Domyślne zdjęcie Legia.Net

Liga w loży szyderców

Michał Bronowicki

Źródło: Legia.Net

18.03.2008 13:28

(akt. 20.12.2018 23:04)

W 21. serii spotkań Orange Ekstraklasy ledwie połowa drużyn występujących w roli gospodarza zdołała wywalczyć komplet punktów i tym samym wykorzystać atut własnego boiska. Przegrał mistrz i wicemistrz, natomiast zwycięstwa odniosły drużyny ze ścisłej czołówki. Nie zawsze jednak to piłkarze występowali w roli głównej na ligowych arenach, niekiedy na plan pierwszy wybijali się sędziowie, którzy swoimi orzeczeniami mocno urozmaicili zmagania zawodników podczas minionej kolejki.
Na stadionie w Bytomiu wyróżnił się przede wszystkim arbiter Marcin Wróbel, który pod koniec pierwszej odsłony popełnił aż trzy błędy decyzyjne na przestrzeni kilkunastu sekund. Najpierw nie odgwizdał ewidentnego faulu Marcina Kaczmarka na Pawle Wojciechowskim, po którym gracz Korony przejął piłkę, a następnie podyktował rzut karny za przewinienie, którego nie było, bo wspomniany Kaczmarek, jeszcze w tej samej akcji, został prawidłowo zatrzymany wślizgiem przez interweniującego Pavola Stano. Ten ostatni dostał na dodatek od sędziego czerwoną kartkę, co w kontekście wykorzystanej przez przyjezdnych „jedenastki” oznaczało dla Polonii wyrok skazujący na porażkę. Emocji na trybunach zatem nie brakowało, choć głównie tych negatywnych. Grunt jednak, że coś się działo, bo sam mecz sportowo nie mógł zachwycić. Przeciw Polonii sprzysięgło się zresztą niemal wszystko, nawet... zegar, na którym przez kilka chwil widniał rezultat 8:0 dla Korony. Ale aż tak dobrze kielczanom nie poszło. Może uda im się podczas innego spotkania prowadzonego przez pana Wróbla, o ile ten nie zostanie karnie odesłany na zasłużony urlop od futbolu. W Krakowie również nie zabrakło kontrowersji wywołanych decyzją arbitra, który przyznał naciąganego karnego „Pasom”. Tym razem, co zrozumiałe, kibice na stadionie nie protestowali i nawet nagrodzili sędziego oklaskami. Nieco inne zdanie na temat podyktowania „jedenastki” posiadali wprawdzie piłkarze Górnika Zabrze, jednak do powiedzenia wcale nie mieli dużo – zarówno w spornej sytuacji, jak i w całym meczu. Cracovia wygrała gładko i wysoko, jak jeszcze nigdy w historii konfrontacji z zabrzanami, dzięki czemu Stefan Majewski mógł być nareszcie dumny, że wszelkie jego poczynania w klubie, choć krytykowane, ośmieszają – owszem – ale krytykantów, nie jego. Trenera trzeba zresztą zrozumieć – jesienią nie miał do radości prawie żadnych powodów, teraz przeciwnie, więc nadrabia, bo kto wie jak długo potrwa niezła passa. Jeden tylko szczegół ciągle gdzieś umyka Majewskiemu – Cracovia nijak nie zbliży się nawet do miejsca, które wywalczyła na koniec poprzedniego sezonu. Ale to może lepiej, wszak sportowcy bardzo nie lubią zajmować tak niewdzięcznej, czwartej lokaty. W zupełnie innym nastroju jest natomiast Orest Lenczyk, dla którego bieżący sezon mógłby się już skończyć. Prowadzony przez niego GKS, po chwilowym wzlocie w ubiegłorocznych rozgrywkach, wraca do roli ligowego średniaka i to w nie lada stylu – bełchatowianie śrubują serię wiosennych porażek, i po sobotnich zawodach w Wodzisławiu mają ich już na koncie cztery, a wszystkie bez choćby