Legię trawi grzech pychy
20.03.2007 00:17
Trenerowi <b>Dariuszowi Wdowczykowi</b> od pewnego czasu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. Piłkarze sądzą, że ich porażki to efekt pecha lub co najwyżej słabszego dnia. Prezes żyje w przekonaniu, że zbudował klub na miarę możliwości. Wszyscy tracą poczucie rzeczywistości - pisze "Dziennik".
Nie mamy dość miejsca w gazecie, aby każdego z nich z osobna wyprowadzać z oczywistego błędu (zwłaszcza w wypadku zadufanego doktora mogłoby być to bolesne). Legii - po raz kolejny - potrzebny jest solidny wstrząs. Coś, co otrzeźwi całą Łazienkowską i to kółko wzajemnej adoracji. Bo fakty są takie, że wszyscy ludzie tam pracujący kompletnie zawalili szansę, jaką stworzył koncern ITI. Zdobycie mistrzostwa Polski miało być tylko kroczkiem we właściwym kierunku, a dziś wydaje się szczytowym i niepowtarzalnym osiągnięciem tej ekipy.
Na świeczniku jest samotny Wdowczyk. To on osobiście odpowiada za wyniki sportowe, więc teraz przestał istnieć dylemat, czy powinien być dalej trenerem Legii. Jest dylemat, kto go powinien zastąpić. Mecz w Bełchatowie, z drużyną skleconą z mimo wszystko anonimowych nazwisk, całkowicie pogrążył warszawskiego szkoleniowca. On sam dał swojemu zespołowi sygnał, że rywala trzeba się przeraźliwie bać. No bo jak inaczej wytłumaczyć grę jednym napastnikiem, a także indywidualne krycie Garguły? To było podwójne samobójstwo -- psychologiczne i taktyczne. Inteligentny Garguła tę wymyślną taktykę rodem z lat siedemdziesiątych odczytał w pięć minut i schodził do linii autowej, ciągnąc za sobą topornego Piotra Bronowickiego. Dzięki temu gospodarze jeździli środkiem pola niczym niemiecką autostradą.
Legia zatraciła tożsamość. Rok temu to jej się wszyscy bali. To ona dyktowała przeciwnikowi, jaką taktykę ma zastosować, a nie na odwrót. Dziś to już nie jest zespół złożony z ludzi za wszelką cenę dążących do celu, bez oglądania się na boki. To już nie są zwycięzcy, ale przestraszeni legioniści, którzy biegają za Gargułą, zamiast na odwrót. A przecież Garguła grał w Bełchatowie także wcześniej - kiedy Legia przyjeżdżała na ten sam stadion i wygrywała 3:0...
Wdowczyk pokazał nie tylko, że się boi, ale także, że nie ma żadnej koncepcji. Najpierw brnął w dziwny układ z Janczykiem i Korzymem w ataku i nagle obu posadził na ławkę. Mogłem się z poprzednią jego koncepcją nie zgadzać, ale jakaś ona była. Teraz okazuje się, że koncepcji nie ma jednak żadnej, a taktyka zależy tylko i wyłącznie od tego, którą nogą wstanie szkoleniowiec.
Nie ma żadnej drogi, którą obrał Wdowczyk, żadnej długofalowej myśli. Jest tylko błądzenie na oślep. I to kosztowne błądzenie, bo ten trener wydał już blisko dwadziedzieścia milionów złotych. Ale tak to bywa, że kto nos zbyt wysoko zadziera, ten nie widzi, dokąd idzie. I raz za razem się potyka - ze Stalą Sanok, ŁKS-em, Zagłębiem, Cracovią, Groclinem, BOT-em...
W czerwcu zeszłego roku Wdowczyk był na szczycie. Miał niepowtarzalną szansę zbudować klub trochę ponad siermieżną polską ligę. Tylko że zamiast solidnie pracować, po uszy zakochał się sam w sobie. Od tamtej pory pan Dariusz przegrał europejskie puchary (kompromitacja), Puchar Polski (upokorzenie wszechczasów), a teraz ligę. Postępu nie zrobiła ani drużyna, ani żaden z piłkarzy. Bo to jednak reguła, że kolejni utalentowani gracze przy Wdowczyku stają się tylko słabsi i słabsi. Czy ktoś znajdzie choćby jeden wyjątek?
Jeśli Wdowczyk rozstanie się z klubem, to odejdzie jako trener utytułowany, ale jednocześnie taki, który pozostawia po sobie spaloną ziemię. To paradoks, ale choć zrobił dla Legii wiele dobrego (mistrzostwa w tym klubie to rzecz rzadka), kibice powinni żegnać go z ulgą.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.