News: Łukasz Jurkowski: Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć

Łukasz Jurkowski: Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

12.11.2013 01:00

(akt. 09.12.2018 04:03)

Łukasz "Juras" Jurkowski to były zawodnik taekwondo i mieszanych sztuk walki. Obecnie komentator sportowy zajmujący się MMA i wierny kibic Legii. W rozmowie z Legia.Net opowiada o trudnych początkach swojej miłości do Legii, kibicowskich przygodach, wyjazdach, o tym jak zmieniała się przez lata Żyleta. Jest także kibicowskie spojrzenie na klub, drużynę i osiągane wyniki. Zachęcamy do lektury wywiadu z "Jurasem".

Na sam początek zadam sakramentalne pytanie – jak zaczęła się twoja miłość do Legii?


- Pierwszy raz przy Łazienkowskiej pojawiłem się przy okazji meczu reprezentacji z RFN-em. Byłem mały i na dobra sprawę interesowało mnie głównie, czy tata kupi mi loda. Cały sektor zajmowali żołnierze - tata zawodowo służył w armii. W 1993 roku zacząłem jeździć na treningi Legii i oglądać jak to wygląda. Potem zdarzyło się tak, że powiedziałem rodzicom, że idę na SKS-y, a zerwałem się na mecz – to był chyba Puchar Polski z GKS-em Katowice. Nie jestem pewien, bo większą uwagę zwracałem na to, co się działo na trybunach, a było gorąco – potem też na boisku.


- To był jednorazowy wypad. W późniejszym okresie znajomi nie chcieli się zrywać z Legionowa na mecze i znowu pozostało mi jedynie oglądanie treningów. W 1996 roku namówiłem tatę na obejrzenie na żywo starcia z Besiktasem w Pucharze UEFA. Kupiliśmy bilety na „Krytą”, byliśmy 15 minut przed spotkaniem – stadion był pełen, a ja wisiałem właściwie na barierce. Remisowy wynik 1:1 był dla mnie sprawą drugorzędną, całkowicie wkręciła mnie absolutnie genialna atmosfera. Przez 90 minut można było potańczyć, pokrzyczeć i pobawić się. Każdemu życzę takiego meczu na początku kibicowskiego życia. Od tego momentu udało mi się namawiać tatę żebyśmy byli na każdym meczu przy Łazienkowskiej.


Potem już była juz tylko „Żyleta”?


- Przez trzy lata kupowaliśmy karnet na „Krytą”. Jeśli tata nie jechał, to spokojnie można było wejść na ten bilet na „Żyletę”, nikt nie robił kłopotów.


W 1997 roku przyszedł czas na pierwszy wyjazd…


- To oczywiście za dużo powiedziane, bo zaliczyłem „wyjazd” na Konwiktorską, gdzie działy się wtedy sceny (śmiech). Nie do końca wszystko się fajnie skończyło. Wcześniej udało mi się uprosić mamę, żebym mógł zobaczyć mecz z Polonią na żywo. Mimo że wiedziała jakie relacje panują między kibicami obu drużyn, zgodziła się. Liczba naszych przekonała ją, wiedziała, że w grupie będzie bezpieczniej.


- Wszystko skończyło się gorzej, bo czekając już na autobus do Legionowa o godzinie 4:00 nad ranem, zostałem zatrzymany przez policję. Przed meczem, w trakcie i po nim działy się dantejskie sceny. Myślałem, że to co najgorsze już za mną, zrobiłem wielkie „uff”, ale to było zbyt wczesne… Stałem w centrum z kolegami, jechał nasz środek transportu, lecz przed niego wyskoczyła tak zwana „lodówa”. Znajomi zaczęli uciekać, a ja uznałem, że skoro nie mam nic na sumieniu, to zostanę. Uważałem, że w cywilizowanym kraju nic mi się nie stanie i to był ten błąd (śmiech). Od razu dostaliśmy tony pał na plecy, gleba, a na komendzie czekał na nas szpaler funkcjonariuszy. To był dla mnie szok kulturowy, bo mówiąc wprost, dostałem gruby łomot za nic.


