News: Krzysztof Urban w brata zapatrzony

Jan Urban: Nie zamierzam udawać kozaka

Piotr Stosio, Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

21.06.2012 08:47

(akt. 04.01.2019 13:55)

Po środowym treningu Jan Urban poświęcił nam swój czas. I choć mieliśmy zająć szkoleniowcowi tylko kwadrans, rozmawialiśmy przez ponad 45 minut. Specjalnie dla Legia.Net, nowy-stary trener stołecznej drużyny opowiedział o transferach, obecnej sytuacji klubu oraz o prognozach na nowy sezon.

– Widać gołym okiem, że sporo zmieniło się w Legii przez ostatnie dwa lata – mówi Jan Urban. – Przede wszystkim infrastruktura, która - jeśli chodzi o pierwszą drużynę, jest już na bardzo wysokim poziomie. Zawsze można coś jednak dodać dla zespołów młodzieżowych. Wszyscy wiemy, że boisk jest trochę za mało, no ale to sprawa przyszłości. A personalnie? Obecna Legia to zupełnie inna drużyna, pod każdym względem. Zawodnicy, z którymi już pracowałem, są zdecydowanie bardziej doświadczeni. Inni, którzy przyszli po moim odejściu, dołożyli sporo jakości. Chodzi m zwłaszcza o Danijela Ljuboję i Michała Żewłakowa.


– Po kilku dniach treningów nadal uważa pan, że potencjał obecnej drużyny jest większy niż tej, którą pan prowadził?


– Oczywiście, że tak. Z tego względu, o którym przed chwilą powiedziałem. Nawet ci, z którymi pracowałem, są starsi i bardziej doświadczeni. Wiele dało piłkarzom ogranie w Lidze Europy, a nie jest o nie łatwo. Oni to przeżyli i to doświadczenie zaprocentuje w nadchodzącym sezonie.


– Pana powrót został pozytywnie przyjęty przez ludzi, z którymi pan współpracował, czyli piłkarzy i dziennikarzy. To chyba cieszy?


– Pewnie. Zresztą, ja w ogóle nie spodziewałem się, że mogę wrócić do Legii tak szybko. Jestem człowiekiem komunikatywnym, z którym łatwo nawiązuje się kontakty. Nigdy nie chodziłem z głową w chmurach, nawet będąc zawodnikiem, mimo że miałem ku temu powody. Zawsze byłem raczej skromny, nie miałem nigdy parcia na szkło, ale współpraca z mediami należy do moich obowiązków, więc staram się z nich wywiązywać jak najlepiej. Podczas mojej poprzedniej kadencji w Legii dziennikarze byli zadowoleni ze współpracy ze mną. To miłe, gdy cieszą się z mojego powrotu, a to widać na co dzień. Z drugiej strony, trenera ocenia się poprzez wyniki. Klub nie był ze mnie zadowolony i zostałem zwolniony. Czy słusznie? Każdy może ocenić.


– Z drugiej strony negatywne reakcje kibiców na pana powrót martwią?         


– Nie, bo jestem przyzwyczajony, że tacy po prostu jesteśmy. Ludzie oceniają nas nawet wtedy, gdy nie rozpoczeliśmy jeszcze pracy. Śmieszą mnie czasem komentarze, że karuzela polskich trenerów kręci się zawsze wokół tych samych nazwisk. Trzeba widocznie pomieszkać w Niemczech, albo w Hiszpanii, bo tam jest podobnie. Zawsze w zawodzie szkoleniowca pojawiają się nowe twarze. Każdy trener pracuje na swoje nazwisko, a jeżeli pozostawia po sobie dobrą opinię, ma większe szansę na ponowne zatrudnienie.


– Kibice zapamiętali panu jedną wypowiedź, w której padło stwierdzenie: „A co to ta Legia?”. Dzisiaj czym jest dla pana Legia?


– Tamta wypowiedź była trochę niefortunna. Nie chciałem natomiast nikogo urazić, bo wystarczy spojrzeć w historię tego klubu, by wiedzieć, co osiągnął oraz ile znaczy w polskiej piłce. Jako trener Legii pojawiałem się wówczas w mediach na co dzień. I czasami każdemu zdarza się popełnić gafę, albo – gdy jest się wkurzonym, stracić głowę. Tamto wyrażenie było bardzo wyolbrzymiane. U nas lubi się grzebać w szafie. A w piłce trzeba myśleć o przyszłości. O kolejnych wyzwaniach. Wydaje mi się, że opinia o mnie nie jest wcale taka zła. Nigdy nie ukrywałem się, chodziłem po Warszawie spokojnie. Nadal spotykam wielu sympatyków Legii na ulicach, którzy twierdzą, że cieszą się z mojego powrotu.


