News: Komentarz: Krytyka w pełni (nie)zasłużona

Komentarz: Krytyka w pełni (nie)zasłużona

Marcin Szymczyk

Źródło: czarna-elka.pl

13.03.2012 13:12

(akt. 11.12.2018 23:45)

<p>Niedziela, 19 lutego 2012 roku. Dla zwykłego człowieka dzień w sumie smutny, widomo koniec weekendu, ale dla kibica stołecznej Legii dzień wyjątkowo smutny.  Nie może być jednak inaczej gdy inauguracja ligowej wiosny kończy się bolesną porażką z Zabrskim Górnikiem. Przed oczami staje poprzedni sezon i tragiczna wiosna w wykonaniu podopiecznych trenera Skorży. W sezonie 2010/11 to właśnie wczesna wiosna pogrzebała nadzieje na wielką Legię, ukazała ją nagą i w zasadzie nieprzygotowaną na szumnie zapowiadaną przez działaczy dominację w naszej lidze. Czy tym razem będzie podobnie?  -  zastanawiało się zapewne wielu fanów jedenastki wojskowych po porażce na Śląsku. Co z tego, że ze Stortingiem Lizbona zagrali nawet nieźle jak zremisowali, pewnie i tak odpadną a teraz jeszcze to ta porażka w Zabrzu, eeh... znów to samo – mówili inni.</p>

Po tamtym meczu Maciej Skorża szkoleniowiec warszawian powiedział tak:


– „Nie sadzę żebyśmy mieli jakieś braki w przygotowaniu fizycznym. Musimy dostosować naszą grę do wymagań polskiej ligi. Nie możemy sobie pozwolić na zdecydowanie ofensywną i finezyjną piłkę. Musimy grać twardo i bardziej zabezpieczać się z tyłu.


Znamienita większość kibiców odebrała tą wypowiedź opiekuna legionistów jak każdą inną do tej pory  – ot bajanie trenera po kolejnej porażce. Wszak nie bezpodstawnie nazywają go ”złotoustym”. Byli też tacy którzy zareagowali z oburzeniem ,  „jak to? znaczy się, że będzie jeszcze brzydziej niż teraz?” - pytali. Przecież mamy Rado, Ljuboję, Wolskiego i mamy grać zachowawczo, defensywnie?


A przecież brak zwycięstwa na boisku rywala będącego gospodarzem to nic nadzwyczajnego. Legia od dawna nie gra na wyjazdach tak jakbyśmy tego wszyscy oczekiwali. Wliczając mecz z Górnikiem bilans wyjazdowy legionistów w obecnym sezonie wygląda tak: 6 zwycięstw, 2 remisy i 3 porażki. Co ciekawe jest to najlepszy bilans ze wszystkich zespołów Ekstraklasy, a mimo to nadal mecz na „wyjeździe” oznacza tylko około 50%-ową szansę na odniesienie zwycięstwa. Kibice wymagają jednak od jedenastki trenera Skorży nie tylko odniesienia przekonującej wygranej, ale przede wszystkim otwartej, pięknej gry i wspaniałych akcji.  „Legia powinna miażdżyć, dominować” – słychać głosy kibiców. A tu nagle trener wyskakuje ze stwierdzeniem, że od teraz drużyna będzie grała nie tyle nastawiona na efektowność, co efektywność. Jeśli będzie trzeba zagrać brzydko to tak właśnie zagrają, ważne są trzy punkty, awans w tabeli oraz końcowy sukces. Styl przyjdzie później.


Podczas gdy wielu z niedowierzaniem kręciło głowami pan Maciej zaczął wdrażać swój plan. Jak powiedział tak też robił. Od przegranego meczu w Zabrzu rozegraliśmy trzy spotkania. Na początek trudny wyjazd do Wrocławia na mecz z tamtejszym Śląskiem. Do dziś nie rozumiem zachwytów nad meczem w stolicy Dolnego Śląska, owszem wygraliśmy tam zdecydowanie. Jednak mimo wszystko odniosłem wrażenie, że to bardziej zespół trenera Lenczyka tam sromotnie przegrał niż my odnieśliśmy spektakularne zwycięstwo. Pewnie, że wykorzystaliśmy słabość rywala, ale… gdyby Legia zagrała tam świetny mecz (jak starają mi się wszyscy wokół wmówić) to wywieźlibyśmy stamtąd worek 6-7 bramek. W moim odczuciu tak naprawdę to nie potrafiliśmy dobić bezradnego rywala, który leżał od 30 minuty na deskach i patrzył tylko, kiedy trener rzuci ręcznik. Nie, nie zamierzam nie daj Boże krytykować zespołu za ten mecz, ale żeby od razu wynosić pod niebiosa? Też raczej nie.


