Maciej Sawicki - idzie nowe
08.11.2012 08:57
- Studia zacząłęm już będąc w Legii. Nieraz brałem ze sobą książkę na wyjazdowe mecze i odrabiałem zadania ze studiów. A kiedy pisałem pracę magisterską to były jeszcze czasy, gdy laptopów nie było, a jeśli były - to bardzo drogie. Całą pracę pisałem ręcznie, na kartkach A4, między treningami, czasami podczas zgrupowań, czy nawet w autokarze. Później wysyłałem wszystko żonie, która wklepywała to w komputer.
- Na początku - czyli zaraz po skończeniu liceum - wybrałem to, co wszyscy w tamtych czasach, czyli zarządzanie i marketing. Zdecydowałem się na Warszawską Szkołę Biznesu, bo była w miarę blisko centrum, miałem niedaleko z Legii. Poszło całkiem dobrze, pracę magisterską napisałem z wyróżnieniem. Potem poszedłem na studia menedżerskie MBA. Program Uniwersytetu Warszawskiego powiązany z University of Illinois. Aby osiągnąć większy suckes udałem się na Harvard Business School to jedna z najlepszych tego typu uczelni na świecie. Niesamowita odskocznia od tego, jak wyglądają studia w Polsce. Wszystko opierało się na analizie studiów przypadku, rozwiązywaniu problemów rzeczywistych firm. Na przykład – firma X miała problem z działem sprzedaży, a my analizowaliśmy konkretne case’y i proponowaliśmy własne rozwiązania. Na Harvardzie człowiek musi przejść przez dziesiątki takich przypadków. Zaczyna się od pracy w małej grupie ludzi. Później trafia się do innej, w której również toczy się dyskusja, a na sam koniec do auli, gdzie wszyscy się sprzeczają, proponując swoje pomysły. Ale o to właśnie chodzi – aby każdy miał własne zdanie i umiał je obronić.
- Jako piłkarz bardzo miło wspominam Jacka Zielińskiego, jako osobę, która trzymała cały zespół w ryzach. W rezerwach zagraliśmy sporo meczów z Arturem Borucem, z Marcinem Rosłoniem. Z Rafałem Dębińskim często dzieliliśmy pokój. Jednak kiedy wszedłem do branży biznesowej, te kontakty się pourywały. Brakowało czasu. Jaki byłem jako piłkarz? Dużo dobitek, rykoszetów - ten fart w jakiś sposób mnie wyróżniał, byłem lisem pola karnego. Niestety, nie miałem wielu innych cech, które pozwoliłyby mi wskoczyć na naprawdę wysoki poziom. Brakowało mi przede wszystkim szybkości. Mogłem biegać w jednym tempie nawet trzy godziny, ale nie miałem boiskowej dynamiki, która jest dziś w futbolu niezbędna. Szukałem swojej szansy. Gdyby chodziło mi tylko o pieniądze, pewnie zostałbym w Legii, z którą miałem jeszcze kontrakt i zarabiałbym więcej niż w Olsztynie. Zwłaszcza, że ja przecież jestem chłopakiem z Warszawy i gdybym miał wspomnieć najprzyjemniejszy moment w karierze, to powiedziałby, że był to mój debiut, w meczu z Pogonią Szczecin, gdy zdobyłem gola. Ale na dłuższą metę nie interesowała mnie ławka w dobrym klubie, nawet w Legii, w której gra była moim dziecięcym marzeniem. Odszedłem tylko po to, żeby zacząć grać regularnie. Pech polegał na tym, że choć w Stomilu faktycznie grałem, to drużyna znacznie częściej broniła się niż atakowała. A ja, niestety, byłem typem napastnika, który żył z podań. W końcu odszedłem do Korony, ale to był już tylko epizod, niecałe pół roku.
Zapis całej rozmowy z Maciejem Sawickiem można przeczytać na portaluweszlo.com
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.