Leszek Miklas: Nikt nie chce od nas kupić Rogera
13.02.2009 10:06
- Słyszałem, że tych ofert dla Rogera leży na moim biurku gruba teczka. A prawda jest taka, że od zakończenia Euro 2008 do klubu nie wpłynęła ani jedna propozycja dla pomocnika reprezentacji Polski - mówi w rozmowie z Dziennikiem prezes KP Legia Warszawa <b>Leszek Miklas</b>. Miklas liczy też na to, że po modernizacji stadionu jego trybuny zapełnią się nowymi kibicami.
Nie zazdrości pan Lechowi Poznań udanego startu w Pucharze UEFA?
- Chciałbym, żeby Legia zagrała w europejskich pucharach tak, jak Lech. Z jednej strony na pewno jest nutka zazdrości, ale z drugiej bardzo się cieszę, że Lech pokazuje, że polski klub także stać na to, żeby z powodzeniem rywalizować na arenie międzynarodowej. Może jeszcze nie z tymi najsilniejszymi drużynami, ale ze średniakami europejskimi jak najbardziej. To oznacza także, że skoro Lech może, to Legię stać na to samo. Wyniki, które drużyna pod kierunkiem Jana Urbana nie są złe. Podoba nam się styl gry zespołu. Szkoda tylko, że tego nie było widać w europejskich pucharach. I to jest nasze główne oczekiwanie w stosunku do Urbana. Żeby Legia pokazała wreszcie, że potrafi grać w piłkę nie tylko na polskich boiskach.
Przed rundą wiosenną zawoła pan Urbana do swojego gabinetu i przypomni mu, że celem jest mistrzostwo Polski?
- Nie muszę mu o tym przypominać, on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. W Polsce jest jednak kilka zespołów, które dorównują nam pod względem finansowym czy klasy piłkarzy. To dobrze, bo pamiętajmy o tym, że w dłuższej perspektywie, celem numer jeden jest budowa silnej ligi. Bo tylko z takiej ligi, można wygenerować silne zespoły, które z powodzeniem będą rywalizowały w europejskich pucharach.
Mówi pan jak prezes spółki Ekstraklasa S.A. a nie Legii...
- Wyjaśnię to na przykładzie. Nawet jeśli w ciągu sezonu będziemy mieli dwa mecze z zespołem dorównującym nam klasą, to za mało, żeby podnosić poziom sportowy zespołu. Tych spotkań musi być zdecydowanie więcej. Na dłuższą metę nie może być tak, jak było w polskiej lidze przez wiele ostatnich lat. Legia rywalizowała najpierw z Widzewem, a potem z Wisłą Kraków. Teraz na szczęście w czołówce są też Lech, Polonia a za chwilę mam nadzieję do tego grona dołączy także Śląsk Wrocław. Jeśli takich zespołów będzie dziesięć, będziemy naprawdę bardzo solidną ligą europejską.
A co będzie jeśli Urbanowi nie uda się zdobyć tytułu mistrzowskiego?
- Wszystko będzie zależało od stylu, jaki Legia zaprezentuje w rundzie wiosennej. Bo jeśli przegramy mistrza w ostatniej kolejce, to trudno mieć w takiej sytuacji pretensje do trenera.
Jaka jest właściwie polityka transferowa warszawskiego klubu?
- W poprzednim sezonie słabością Legii była wąska ławka rezerwowych. Podstawowy skład był bardzo przyzwoity, ale jak przyszły kontuzje, to się okazywało, że zastępcy nie gwarantują takiej samej jakości gry. W tym sezonie postawiliśmy na to, żeby na każdej pozycji mieć dwóch równorzędnych piłkarzy. I to nam się udało.
Dlaczego nie udało się sprowadzić Jacka Krzynówka?
- Rozpoczęliśmy z nim rozmowy, bowiem Krzynówek zadeklarował, że jest zdecydowany wrócić do kraju. Negocjacje zakończyły się fiaskiem, bo zawodnik otrzymał lepszą propozycję finansową z klubu z Bundesligi. I tyle. Zawodnik miał prawo wyboru i go dokonał. Zawiedziony byłbym, gdyby negocjacje rozbiły się o kilka procent wartości kontraktu. Stało się inaczej, zawodnik wybrał ofertę Hannoveru, nieporównywalnie lepszą finansowo. Jeszcze długo polskie kluby nie będą mogły rywalizować z zachodnimi klubami w tym zakresie.
