Domyślne zdjęcie Legia.Net

Marek Pietruszka: Piłka polska i europejska to dwa światy

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

30.03.2011 22:30

(akt. 14.12.2018 16:43)

<p>Marek Pietruszka był prezesem Legii Warszawa w latach 1997-2000, aktualnie pracuje w Warszawskim Ośrodku Sportu i Rekreacji. W rozmowie z serwisem Legia.Net wspomina okres pracy przy Łazienkowskiej, opowiada o tym co trzeba zmienić w polskiej piłce. Zapraszamy na pierwszą część wywiadu z byłym prezesem naszego klubu. </p>

Wspomina Pan czasem okres pracy w Legii?

- Nie ma co wspominać, trzeba żyć tym co się wydarzy. Legią interesuje się tak jak i innymi klubami i wydarzeniami sportowymi. Nie chodzę na stadion, ale w telewizji oglądam mecze.

A kibicuje Pan „Wojskowym”?

- Kibicuję wszystkim dobrym drużynom (śmiech). Na pewno pewien sentyment do Legii pozostał. Nie należę jednak do ludzi, którzy z pewnych pobudek przedkładają jakiś klub nad inny. W Polsce jest problem lokalnego szowinizmu. Nie ma on nic wspólnego z okazywaniem sympatii swoim ulubieńcom.

Kiedy obserwuje Pan problemy z jakimi przychodzi się mierzyć władzom Legii to jakie są refleksje? Łatwiej było prawie dziesięć lat temu?

- Nie znam obecnych trudności władz. Kiedyś wpływ na klub miały przepisy prawne, otoczenie zewnętrzne, zmiany jakie dokonywały się też w kraju. W Polsce panowała inna mentalność w środowisku piłkarskim i trzeba przyznać, że zmienia się ona powoli. Futbol jest zjawiskiem z pogranicza widowiska i gospodarki. Ambicje zespołów są przedkładane nad finanse, przez to kluby są zadłużone. Jeżeli zawodową Ekstraklasę planujemy z równą kontrolą wydatków i przychodów to nie można zachowywać się jak rozkapryszony gówniarz. Roman Abramowicz jest jeden, ale w Polsce ludzi myślących podobnie jest wielu… tyle, że nie mają pieniędzy.

Władze Legii popadły w konflikt z kibicami, został on zażegnany dopiero przed startem obecnego sezonu. Kiedy Pan pracował przy Łazienkowskiej bywały podobne problemy?

- Na pewno nie na taką skalę. Każdy klub ma swoich fanów. Spróbujmy porównać piłkę nożną do kina. Sympatycy jednego reżysera mogą nie chodzić na filmy drugiego i odwrotnie. Futbol ma swoją grupę kibiców, identyfikują się oni z zespołem, herbem i nazwą. Trudno wyobrazić sobie, że na stadion Polonii zacznie przychodzić nagle wielu sympatyków innej drużyny. Za film zapłaci każdy widz, lecz za spektakl piłkarski tylko wybrana grupa. Właściciel drużyny żyje z fanatyków przychodzących na stadion, kupujących pamiątki w sklepie. Powinien więc mieć do nich pewien szacunek. 80 % ludzi przychodzących na mecze bardzo się interesuje tym co się dzieje w klubie, w drużynie, to oni stoją w kolejkach po bilety i karnety. Trzeba umieć więc rozmawiać z fanami, umiejętnie doprowadzać do dyskusji. Do kibiców można mówić na wiele sposobów, ale nie można przy tym zapomnieć, że to oni płacą za wejściówki. W szczególnych przypadkach można znaleźć powód odmowy sprzedaży biletu danej osobie, ale nie można wszystkich traktować jako ludzi niepożądanych. Współpraca działaczy z kibicami jest niezwykle istotna.

Poprzedni prezes klubu Leszek Miklas pracował w klubie również gdy Pan był jego sternikiem.

- Dobrze wspominam współpracę z tym człowiekiem. Gdybym było inaczej to nie pracowałby wtedy w Legii. Wiem, że kibice nie przepadają teraz za nim, ale biblijna zasada głosi „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”. Ja nie miałem powodów, by się z nim rozstać, był dobrym pracownikiem. Kiedyś postawiono taką tezę, że każdy awans jest utratą kompetencji. Trzeba być znawcą ludzkiego charakteru, aby zaoferować komuś lepszą posadę. Ktoś może być świetnym kierownikiem, ale nie tak dobrym prezesem. Moje relacje z Leszkiem Miklasem są obecnie żadne. Nie mnie też oceniać jego pracę, teraz robią to właściciele.

Obecnie pracuje Pan w  WOSIR, nie tęskno czasem jednak za futbolem i takim stanowiskiem jak kiedyś?

- Obserwując polską i europejską pikę mam wrażenie, że patrzę na dwa różne światy. Oglądanie naszej „kopanej” nie sprawia mi satysfakcji. Pracując najpierw w Legii, a potem w PZPN-ie jako Sekretarz Generalny próbowałem coś zmienić. Chciałem zmniejszyć różnicę pomiędzy obecną Ekstraklasą i Premier League, ale mi się to nie udało. Starałem się zakładać stowarzyszenia dla klubów, rozmawiać z tymi którzy zarządzali w tamtych czasach. Patrząc na obecne europejskie trendy można żałować, że wtedy nie podjęto ryzyka - gdyby tak się stało dziś wyglądałoby to lepiej. Z pracy w piłce zostały mi wspomnienia miłe i niemiłe. Te drugie szybko staram się zapominać, wypierać. Pamiętam więc tylko rzeczy sympatyczne.

Czyli przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło. Co więc powinno ulec zmianie by było lepiej?