- Najpierw trzymano nas na Jezuickiej, a potem na Wilczej, skąd rano odebrali mnie rodzice. Przez kolejne trzy czy cztery miesiące ciągnęły się za mną procesy za bójki z policją czy niszczenie wystaw sklepowych. Absurd! Cieszyłem się, że potem się to skończyło, ale uznałem, że to nauczka. Jaka? W podobnej sytuacji, mając szalik, trzeba uciekać... Teraz się to troszeczkę zmieniło.


Rodzice przez jakiś czas nałożyli szlaban na Legię?


- Kiedy rodzice odebrali mnie z komendy przy Wilczej to od razu zapowiedzieli mi, że na żaden mecz już nie pójdę. Trwało to do kolejnego spotkania, opuściłem może jeden mecz Legii. Przekonałem rodziców, że w niczym nie brałem udziału. Taką samą argumentację usłyszała sędzina – potrafiłem racjonalnie wyjaśnić przebieg swojego wypadu na Konwiktorską.


W tej chwili jesteś osobą, która może obejrzeć mecz w telewizji? Czy musisz być na stadionie, najlepiej na Żylecie?


- Staram się bywać na wszystkich domowych meczach Legii, tak układać swoją pracę, żeby nie kolidowała z pojedynkami stołecznego klubu. Transmisje z gal raczej nie nakładają się na piłkę, są przede wszystkim w nocy. Ostatnio dochodzą mi wyjazdy, bo jeżdżę na różne seminaria oraz pracuję jako ring announcer. Dwa starcia przy Łazienkowskiej zdołałem już opuścić w tym sezonie. Kibicowskie życie jest dla mnie bardzo ważne – to praktycznie rzecz święta i jeżeli nic z tym nie koliduje, to melduje się na trybunie. Żona zrozumiała, że czasem kosztem spaceru z nią i dzieckiem pojadę na mecz.


Zdążyłeś poznać klimat starej i nowej „Żylety”. Widzisz jakieś różnice? Jest inny klimat, atmosfera?


- Zmienia się wizerunek kibica i model osób przychodzących na „Żyletę”. Mam wrażenie, że ta trybuna stała się modna i nie każdy wie, po co się na nią przychodzi, dlaczego należy być ubranym na biało i po co słuchać tego łysego pana stojącego na gnieździe. Na każdym kroku widzę, że zdarzają się wystylizowani ludzie w rurkach, którzy robią sobie "słit" fotki na "fejsbuka".


- Żeby nie było, nie mam nic do hipsterów, o ile przez 90 minut drą się i głośno dopingują Legię. To bardzo fajne. Chciałbym żeby na „Żylecie” był wzajemny szacunek dla osób angażujących się w doping i nie jest ważne czy jest on w koszuli z krawatem czy ma długie włosy. Muszę przyznać, że to jednak inna trybuna niż kiedyś. W przeszłości było bardziej beztrosko, a na nowym stadionie przez różne represje, trochę to wszystko się zmieniało.


Czujesz się reprezentantem „Żylety” w mediach?


- Nie, ale cieszę się, że mogę udzielić jakiegoś wywiadu i porozmawiać także na tematy piłkarskie oraz kibicowskie. Zdarza się, że jestem zapraszany do rozmów jako „głos kibiców”. Utożsamiam się z tym i z określeniem „kibol”, bo jestem w to wszystko fanatycznie zaangażowany. Staram się przy każdej okazji kreować wizerunek kibica jako normalnego człowieka, realizującego swoją pasję, a nie mordercy, degenerata, narkomana i debila.


- Nie zgodzę się, że jako kibic jestem marginesem społecznym, gwałcicielem czy dilerem. Mogę dać na trybunie upust emocjom i dopingować swoją drużynę. Twarzą „Żylety” się nie czuję, ale naprawdę cieszę się, że jestem kojarzony z Legią jako jej fan.


Nie masz wrażenia, że brakuje osoby, która ze strony kibiców wypowiada się w mediach? Swego czasu „Staruch” udzielił kilku wywiadów, ale potem tego zaprzestał, co akurat można całkowicie zrozumieć.


