Nawrócony Giuliano
11.09.2002 00:00
Latynos bez szaleństwa
W Warszawie pojawił się jak wielu innych Brazylijczyków. Miał przyjechać na tydzień, pokazać, jak bardzo jest słaby i wyjechać. Ale został i oczarował kibiców. Od początku był ulubieńcem Franciszka Smudy. "Franz" po raz pierwszy wpuścił go na boisko w wyjazdowym spotkaniu z Ruchem Radzionków w 84 minucie. To nie był łatwy debiut. Przez sześć minut Brazylijczyk nie dostał ani jednego podania. Aż w końcu przejął piłkę i strzelił gola! Zwycięskiego! - W szatni zbyt wiele nie rozumiałem. Przewijało się tylko: "Brawo Giuliano, brawo Giuliano" - opowiadał wtedy. Ale był w nim także żal. Po jakimś czasie, gdy już miał ugruntowaną pozycję, wyznał: - W zasadzie biegałem bez celu i zastanawiałem się, co się dzieje. Nie czułem się najlepiej, bo zazwyczaj wolę brać udział w meczu, niż się tylko przypatrywać. Gdy cała gra toczyła się z lewej strony, różne myśli przechodziły mi przez głowę. Niemniej były to tylko takie myśli, które jeszcze w tej samej sekundzie uciekają. Nic poważnego. Na szczęście, gdy dostałem piłkę po raz pierwszy, od razu udało mi się strzelić gola. Tego dnia Bóg nade mną czuwał.
Koledzy go polubili. A może nie tyle polubili, co poczuli, że Giuliano jest im potrzebny. Bo Brazylijczyk był wtedy bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem. Grał na prawej obronie lub prawej pomocy. W 27 meczach ligowych zdobył aż 9 goli! Łącznie w Legii wystąpił 34 razy i zanotował 11 trafień. A do tego trzeba też dodać liczne rajdy, które skończyły się strzeleniem goli przez partnerów. Lubić go tak zwyczajnie, po ludzku, nie było łatwo. "Giuli" nie potrafił mówić po polsku. Jedyną osobą, z którą mógł porozmawiać, był Mariusz Piekarski. W czasie przedmeczowych odpraw siedział i kiwał głową, udając, że wszystko rozumie. - Giuliano nie zachowywał się, jak typowy Brazylijczyk. Był uśmiechnięty, ale spokojny, wyważony. Nie było w nim tego charakterystycznego dla cudzoziemców szaleństwa - wspominają go legioniści.
Teraz w Łodzi Giuliano ma łatwiej, bo każdy z cudzoziemców potrafi posługiwać się językiem portugalskim. Ale na wspomnienie Legii rozpromienia się. - Świetnie mi się tam grało - mówi. - I była nawet niedawno szansa, że wrócę do tego klubu. Prowadzono rozmowy, a jednak mój menedżer nie doszedł z działaczami Legii do porozumienia. To było jeszcze przed ofertą z Widzewa. Warszawa to piękne miasto. Duże i ciekawe, jest sporo miejsc wartych odwiedzenia. To fajnie, że w tym sezonie będę miał okazję zagrać w Warszawie. Mam nadzieję, że znów usłyszę "Giuliano, Giuliano!". Kibice chyba mnie dalej lubią. Wtedy byli fantastyczni. Szkoda tylko, że słyszę, iż fani Legii mają z fanami Widzewa wojnę. Tak nie powinno być, to smutne. Ja będę tego dnia robił wszystko, aby mój nowy klub wygrał. I chyba kibice Legii to zrozumieją.
- Miałem też w Warszawie przyjaciół, z którymi cały czas utrzymuję kontakt - kontynuuje. - Chociażby mój nauczyciel polskiego lub Brazylijczycy, którzy prowadzą brazylijską restaurację. To oni przychodzili na stadion Legii z flagą naszego kraju. Kto wie, sądzę, że teraz będą też jeździli do Łodzi. O ile będą mieli czas.
To była najgorsza noc życia
Odszedł w złej atmosferze. Po raz drugi złapano go na piciu alkoholu, po raz drugi spędził noc w izbie wytrzeźwień. "Może się zdarzyć każdemu, ale zawsze zdarza się jemu" - napisaliśmy wtedy. Sam Giuliano na łamach tygodnika "Nasza Legia" humorystycznie wypełnił ankietę. Na pytanie o najmniej przyjemne doświadczenie odpowiedział: "Wpadki alkoholowe, szczególnie wytrzeźwiałka, bo gość obok głośno chrapał". Niech jednak nikt nie myśli, że Giuliano z uśmiechem opowiada o swoich doświadczeniach. Na pytanie o izbę wytrzeźwień obrusza się, niemal obraża. - Słuchaj, znamy się długo, więc opowiem - stwierdza stanowczo. - Ale to jest mój jedyny wywiad na ten temat! Czytają to zapewne też inni dziennikarze, więc niech wiedzą, że nie będę już nic mówił na temat alkoholu. To już jest za mną, to już jest przeszłość! Nie chcę sobie tego przypominać, rozpocząłem nowe życie!
