Michał Kucharczyk: Ratują mnie tylko statystyki
11.01.2016 15:02
Gdy przychodziłeś do Legii, miałeś trochę pod górę, bo trafiłeś na „truskawkowy zaciąg”. Wydawało się, że nie będziesz miał szans się przebić, a ty w tym samym sezonie zacząłeś ratować Legię z opresji.
- Wtedy w ogóle nie byłem brany poważnie pod uwagę. Zresztą, generalnie w Legii od pięciu lat mam pod górkę. Ratują mnie tylko moje statystyki i z tego się cieszę. Ale zawsze jest pod górkę.
Jesteś największym „alpinistą” wśród legionistów?
- Można tak powiedzieć, przed każdym sezonem zabieram raki i powoli się wspinam.
Co przyjdzie nowy trener, to zaczynasz wspinaczkę od początku.
- U trenera Skorży szło to powoli, łatwiej miałem u trenera Jana Urbana, bo się trochę znaliśmy, tych szans pojawiało się więcej. Potem przyszedł Henning Berg i zaczęła się dla mnie prawdziwa karuzela. W okresie przygotowawczym grałem w czterech sparingach, strzeliłem dwa gole, wyglądałem dosyć dobrze. Przed pierwszym meczem rundy z Koroną – tego nigdy nie zapomnę – trener powiedział, że nie pojawię się na boisku. A jednak wszedłem, po mojej wrzutce był rzut karny, wygraliśmy 1:0. Na drugi dzień Berg powiedział mi: szukaj sobie klubu, bo u mnie grać nie będziesz. To było dzień lub dwa przed zamknięciem okna transferowego. Odpowiedziałem, że nigdzie się nie wybieram, bo nie czuję się gorszy od kolegów. Wiosną pojawiłem się dwa razy na boisku…
Wydawało się, że to twój koniec w Legii.
- Ja tego tak nie czułem. Pod koniec sezonu trener dał mi zagrać w sześciu spotkaniach, w których zdobyłem trzy bramki. Od tamtej pory Norweg zaczął na mnie inaczej patrzeć, na obozie w Gniewinie zauważyłem, że moja sytuacja się poprawiła. I okazało się, że to nie ja odszedłem z klubu, tylko Henrik Ojamaa.
Postawiłeś się trenerowi, bo czułeś, że uda ci się wywalczyć miejsce, czy pomyślałeś: przeczekam trenera?
- Tak się mówi, że prędzej zwolnią trenera niż zawodnika, ale ja się po prostu nie czułem gorszy od innych. Problem był taki, że trener nie chciał dać mi szansy, żebym to udowodnił w meczach. Ale w końcu dał, ja wyszedłem na świeżości i zrobiłem, co do mnie należało.
Jak się trenuje, gdy wiesz, że trener w ciebie nie wierzy? Z jeszcze większą werwą, czy wkrada się frustracja?
- Były momenty frustracji, bywałem porywczy na treningu, czasem coś burknąłem albo odkrzyknąłem. Na szczęście w szatni miałem obok siebie trzech kolegów – Marek Saganowski, Inaki Astiz i Bartek Bereszyński – którzy mnie uspokajali, tłumaczyli, żebym poczekał, że w końcu pojawię się na boisku. Trzymaliśmy się razem w czwórkę.
Ciągle jesteś impulsywny, czy czasem udaje ci się stłumić emocje?
- Coraz częściej tłumię nerwy. Czasy, gdy byłem impulsywny czy agresywny, powinny już pójść w niepamięć. Powinienem zachowywać się już odpowiednio do wieku, czyli na spokojnie podchodzić do pewnych rzeczy, które rok czy dwa lata temu mnie wzburzały.
Przypomnimy tylko sytuację, gdy podbiegłeś do ławki trenerskiej Górnika Zabrze.
- Nie wracajmy do tego. Rozmawiałem już na ten temat i w klubie, i z trenerem reprezentacji Adamem Nawałką. Selekcjoner powiedział mi, że reprezentantowi nie przystoi takie zachowanie. Z perspektywy czasu wiem, że niepotrzebnie się uniosłem, ale wtedy tak to czułem i chciałem wyładować frustrację.
Kilka takich incydentów miałeś, choćby słynną sprzeczkę z dziennikarzem i twoją odpowiedź do niego: „Ty jesteś fatalny”. Wstydzisz się tego teraz?
- Nie, akurat tamtej sytuacji nie żałuję. To dziennikarz przyszedł na pomeczową rozmowę i nie potrafił zadać logicznego pytania. Bo co on miał na myśli? Że fatalnie wyglądam, fatalnie grałem czy fatalnie się zachowałem w bramkowej sytuacji. Jak może czuć się zawodnik, który zmarnował okazję, odpadł z europejskich pucharów i przegrał na własnym boisku 0:3? Nie wyjdę cały w skowronkach i nie będę odpowiadał z uśmiechem, gdy ktoś do mnie wypala z czymś takim. Nie wiem, czego on się chciał ode mnie dowiedzieć.
Masz świadomość, że twoje nieudane zagrania na boisku często są wyolbrzymiane? Podkreśla się je bardziej, niż gdyby zrobił to ktoś inny…
- Wiem o tym, tak jest. Oglądam mecze różnych lig zagranicznych i gdy ktoś zrobi taki kiks jak ja, to jest: OK, stało się, jedziemy dalej. A z mojego błędu jest zawsze wielkie halo. Choćby niedawny mecz z Koroną, gdzie kopnąłem w trybuny, ale też strzeliłem gola. Wszyscy pamiętają jednak to pierwsze. Zawsze jest: o, Kucharczyk znowu coś zje…, jedziemy z nim. Gdybym się tym przejmował, dawno już bym nie grał w piłkę.
Zastanawiałeś się dlaczego? Może właśnie dlatego, że kilka razy zdarzyło ci się odszczeknąć – a to dziennikarzowi, a to kibicom?
- Po pierwsze, wiele osób mówi, że jestem słaby i do niczego się nie nadaję. Druga sprawa – to ta historia z „fatalnym”, która obiegła całą Polskę. To działa na kibiców jak płachta na byka. Trzeba by zapytać ludzi, dlaczego ze mną aż tak jadą. Ale ja nie będę tego robił, jeśli to się im podoba, to OK. Niektórzy twierdzą: nieważne jak, byle o tobie mówili.
Twoim agentem jest Cezary Kucharski, który transferował Roberta Lewandowskiego, Grzegorza Krychowiaka, ostatnio Michała Żyrę…
- A Kucharczyka jakoś nie może.
Znasz jakiś obcy język?
- Przez 5-6 lat uczyłem się angielskiego. Nie znam go perfekcyjnie, ale dogadam się.
To jest kwestia tego, że nie ma dla ciebie ofert, czy ty nigdzie nie chcesz się ruszać z Legii? Czy może czekasz na jakąś ofertę, która urwie… wiesz co?
- Musiałby to być klub lepszy niż Legia Warszawa.
A na przykład… Wolverhampton?
- Nie uważam, że to lepszy klub od Legii.
A Stoke City?
- To już inna bajka. Każda drużyna w Premier League to bardzo wysoki pułap. Dostać się do tej ligi, to szczyt marzeń wielu zawodników.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.