News: Miroslav Radović: Jestem dumny z tego, że kibice mnie szanują

Miroslav Radović: Jestem dumny z tego, że kibice mnie szanują

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

30.09.2013 10:10

(akt. 09.12.2018 06:54)

W Legii jest od siedmiu lat, ale liderem zespołu jest trochę ponad 2 lata. Przeszedł metamorfozę z chwilą zmiany pozycji na środek pomocy. Dziś cieszy się szacunkiem kibiców, którzy jego nazwisko wymieniają w przyśpiewkach. - To dla mnie bardzo ważne, ważniejsze niż lepsza oferta. To znaczy, że ludzie doceniają to, co robię, szanują moją postawę w Legii, że coś temu klubowi dałem. To coś, o czym będę mógł opowiedzieć kiedyś swoim synom. Jak słyszę z trybun, że śpiewane jest moje nazwisko, to serce zawsze zabije mocniej. Niby był czas się przyzwyczaić, ale zawsze dodaje mi to dodatkowych chęci – wiem, że muszę dać z siebie jeszcze trochę, że nie mogę zawieść tych, którzy na mnie liczą - mówi z rozmowie z Legia.Net "Rado". Miłej lektury.

Przychodziłeś do Legii, jako najdroższy piłkarz w historii klubu. Dziś możesz powiedzieć, że Legia zrobiła dobry interes?


- Nie mnie to oceniać. Są od tego kibice, dziennikarze i prezesi – oni mogą powiedzieć, czy się opłacało, czy też nie. Na pewno Radović dużo zdrowia zostawił na boisku, w każdym meczu i treningu starał się dać od siebie coś zespołowi, wnieść jakąś wartość dodaną. A czy to było wystarczające, czy nie – to już trzeba pytać innych. Patrząc wstecz mam mnóstwo miłych wspomnień, te siedem lat minęło jak jeden dzień. Przy Łazienkowskiej spędziłem wspaniałe lata, nie zapomnę ich do końca życia. Legia dała mi bardzo wiele, ale ja też wykonałem trochę dobrej roboty.


Dziś już nikt nie wypomina tej kwoty transferowej. Vrdoljak był droższy to raz, a poza tym spłaciłeś się już z nawiązką – to dwa.


- Cieszę się, jeśli ludzie myślą podobnie. Sądzę, że te kwoty nie są aż tak bardzo istotne, ważniejsze jak szybko zawodnik się zaaklimatyzuje i jak szybko zacznie na boisku pokazywać to, na co go stać. Ja akurat wiele czasu nie potrzebowałem, choć były lepsze i słabsze momenty. Wydaje mi się jednak, że swój poziom trzymałem i poniżej tego poziomu nie schodziłem.


Pamiętasz jeszcze swój debiut w Legii w 2006 roku – Superpuchar z Wisłą Płock 1:2.


- Tak pamiętam i to dość dobrze. Muszę pamiętać, gdyż tydzień wcześniej zmarł mi ojciec. Trener Dariusz Wdowczyk pytał mnie, czy na pewno chcę grać w tym spotkaniu, zapewniał, że nie muszę. Chciałem zagrać, przegraliśmy, ja byłem zmieniony. Nie byłem w tym meczu sobą, nie byłem na sto procent przygotowany mentalnie. Chciałem jednak się oderwać choć na chwilę od tego, co się stało, wyszło jak wyszło.


Przez ostatnie dwa lata wszyscy znamy Radovicia będącego liderem zespołu, potrafiącego wziąć ciężar gry na siebie. Ale wcześniej też mogłeś być pierwszoplanową postacią, miałeś ku temu umiejętności i predyspozycje, ale tak się nie działo. Dlaczego?


- Człowiek im starszy tym mądrzejszy, bardziej doświadczony. Inaczej z czasem zacząłem pochodzić do życia i do samej piłki. Pierwszy sezon miałem udany, byłem z siebie bardzo zadowolony. Potem było jednak gorzej i wszystko zaczęło się układać dopiero wtedy, gdy zostałem przesunięty do środka. Ale to, że po pierwszym udanym sezonie miałem słabszy jeden czy dwa to jest normalne, wahania formy są na porządku dziennym u każdego zawodnika. Ja miałem problem ze stabilizacja poziomu, ale z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Wahania formy stały się coraz mniej widoczne.


W ciągu ostatnich dwóch sezonów poznaliśmy innego Radovicia, którego chętnie oglądamy i wspominamy. Mam wrażenie, że trzy osoby miały na to ogromny wpływ – Maciej Skorża, Danijel Ljuboja i… Sandra Radović.