Szukacie też nowego napastnika. Na razie bez skutku.
- Naszą największą słabością jest to, że w ofensywie opieramy się praktycznie tylko na Chinyamie. Reprezentant Zimbabwe zrobił wielkie postępy, odkąd trafił do Legii. To już nie jest ten sam napastnik, który na początku grał właściwie sam ze sobą, a nie z partnerami z zespołu. Teraz jest inaczej, chociaż w dalszym ciągu ma spore rezerwy. Często jest tak, że zamiast podawać, to on strzela i odwrotnie. Problem polega jednak na tym, że jeżeli Chinyama nie gra na swoim zwykłym poziomie, to od razu mamy problem ze strzelaniem bramek. Prawda jest taka, że chciałbym mieć w Legii jeszcze ze dwóch takich napastników jak Takesure. Mamy co prawda jeszcze Bartłomieja Grzelaka, ale nie zawsze możemy na niego liczyć, bo często jest kontuzjowany.
Dlaczego Łukasz Garguła nie zagra w Legii tylko w Wiśle?
- Mamy Rogera, Maćka Iwańskiego i Piotra Gizę. Oni grają na tej samej pozycji, co pomocnik GKS Bełchatów. Nasze zainteresowanie Gragułą wynikało z tego, że zakładaliśmy, iż z Legii odejdzie Roger. Gdyby Brazylijczyk powiedział nam w grudniu, że odchodzi, bo jest klub zagraniczny, który chce go od nas wykupić, to wtedy bylibyśmy bardzo zdeterminowani, żeby Łukasz grał u nas.
Które kluby chcą kupić z Legii Rogera?
- Słyszałem, że tych ofert dla Rogera leży na moim biurku gruba teczka. A prawda jest taka, że od zakończenia Euro 2008 do klubu nie wpłynęła ani jedna propozycja dla pomocnika reprezentacji Polski. Te wszystkie kluby wymieniane w prasie, to są wyłącznie spekulacje. Nieprawdą jest również to, że Legia żąda za niego, jak gdzieś wyczytałem, 9 mln euro.
Jesienią mogło się wydawać, że Brazylijczyk nie ma już wielkiej motywacji do gry w Legii.
- Sam Roger nie ukrywał, że tej motywacji trochę mu brakowało. To wirtualne zainteresowanie jego osobą ze strony zagranicznych klubów miało wielki wpływ na niego. W takiej sytuacji piłkarz myśli już kategoriami, że za chwilę w innym klubie będzie zarabiał sześć razy więcej i będzie grał z graczami znanymi na całym świecie. Ale on doskonale rozumie, że teraz musi znowu walczyć o taką pozycję, jaką miał po udanych dla niego mistrzostwach Europy.
Miał pan pretensje do Mirosława Trzeciaka o to, że nie poznał się na talencie Roberta Lewandowskiego, który strzela teraz gole dla Lecha?
- Na pewno gdzieś został popełniony błąd w ocenie potencjału Roberta. Dzisiaj przecież nie trzeba nikomu udowadniać, że Lewandowski potrafi dobrze grać w piłkę i że jego wartość jest coraz wyższa. My już wcześniej popełnialiśmy podobne błędy i prawdopodobnie, popełnimy ich jeszcze wiele. Takimi prawami rządzą się kwestie transferowe. Nie ma klubu na świecie, który podejmowałby tylko trafione decyzje w kwestii transferów.
Zaciera Pan ręce patrząc na budowę nowego stadionu Legii?
- Tak, bo od dawna o nim marzyłem. Przecież jeszcze mam świeżo w pamięci, jak nasze biura mieściły się w barakach usytuowanych za trybuną otwartą. Wstydem było gościć w takich warunkach przedstawicieli zagranicznych klubów, którzy przyjeżdżali na Łazienkowską przy okazji meczów w europejskich pucharach. Nigdy nie zapomnę reprezentantów Anglii, którzy przyjechali na mecz z Polską i po spotkaniu tak jak stali wsiedli od razu do autokaru i pojechali się umyć do hotelu Sheraton.