– Zażyczył pan sobie pięć transferów. Póki co, do Legii trafił Marek Saganowski. Jakie jeszcze pozycje chciałby pan wzmocnić?


– Nie ulega wątpliwości, że będziemy szukali kolejnego napastnika, bo jest nam bardzo potrzebny. Poza tym stoper, bo na razie mamy tylko trzech. Potrzebujemy ośmiu obrońców, co jest całkiem normalne.


– Damian Zbozień nie jest więc brany pod uwagę?


– Jest, ale chcemy mieć doświadczonych zawodników w linii obronnej. Takich już mamy, włączając Rzeźniczaka i Jędrzejczyka. Obaj są już ogranymi piłkarzami. Nie mówiąc już o Inakim, Dicksonie, Michale i Kubie Wawrzyniaku. Damian Zbozień grał w GKS Bełchatów, ale długo walczył z kontuzją i na dzisiaj trudno ocenić, czy będzie spełniał nasze oczekiwania.


– Czyli stoper, napastnik i?


– I jeszcze o tym pomyślimy (śmiech).


– Może być nim Słoweniec Suler, który ma pojawić się niedługo?


– Może być, ale w takich kwestiach nikt w klubie nie będzie chciał rozmawiać, póki kontrakt nie zostanie podpisany. Wszyscy wiemy, że zanim to się stanie, wiele może się wydarzyć w ciągu jednego dnia. Często bywają sytuacje, że jest już wszystko dograne, a nagle pojawia się lepsza oferta i zawodnik po konsultacji z menadżerem kontraktu nie podpisuje.


– Co pan sądzi o Ntizabonkizie i Traore, bo ich nazwiska często pojawiają się w mediach?


– W mediach pojawia się mnóstwo różnych komentarzy i przypuszczeń. To część tego biznesu. Codziennie czytamy, kto, gdzie, kiedy przejdzie i tak dalej. Ile z tych nowinek się sprawdza?


– Niewiele. A w pana opinii Marek Saganowski będzie uzupełnieniem, czy wzmocnieniem składu?


– Ma być zawodnikiem, który nie pozwoli innym spocząć na laurach. Marek jest chłopakiem, który znakomicie współpracuje z grupą, więc pod względem aklimatyzacji nie będzie z nim problemu. Na boisku też da na pewno z siebie wszystko. Taki ma styl, jest bardzo ambitny. Wiem, że nigdy nie będzie trzeba na niego powiedzieć złego słowa, jeśli chodzi o zaangażowanie. Dla mnie był najlepszym zawodnikiem ŁKS-u w poprzednim sezonie. Klubu, który przystąpił do rozgrywek bez okresu przygotowawczego. A Marek i tak strzelił dla niego 6 goli. To dobry wynik.


– Mówiąc o obrońcach nie wymienił pan Tomasza Kiełbowicza, któremu za 10 dni kończy się kontrakt. Jest pan na „tak” czy na „nie”?


– Jesteśmy w trakcie rozwiązywania tej sprawy. Na dzisiaj bliżej mu do pozostania w klubie. Ale po raz kolejny powtórzę, póki kontraktu nie przedłużymy, nie mogę powiedzieć na 100 procent, że zostanie z nami. Tomek, obojętnie od decyzji, ma otwarte drzwi w Legii, aby pracować w innej roli. Trzeba mieć do niego duży szacunek, bo niemal 80 procent kariery poświęcił dla Legii. Jest przykładem do naśladowania dla młodzieży.


– Gdy ogłoszono, że wraca pan do Legii, to po kilku dniach rozmów z dziennikarzami…


… Radović? (śmiech)


– Nie, nie o to nam chodzi. Wyjechał pan na kilka dni, żeby wszystko przemyśeć sobie na spokojnie. Udało się?


– Chciałem się odciąć nieco od mediów. Trwają mistrzostwa Europy i dzwoniło wielu dziennikarzy, nie tylko z Polski, ale też z Hiszpanii. Pytali o turniej, także o Legię. Rzeczywiście chciałem uciec. Dlatego, że mieliśmy mało czasu do momentu pierwszych treningów, a trzeba było przygotować też plan okresu przygotowawczego. Zawodnicy lubią, gdy wszystko chodzi jak w zegarku, jest płynność na treningach. Nie można improwizować. Tego uczyłem się w Hiszpanii.


