Domyślne zdjęcie Legia.Net

Mirosław Trzeciak: Legia to klub dla bezczelnych

Mariusz Ostrowski

Źródło:

03.12.2008 10:36

(akt. 18.12.2018 14:13)

- W przypadku Legii nikt nie jest obojętny - albo się ją kocha, albo nienawidzi. Nam każdy chce dokopać. Nie tylko rywale, ale i dziennikarze. Nawet wtedy, gdy Legia jest w dobrej kondycji. Wszyscy wyolbrzymiają drobne problemy. I mnie się to... podoba. Bo to oznacza, że jestem w wielkim klubie,który każdy chce rozszarpać na kawałki. Jeżeli ktoś tego nie lubi, to w Legii go nie będzie. Może rzeczywiście to miejsce dla ludzi bezczelnych, którzy się nie łamią. Jestem w Warszawie dwa lata i widzę, jak tu ludzie pękają - twierdzi dyrektor sportowy Legii <b>Mirosław Trzeciak.</b>
Stwierdził Pan, że Legii w zimowym okienku transferowym nie stać na zawodników nawet za 300 tys. euro. Jak zatem chce Pan wypełnić lukę po odejściu Edsona i Vukovicia? - Jeżeli odejdą, a to opcja bardzo prawdopodobna, będziemy musieli kogoś poszukać. Ale nie możemy nie patrzeć na to, co dzieje się na świecie. Jest wielki kryzys i nikt nie robi dużych inwestycji. U nas jest podobnie. Wierzę, że odejście tych zawodników nie spowoduje uszczerbku na naszej wartości sportowej. Edson nie grał od roku. Radzimy sobie bez niego. Vukovicia trudniej będzie jednak zastąpić. - Długo rozmawialiśmy z "Vuko". Bardzo bym chciał, żeby został. Ale jeżeli podjął decyzję o odejściu, co możemy zrobić? Chciałbym, by jego pożegnanie odbyło się w uroczysty sposób. Bo nie mówimy o jakimś tam piłkarzu. To zawodnik, który odcisnął na nazwie Legia duży stempel. Edson powiedział, że czuje się jak wykorzystany jednorazowy kubek... - Uważam wypowiedź Edsona za nieelegancką. Był najlepiej opłacanym piłkarzem. Od roku miał kontuzję. Ktoś wyliczył, że w tym roku dostawał 1000 euro za minutę. Zwróciliśmy się do niego, by ryzyko kontuzji ponosić wspólnie. Edson to człowiek dumny i impulsywny. I często może to bierze górę? Legia nie traktowała go źle. Nie żyjemy w czasach, że można płacić tak wielkie pieniądze zawodnikowi, który nie gra. Zarówno Edson, jak i Vuković największe pretensje za fiasko negocjacji mają właśnie do Pana. Twierdzą, że nie dotrzymał Pan słowa. - Jak się ktoś z kimś nie dogaduje, zawsze są pretensje. Klub zrobił ogromny wysiłek, by zatrzymać tych zawodników na lata. Gdyby "Vuko" przyjął nowy kontrakt i gdyby grał, to byłby po Edsonie i Rogerze najlepiej zarabiającym piłkarzem Legii! Czyli kontrakt Vukovicia miał być skonstruowany podobnie jak umowa Edsona? - Jednym z zapisów miała być liczba występów na boisku? Tak, tyle że w przypadku Edsona większa część uzależniona była od gry. Ze strony klubu nie będzie już powrotu do rozmów z Vukoviciem? - Pieniądze nie biorą się z powietrza. Mamy określony budżet. Gdy negocjowaliśmy z "Vuko", zakładaliśmy, że rozmowy przyniosą powodzenie. Liczy Pan, że "Vuko" tylko straszy, ale w końcu wróci do rozmów? - Znam "Vuko". To człowiek, który nie rzuca słów na wiatr. Dużo kosztowało go, by powiedzieć publicznie, że odchodzi. Trudno mu będzie cofnąć to słowo. Chociaż, z drugiej strony, on kocha Legię i może zrobi to dla kibiców? Nie lepiej było dać więcej Vukoviciowi, niż sprowadzać .Tito"? - Chcieliśmy dać szansę młodemu chłopakowi, który wzmocni konkurencję. Przyglądaliśmy się mu przed transferem i prezentował się naprawdę dobrze. W trakcie rundy jesiennej, kiedy wydawało się, że trener zaczyna mu ufać, złapał kontuzję. Po wyleczeniu urazu wyglądał nie najlepiej. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że w grudniu odejdzie. Jak to się stało, że taki zawodnik trafił do Legii? Widać gołym okiem, że odstaje od pozostałych. - W Legii gra się ciężko. Byłem dziewięć lat w Lechu Poznań, "Wszyscy chcą Legii dokopać i rozszarpać ją na kawałki. I mnie się to... podoba" ale Legia to zupełnie co innego. Wisła czy Lech to wielkie kluby, ale mają fanów głównie w swoim regionie, poza którym stosunek ludzi do tych zespołów jest neutralny. W przypadku Legii nikt nie jest obojętny - albo się ją kocha, albo nienawidzi. Nam każdy chce dokopać. Nie tylko rywale, ale i dziennikarze. Nawet wtedy, gdy Legia jest w dobrej kondycji. Wszyscy wyolbrzymiają drobne problemy. I mnie się to... podoba. Bo to oznacza, że jestem w wielkim klubie,który każdy chce rozszarpać na kawałki. Jeżeli ktoś tego nie lubi, to w Legii go nie będzie. Może rzeczywiście to miejsce dla ludzi bezczelnych, którzy się nie łamią. Jestem w Warszawie dwa lata i widzę, jak tu ludzie pękają. Piłkarsko mogliby odgrywać ważne role, ale ich psychika nie jest na tyle silna. "Tito" gra zdecydowanie słabiej niż w Hiszpanii. Kto oprócz "Tito", Edsona i "Vuko" opuści zimą Legię? - Piotrek Bronowicki, któremu kończy się kontrakt. Mamy zapytania o Martinsa Ekwueme i Marcina Smolińskiego. Różne kluby pytają też o nasze tuzy. Zależy nam jednak, by utrzymać zawodników, których mamy. Supersezon grają Chinyama i Choto. Roger to kolejny zawodnik, który nadaje naszej drużynie styl. Zdajemy sobie sprawę, że wysiłek finansowy będzie musiał być ogromny, by ich zatrzymać, ale uważamy, że warto. Liga bez Chinyamy, Rogerai Choto byłaby o wiele uboższa. Wspomniał Pan, że Legia to klub dla twardych. Panu dostaje się niesłychanie za sprowadzenie Hiszpanów. I chyba zgodzi się Pan, że słusznie? - Biorę to na swoje barki. Nie mówi się jednak, że za Astiza mieliśmy zapłacić ogromne pieniądze, największe w historii klubu, a przyszedł z Osasuny za darmo! Że kupiliśmy Chinyamę, który jest w tym momencie wart dziesięć razy tyle. A Iwański, Wawrzyniak, Rybus, Borysiuk? Jak sami siebie nie docenimy, inni tego nie zrobią. Jeżeli jednak ktoś do Legii przychodzi i myśli, że złapał P;ina Boga za nogi, to się do tego klubu nie nadaje. Naprawdę nie ma Pan sobie nic do zarzucenia? Gdy stoi Pan przy goleniu, nie myśli: pomyliłem się z tym "Tito" i Arruabarreną? " - Arru" to kuriozalna sytuacja. To dobry piłkarz. Po zachowaniu na boisku widać, że jest dobrze wyszkolony. Spalił nam się po meczu z Homlem. Zgodzę się, że to już długo trwa. Też jesteśmy zniecierpliwieni. Ale