- Szkoda, że tak się stało, bo Piotrek ma wiele sensownych rzeczy do powiedzenia. To niezwykle inteligentny człowiek i mam wrażenie, że jego mocne zdanie – poparte argumentami – nie jest wygodne dla wielu mediów. Chyba przez to nie jest zapraszany, a sam też nie będzie się pchał do popularnych magazynów gdzie mimo celnych argumentów, jego wypowiedzi będą manipulowane by zrobić z niego wizerunkowego herszta bandy kibiców Legii Warszawa.


- Jestem blisko chłopaków, którzy kiedyś tworzyli nadal istniejących „Cyberf@nów” ale trochę w innym wymiarze. Mamy teraz pewien projekt promowania pozytywnego wizerunku kibica Legii. Chcemy przekonywać, że bycie fanem naszego klubu, to powód do dumy, a przyjście na obiekt i dopingowanie oraz bawienie się w trakcie dopingu, to fajna sprawa i duży honor. Planujemy wykorzystać różne osoby, które mają dostęp do mediów. Czy się uda? Zobaczymy.


Spodziewałeś się, że w pewnym momencie dziennikarze będą cię pytać o piłkę i kibiców równie często co o sporty walki?


- Na szczęście o MMA pytają mnie jeszcze częściej niż o piłkę. Od dawna jestem wpisany w krajobraz Łazienkowskiej 3. Migam w mediach i przez ludzi w całej Polsce jestem identyfikowany jako kibic Legii, mam nawet wytatuowany herb stołecznego klubu. Gdzieś się utarło, że jak ktoś pyta o świat kibiców w Warszawie, to często dzwoni do mnie.


Nie bałeś się mówić głośno, że jesteś „kibolem”? Pracujesz w mediach, a nie każdy mógłby chcieć mieć pracownika "kibola". To słowa nie kojarzy się dobrze, tak zostało wykreowane…


- Nie bałem się, ale to wynika z mojego charakteru, a nie chłodnej kalkulacji. Cenię sobie, że mogę wyrazić własne zdanie, ale nie oczekuję, że każdemu będzie ono pasowało. Jestem daleki od populizmu i staram się nie kalkulować. W MMA też mam skrajne opinie – przez to w jednej z federacji, w której trochę krwi przelałem, obecnie jestem personą non grata. Mam rozsądnych pracodawców, którzy chyba cenią mnie za to, że pozostaję sobą. Warto być fair w stosunku do siebie i jeśli coś jest czarne, to dla mnie jest czarne. Jestem „kibolem”, bo tak mnie zdefiniowały niektóre media. Dla mnie po prostu jest fajnie pójść na mecz, pojechać na wyjazd. Jedni zbierają grzyby, drugich podnieca golf. Ja wolę drzeć się przez 90 minut wspierając moją drużynę. A tak przy okazji - jeśli ktoś zobaczy, że trochę oszczędzam się wokalnie, to tylko dlatego, że potem mam program, a w końcu zarabiam przede wszystkim głosem.


Rok temu rozmawiałeś z „Weszło”. Wtedy był inny klimat – to był czas po meczu z klubem z Konwiktorskiej, szykował się protest po interwencji ochrony…

 

- Zawsze będzie czas, że ktoś nie będzie się dogadywał. To też Polska natura – jeśli rzuca mi kłodę pod nogi, to nie będę nad nią skakał, a zdecyduję się ją odrzucić. Konflikt zaczął narastać, a we wszystko zaczęły się angażować media: TVN znalazł sobie pożywkę, a „Gazeta Wyborcza” zawsze z nami jechała i będzie jechać nadal, do końca istnienia. Łatwo jest kreować zło, to się dobrze sprzedaje, ale szkoda, że nikt nie patrzy na pozytywne akcje kibiców. Lepiej kreować kibola-bandytę, a temat polityczno zastępczy to też dla nich fajna sprawa. Pusty stadion to nie jest najlepsza forma protestu, ale jeśli grupa stwierdza, że pokażemy tym coś, to będzie mnie to bolało, ale ja identyfikuję się z tymi ludźmi, nie jestem wtedy jednostką.


