taka jest właśnie piłka. Swoje umiejętności trzeba prezentować przede wszystkim podczas meczów o stawkę.

- Testowano zimą wielu zawodników, ale z nich kontrakt podpisał tylko Dong i on też musiał długo pracować na uznanie u Pana.

- Nie będziemy brali do zespołu byle kogo, byle tylko był. Gramy teraz tym, co mamy. Nie mogliśmy zostać z dwoma napastnikami na wiosnę, bo przy absencji Bartłomieja Grzelaka lub Marcina Mięciela nie byłoby żadnego pola manewru w ataku, dlatego zdecydowaliśmy się na zatrudnienie Donga. Czas pokaże, jak się zaprezentuje i jak pójdzie mu walka o miejsce w składzie. Za darmo na pewno go nie dostanie.

- Krążyło wiele plotek na temat transferu Chińczyka, więc może wyjaśnijmy to raz na zawsze. Czy prawdą jest, że właściciele klubu jakoś przekonywali Pana, żeby pozyskać Donga?

- Niech Pan posłucha tych, którzy rozgłaszali te wieści i tego, co ja mówiłem podczas prezentacji Donga. Nie będę o tym opowiadał z osobna każdemu dziennikarzowi. Temat został ucięty. Była konferencja prasowa i wszystko powiedziano. Nie mam zamiaru się powtarzać, a że media cały czas doszukują się tutaj jakichś sensacji, to już nie mój problem.

- Wielu kibiców było złych, że nie pozyskano Ghańczyka Kassenu. Naprawdę wypadł on aż tak słabo, że nawet w dalszej perspektywie nie mógłby się przydać Legii? Jackowi Bąkowi podobała się jego gra w sparingu z Austrią Wiedeń...

- Wy normalnie to niemożliwi jesteście! A z tym Bąkiem to kabaret jakiś. Skąd wiecie, że on to mówił wszystko na poważnie?! Może sobie jaja robił, a media chórem to podchwyciły. Czy on go w ogóle zna? To jakiś absurd...

- Niedawno rozmawiałem z Jackiem Bąkiem i poruszyliśmy również ten temat. Kassenu jego zdaniem zagrał wtedy dobrze, ale nie wiedział on, jak Ghańczyk prezentował się podczas całego okresu testowego. Na pewno nie żartował.

- No to niech go sam weźmie i kupi do Austrii, skoro jest taki dobry! Nam Kassenu nie zaimponował, zrezygnowaliśmy z niego i koniec. Może gdzieś indziej zagra i pokaże się z dobrej strony. Życzymy mu wszystkiego najlepszego. 

rozmawiał Przemysław Michalak

Polecamy

Komentarze (40)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.