Na nic jednak rozsądek, na nic wypowiedzi trenera Skorży, który po meczu wskazywał na dużą dozę szczęścia i przypominał, że gdyby nie dobrze ustawiony Wolski spotkanie mogłoby by potoczyć się zupełnie inaczej. Kibice wiedzą swoje, znów trener gada „trzy po trzy”. Z tym, że jak tu winić fanów skoro wśród dziennikarzy zapanowała równie wielka euforia. „WSPANIAŁA LEGIA” – krzyczały nagłówki po weekendowych gazet. No cóż jak wspaniała to wreszcie będziemy jechać ze wszystkimi jak furą.... no właśnie.  Przyszedł mecz z ŁKS-em wygrany 2:0 i się zaczęło. „Beznadzieja” – usłyszałem od kibica wychodząc ze stadionu, „taka gra to dno” – wtórował mu inny równie zawiedziony fan naszej drużyny. No tak, mecz nie był wspaniałym widowiskiem, ale... beznadzieja? Wygrywamy 2:0 wspinając się na pozycję lidera (po raz pierwszy od 944 dni) a tu zewsząd słuchać jęk i lamet. Znów nie chcę zakłamywać rzeczywistości. Na pewno nie napiszę, że wygraliśmy z łodzianami po świetnym meczu, ale bez przesady nie napiszę też, że zagraliśmy beznadziejnie. Zagraliśmy ostrożnie, mając baczenie na zabezpieczenie tyłów (może nawet zbyt wielkie). Jednocześnie atakowaliśmy raz po raz chcąc zmęczyć rywala, aby na końcu go dobić. Trzeba też przyznać, że „Gang Świra” zagrał naprawdę dobry mecz i gdyby nie interwencja Kuciaka (przypomnę jednocześnie, że od tego jest bramkarz) to mogło by się skończyć różnie. Na nasze nieszczęście skuteczność naszych zawodników nadal (od meczu z Górnikiem) jest „na cenzurowanym”, na nasze szczęście ze skutecznością Sagana jest chyba jeszcze gorzej. W efekcie po niebyt imponującym meczu Legia pewnie pokonała ŁKS-iaków i znalazła się na szczycie ekstraklasowej tabeli.


Okazało się, że 2:0 to jednak mało, jak wczytywałem się w „legijny” internet to wychodziło na to, że jest zdecydowanie więcej niezadowolonych czy wręcz zniesmaczonych niż usatysfakcjonowanych zwycięstwem nad rywalem z włókienniczego miasta. Dziś już wiem Legia Warszawa ma zwyciężać 4:0, każda inna wygrana odbierana jest jak...porażka. „Co tam tabela, ważny jest styl” , „zwycięstwa są ok, ale nie w takim stylu” - czytałem przecierając oczy ze zdumienia. „Legia tak grać nie może”, wyczytałem na innym portalu. Ja tam nie wiem, może i faktycznie Legia tak nie może, ale jak Wisła czołgała się rok temu do mistrzostwa to nikt jakoś nie szydził z niej na prawo i lewo. Jak dzień po meczu Legii z ŁKS-em Manchester United wygrywał na White Hart Line 3:1 po świetnej grze... Tottenhamu to dzień po tym spotkaniu czytam:  „Manchester United rozgromił Tottenham” i tyle. Nic o tym, że zagrali słabo, że tak naprawdę to zwycięstwo bardziej należało się prowadzącym grę Londyńczykom. Kogo to obchodzi, kolejne zwycięstwo odniesione przez „Czerwone Diabły” przybliża ich do upragnionego tytułu, a styl? No za styl trzeba by pochwalić zawodników Tottenhamu, ale... raczej nie odważyłbym się zapytać któregoś z nich po tym meczu czy raduje się ze wspaniałej gry, jaką zaprezentowali swoim kibicom. Jeśli w ogóle któryś by zechciał ze mną gadać to usłyszałbym zapewne, że liczy się tylko zwycięstwo. No może jeszcze dwie bramki bardzo słabo grającego przez całe spotkanie Ashleya Younga miały jakieś tam znaczenie.