- Teraz się trochę pozmieniało, a na stanowisku prezesa jest człowiek z bardzo fajną wizją. Bogusław Leśnodorski kojarzy mi się z włodarzami włoskich czy hiszpańskich klubów, którzy też często współpracują z fanami. Na obecnym poziomie jest dobrze, ale... Ustalmy, że my również czasami przeginamy i nadwyrężamy ustalenia. Obecnie na trybunach jest dobrze, myślę, że to się utrzyma.


To była dla kibiców bardzo pozytywna zmiana, bo po skostniałych prezesach przyszedł facet, który „na dzień dobry” powiedział, że ochrona zrobiła wielki błąd wchodząc w trakcie meczu na „Żyletę”.


- Błąd ochrony był ewidentny i każdy domyśliłby się jakie będą skutki. Wiadomo kto wydał rozkaz ostrego wejścia z gazem w tłum i jaki miał w tym cel. Wystarczyło wrzucić zapałkę do kotła z benzyną... Ktoś doskonale wiedział jakie będą konsekwencje. Niektórym udało się to dobrze ubrać medialnie i zrobić z kibiców bandytów. Niestety.


Sam mówisz, że obecnie jest nadzieja na lepsze jutro. Uważasz, że to jest prezes mogący odmienić obliczę Legii? Taki, którego już teraz można uznać za najlepszego w ostatnich latach?


- Myślę, że tak, bo to człowiek, który nie jest ubabrany w piłkarskim bagnie i ma wizję biznesową. Taka jest rzeczywistość, że pieniądze muszą się zgadzać w kasie. Jeśli jest profit to znaczy, że zarząd wykonuje dobrą robotę. Fajnie, że prezes zrobił porządek w personelu – zaczynają od sprzątaczki, a kończąc na wyższych stanowiskach. Z Legią żegnają się przypadkowi piłkarze, którzy nie prezentowali poziomu piłkarskiego godnego koszulki z „eLką” na piersi. Bogusław Leśnodorski szanuje słowo kibiców, ale też mówi co mu się nie podoba. Miałem okazję się z nim spotkać i ma naprawdę fajne pomysły, które mogą przerodzić się na mega ekipę.


Da się jeszcze naprawić wizerunek kibiców? Przy każdej okazji niektóre media wykorzystają okazję „najechania” na fanatyków piłkarskich. Ostatnio na rozkładzie był temat bójki w Gdyni pomiędzy meksykańskimi marynarzami, a osobami, które przyjechały z Chorzowa na mecz.


- Stało się to modne. Co tydzień na każdej dyskotece pod Warszawą jest mnóstwo takich awantur. Sam pracowałem jako bramkarz na folklorowych imprezach i podobnych spraw widziałem mnóstwo. Wiocha na wiochę, ale nikt nie robi afery, bo nie mają na sobie barw klubowych i nie krzyczą „Ruch Chorzów”. To bzdura i kreowanie określonego wizerunku, którego długo się nie zmieni. A kiedy będzie to długo? Jak nastąpi konflikt zbrojny i przyjdzie czas, żeby ratować ojczyznę – nie będą robić tego panowie w garniturach z Wiejskiej. Wtedy zobaczymy różnicę między patriotyzmem politycznym, a faktycznym - ale oby do tak skrajnej sytuacji nie doszło.


Aglomerację warszawską zamieszkuje ponad 2 miliony ludzi. Nie dziwi cię, że jest kłopot w zapełnieniu stadionu, który mieści trochę ponad 30 tysięcy widzów? To ma też związek z tym negatywnym postrzeganiem kibiców?