- (śmiech). Trener Skorża znalazł mi właściwą pozycję na boisku, optymalną. Pamiętam jak mi zapowiedział, że chce mnie spróbować w środku pola w sparingu z Den Haag. Nie byłem do tego pomysłu przekonany, ale oczywiście powiedziałem, że możemy spróbować. Po spotkaniu podszedł do mnie i pochwalił za dobry mecz. Od tego się wszystko zaczęło, zacząłem dawać od siebie dużo więcej w środku pola. Ale dobry zawodnik musi sobie poradzić na każdej pozycji – w środku, na boku, czy w ataku – wszędzie musi potrafić zagrać. Potem przyszedł Danijel Ljuboja – on mi pomógł, uwierzyłem w siebie i nie ma co ukrywać, sporo się od niego nauczyłem. Grał w wielkich klubach i nie było to dziełem przypadku. W Warszawie, co by nie mówić, zostawił po sobie wiele dobrego, wykonał kawał fajnej roboty. Nasza współpraca na boisku wyglądała dość dobrze, choć zdarzały się słabsze momenty – to normalne. Co do żony – zawsze jest przy mnie, wspiera mnie, rozumie i radzi.


W Polsce mówi się, że jeśli piłkarz ma grać dobrze i zrobić karierę, to musi wcześnie się ożenić.


- Ożeniłem się w dobrym momencie. Najmłodszy już nie byłem, swoje przeżyłem i poznałem. Ale przyszedł czas na stabilizację i spokój. Mieć rodzinę i poukładane życie to fajna sprawa. Szczególnie, jeśli żona cię rozumie.


Wracając do trenera Skorży. Co takiego z tobą zrobił poza zmianą pozycji?


- Trener miał do mnie zaufanie, traktował mnie bardzo poważnie i ja za te zaufanie starałem mu się odwdzięczać na boisku. Doceniał mnie, wierzył w moje możliwości i umiejętności. To była najlepsza recepta na mnie. Czułem wsparcie i wiedziałem, że moim obowiązkiem jest spłacać ten kredyt zaufania. Dobrze nam się współpracowało, ale muszę podkreślić, że obecnie z trenerem Janem Urbanem też bardzo dobrze mi się współpracuje. Czuję wsparcie z jego strony i bardzo się z niego cieszę.


Ta runda jesienna dwa lata temu, z Ligą Europy, była najlepsza a twoim życiu?


- Tak, zdecydowanie tak. 7 bramek w Lidze Europy, 7 w ekstraklasie. W sumie 14 goli po zmianie pozycji, do tego dołożyłem naprawdę dużo asyst. Tak, to była świetna runda.  Ale w tej rundzie może być jeszcze lepiej, może pobiję swój rekord. Czemu nie?!


Bardzo przeżyłeś całą sytuacje z Danijelem Ljuboją. Dziś potrafisz mówić o tym na chłodno, na spokojnie?


- To był dla mnie bardzo trudny moment, najtrudniejszy w całej karierze. Wyszedłem jednak z tego bardziej dojrzały, mądrzejszy o pewne kwestie. Piłka i życie potrafią czasem być bardzo surowe i karać dotkliwie. Było minęło, trzeba patrzeć w przyszłość. Danijela nie ma w Legii, szkoda, że tak się stało, ale winę biorę również na siebie.


Miałem takie wrażenie, że gdyby po zakończeniu poprzedniego sezonu kończył ci się kontrakt, albo gdybyś otrzymał jakąś ofertę, to już by cię w Warszawie nie było. Tyle było w tobie żalu i złości.


- Bez wątpienia tak by było. Gdyby kończył mi się kontrakt, albo gdyby ktoś położył ofertę na stół, to pewnie bym z tego skorzystał. Czułem się fatalnie i nie życzę nikomu, by kiedykolwiek poczuł się podobnie. Jednak, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Jestem silniejszy i mądrzejszy, cieszę się z tego.


Danijela brakuje ci bardziej na boisku czy poza boiskiem?


- To dobry człowiek, bez względu na opinie, jakie się o nim pojawiają, mogę o nim mówić tylko dobrze. Zrobił sporo dobrego dla Legii, na boisku w lidze i w pucharach. Nic mu nie można zarzucić. Wracając do pytania, na boisku czasem go brakuje i to widać.


Mówiliśmy, że gdybyś dostał propozycję to byś z niej pół roku temu skorzystał. Ale wcześniej miałeś bajeczną ofertę z AS Monaco. Nie chciałeś tam jednak pójść.


- Jakbym bardzo chciał odejść z Legii to było ku temu kilka okazji. Mogło mnie tutaj już nie być, ale widać dobrze mi przy Łazienkowskiej. Ten klub mi wiele dał i nigdy tego nie zapomnę. Na sprawę z Monaco nałożyło się kilka czynników. Po pierwsze urodził mi się właśnie syn, to duża zmiana w życiu, nie wiedziałem, czy chcę kolejnych. Po drugie oni dopiero budowali wtedy zespół, w chwili złożenia oferty byli na przedostatnim miejscu w drugiej lidze. Dopiero co ten klub kupił miliarder z Rosji, wprowadzał swoje porządki. Wahałem się, bo zarabiałbym bym tam trzy razy lepiej niż w Legii, mimo to podjąłem decyzję, że zostaję.