A u nas? U nas eksperci po wygranym meczu skupili się na fatalnej ponoć postawie stołecznych piłkarzy. No, skoro dziennikarze mówią, że tak się nie powinno się grać to nie ma co się dziwić kibicom. Przecież nie będą gorsi od rodzimych fachowców, jak słabo to słabo i już. A jak słabo to nieakceptowanie i tyle. To jest Legia Warszawa, wymęczone zwycięstwa są dla leszczy a my to mamy walić pięć i dopiero pytać z kim gramy. Inaczej nie ma po co wychodzić na boisko, bo wstyd. Tak, więc zawstydzeni piłkarze Skorży przygotowywali się do kolejnej „potyczki o wszystko” (jak słusznie zauważył trener w jednym z wywiadów). Wyjazd do Bielsko-Białej od początku jawił się jako szalenie trudna przeprawa. Ja wiem, że to beniaminek, wiem, że to zespół bez gwiazd, a ichni piłkarze to co najwyżej rzemieślnicy. Pewnie to samo mogą powiedzieć (zachowując proporcje) o drużynie z Augsburga fani Borussii Dortmund. Tylko co z tego jeśli ich piłkarze wrócili do siebie z jednym punktem. Tego błędu nie chciał popełnić szkoleniowiec Warszawian.

 

Widząc, że rywalizacja z Góralami będzie bardzo ciężką przeprawą dla jego podopiecznych postanowił zrobić wszystko by wrócić do stolicy „z tarczą”. Na południe polski drużyna wyjechała już w czwartek, by tam na miejscu w spokoju koncentrować się przed meczem. Doskonale wiedząc, iż bój z piłkarzami Podbeskidzia będzie wymagający pod względem fizycznym i jednocześnie zdając sobie sprawę, że kilku jego zawodników nie jest jeszcze w pełni dysponowanych postawił na może nawet piłkarsko słabszych, ale za to będących w pełni sił zawodników. Już widząc skład przed meczem wiedziałem, że Skorża postanowił wydać Góralom bitwę na całego. Przyjął ich zasady i grając zgodnie z nimi chciał odciąć zawodnikom Podbeskidzia dostęp do bramki Dusana Kuciaka. Jednocześnie w miarę jak mecz będzie się rozwijał, a przeciwnicy słabli na boisku miały pojawić się nasze żądła. Jedyna decyzja, która wywołała moje zdziwienie to wystawienie w pierwszym składzie...Danjiela Ljubioi. Podbeskidzie zgodnie z przewidywaniami zagrało bardzo agresywnie, ale... o tym wiedzieliśmy już przed meczem. W podobny sposób zagrały z nami Jagiellonia (0:0) i Korona (1:0). W tamtych meczach Serb nie radził sobie zbyt dobrze, wręcz narzekając  po ich zakończeniu na sędziów za to, że pozwalają na tak ostrą grę. Ja wiem, że „Ljubo” ma specjalną pozycję w drużynie. Ja wiem, że trener liczy na jego jedno niekonwencjonalne zagranie, które otworzy dostęp do bramki rywala, ale można się jednak było spodziewać, że to nie będzie mecz Ludojada. Z drugiej jednak strony, kogo miał tam pan Maciej wystawić? Blanco? Oj coś czuję, że mógłby się Argentyńczyk zdziwić. Hubnik? też nie bardzo (co by nie mówić to nadal rekonwalescent).


