Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jan Urban: Niegdyś do świętoszków nie należałem

Redakcja

Źródło:

17.11.2008 03:42

(akt. 18.12.2018 16:20)

- Descarga, w którym pokładaliśmy największe nadzieje, w debiucie pechowo odniósł bardzo poważną kontuzję. Jesienią nie będę już mógł na niego liczyć. Dwaj pozostali nie są w stanie mnie przekonać, bym na nich postawił. Arruabarrena ma przed sobą Chinyamę i Grzelaka. Bardzo trudno mu będzie wygrać z nimi rywalizację o miejsce w ataku. To samo dotyczy Tito. Nie jest na tyle mocny, by przebić się do podstawowego składu - mówi szkoleniowiec Legii Warszawa, <b>Jan Urban</b>.
Długo świętował Pan zwycięstwo 4:0 nad Śląskiem Wrocław? - Nie świętowałem. Na kolacji z żoną nawet nie byłem. Bo raz, że mecz późno się skończył. A dwa - trening rano miałem, więc trzeba było być w formie. Ale ze starym druhem z kadry, dziś trenerem Śląska Ryszardem Tarasiewiczem, na pewno po meczu szklaneczkę whisky Pan wychylił? - Nie było okazji. "Taraś" gdzieś uciekł po konferencji. Zły musiał być piekielnie. Przed meczem jedynie kawkę wypiliśmy. W Canal+ w przeddzień meczu się spotkaliśmy. I to wszystko. Mecz ze Śląskiem był chyba najlepszy w wykonaniu Legii w tej rundzie? - Od początku wszystko się w tym spotkaniu układało. I wyszedł nam rzeczywiście bardzo dobry mecz, choć wcześniej nic na to nie wskazywało. Dwa poprzednie przegraliśmy. A Śląsk dotychczas na wyjeździe doznał tylko jednej porażki. My musieliśmy zdobyć trzy punkty po dwóch wpadkach. Oni mogli walczyć bez specjalnego przymusu. Wiadomo, jak ciężko się gra w takich spotkaniach. Na szczęście szybko udało się nam zdobyć gola i potem już wszystko się zazębiało. Czy jednak był to nasz najlepszy mecz? Z Wisłą też było OK. A i z Lechią, gdy ją złapaliśmy, także nieźle nam się grało. Ze Śląskiem doping wreszcie był, co na pewno nam bardzo pomogło. Przy takiej atmosferze na trybunach nawet słabszy mecz jest lepiej postrzegany. Szkoda tylko, że raz na półtora roku kibice nas wspierają. Były gratulacje od prezesa Mariusza Waltera po tej efektownej wygranej? - Tak, kwiaty, puchary i co jeszcze? To był tylko jeden z wielu ligowych meczów. Jak zawsze rozmawiałem po nim z prezesem. Refleksje tym razem były bardzo dobre. Za to przed meczem po wpadkach z Polonią Bytom i Bełchatowem była chyba gorąca linia z prezesem? - Nie powiedziałbym, żeby była aż tak gorąca. Na pewno prezes nie był szczęśliwy po tych porażkach. Ale żeby od razu groziło nam trzęsienie ziemi - co to, to nie. Owszem, było niespokojnie, ale jeszcze nie nerwowo. Ile razy był Pan u prezesa Waltera na dywaniku? - Dość często bywam. Ale nie tylko z powodu porażek. Spotykamy się wtedy, gdy gramy lepiej czy gorzej. Regularnie, raz na miesiąc. Częściej w Warszawie czy też może w hacjendzie prezesa obok Malagi? - Spotykamy się w różnych miejscach. Ale z prezesem jestem w stałym kontakcie telefonicznym. Po porażkach w Bytomiu i Bełchatowie ponoć zaiskrzyło na linii trener - dyrektor sportowy.Jak układają się teraz Pańskie relacje z Mirosławem Trzeciakiem? - Współpraca układa się normalnie. Ale już nie idealnie? - Normalnie. Nie szukajmy dziury w całym. Ponoć Takesure Chinyama słabszą ostatnio grą protestuje, bo zarabia gorzej niż Hiszpanie? - Chinyama nie wie, kto ile w klubie zarabia. A jeśli on czyta o tych zarobkach w prasie i w to wierzy, jego problem. Takesure przedłużył kontrakt z Legią akurat w tym samym czasie, w jakim przyszli Hiszpanie. Może więc mieć pretensje tylko do siebie, że taki, a nie wyższy kontrakt podpisał. Z Wisłą wystawił Pan dwóch napastników i wygraliście. Ze Śląskiem podobnie. Czemu więc w Bytomiu i Bełchatowie zagraliście tylko jednym zawodnikiem w napadzie? - Nudzą mnie już takie pytania. Czy to oznacza, że jak gramy jednym napastnikiem i trzema ofensywnymi pomocnikami, to nastawiamy się na remis? Jak w zeszłym roku wystawiałem w ataku dwóch zawodników i nam nie szło, to też nas krytykowano. Wiele czołowych drużyn w Europie