W jaki sposób Legia zyska na nowym obiekcie?
- Nowoczesny stadion otworzy Legię na ludzi, którzy do tej pory nie chodzili na mecze, bo absolutnie nie odpowiadał im komfort oglądania spotkań na starym obiekcie, a po drugie uważali, że na Legii jest niebezpiecznie. Proszę mi wierzyć, że to poczucie braku bezpieczeństwa na stadionie Legii jest wszechobecne. Robiliśmy badania, z których wynikało, że 83 procent warszawiaków zainteresowanych przychodzeniem na Legię odpowiadało, że nie pojawia się na meczach, bo jest niebezpiecznie. To będzie główne zadanie dla nas, żeby przekonać tych ludzi, że na nowym obiekcie będzie inaczej.
Na razie jednak Legia cały czas przynosi straty. Właściciele są cierpliwi, czy naciskają, żeby jak najszybciej klub zaczął sam na siebie zarabiać?
- Oni są na szczęście bardzo cierpliwi. Przynajmniej jeszcze są. Zdają sobie sprawę, że bez nowego stadionu, bardzo trudno było to wszystko zbilansować i jednocześnie grać o mistrzostwo w polskiej lidze. Gdyby nie nowy stadion, mogłoby się okazać, że Legia przestałaby istnieć w takim kształcie, jak obecnie.
Co pan ma na myśli?
- Nie wierzę, żeby koncern ITI, bez wizji nowego stadionu, dalej inwestowałby w klub. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że gdyby prezydent Warszawy nie podjęła decyzji o budowie nowego stadionu, to w okresie dwóch, trzech lat byłby to gwóźdź do trumny dla tego klubu.
Co dalej w sprawie konfliktu klubu z kibicami? Na brak wsparcia z trybun ciągle narzekają piłkarze, narzeka też trener Urban...
- Ta sytuacja na pewno nie służy wizerunkowi Legii, jak i też wizerunkowi jej kibiców. Doszło już do takiego kuriozum, że nie przepadający za nami fani Polonii Warszawa, w specjalnym oświadczeniu, popierają budowę stadionu Legii, bo zdają sobie sprawę, że bez tego Warszawa nie zrobiłaby skoku cywilizacyjnego w tym zakresie. Byłoby to niekorzystne nie tylko dla Legii, ale i dla Polonii. Tymczasem grupa kilkudziesięciu osób, uważająca siebie za reprezentację wszystkich kibiców Legii, podejmuje się wszelkich środków, żeby zastopować budowę nowego stadionu, kiedy zgodnie ze zdrowym rozsądkiem powinno im zależeć na czymś zupełnie odwrotnym.
Podobno jednak ten konflikt powoduje, że zyski klubu z działalności handlowej są znacznie mniejsze niż jeszcze niedawno.
- Nie, ta sytuacja nie ma najmniejszego wpływu na naszą działalność handlową. Wręcz przeciwnie w 2008 roku trzeba mówić o spektakularnym sukcesie w tym zakresie. O ile w ostatnich latach zyski z sprzedaży upominków związanych z Legią sięgały kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie, to w 2008 roku te obroty liczymy już w milionach. Mimo tego, że jest grupa osób, której nie podoba się herb z 1916 roku. Okazuje się jednak, że jest szerokie grono warszawiaków, które zaakceptowało logo – herb z 1916 roku i chce się z nim utożsamiać. To bardzo budujące.
Będziecie negocjowali ze Stowarzyszeniem Kibiców Legii Warszawa na temat zakończenia konfliktu?
- Prawdę mówiąc, teraz to już w ogóle nie wiem, o co chodzi tej organizacji. Zresztą żeby mówić o konflikcie, to musi być wiadomo, jaki jest obszar czy idea sporu. Jeżeli tą ideą jest dobro Legii, to tutaj nie widzę żadnej możliwości konfliktu. Chyba że polem konfliktu są specjalne uprawnienia dla pewnej grupy kibiców, skupionej wokół SKLW. Jeśli tak, to mogę powiedzieć tylko tyle, że specjalnych przywilejów dla nich na pewno nie będzie.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.