Domyślne zdjęcie Legia.Net

Leszek Pisz: Myślałem tylko o piłce

Marcin Szymczyk

Źródło:

10.06.2009 15:09

(akt. 17.12.2018 15:24)

- Będąc w WKU usłyszałem, że w celu odbycia zasadniczej służby wojskowej, mam być skierowany do drugoligowej Lublinianki. Dopiero po rozmowie z trenerem Mirosławem Broniszewskim, który prowadził mnie w reprezentacjach młodzieżowych - zdecydowano, że będzie lepiej jak odsłużę wojsko w o wiele mocniejszej pod względem piłkarskim Legii. Na początku czułem się nieswojo - sami reprezentanci Polski. Kiedy jednak sprzedałem kolegom kilka „kanałów" na pierwszym treningu podchodzili do mnie już z większym respektem - wspomina na łamach najnowszego miesięcznika "Nasza Legia" były kapitan zespołu <b>Leszek Pisz</b>.
Pamiętasz swój pierwszy mecz przy ulicy Łazienkowskiej? - Było to 6 czerwca 1987 roku z Ruchem Chorzów. W 35. minucie strzeliłem gola na 1:0 jednemu z lepszych bramkarzy w lidze - Januszowi Jojko. Wygraliśmy wówczas 2:0, a drugą bramkę dla Legii zdobył Darek Kubicki. Nie wydaje się dziwne, że mając w drużynie takich asów jak: Dziekanowski, Kosecki, Terlecki, Wdowczyk, Kubicki, Kazimierski, Buda, Karaś czy Kaczmarek, Legia nie potrafiła zdobyć tytułu mistrza Polski? - Sam nie wiem... Patrząc na nazwiska, które wymieniłeś, Legia powinna być mistrzem etatowym. Każdy z tych piłkarzy, to była indywidualność, zdolna wygrać mecz. Tak się jednak nie stało... ponieważ stara piłkarska prawda głosi, że nazwiska nie grają. Taka była specyfika tego zespołu. Ja byłem zbyt młodym zawodnikiem, bym miał jakiś wpływ na to, co działo się wtedy w drużynie. Już samo to, że załapałem się do Legii i siedziałem w szatni z wielkimi zawodnikami, trenowałem z nimi i miałem do czynienia z najlepszymi szkoleniowcami w Polsce, było dla mnie wielkim wyróżnieniem i przeżyciem. Miałem szczęście uczyć się od mistrzów. Chciałem im dorównać, dlatego często zostawałem po treningach i szlifowałem technikę oraz inne elementy piłkarskiego abecadła. Trener Władysław Stachurski uważał, że gdybyś zrezygnował z tzw. uciech dnia codziennego, byłbyś jeszcze lepszym piłkarzem. - To jego zdanie. Fakt. Paliliśmy, piliśmy i robiliśmy to, czego nie powinni robić wyczynowi sportowcy. Tyle tylko, że w tym wszystkim był umiar, bo rano trzeba było wstać na trening i zap... na maksa. Żaden z nas się nie wykoleił. Wszystko do czego doszedłem w piłce, było efektem ciężkiej pracy. Poza tym żyłem tylko piłką, co nie jest charakterystyczne dla obecnego pokolenia piłkarzy. Nie żelowałem włosów, nie wpinałem kolczyków w uszy, nie regulowałem brwi, jak czynią to dzisiejsi piłkarze, którzy później na boisku z troski o swoje wymodelowane ciała i fryzury boją się podjąć zdecydowanej walki o piłkę. Jacy musieliście być mocni, skoro mimo balang i nie do końca sportowego trybu życia potrafiliście ograć Sampdorię, awansować do Ligi Mistrzów? - Potrafiliśmy balangować, ale potrafiliśmy też wyjść na boisko i zasuwać do ostatniej kropli potu. Nigdy nie kalkulowaliśmy. Po prostu łapaliśmy przeciwnika i jechaliśmy ile się dało. Stąd nasze częste wysokie zwycięstwa. Dobry piłkarz to człowiek, który musi mieć charakter, taki szyty z grubej skóry. My mieliśmy zasady, dla Legii gotowi byliśmy poświęcić wszystko. Jak patrzę dziś na tych wzorowo prowadzących się ligowych piłkarzy, widzę... zgraję rozkapryszonych gwiazd, pociesznych, odpicowanych cudaków - żele, lakiery czy solaria - to myślę: daj wam Boże osiągnąć w futbolu tyle, ile my osiągnęliśmy... chodząc do baru. Pamiętajmy o tym, że to właśnie ta „rozhulana" Legia, jest pierwszą i jedyną w historii polskiej piłki drużyną, która awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Potrafiliśmy wejść na szczyt i co jest trudniejsze, przez lata się na nim utrzymywać. Uważnie przyglądając się dzisiejszym legionistom chciałbym zapytać, kogo są w stanie pokonać? Co obecnie robi piłkarski emeryt i wieloletni kapitan „Najlepszej piłkarskiej drużyny XX wieku", za którą za czasów Twojej gry fachowcy uznali Legię? - Jestem normalnym człowiekiem, nie zatraciłem się w sukcesie i sławie. Potrafię odróżnić co jest dobre, a co złe. Mieszkam w Dębicy. Codziennie rano dotleniam się na działeczce. Uprawiam tam ogródek, sadzę drzewa, pielęgnuję trawnik. Wieczory spędzam z najbliższymi przy grillu. To mnie odpręża. W sezonie przynajmniej dwa razy w miesiącu spotykamy się z kolegami z Legii i gramy w charytatywnych meczach Stowarzyszenia Legii Champions. Całą rozmowę Wiktora Bołby z Leszkiem Piszem można przeczytać w najnowszym, czerwcowym wydaniu miesięcznika "Nasza Legia".

Polecamy

Komentarze (37)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.