Liga w loży szyderców
25.02.2008 11:41
Na polskie boiska powróciły rozgrywki Orange Ekstraklasy, a wraz z nimi ligowe emocje. Inauguracyjna seria meczów – zgodnie z przewidywaniami racjonalnie myślących kibiców – nie obfitowała w sportową wirtuozerię, oszałamiające popisy piłkarzy, efektowne zagrania, ani tym bardziej fantastyczne gole, ale za to nie zabrakło akcentów humorystycznych. Nie wszystkim było jednak do śmiechu.
Zawodnicy Łódzkiego Klubu Sportowego konsekwentnie dążą do rekordowego osiągnięcia w liczbie najmniej strzelonych bramek w sezonie. Spotkanie z Jagiellonią Białystok było ich trzynastym meczem bez trafienia w bieżących rozgrywkach. Wprawdzie do końca ligi jeszcze daleko, ale forma podopiecznych Mirosława Jabłońskiego daje realne podstawy, by oczekiwać spektakularnego wyniku w tej materii, być może nawet nie przekroczenia przez ŁKS liczby dziesięciu uzyskanych goli na przestrzeni całego sezonu. Sytuacja niesie jednak za sobą pewne zagrożenia, których ofiarą, jako pierwszy w tej rundzie, padł Marcin Klatt – sfrustrowany napastnik łodzian nie wytrzymał presji walki o specyficzny rekord i już po sobotnim meczu zrezygnował z występów w drużynie z Alei Unii. Mimo remisu na inaugurację, następny w kolejce do opuszczenia klubu będzie chyba jednak trener Jabłoński.
Tymczasem szykowany przez wielu „do odstrzału” szkoleniowiec Cracovii – Stefan Majewski, nieoczekiwanie wzmocnił zimą swoją pozycję w klubie i przedłużył obowiązujący kontrakt. Na początek rundy przyszykował wszystkim niespodziankę zmieniając ustawienie zespołu i wystawiając w składzie czterech obrońców. Zmiana taktyki „Pasów” zdałaby się jednak na nic, gdyby nie imponująca sprawiedliwość graczy Polonii Bytom – goście strzelili obydwie bramki w meczu, ale postanowili po równo uszczęśliwić i Cracovię, i siebie. Uśmiechem wypada docenić tak osobliwie pojętą kurtuazję wobec gospodarzy zawodów.
Grze piłkarzy Zagłębia Sosnowiec i Ruchu Chorzów towarzyszyły na trybunach już nie tylko uśmiechy, ale głośne salwy śmiechu. Niektórzy zawodnicy mieli kłopoty nawet z płynnym wznowieniem gry z rzutów wolnych i nic dziwnego, że niemal zupełnie zaniechali ofensywy – gospodarze przez cały mecz nie oddali choćby jednego celnego strzału na bramkę rywala. W spotkaniu ostatecznie zabrakło goli. Poziom reprezentowany przez beniaminków kazał oglądającym zastanowić się, czy aby na pewno mecz odbywa się w ramach rozgrywek Orange Ekstraklasy. Spostrzeżenie takie były o tyle zasadne, że piłkarze Zagłębia najprawdopodobniej jeszcze w tym roku będą mieli okazję występów na trzecioligowych boiskach i solennie przygotowują się do tego zadania. Warto przy tym podkreślić, że taki przekrojowy obraz różnych klas ligowej piłki w danym państwie, oferuje tylko rodzima Orange Ekstraklasa – wszędzie indziej w Europie taką rolę spełniają wyłącznie krajowe puchary, nie ligi. Oto przewaga polskich rozgrywek!
Falstartem rozpoczęła wiosenne zmagania Legia Warszawa przegrywając na wyjeździe z Dyskobolią, ale jednocześnie realizując ogólne założenia właścicieli klubu zdefiniowane w haśle: łyżeczką, a nie chochlą. Wprawdzie nijak nie koresponduje to z szumnymi zapowiedziami piłkarzy z Łazienkowskiej o pościgu za Wisłą, która w piątek zgubiła dwa punkty w Kielcach, jednakże Legia ma czas – wg deklaracji Mariusza Waltera, na sukcesy drużyna będzie gotowa w momencie powstania nowego stadionu, a na to się prędko nie zanosi, zwłaszcza że po raz kolejny warszawski ratusz opóźnił wydanie ostatecznej decyzję o budowie obiektu. Po sobotnim meczu, w gabinetach właścicieli musiała zapanować błoga ulga – raczej nie ma zagrożenia, aby „Wojskowi” znów mieli spłatać figla i nieoczekiwanie zdobyć mistrzowski tytuł, na który ITI nie będzie przygotowane. Wystarczy już przecież jedno takie negatywne doświadczenie z czerwca 2006 roku.
Tymczasem aktualny mistrz Polski zmierzył się z wicemistrzem. W spotkaniu Zagłębia Lubin z Bełchatowem wygrali gospodarze, ale to wcale nie przeszkodziło Orestowi Lenczykowi stwierdzić, że to jednak jego podopieczni byli na boisku lepsi i wynik nie ma tu żadnego znaczenia. Trener gości miał na własną teorię tyle argumentów, że w zasadzie aż dziw bierze, że nie wystosował dotąd oficjalnego pisma do PZPN o przyznanie swojej drużynie kompletu punktów. Na taki precedens przyjdzie jeszcze poczekać.
Ciekawej wypowiedzi udzielił w sobotę również Jan Woś – piłkarz Odry Wodzisław, która w Łodzi grała o ligowe punkty z Widzewem. Zawodnik najpierw bardzo precyzyjnie określił gdzie ma sędziego Mariusza Podgórskiego, a następnie dodatkowo zdefiniował go jako złodzieja. Arbiter rzeczywiście nie był w najwyższej dyspozycji podejmując bardzo kontrowersyjne decyzje na korzyść gospodarzy. Ale to także dzięki niemu mecz zakończył się iście hokejowym wynikiem, a przecież spotkanie okraszone wieloma bramkami jest zawsze nie lada gratką dla kibiców. Trzeba zauważyć, że nie mniej nerwowo było w Zabrzu, gdzie po problematycznym karnym Lech Poznań pokonał Górnika. Jednak czy w erze bezwzględnej walki z korupcją trawiącą rodzimy futbol, szczególnie zaś w przypadku oskarżanego i karnie zdegradowanego Widzewa, ktokolwiek może mieć wątpliwości, że spotkanie w Łodzi nie było ustawione?
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.