- Musimy zadbać o wizerunek kibica Legii, próbować pokazać, że jesteśmy normalnymi ludźmi , a stadiony w Polsce są bezpieczne. Trzeba przyciągnąć jak najwięcej osób na Łazienkowską, ludzie muszą zobaczyć, że przychodzą tu też popularni ludzie, których widuje się w telewizji. Oni po meczu nadal żyją, blizn na twarzy nie mają – planujemy pokazać, że najlepszym sposobem na poznanie tego wszystkiego jest zobaczenie tego widowiska na własne oczy, z poziomu trybun.


- Pod wytatuowanym herbem mam hasło „Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć”. To właśnie chciałbym przekazać wszystkim, którzy kibicowskie życie znają z poziomu występów Ruchu na plaży czy Legii w Wilnie.


W podobnej akcji wziąłeś już udział przed finałem Pucharu Polski. Wtedy do przyjścia na stadion zapraszałeś z Markiem Sierockim i Pablopavo.


- To są akcje, które powinny być organizowane częściej. Ludziom powinno się przypominać, że jesteśmy kibicami i funkcjonujemy na dobrym poziomie intelektualnym. Zapraszamy kolejne osoby, które myślą same za siebie.


Poruszmy w takim razie temat rac i wydarzeń na trybunach – w Warszawie ze Steauą, w Rzymie i jeszcze wcześniej. Wspomniałeś o przesadzaniu w niektórych sprawach.


- Kreatywność kibiców Legii i „Nieznanych Sprawców” jest mistrzostwem świata. Oprawa, żart i racowisko – to wygląda fenomenalnie. Musimy jednak znać umiar w walce z kimś, przez kogo możemy stracić wiele. Wykluczenie Legii z europejskich pucharów byłoby dla klubu mega stratą finansową oraz wizerunkową. Sami potwierdzilibyśmy wszystkie złe opinie jakie o nas, kibicach, krążą. „Legia traci miejsce w Europie przez swoich kibiców” – to byłoby trudne do wytłumaczenia.


- Można było lepiej wydać pieniądze, które poszły na kary. Jestem jak najbardziej za ruchem kibicowskim i jego ideałami, jednak czasy też trochę się zmieniły i nie każdy potrafi się do nich dostosować. Łatwo jest walczyć z UEFA, za nie do końca swoją kasę. Gdyby to były nasze fundusze, pozyskane z jakiejś zrzutki, to niektórzy zastanowiliby się kilka razy, czy zamiast kar nie lepiej byłoby je wydać na kolejne oprawy chociażby w lidze, gdzie restrykcje są mniejsze. W Ekstraklasie kara wkalkulowana jest w widowisko i uwzględniona w bilansie strat i zysków.


- Trzeba zdać sobie sprawę, że w Europie kary są wyższe i częstsze. Jeden mecz może przynieść wielkie straty. Wreszcie klub się na nas zdenerwuje, zacznie się jakiś protest i znowu powstanie błędne koło. Róbmy oprawy, tak często jak można, ale może warto czasami przystopować i nie odpalać rac w trakcie każdego spotkania Ligi Europy. Tym bardziej, że UEFA czeka na nasze kolejne potknięcie. Przy okazji klub też złapie oddech i postara się znaleźć fundusze na napastnika, którego przez kontuzję Marka Saganowskiego nie ma. Przy okazji pragnę pozdrowić "Sagana".


W którym momencie nastąpiło według ciebie to przegięcie?


- Może nie przegięcie, ale nie potrafimy znaleźć umiaru. Prawie na siłę chcą się nas pozbyć z europejskich pucharów, a dodatkowo UEFA dostaje od nas kolejne argumenty. Skończmy spokojnie te rozgrywki, wejdźmy do nich znowu za rok i wtedy przypomnijmy, że kibice Legii są najlepsi na świecie w swoim fachu. Będąc na cenzurowanym musimy się bardziej pilnować.


A jak odbierałeś uzasadnienia kar? UEFA potrafiła mieć pretensje o tatuaż na ciele kibica…


- To absurd i szukanie na siłę powodu aby nas zgnoić. UEFA nie jest chyba zadowolona z faktu, że owiani swoją renomą kibice Legii będą jeździć po Europie. Dlatego próbują nas tak traktować. Tatuaże? Czcionki SS? Żart i komedia. Inne ekipy salutują rzymskim gestem, palą race czy wywieszają rasistowskie flagi, ale to my za to dostajemy. Nonsens.