Zagrał jednak Danjiel i... niestety potwierdził moje obawy sprzed meczu. Wypadł słabo, nie udało mu się nawet „ukłuć” z rzutu karnego. Trzeba jednak przyznać, że o ile w meczu z Jagą czy Koroną przeszedł zupełni obok meczu to w Bielsko-Białej walczył ile tylko mógł. Problem było raczej to, że poza nim w zdecydowanie słabszej dyspozycji meczowej był Ivica Vrdoljak, Janusz Gol i Michał Kucharczyk (trzeba jednak przyznać, że ten ostatni o ile piłkarsko zawiódł kompletnie to fizycznie dał z siebie wszystko). Tego jednak trener Skorża przed meczem przewidzieć nie mógł. Pomimo tych wszystkich problemów Legia wygrała. Odniosła zwycięstwo na trudnym boisku rywala (jak bardzo trudnym przekonali się już niejedni rywale Górali) w meczu, w którym jedyną moją wątpliwość wzbudziła... ta nieszczęsna wciąż kulejąca skuteczność. Gospodarze poza jednym jedynym strzałem Dariusza Łatki sprzed pola karnego nie stworzyli absolutnie żadnej groźnej akcji zagrażającej bramce legionistów. Natomiast podopieczni Macieja Skorży mogli wyjechać z dwoma, trzema golami na swoim koncie. Nie udało się, trudno. Trzy punkty przyjechały jednak do Warszawy razem z legionistami.


Cóż z tego, jeśli na forach krytyka co najmniej taka jakbyśmy przegrali drugi mecz z rzędu. Kibice perorują zarówno o formie a raczej jej braku (i to pomimo faktu, iż to Górale na koniec słaniali się na „ostatnich” nogach), jak i o samej ponoć beznadziejnej grze naszych zawodników. O fatalnym ustawieniu taktycznych i o koszmarnych ponoć wyborach personalnych trenera Legii Warszawa. Jak bym nie oglądał tego meczu i wszedł poczytać by dowiedzieć się, co i jak w tym spotkaniu miało miejsce to bym był przekonany, że „powieźli nas trójką”. Czarować nie mam zamiaru, znów nie był to mecz jakie z chęcią oglądam po dwa, trzy razy ale... taki właśnie miał być. Miała to być walka na całego o każdy metr boiska (murawa w stanie gorszym niż nasza własna na Ł3) i była, miało być ostro i zdecydowanie tak to spotkanie przebiegało, a mimo to kilka akcji było na prawdę przedniej marki. Fajna współpraca Ljuboji z Wawrzyniakiem, no i młodziak Wolski. Jak zagrał ten nieopierzony małolat! Brawo i to brawo na stojąco, nawet nie za bramkę, ale za cały mecz. Mecz walki, mecz w którym miała dominować siła fizyczna, a tej akurat Rafał nie ma za wiele. Dlatego tym większe brawa, że nie przejął się swoimi brakami w tym aspekcie. „Wolak” przeciwstawił swój spryt, swoją niebanalną technikę i po raz kolejny udowodnił, że pierwszy skład Legii Warszawa to jak najbardziej miejsce dla niego. Niestety pochwał po tym meczu nie uświadczyłem za wiele, zamiast tego naczytałem się jaka ta Legia słaba, jaka beznadziejna. Poczułem się jakbym cofnął w czasie o...rok, gdy Legia z każdym kolejnym meczem oddalała się od naszych wspólnych marzeń o tytule.

 

Niedziela, 19 lutego 2012 roku. Dla zwykłego człowieka dzień w sumie smutny, dla kibica Legii Warszawa smutniejszy w dwójnasób. Nie dość, że koniec weekendu to jeszcze ukochana drużyna przegrywa z Górnikiem Zabrze. Marzenia o mistrzostwie oddalają się zdecydowanie. Konia z rzędem temu, kto wtedy przewidział, że po kolejnych trzech meczach będziemy mieli trzy a tak w zgodzie z przepisami PZPN to cztery (bo tyle musi zdobyć Śląsk by nas wyprzedzić) „oczka” nad kolejnym zespołem w tabeli. Dwa Konie wraz z Karetą temu, któremu udało się tą sytuację „wywie szczyć” i jednocześnie przewidzieć lawinę narzekań i krytyki jaka spadła na prowadzący w „wyścigu” po upragnione trofeum zespół Macieja Skorży.

 

Autor: Monrooe

Polecamy

Komentarze (52)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.