- Przede wszystkim mentalność właścicieli klubów. Powinno zmienić się również podejście trenerów lub tych, którzy się nimi mienią. Widzowie także inaczej powinni podchodzić do tego co widzą i słyszą. Osobiście wyznaję taką zasadę: piłkarz jest od kreowania widowiska i dawania radości, trener jest od wytrenowania i szkolenia tego gracza, a właściciel powinien stworzyć takie warunki, żeby ludzie przychodzili na stadion i kupowali bilety. To wszystko razem powinno stanowić swoistą symbiozę. Tymczasem czytam, słucham rozmów, wywiadów i każda z tych osób mówi co innego - to jest bardzo złe. Opinia publiczna otrzymuje przekaz jasny - ci ludzie nie wiedzą co robią, za co odpowiadają.

Mamy w kraju zdolną młodzież, która ma dar od Boga i szansę gry na dobrym poziomie, ale jeżeli szkoleniowcy chcą jedynie „tresować” tych zawodników aby osiągać w danym momencie jak najlepsze wyniki to nic z tego nie będzie. Jednak niemal w każdym klubie jest potrzeba wyników i to na każdym szczeblu. Nawet media kreują błyskawiczne kariery za nim się one zaczęły, nazywają zawodników gwiazdami po dwóch dobrych meczach, jak ktoś pięć razy dobrze kopnie piłkę to już wspomina się o zainteresowaniu Realu czy Milanu. Takiemu 19-latkowi nikt nie uzmysławia, że to dopiero początek, że musi dalej pracować aby w kolejnych meczach czy sezonach grać równie dobrze. Ci młodzi ludzie w pewnym momencie chcą tylko odcinać kupony od tego co już osiągnęli, a powinni walczyć o faktyczne zainteresowanie tych możnych zespołów, o dalszy rozwój kariery. Kreowaliśmy na gwiazdę zawodnika, który był w Realu Madryt. Pojechał na młodzieżowe Mistrzostwa Świata, ale w tym zespole tak naprawdę nikt go nie znał. On grał w piątej czy szóstej drużynie, skonfrontował się z takimi piłkarzami jak Pato czy D’Alessandro. Warto teraz spojrzeć w jakim miejscu są ci piłkarze, a jak wykorzystano potencjał naszego gracza. I tak jest od wielu lat.

Moje marzenia o Legii nie sięgały takich wyników jakie mieliśmy. Gdy zaczynałem pracę przy Łazienkowskiej w drużynie było dwunastu graczy. Po trzech latach zrobiło się trzydziestu zawodników o różnorodnych umiejętnościach i potencjale. Byli młodzi i doświadczeni czy piłkarze uznani oraz tacy, którzy dopiero się fajnie zapowiadali. Atmosfera była dobra, nikt się na nikogo nie obrażał. Jeśli ktoś uważał się za lepszego od Jacka Zielińskiego to musiał to udowodnić codzienną pracą na boisku. Trenerzy dużo czasu poświęcali na zajęcia indywidualne. Siłą było zaplecze zespołu, które występując w rezerwach było czołową drużyną ówczesnej trzeciej ligi. Ogranie się na takim poziomie miało naprawdę dużą wartość i dawało nam przeświadczenie, że warto pracować z młodzieżą.

Wśród piłkarzy była więc wyraźna hierarchia.

- Dokładnie tak. Przychodził do klubu ktoś młody i dobrze zapowiadający się - np. Radek Wróblewski i wiedział, że musi udowodnić swoją wartość na treningach aby łapać się choćby do kadry meczowej, miał z góry nakreślony cel. Nie zawsze udawało się ten cel osiągnąć czasem wygrywali ci starsi i doświadczeni. „Wróbel” miał wtedy do przeskoczenia m.in. Mariusza Piekarskiego, który był zawodnikiem o światowej renomie, świetnie radził sobie w lidze brazylijskiej. Jednak wracając do meritum to taka hierarchia jest potrzebna, podglądając treningi m.in. Ernsta Happela utwierdziłem się później, że to co robiliśmy w Warszawie było słuszne. Gwiazdę można kupić jedną czy dwie, ale o tożsamości zespołu i tak na końcu decyduje młodzież.

Pochwala Pan więc pewnie projekt Akademii Piłkarskiej, która działa przy Legii?

- Praca z młodzieżą jest słuszna. W PZPN-ie podpisywano nawet uchwały według których każdy klub z Ekstraklasy miał mieć pod swoimi skrzydłami kilka drużyn młodzieżowych. To jednak było w naszych warunkach nie do zrealizowania, były takie kluby jak Polonia, które podpisywały fikcyjne umowy, aby spełnić wymogi. Kluby to organizacje, firmy z pogranicza show-biznesu. Nie można nikomu nic narzucać, to właściciel decyduje czy chce mieć juniorów czy tez nie. To właściciel musi zrozumieć, że wychowanie piłkarza nie kosztuje wiele, a jego wartość jest potem ogromna. Oczywiście wychowuje się wielu chłopców, a potem się okazuje że jeśli trzech zagra w seniorskim składzie to jest sukces. Tyle, że tych trzech to serce drużyny i okazja do zarobienia dużych pieniędzy. Dlatego fajnie, że powstała Akademia Piłkarska. Mali chłopcy mogą zobaczyć stadion przy Łazienkowskiej i usłyszeć - jak będziesz dobrze pracował to może kiedyś tutaj zagrasz. Chcesz spróbować to fajnie, a jak uznasz że to zadanie cię przerasta to trudno.

Druga część wywiadu z Markiem Pietruszką za dwa tygodnie.

Polecamy

Komentarze (8)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.