Spodziewałeś się, że Legia odpadnie z tej wymarzonej Ligi Mistrzów ze Steauą?


- Nie, cały czas wierzyłem w awans. Po drugiej połowie meczu w Bukareszcie byłem przekonany, że w Warszawie wszystko ułoży się wyśmienicie. Nawet pozakładałem się o to z przypadkowymi ludźmi na Twitterze, w sumie o trzy butelki Jack’a Danielsa. Byłem pewien, że dołączę je do kolekcji, a ostatecznie musiałem je wysłać. Jeden z wygranych poznaniaków odpuścił mi wysyłkę butelki, abym wypił w imię dobra polskiej piłki ligowej. Dzięki.

Liga Europy też nie układa się tak jak większość kibiców zakładała.


- Szkoda gadać. Nie mamy kim straszyć w ataku, potrzebujemy rasowego napadziora, kogoś kto pozwoli też mocniej grać skrzydłowym. Nie jestem przekonany czy Wladimer Dwaliszwili jest piłkarzem, który może być dowódcą z przodu. Marek Saganowski, mimo że ma swoje lata, to potrafił coś zdziałać – mam nadzieję, że wróci, ale młodszy już nie będzie. Wiele dalibyśmy teraz za kogoś takiego jak Stanko Svitlica, który nie umiał za bardzo grać w piłkę, a gole jednak strzelał. No i Włodar KING!


Jedyny plus to Ekstraklasa, w której Legia lideruje.


- Po drugiej kolejce rozmawiałem z Andrzejem Janiszem i mówiłem mu, że ligę wygramy na dużym spokoju. Nadal w to wierzę, tak samo było przed meczem w Poznaniu, który dla nas był każdym kolejnym, a dla Lecha starciem o życie. Myślę, że wkrótce odjedziemy przeciwnikom, mimo tej całej reformt. Jestem nieobiektywny i nie patrzę na inne ekipy. Wychodzę z założenia, że trzeba patrzeć na siebie i nie należy kalkulować. Trzeba wygrać wszystko i nie oglądać się na innych. Wynika to z dyscypliny w której ja przez lata brałem udział. Chcesz być mistrzem? Musisz pokonać każdego rywala.


A jak postrzegasz trenera Jana Urbana?


- Nie znam trenera Urbana i wszystko obserwuję w mediach. Wydaje się przesympatycznym gościem, a dodatkowo przemawiają za nim wyniki. Myślę, że nie można się do niego przyczepić. Brakuje nam trochę własnego stylu gry. Czasami wygląda to tak, że Legia nie ma pomysłu na grę. Nie wiem, może szkoleniowiec ma za słabych wykonawców? Czas zweryfikuje wszystko. Podsumujemy pracę trenera na koniec sezonu.


Masz swoich ulubieńców w Legii? Widać, że na pewno jest nim „Sagan”.


- Cenię takich piłkarzy jak Marek Saganowski, mających charakter i walczących o każdą piłkę. Takim zawodnikiem jest też Kuba Rzeźniczak, który haruje i nie odpuszcza. Ciężko jest też sobie wyobrazić ten klub bez Miroslava Radovicia w środku. Lubię również naszą młodzież, która zrobi karierę poza Polską. Mówię tu o Koseckim, Furmanie i Łukasiku, a jak jeszcze Mikita będzie grał to już w ogóle będę szczęśliwy.


- Dziwiło mnie, że Kuba Rzeźniczak tak długo czekał na usłyszenie swojego nazwiska z trybun. Obrońca przyszedł z Widzewa, ale zawsze na boisku zostawiał serce. „Rzeźnik” zasługuje na szacunek za swoją postawę i formę na boisku. Nie takich zawodników jak on - i znacznie szybciej - fetowało się na stadionie. Mam przeczucie, że Kuba niedługo odejdzie do innego klubu w związku ze swoją dyspozycją.