jednej strzelonej bramki. Za to straconych goli podopieczni Lenczyka mają wiosną niemało, w związku z czym w klubie pojawiła się delikatna irytacja – Bramki, które tracimy to jest k... po prostu skandal! – skomentował ostatnio postawę GKS-u Tomasz Jarzębowski. No cóż, kto jak kto, ale obrońca w takiej sytuacji ma prawo się zdenerwować. Podobnie dzieje się w Łodzi, gdzie trwa dramat ŁKS-u. Mirosław Jabłoński nijak nie może wskrzesić „Rycerzy wiosny”, którzy usilnie pracują na utratę swojego przydomku. W piątek przegrali z rozpędzoną Dyskobolią. Kolejną bramkę zdobył dla gości Adrian Sikora marzący o grze w reprezentacji, jednak żeby te marzenie się ziściło musiałby chyba... poprawić skuteczność, bo obecna zupełnie nie przekonuje selekcjonera reprezentacji, który pomija napastnika z Grodziska Wielkopolskiego przy wszelkich powołaniach. Walka Sikory o miejsce w kadrze Holendra przypomina nieco walkę z wiatrakami, z którymi Holandia jest przecież kojarzona, więc nić łączności między obydwoma panami jest zachowana. Od dna odbiła się Jagiellonia wygrywając z Zagłębiem Sosnowiec. Białostocczanie zdobyli rozstrzygającą bramkę w momencie, gdy nad stadionem przechodziła śnieżna nawałnica, w której rywale zupełnie nie mogli się odnaleźć. I to do tego stopnia, że golikper gości, próbując wybić daleko piłkę po zagraniu własnego obrońcy, omal nie przelobował samego siebie, choć ostatecznie zdołał zażegnać niebezpieczeństwo. Zrobił to chyba w imię niepisanej zasady, że futbol to przede wszystkim musi być dobra zabawa. Dla kibiców w Białymstoku na pewno była dobra, dla sosnowiczan mniej, ale oni akurat najwyraźniej koncentrują się na pewnym osobliwym rekordzie, bo już jedenasty raz z rzędu zanotowali powrót z wyjazdu bez choćby jednego zdobytego punkciku. Nieźle bawiono się też na Stadionie Śląskim, gdzie Ruch zmierzył się z zaprzyjaźnionym Widzewem. Oczywiście krzywdy nikt nikomu nie zrobił i w meczu padł remis. Na wyróżnienie zasłużył Napoleoni, który wszedłszy po przerwie na murawę, trafił do siatki „Niebieskich” już przy pierwszym kontakcie z piłką. W efekcie był mocno oblegany przez dziennikarzy, co zaowocowało następującym dialogiem: – Woli pan rozmawiać po polsku, czy po angielsku? – Może być po polsku, tylko proszę o łatwe pytanie. – Czy to było "wejście smoka"? - Coooo?! Tymczasem w Poznaniu minimalnie zwyciężyła liderująca Wisła, której piłkarze ciągle imponują skutecznością. Na stadionie przy Bułgarskiej rozstrzelali się do tego stopnia, że trafiali zarówno do własnej siatki, jak i do siatki przeciwnika. Można to uznać od biedy za jakieś urozmaicenie, chociaż wygrane Wisły już bardziej nudzą, niż imponują i nie zmienią tego nawet sztuczki z samobójami, od których w meczach z udziałem „Białej Gwiazdy” ma przybyć dramaturgii. Po prostu czas przegrać! W meczu kończącym 21. serię Legia podejmowała mistrza z Lubina. Zagłębie przyjechało na Łazienkowską po trzy punkty, a wyjechało z bagażem trzech goli. Tak wysoka wygrana w lidze nie przytrafiła się „Wojskowym” od września ubiegłego roku, ale przecież wyjątkowe przyjemności trzeba sobie dawkować, więc Legia dawkuje – konsekwentnie małymi łyżkami.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.