gra tylko jednym napastnikiem i czy to oznacza, że przez to strzela mniej bramek? Nie. My też gramy do przodu, staramy się prezentować widowiskowy futbol, ale nie zawsze się to udaje. Mamy w pomocy więcej piłkarzy kreatywnych niż defensywnych, których nam wręcz brakuje. Stwarzamy sobie znacznie więcej sytuacji bramkowych, gdy gramy jednym, a nie dwoma napastnikami. Sęk w tym, że trzeba jeszcze te sytuacje wykorzystać. Nad tym musimy pracować. Gdyby miał Pan zimą dwa miliony euro do wydania, kogo by Pan ściągnął? - Wiadomo, że nie będę miał. Jestem niemal pewien, że nic nie będę miał. Muszę więc grać tymi zawodnikami, których mam do dyspozycji. Najpierw trzeba skończyć jesień jak najwyżej w tabeli, bez strat do pozostałych, a zimą przygotować się do rundy wiosennej. Specjalnie, by nie powtórzyć błędu sprzed roku. Wiosną czeka nas 13 meczów i dobrze byłoby już od pierwszego powalczyć o mistrzostwo. Zaczniemy z wysokiego C. Z Polonią Warszawa na wyjeździe. Zimą znowu zabiera Pan drużynę na obóz do Hiszpanii? - Na jeden na pewno tak. A drugi zorganizujemy zapewne gdzie indziej. W Turcji mielibyście możliwość rozegrania sparingów z wieloma drużynami ze wschodu. Tego ogrania z Rosjanami zabrakło Legii w meczach z FK Moskwa. - Nie tylko tego nam zabrakło. Nie byliśmy przygotowani do tych meczów. Kilku zawodników, którzy później wrócili z urlopów, Roger, Wawrzyniak czy Chinyama, nie osiągnęło odpowiedniej formy. To właśnie odbiło się na naszej grze w pucharach. Widział Pan mecz Wisła - Lechia? - Nie oglądałem. Przyznam, że w tym czasie spałem. Mamy teraz taki młyn, mecze co trzy dni, że czasami nawet nie wiem, jaki jest dzień. Czasami trzeba odetchnąć. Ale czego nie obejrzałem wcześniej, obejrzę w Lidze Plus. Jestem z meczami na bieżąco. Ligę hiszpańską Pan śledzi? - Oczywiście. Zwłaszcza wyniki Osasuny Pampeluna, której ostatnio znowu słabo idzie. Może potrzebna jej zmiana trenera? Pan już był przymierzany do tej roli. - W tym sezonie już raz trenera zmienili. Osasunę przejął Camacho i nadal idzie jej jak po grudzie. Real Madryt także jest w kryzysie. Posada Bernda Schustera wisi już na włosku. - Na pewno osoba Schustera jest w Realu kwestionowana. Być może kolejny pewniak straci pracę. To normalne. Taka jest dola trenera. Raz idzie dobrze, a innym razem źle. Nie wiadomo, na co trafisz. To samo może przydarzyć się mnie. Muszę się liczyć z nagłą zmianą miejsca pracy, ciągłym życiem na walizkach. Ale taki wybrałem zawód i muszę się z tym pogodzić. Przeciwko Schusterowi grał Pan w lidze hiszpańskiej. - Zgadza się. On występował w Atletico Madryt, Barcelonie. Ja strzelałem gole dla Osasuny. I obaj zostaliście trenerami. Tak. To było dobre pokolenie piłkarzy. I jak widać, niezłe trenerów. A najlepszy rocznik to 1962. Rysiek Tarasiewicz, Darek Dziekanowski, Janek Furtok i ja. Dobre plony były z tego roku. Dobre jak hiszpańskie wino. A propos wina. Jakie Pan pija w Polsce? - Sprowadzamy wysokogatunkowe z Navarry czy La Roja. Wyłącznie czerwone, którego nie można kupić w Warszawie. Zadomowił się Pan już w Warszawie? - Szczerze - nie. Jeszcze nie. I nie wiem, czy w ogóle się zadomowię. Na to potrzeba czasu, a nie wiem, czy zdążę się przystosować. Jako trenerowi Legii nie będzie mi łatwo. Jedną nogą nadal jestem więc w Hiszpanii. Spędziłem tam z żoną i dziećmi aż 18 lat życia, więc ciężko to wszystko porzucić i się przestawić. Tym bardziej, że dzieci zostały w Hiszpanii, a my z Zosią mieszkamy tutaj. Daleko od nich. Dzieci, choć mają polskie paszporty, bardziej czują się Hiszpanami. Wychowały się w tamtej kulturze. Przesiąkły nią. I raczej na Polskę już się nie przestawią. To dla nich będzie tylko kraj rodziców i dziadków. Pana syn, Piotr, zapowiadał się na dobrego piłkarza. Występował nawet w reprezentacji Polski juniorów. Nadal gra w piłkę? - Piotrek ma już 21 lat. Studiuje pedagogikę na Uniwersytecie Navarra w Pampelunie. Gra w piłkę w III lidze, odpowiadającej naszej IV, w Ardoy, niedaleko Pampleuny, gdzie