Rozumiem, że pozytywnie reagujesz na pomysły i marzenia o meczu Legii, w którym występują sami wychowankowie?


- Pewnie, że tak. To realne, bo mamy świetną akademię, która co roku wypuszcza nowych ciekawych zawodników. Myślę, że nasi wychowankowie nie będą gorsi od piłkarzy z innych krajów, którzy nie zawsze są wzmocnieniem. To utopia, bo tak do końca się zrobić nie da, ale sześciu czy siedmiu zawodników  w pierwszym składzie z akademii, którzy identyfikują się z klubem, byłoby czymś świetnym.


Co facet, który nie raz dostał po twarzy – na treningach i walkach – sądzi o piłkarzach?


- Wiesz co… w mojej branży, mówiąc najdelikatniej, niektórzy piłkarze mają wizerunek ciot. Wielu zawodników konsekwentnie pracuje na taką opinię. Coś jest nie tak jeśli ktoś poczuje rękę rywala na twarzy i od razu robi trzy salta do tyłu i zwija się z bólu jakby mu nogę urwało.. Rozumiem, że są elementy jakiejś gry taktycznej, ale nie potrafiłbym tak wymuszać fauli i krzyczeć jak dziewczynka. Nie umiałbym spojrzeć w oczy żonie i kolegom. Jesteśmy facetami, szanujmy się. Można powiedzieć wiele gorzkich słów… Wiadomo, że zdarzają się brutalne faule, które cholernie bolą, ale nie powinno się ściemniać na siłę. Mężczyzna niech pozostaje mężczyzną. Dlatego też nie oglądam hiszpańskiej piłki. Bliżej mi do Premier League!


Środowisko sportów walki interesuje się piłką czy jesteś takim rodzynkiem?


- Raczej nikt się nie interesuje. Jestem jednym z wyjątków. Na treningach Nastula Team raczej chłopaki nie zwracają uwagi na futbol. Bardziej są teksty na zasadzie: - Polska znowu przegrała.


Widziałbyś jakiegoś legionistę na swoim treningu? Ja z postury typowałbym Dossę Juniora.


- Byłem przekonany, że Dossa Junior będzie piłkarzem pokroju Moussy Ouattary. Takiego bezwzględnego drwala. Widzę jednak u niego takie „piłkarskie naleciałości”, potrafi ściemnić sędziemu faul. On ma warunki fizyczne, ale w MMA największą wartością jest waleczność, a nie czysta siła. Tomasz Brzyski to taki zawodnik, który nie myśli o tym co będzie, tylko leci i się stara. Podobnie jest z niedocenianym i nieelegancko pożegnanym w stolicy Łukaszem Surmą. Nie strzelał bramek i nie asystował, ale jak on walczył! Szkoda, że teraz fani na niego gwiżdżą, wiem też, że „Surmik” stawia pierwsze kroki na sali i ćwiczy sztuki walki. Kiedyś też Artur Jędrzejczyk wywracał kogoś z moim podstawionym komentarzem. Nie ma co na siłę chłopaków wysyłać na matę. Jacek Wiśniewski to akurat ewenement na skalę kraju (śmiech).


- Jak będzie więcej czasu to mogę zaproponować żeby chłopaki wpadli do mnie na matę i spróbowali się w nowych realiach. Po takim treningu powiem więcej o tym czy któryś się nadaje do MMA. Niech piłkarze kopią piłkę, a zawodnicy MMA siebie wzajemnie.


Na razie legioniści trenowali z rugbystkami.


- Nie idźmy w tę stronę (śmiech). Dziewczyny też potrafią być ostre, ale… to zawsze dziewczyny.


Czujesz się spełniony jako sportowiec?