- Za pierwszym razem chodziło bardziej o kolor skóry. Gdybym był biały, nikt by się do mnie nie doczepił - opowiada. - Rodzina w Brazylii świętowała pierwsze urodziny mojego dziecka, a ja mogłem o tym tylko usłyszeć. Co tu mówić, byłem smutny. Ale nie przesadziłem z alkoholem. Natomiast za drugim razem wypiłem za dużo. A wy, dziennikarze, byliście czujni...
Giuliano nagle przerywa, bo Darciemu zadzwonił telefon. Po chwili zjawia się kelner. - Proszę nie wychodzić na balkon, bo może się urwać - poinformował Darciego, który chciał porozmawiać w spokoju. Widzewiacy z niedowierzaniem pokręcili głowami. Wracamy do rozmowy, choć Giuliano z każdym pytaniem o alkohol irytuje się coraz bardziej. - Tę noc w izbie wytrzeźwień będę pamiętał do końca życia - mówi. - U nas w Brazylii nie ma takich miejsc. Nigdy jeszcze nie bałem się tak bardzo, jak tamtego dnia. To był prawdziwy koszmar. Ci ludzie, których spotkałem w tym strasznym miejscu... Każdego z nich bałem się z osobna. A ich przecież było wielu. W dodatku nikogo nie rozumiałem. Kolega zdążył mi tylko wytłumaczyć, dokąd trafiłem. Później nie dało się ukryć, gdzie spędziłem noc. Kazano mi zadzwonić do klubu, bo w przeciwnym razie nie zostałbym wypuszczony.
Tej feralnej nocy Giuliano zyskał wspomnienia na całe życie, ale... także coś stracił. - Gdy wchodziłem, kazano mi wrzucić swoje rzeczy do takiego woreczka. Myślałem, że to depozyt. Tak zresztą mówiono. Ale to nie był żaden depozyt! Wszystko mi zabrano, a została mi tylko obrączka, której nie oddałem! Straciłem zegarek, łańcuszek, bransoletkę i pieniądze. Gotówki nie miałem tak dużo, jakieś dwieście czy trzysta złotych - twierdzi "Giuli", pokazując w tym momencie na obrączke, którą cały czas ma na palcu.
- A samochodem jeździsz? - zagadujemy, bo przecież w Polsce stracił prawo jazdy za jazdę po pijanemu. - O nie! - tym razem Giuliano szczerze się śmieje. - Chcieli dać, ale powiedziałem, żeby sobie go zachowali!!! Nie tykam "kółka"!
Słynny Romario - zwykły kolega
Po "aferze alkoholowej" w Polsce niektórzy go przekreślili. I tu zaczyna się najbardziej zaskakujący wątek. - Trafiłem do Vasco da Gama - wyznaje Giuliano. Vasco da Gama? Ta sama drużyna, w której występował wtedy Romario?! "Giuli" jest spokojny, nazwisko Romario nie robi już na nim wielkiego wrażenia. - No tak, ale nie tylko Romario - twierdzi. - Byli też Juninho, Jorginho. Grało tam wielu znakomitych zawodników - mówi, jak gdyby wymieniał Kucharskiego, Bojarskiego czy Kiełbowicza. W "Skarbach Kibica" wydawanych w Polsce obok nazwiska Giuliano nie wspomina się jednak tego słynnego brazylijskiego klubu. - Grałem tam, naprawdę. Gdy opuszczałem Polskę, byłem załamany. Polubiłem kraj, polubiłem Warszawę, dobrze mi się grało. Po tym, jak trafiłem do tak znanego klubu, jak Vasco, smutek mi przeszedł - przekonuje. - Rozegrałem mniej więcej dziesięć spotkań. W Vasco grało mi się fantastycznie, naprawdę byłem zadowolony ze swojej formy. Szkoda, że w pewnym momencie odniosłem kontuzję. Przez dwa miesiące nie mogłem kopać piłki. Już nie prezentowałem się tak, jak wcześniej. I nie łapałem się do podstawowego składu. Zdecydowałem się odejść do Ituano Itu. A to Ituano to też nie jest słaby klub. To coś jak Amica Wronki. W kraju każdy wie, co to takiego, ale za granicą już z tym gorzej.
Giuliano lubi opowiadać o Romario, a koledzy z Widzewa lubią słuchać. - Nigdy nie miałem z Romario żadnego kontaktu, a wiadomo, że to wielki idol dla każdego - komentuje Batata. "Giuli" twierdzi: - Romario to znakomity kolega. Potrafi gadać bez końca, jest sympatyczny i życzliwy dla otoczenia. Gdy się dowiedział, że grałem ostatnio w Polsce, od razu spytał o Piekarskiego, z którym występował we Flamengo Rio de Janeiro. Zagadnął, czy może wiem, gdzie podziewa się teraz Mario. Troszkę się Romario zdziwił, gdy oświadczyłem, że graliśmy razem w Legii. Ale ucieszył się, że Mario kompletnie nie przepadł.