– Patrząc na Legię Macieja Skorży, co chciałby pan zmienić?


– To będzie zależało od końcowego kształtu kadry pierwszego zespołu. Wiem, że ode mnie wymaga się również wprowadzania młodych zawodników, co wcześniej pokazałem w Legii nie tylko ja, ale cały sztab szkoleniowy. Nie zamierzamy jednak tego robić na siłę, bo na grę trzeba sobie zasłużyć. Przy zawodnikach doświadczonych, którzy powinni wziąć odpowiedzialność na siebie, mają dojrzewać młodzi chłopcy.


– A kto ma największy potencjał z tych, którzy nie zdążyli jeszcze wypłynąć?


– Nie chcę odpowiedzieć, bo na razie nie widziałem jeszcze trzech młodych graczy, którzy również pojadą z nami na obóz do Austrii. Nie jest tajemnicą, że są to Widejko, Cichocki i Kopczyński, który jest kontuzjowany i też nie trenuje z nami. Zresztą, ten ostatni i Furman trenowali ze mną jeszcze wtedy, gdy byłem dwa lata temu trenerem pierwszej drużyny. Oceniać jednak nie chcę, bo wiem, co to oznacza. „Urban powiedział o mnie tak i tak” – i już nie wiadomo, co taki zawodnik może pomyśleć, włącznie z jego menadżerem. Znam młodzież, wiem, jak się zachowuje. Trzeba po prostu mieć do niej wiele cierpliwości.


– Wspomniał pan o menadżerach. To może pan powie, zawodnika o jakich parametrach szuka? Niech dzwonią do klubu i zgłaszają kandydatów.


– I tak dzwonią i będą to robić. Ostatnio w napadzie grał Danijel Ljuboja, ale dla mnie więcej korzyści będziemy mieli z niego, gdy będzie operował nieco z tyłu. Oczywiście nie wykluczam, że postawię na Serba w pierwszej linii, gdy zabraknie innej alternatywy. Marek Saganowski natomiast dobrze gra głową, jest silny, znajduje się w wielu sytuacjach, jest typowym snajperem. Potrzebuję jeszcze zawodnika dysponującego dużą szybkością. Do sytuacji, gdy musimy zagrać z kontry.


– Jak w ogóle wygląda obecnie w Legii proces transferowy?


– Marek Jóźwiak jest człowiekiem, który obserwuje największą liczbę graczy. Jest też tą osobą, która przychodzi i mówi o wszystkich kandydatach. W normalnych warunkach, gry grają ligi, ktoś jedzie i obserwuje ich w czasie spotkań. Gdy takiej możliwości nie ma, staramy się skoncentrować na graczach, którzy mają odpowiednie CV, bo wtedy margines błędu jest dużo mniejszy. Decydujemy w gronie kilku osób, co nazywa się komitetem transferowym. Gdy jest negatywna, transfer nie dochodzi do skutku.


– Kto wchodzi w skład tego grona?


– Prezes, członek Rady Nadzorczej, Marek Jóźwiak, Jacek Mazurek i ja. Chyba nikogo nie pominąłem.


– Co pan sądzi o pomyśle obsadzenia Macieja Skorży w roli selekcjonera reprezentacji Polski?


– Na pewno będzie jednym z kandydatów. Jest też Waldek Fornalik, który ma ogromne doświadczenie ligowe. Potrafi zachować się w każdej sytuacji. Maciek zresztą podobnie. Może trenerem będzie obcokrajowiec, co też nie daje żadnych gwarancji. Przykładem jest Dick Advocaat. To zupełnie inna praca niż w klubie.


– To na koniec, zadeklaruje pan zdobycie mistrzostwa Polski?


– Ale co to za pytanie? Po takiej deklaracji można potem powiedzieć: „Ale kozak! Zapowiedział coś i osiągnął”. Jestem zwolennikiem tezy, że gdy wykonuję dobrze swoją pracę, osiągnę odpowiedni cel. Bert Van Marwijk też mówił, że Holandia może zdobyć mistrzostwo Europy. A tymczasem pomarańczowych już nie ma. Wicemistrzów świata, którzy nie zdobyli nawet punktu. W kwestii podejścia wiele nauczyłem się w Hiszpanii, gdzie wygląda ono zupełnie inaczej. Ważne jest dotarcie do zawodnika, aby był świadomy, co robi i co chce osiągnąć w życiu. Ja przyszedłem do Legii z jednym celem, poprawienia się o jedno miejsce w tabeli. Dotychczas najlepszym wynikiem była druga pozycja.

Polecamy

Komentarze (68)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.