- Tak. Wychodzę z założenia, że należy żałować tylko tego, czego się nie zrobiło. Czynna kariera zawodnicza była wielką przygodą i oddzielną historią. Najlepszy nie byłem, mistrzostwa świata nie zdobyłem, ale nie zmieniłbym niczego w swojej przygodzie, bo dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Chciałbym jeszcze kiedyś wrócić na ring i poczuć tę uzależniającą adrenalinę. Jednak słowo względem siebie i kibiców jest rzeczą świętą. Wchodząc do klatki czy ringu byłbym zwykłą szmatą, która mówi jedno, a robi drugie. Bądźmy konsekwentni. To ja musiałbym każdego rana spojrzeć w lustro. Trzeba być fair i mieć jakiś kręgosłup moralny. Na szczęście praca blisko MMA rekompensuje mi trochę moje pragnienia.


A jak wyglądają wyniki twoich podopiecznych? Nie tak dawno jeden z nich walczył nawet w Chinach.


- Mateusz „Juhas” Piskorz stoczył walkę życia, ale niestety uległ rywalowi. Jak pokazuje życie lepiej brzydko wygrywać, niż ładnie przegrywać, ale do tego przyzwyczaiła nas reprezentacja Polski w piłce nożnej. W perspektywie ostatnich miesięcy pracy bilans jest dobry, a w grudniu czeka nas mocne podsumowanie roku, bo na KSW 25 będą walczyć Janek Błachowicz i Piotrek Strus. Do tego pojedynki czekają wielu innych zawodników Nastula Team i Copacabana Warszawa.


Masz jakieś kłopoty z pracoholizmem? Rano trenowanie zawodników, wieczorami komentowanie walk…


- No mam, pracuję praktycznie siedem dni w tygodniu, ale każdy ma w życiu swoje pięć minut. W tym roku wyjechałem na wakacje po raz pierwszy od 9 lat. Pracuje jako komentator, piszę blogi, jestem trenerem w dwóch klubach, prowadzę seminaria w całej Polsce, jeżdże na gale MMA jako ring announcer, a do tego sam jeszcze muszę trzymać jakąś formę. Mało śpię, jestem wiecznie zmęczony, ale kocham to co robię i nie zamienię tego na nic.


Swego czasu ktoś chciał zorganizować walkę bodajże Tomasza Adamka na stadionie Legii. Gala MMA na takim obiekcie jest możliwa?


- Jeszcze nie teraz. No, chyba, że wystawimy Krzyśka Ibisza w pojedynku z braćmi Mroczek. Przy mega kozackim marketingu może dałoby się zgromadzić 30 tysięcy widzów na bokserskiej walce legionisty Andrzeja Fonfary, którego zestawiłoby się z innym polskim zawodnikiem. KSW na takiej arenie na razie też by się nie sprawdziło. Ewentualnie starcie np. Gołoty z Pudzianowskim mogłoby zapewnić tylu chętnych do obejrzenia takiego pojedynku, ale ceny biletów też musiałyby być relatywnie niskie.


Myślisz, że emerytowany Gołota, który przyszedłby z podupadającego boksu zapewniłby tylu widzów
?


- Boks podupadł w Polsce już dawno. Jeżeli jaramy się walką Zimnocha z Binkowskim to coś jest nie tak.


Sam zacząłeś działać medialnie w Internecie. Chyba dwa video blogi, konto na Twitterze.


- Prowadzę blogi dla betsafe.com oraz na stronie Orange. Mogę sobie pogadać na temat swoich rzeczy, ale ja lubię mówić i wyrażać własne opinie. Często krytykuję pewne rzeczy, ale nie na zasadzie, że jesteście chujowi i już, a bardziej mówię, że to można było zrobić lepiej i działajcie żeby to naprawić. Cenię sobie konstruktywną krytykę.


Skończmy Legią i czymś od ciebie. Legia marzeń za 5-10 lat według „Jurasa”.


- Pełny stadion na mecz z Podbeskidziem w lidze, regularna gra w Lidze Mistrzów i wychodzenie z grupy, dobry styl na boisku, świetna atmosfera na trybunach, moda na Legię. Co dalej? Zmiana patrzenia ludzi na kibiców, załóżmy, że idziesz do kościoła, zakładasz koszulkę klubu i nie patrzą się na ciebie jak na bandytę, a jak na osobę z elity.

Polecamy

Komentarze (43)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.