mamy dom. Strzela bramki jak tata? - Od czasu do czasu. Ma twardy charakter. Łatwo piłki nie odpuści. A córka Marta zajmuje się sportem? - Nie. Skończyła oceanografię w Kadyksie. Teraz robi studia podyplomowe w Walencji. Ekologiczne. Udziela się w ruchu zielonych? - Bez insynuacji proszę. Nie naśmiewałbym się z ekologii, bo wreszcie spali nas słońce i zaleją morza. Marta zajmuje się zagospodarowaniem ekologicznym środowiska. Kupno domu w Warszawie nie wchodzi więc w Pana przypadku w rachubę? - Gdy podpisywałem kontrakt z Legią na rok, nie miałem pewności, czy się tutaj utrzymam. Gdy przedłużyłem umowę na trzy i pół roku, ta pewność jest wprawdzie większa, ale nie wiążąca. Los trenera jest niezbadany. Z dnia na dzień można przecież stracić pracę. Trudno więc myśleć o zapuszczeniu w Warszawie korzeni. Choć samo miasto mi się bardzo podoba. Nawet do korków można się przyzwyczaić. Zwłaszcza gdy się wie, jak je omijać. W jakim banku ma Pan konto - polskim czy hiszpańskim? - W obu trzymam kasę. Warto się zabezpieczyć na czarną godzinę. Gdy jeden padnie, zostanie drugi. I na odwrót. Hiszpanie ostatnio mocno inwestowali w Warszawie. Nie pomagał im Pan wybierać terenów pod inwestycje? - W zeszłym roku pomogłem im jakieś umowy podpisać. Wielka firma deweloperska Sadesa budowała w Wilanowie. Ostatnio zbankrutowała. Ale wiem, że mnóstwo Hiszpanów kupiło mieszkania w Warszawie. Ja jednak się jeszcze nie zdecydowałem. Czekam. Analizuję sytuację. Dla mnie to jeszcze za wcześnie, by się na stałe wiązać z tym miastem. Ma Pan w Warszawie jakieś ulubione miejsce? - Lubię parki. Popołudniowy niedzielny spacer z żoną pozwala mi się wyciszyć. A gdzie Pan lubi zaszaleć? - Wyrosłem już z tego. Choć niegdyś do świętoszków nie należałem, wiedziałem jednak, kiedy i gdzie można sobie na więcej pozwolić. Ale nigdy nie przeszkodziło mi to w karierze. Nie wywołałem żadnej afery. Teraz też nie dam paparazzim okazji do skandalizujących zdjęć. Rzadko wieczorem wychodzę z domu. A jeśli już, to idziemy z żoną lub ze znajomymi, więc nie ma w tym żadnej sensacji. Brazylijscy piłkarze Legii uwielbiają odwiedzać Galerię Mokotów. Są tam niemal codziennie. - Co kto lubi. Ja za galeriami akurat nie przepadam. Idę tam tylko z konieczności, gdy chcę coś konkretnego kupić. Choć przyznam, że w Hiszpanii ubrania są tańsze niż w Polsce i zwykle w Pampelunie staram się robić zakupy. Do kina albo teatru z żoną Pan nie chadza? - W Warszawie jeszcze nie byliśmy. Ostatnio kino zaliczyliśmy w Pampelunie. Jakiś horror widzieliśmy. Ale był tak straszny, że tytułu woleliśmy nie zapamiętać. W domu w Warszawie ogląda Pan hiszpańską telewizję? - Tak. Ale mamy tylko państwowy kanał. Oglądamy w nim przeważnie wiadomości, które często zaczynają się informacją piłkarską. Zwłaszcza gdy Real lub Barcelona mają ważne mecze. A polską prasę Pan czyta? - Czytam. Lubię wiedzieć, co w trawie piszczy. I zaczyna Pan od szukania w gazetach informacji o sobie? - O Legii pisze się dużo. Siłą rzeczy więc i o mnie. Za krytykę się nie obrażam. Ciężko wyprowadzić mnie z równowagi. Artykuł musiałby być grubo przesadzony, żeby ruszył mnie do żywego. Hiszpańskie i polskie gazety. Czy jest między nimi jakaś różnica? - W hiszpańskich nie szuka się sensacji. Na pewno jest więcej fachowości. Ale "Marca" czy "As" często spekulują w sprawach transferów czy choćby zarobków trenerów i piłkarzy. - Zgadza się. To normalne. To nakręca koniunkturę. Informacje zwykle nie są w pełni sprawdzone, ale większej krzywdy ludziom nie robią. W Hiszpanii nie szuka się na siłę sensacji jak w Polsce. Warto byłoby, żeby choć dwa nasze tytuły sportowe były rzetelne. Miał Pan propozycję występu w jakimś telewizyjnym show właściciela Legii ITI? - Nic takiego dotychczas nie było. Może, gdy nowy stadion na Legii powstanie, przyjdzie do mnie jakaś oferta z TVN? Wątpliwe jednak, bym do tego czasu doczekał. Bo kto ostatnio był w Legii tak długo trenerem?

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.