on stwarza sobie sytuacje. A to w piłce najtrudniejsze. Chcemy mu dać trochę czasu. Wiosną na pewno z nami będzie. Ale Chinyama postawił wysoko poprzeczkę. Wszyscy, którzy są słabsi od Takesure, są beznadziejni - tak się mówi. Znam to z Hiszpanii. Weźmy Real Madryt. Jest wygrana, jesteś bogiem. Przegrywasz - jesteś dziesięć razy gorszy niż w rzeczywistości. I w tej bajce trzeba umieć żyć. Jak ktoś nie potrafi sobie z tym poradzić, odpada. Co z Inakim Descargą? - Obok Iwańskiego wydawał się pewnym transferem. 30 meczów w Primera Division w zeszłym roku to nie przypadek. Ma gość pecha. Kiedy trener go wpuścił, doznał kontuzji i stracił rundę. Już widać jednak, że facet jest w każdej akcji ofensywny, rzuca auty na 30 m jak Tomasz Hajto. Gra agresywnie, wyprzedza rywali. To piłkarz charyzmatyczny. Ale jak Rzeźniczak będzie grał tak jak z Lechią, to każdy będzie miał ciężko. Każdy w Polsce. Descargą też dostanie drugą szansę? - Ma pasję. Nawet jednego dziennikarza z bardzo znanej gazety prawie pobił. Reporter źle przetłumaczył wywiad. Napisał, że Inaki powiedział, iż nie chce być dłużej w Polsce. A jego wypowiedź brzmiała, że fantastycznie mu się mieszka i chce z Legią wszystko wygrać. Był tym zdruzgotany. Powiedział, że gdyby coś takiego wydarzyło się w innym kraju, nikt z tym dziennikarzem by nie rozmawiał. Strasznie się Pan obrusza, gdy media piszą o zarobkach Hiszpanów. - Ustalmy jedno: Hiszpanie przyszli za darmo. A ja czytam najpierw o 400 tys. euro, potem o 300. Powiem więcej: żaden z nich nie jest w piątce najlepiej zarabiających piłkarzy Legii. Można mi wierzyć lub nie, ale najwięcej z nich zarabia Astiz. Napisaliście, że "Arru" zarabia 300 tys. euro rocznie. Rozumiem, że można pomylić się o dwadzieścia procent. Ale nie o sto! Przeoczył Pan talent Roberta Lewandowskiego. Poczuwa się Pan do winy? - Byliśmy porozumieni z "Arru", dlatego pozycja napastnika nie była priorytetem. Trener chciał wzmocnić obronę. W pewnym momencie podjęliśmy negocjacje z Lewandowskim, ale nie mogliśmy się na pewne rzeczy zgodzić. Pojawiły się problemy, o których nie chcę mówić. Jakiej natury? - Powiem tak: podjęliśmy wspólną decyzję, że nie będziemy się bić o Lewandowskiego. Z perspektywy czasu to był błąd. "Arru" i Lewandowski to jednak różnica... - Jeśli wtedy miałbym wybierać, wskazałbym na "Arru". Ale teraz sytuacja jest inna. Nie ma w ogóle o czym mówić. Szybko wszystko się zmieniło. Taka jest piłka. Gdy mowa o taktyce, widać u Pana błysk w oku. Nie ciągnie Pana, by zostać trenerem? - Przywiozłem sobie nawet z Hiszpanii licencję UEFA Pro i trzymam ją w gabinecie. Miałem kilka propozycji z klubów ekstraklasy. Jasne, że chciałbym trenować. To, po byciu piłkarzem, najbardziej ekscytująca rola. Ale pracuję w Legii, co jest z niczym nieporównywalne. Jeżeli przestanę pracować w Warszawie, może wrócę do Hiszpanii i za 500 euro będę trenował młodzież? W Polsce ciężko byłoby znaleźć coś bardziej prestiżowego niż praca w Legii.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.