We Flamengo Piekarski otrzymał w szatni szafkę koło Romario. I o dziwo, Brazylijczyk przywitał go... po polsku! "Polaco, dobra krew!" - powiedział. Nauczył się od... Włodzimierz Smolarka, z którym w Holandii chodził na dyskoteki. A trzeba przyznać, że Romario kocha taniec. Zawsze otoczony jest przez kilkadziesiąt dziewczyn, które marzą o tym, aby zwrócił na nie uwagę. Ale Romario nie postępuje według zasady: "Nie ma brzydkich kobiet, tylko wina brak". Słynny gwiazdor... w ogóle nie pije alkoholu, odkąd kiedyś - po pijanemu - nawrzucał swojej matce. Tamtego dnia obiecał sobie, że nie tknie niczego, co może nim rządzić. - Uwielbia też chodzić na plażę. A w Vasco kiedy mieliśmy mecz w niedzielę, to trenował... w sobotę. Od poniedziałku do piątku w zasadzie go nie widzieliśmy! - mówi Giuliano.
Kiedyś "Piekarz" opowiadał, jak Romario przyjechał na trening. Spóźniony o kilkadziesiąt minut. Zespół czekał, ale w końcu zdecydowano się zacząć bez niego. W tym momencie podjechał samochód. Patrzą - Romario nie wysiada. Czekają więc minutę, dwie, trzy. Romario ciągle siedzi w aucie. W końcu skończyła się piosenka. Wyjdzie? Nie, cofnął i odsłuchał od początku. "Widocznie mu się podoba" - skomentował ktoś cierpliwie. - Ale Romario wszyscy lubią. Przy okazji nikt mu się nie sprzeciwia. On nie tylko dziennikarzy informuje o tym, że wychodzi na boisko nie po to, aby zaliczać kolejne kilometry, ale po to, by strzelać gole. To samo oświadcza trenerowi w szatni. Czy więc Scolari zrobił źle, że nie wziął go na mistrzostwa świata? - zastanawia się Giuliano. - Na pewno Romario to wielki piłkarz. I na pewno drużynie by się przydał. Ale skoro zdobyli mistrzostwo świata, to trudno kogolwiek winić. Natomiast dziwię się, że w waszej kadrze w Korei nie było Marcina Mięciela. Jak z nim grałem, to wydawało mi się, że jest w tej lidze najlepszy...
- Na początku byłem zły na Scolariego, że nie wziął Romario, bo w pierwszej fazie mistrzostw brak partnera dla Ronaldo był widoczny - wtrącił się Batata. Giuliano kolegą Romario... "Giuli" może tak po prostu wyjąć telefon i zadzwonić do niego?! - Tak, na pewno by się nie obraził. To wielki gaduła! - śmieje się Giuliano. - Romario ma mnóstwo znajomych, ciągle wypytuje, co słychać. To prawdziwa dusza towarzystwa. I wcale nie ma w nim zarozumialstwa. Jest sławny i dlatego wytworzyło się wokół niego wiele mitów. Ale to równy gość.
O Polsce nigdy nie zapomni
Giuliano też uchodzi za równego gościa. Nikomu krzywdy nie zrobi. W pełni się ustatkował, ma żonę i dziecko. Mocno wierzy w Boga. Gdy w barwach Legii strzelił gola Ruchowi w Chorzowie, pokazał koszulkę na której miał napis: "Jezus Chrystus zmienił moje życie". - Wiem, że to, iż gram teraz w Legii, nie jest tylko moją zasługą, ale przede wszystkim Boga. Wszystko zawdzięczam Jemu - mówił. A zaraz po Bogu jest... - Na pewno nie osiągnąłbym tyle, gdyby nie mój ojciec, który zmarł trzy lata temu. Wszystko robię dla niego i wiem, że jest ze mnie dumny. Pamiętam, jak cieszył się z moich pierwszych meczów, pierwszych bramek - wspominał wtedy Brazylijczyk.
Z Widzewem podpisał kontrakt na trzy lata. Sam uczy się polskiego. Jeśli rzeczywiście będzie grał w naszej lidze przez najbliższe sezony, języka powoli zacznie uczyć się także dziecko. Z kim będzie się bawiło? - Z moim dzieckiem nie, bo nie mam! - śmieje się Batata. - Ale może będzie, może będzie - dodaje.
- W Polsce najbardziej to się boję tych waszych zim. Są... dziwne - mówi Giuliano. - Ale jednak bardzo lubię ten kraj. Nawet jak już nie będę tu występował, to pewnie kiedyś wpadnę, tak z ciekawości, zobaczyć, co się zmienia, spotkać się ze znajomymi. Zawsze będę o Polsce pamiętał. Czasami zdarzają się tacy, którzy nie lubią ludzi z innym kolorem skóry, ale to wyjątki - opowiada. - Mnie raz taki zaczepił. Miałem kłopoty. Nie pobił mnie, ale rozumiałem, że mówił brzydko, bardzo brzydko - kończy Batata
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.