Domyślne zdjęcie Legia.Net

Liga w loży szyderców

Michał Bronowicki

Źródło: Legia.Net

10.03.2008 10:53

(akt. 21.12.2018 00:33)

W 20. kolejce Orange Ekstraklasy nie brakowało bramek, ani sportowych emocji. W większości spotkań wygrywali gospodarze, często dość wysoko. Goście zwyciężyli tylko raz – w Kielcach komplet punktów wywalczyli piłkarze chorzowskiego Ruchu. Taki rezultat uznano za niespodziankę, ale najszerzej komentowanym meczem minionej kolejki był pojedynek w Sosnowcu, gdzie przeciwko Zagłębiu grała Legia Warszawa. A grała niezwyczajnie.
„Wojskowi” zaliczyli występ, którego zapis filmowy można śmiało złożyć w podparyskim Sèvres, jako negatywny wzór rozegrania futbolowych zawodów przez murowanego faworyta. Zapewne jednak ten wątpliwy zaszczyt ominie podopiecznych Jana Urbana, bo któż w Europie zwraca uwagę na nieudolnie zarządzaną, skorumpowaną i słabą polską ligę oraz na sensacje mające w niej miejsce, nawet tak dużego kalibru? Zdegradowane karnie Zagłębie liczyło wprawdzie na łut szczęścia i urwanie warszawianom choćby jednego punktu, ale zupełnie nieoczekiwanie otrzymało w prezencie wszystkie trzy, co równało się ogólnej liczbie strzałów oddanych w piątek na bramkę Jana Muchy. Słowak po raz pierwszy w tym sezonie dwukrotnie przepuścił piłkę do siatki w jednym meczu, akurat teraz – gdy zaczął być powoływany do reprezentacji swojego kraju i szczególnie zależy mu na zachowaniu czystego konta. Aż dziw bierze, że zdzierżył tragikomiczną postawę swoich defensorów, którzy zafundowali mu taki bilans. Bo to właśnie obrońcy zespołu z Łazienkowskiej wyróżniali się w Sosnowcu najbardziej. Piotr Bronowicki absolutnie nie radził sobie z powstrzymywaniem sporadycznych ataków gospodarzy, był niemal współautorem pierwszego gola dla Zagłębia i trudno przypuszczać, że z aktualną formą na wolnym rynku znalazłby zatrudnienie w jakimkolwiek klubie Orange Ekstraklasy. Jakież zrządzenie losu sprawiło, że sympatycy futbolu oglądają tego zawodnika w szeregach Legii nie sposób dociec, ale on naprawdę figuruje w kadrze „Wojskowych”. I generuje wyjątkowe emocje. Te pozytywne, głównie wśród rywali, którym stara się nie utrudniać zawodu. Nie dlatego, że nie chce – dlatego, że nie potrafi. Ot, taki charakter. Jakub Wawrzyniak w Sosnowcu dostał od trenera szansę udowodnienia, że miejsce w podstawowym składzie mu się należy. Po meczu można mieć wątpliwości czy Wawrzyniakowi należy się w ogóle wypłata z tytułu kontraktu. Bo profesjonalny kontrakt przewiduje odpowiednią pracę zawodnika, przygotowanie do gry, zaangażowanie..., a defensor (jak to brzmi!) Legii wszystkie te przymioty rezerwuje dla Beenhakkera, nie dla Urbana. Wojciech Szala zagrał w piątek nie tyle mecz, co dwuaktowy dramat – najpierw przy golu Bałeckiego, potem przy trafieniu Folca. W punktacji kanadyjskiej mógłby otrzymać punkty ze dwie asysty. W pełni zasłużył na miano indywidualności meczu, obok którego niemal dosłownie przeszedł. Przeszedł spacerkiem, na dużym spokoju, bo tak nakazywało przecież doświadczenie, którego jemu akurat nie brakuje. Tomasz Kiełbowicz odpuścił piłkarzom z Sosnowca tylko raz – w ostatniej minucie. Wystarczyło, by doprowadzić do ekstazy szkoleniowca Zagłębia – Andrzeja Orzeszka, który stwierdził, że pokonanie Legii pozostanie mu w pamięci na całe życie. To niezwykłe, jak jedna boiskowa interwencja, a właściwie jej brak, może wpłynąć na przeżycia oraz późniejsze wspomnienia pojedynczego człowieka. Duża w tym zasługa obrońcy „Wojskowych”, bardzo duża. Jednak nie tylko defensywa podopiecznych Jana Urbana zaliczyła nieprzeciętne spotkanie. Bohaterów było więcej. Edson podczas meczu szukał strzałów, ale drogi w światło bramki nie znalazł. Roger wznosił oczy ku niebu, lecz pomocy stamtąd zabrakło – i tak nie dawałaby w piątek gwarancji na lepszy rezultat, a gromy posypały się znacznie później, bynajmniej nie z niebios. Radović nie panował nie tylko nad piłką, ale przede wszystkim nad własną równowagą, bo zaliczył masę upadków, włącznie z tym ostatecznym – zbiorowym upadkiem legionistów po ostatnim gwizdku. Giza tradycyjnie miał swoje okazje i tradycyjnie je zaprzepaścił. Skoro jednak słyszy od trenera, że ten nie wymaga od niego zdobywania goli, to właściwie nic dziwnego, że w 37. minucie nie trafił nawet stojąc metr od bramki. Dobitnie skomentował to chwilę później Vuković, który w żołnierskich słowach wyjaśnił krakowianinowi o co w futbolu chodzi, ale był to zarazem jedyny pozytywny wkład kapitana Legii w tym meczu. Swoje zrobił za to Chinyama, zmieniony dokładnie wtedy, gdy Legia potrzebowała na murawie skutecznego snajpera. Ot, filozofia szkoleniowca. Zagłębie Sosnowiec wiosną ma już na koncie więcej punktów niż gracze z Łazienkowskiej. Od „Wojskowych” gorzej pod tym względem prezentuje się tylko pięć drużyn. W poprzednich rozgrywkach Legia zaliczyła dziesięć porażek, co oznacza że przegrała co trzeci mecz. Teraz ma szansę poprawić ten wynik. I zrobią to być może ci sami zawodnicy, którzy na otwarcie sezonu wygrali aż siedem razy z rzędu. A wszystko w ramach metamorfozy, jaką klubowi zapewnia profesjonalny zarząd i sztab szkoleniowo-medyczny! To przecież o wiele bardziej zajmujące, aniżeli zwycięstwa, jakie w 20. kolejce zanotowały Górnik nad Jagiellonią, Zagłębie Lubin nad Odrą, Dyskobolia nad Polonią, Wisła nad Bełchatowem, Ruch nad Koroną, a zarazem ciekawsze niż remisy ŁKS-u z Cracovią oraz Widzewa z Lechem.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.