Zostałeś w Legii, która została mocno przebudowana. Jesteś jednym z liderów tego zespołu. Twoim zdaniem obecnie Legia jest mocniejsza od tej mistrzowskiej?


- Zmiany faktycznie zaszły duże, ale porównując rundę wiosenną i jesienną tego roku potencjał jest podobny. Z oceną wstrzymajmy się do końca roku, do zakończenia gier w fazie grupowej w Lidze Europy. Wtedy takie porównanie będzie łatwiejsze i bardziej rzetelne. Zobaczymy, co pokażemy w LE. Nie ma powodu, by nam się nie udało, ale wstrzymajmy się. W grudniu będziemy mogli oceniać.


W drużynie ciśnienie na sukces na polskim i europejskim podwórku jest takie samo jak rok temu, mniejsze, a może większe?


- Na spokojnie, z chłodną głową podchodzimy do każdego meczu w Polsce. W ekstraklasie widać, że jesteśmy dojrzali, że wiemy, czego chcemy. Pokazujemy, że jesteśmy najlepszą drużyną w kraju, że mamy najlepszych zawodników i to wykorzystujemy. Ciśnienia nie ma większego, bo jesteśmy świadomi, na co nas stać. W Europie jest trochę inaczej, musimy dopiero cos pokazać, udowodnić, ale tutaj też jesteśmy coraz mądrzejsi i bardziej doświadczeni.


Gdybyś miał możliwość ściągnięcia do Legii jednego piłkarza, z którym grałeś przy Łazienkowskiej, to na kogo by padło?


- Wymienię dwóch – Alejandro Cabral i wiadomo Danijel Ljuboja.


Kto jest lepszy Wlado Dwaliszwili czy Marek Saganowski?


- Mam swoją opinię, ale głupio by było gdybym wygłosił ją publicznie. Powiedzmy, że obaj coś maja, obaj są dobrzy – inaczej nie graliby w Legii.


Cieszysz się szacunkiem wśród kibiców. Twoje nazwisko jest wymienianie w piosenkach (Gwizdek sędziego rozpoczyna wielki mecz, Miro Radović i juz 1:0 jest czy Dwie bramki Radovic i dwie Saganowski i Legia ma mistrza Polski). To jest coś, czego nie da się kupić! Jak bardzo jesteś z tego dumny?


- To dla mnie bardzo ważne, ważniejsze niż lepsza oferta. To znaczy, że ludzie doceniają to, co robię, szanują moją postawę w Legii, że coś temu klubowi dałem. Jestem w Warszawie 7 lat i mam nadzieję, że nigdy nikogo nie zawiodłem. To naprawdę wielka sprawa, coś, o czym będę mógł opowiedzieć kiedyś swoim synom. Jak słyszę z trybun, że śpiewane jest moje nazwisko, to serce zawsze zabije mocniej. Niby był czas się przyzwyczaić, ale zawsze dodaje mi to dodatkowych chęci – wiem, że muszę dać z siebie jeszcze trochę, że nie mogę zawieść tych, którzy na mnie liczą. Motywuje mnie to zawsze.


Na taką pozycję w nowym klubie musiałbyś pracować od początku, pracować latami i nie wiadomo, czy by ci się udało. Kończy ci się kontrakt. Może, więc nie warto wyjeżdżać i próbować sił w nowym miejscu?

- Masz racje, w rok czy dwa nie da się zrobić tego, co w Legii przez lat siedem. W Warszawie tyle czasu pracowałem na swój status, gdzie indziej musiałbym zaczynać z czystą kartką. Powiem tak, nie mam nic przeciwko temu, by podpisać z Legią nową umowę i zostać tutaj do końca kariery, a może nawet dłużej. Moja rodzina czuje się w Polsce znakomicie, wszyscy są szczęśliwi. Może faktycznie nie ma, co szukać czegoś lepszego, skoro tu gdzie jestem czuję się dobrze.


 A miałeś już jakieś sygnały odnośnie nowej umowy z klubem?


- Nie ma na razie takiego tematu, ale spokojnie. Zostało sporo czasu, skupiam się tylko na grze.


Ale gdybyś dostał ofertę kontraktu uwzględniającą to, że powiększyła ci się rodzina, to przyjąłbyś ją bez wahania?


- Myślę, że tak. Nie widzę problemu, jestem przekonany, że dogadalibyśmy się. Oby tylko zdrowie dopisywało, tak mnie jak i mojej rodzinie. Spokój też by się przydał. A reszta się ułoży.

Polecamy

Komentarze (36)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.