Niezatapialny Michał Listkiewicz
21.04.2007 20:59
Jeszcze kilka miesięcy temu <b>Michał Listkiewicz</b> nie mógł wyjść spokojnie na ulicę. Bezpieczny nie był ani w Polsce, ani za granicą. Kiedy podczas urlopu w Hiszpanii spacerował po plaży, podeszło do niego kilku Polaków. - "Chcesz w ryj?" - burknęli agresywnie. Teraz triumfuje i opowiada, jak ludzie - po raz pierwszy od lat - witają go na ulicach z uśmiechem. - Elegancka dama dziękowała mi dziś za Euro - mówi. <br><br><a href=http://www.legia.net/video/euro.mp3 class=link>Euro2012 - Pocztówka audio</a>
Z takimi oznakami antypatii spotykał się na każdym kroku. Z forów internetowych sypały się pod jego adresem tysiące przekleństw i pogróżek. Na stadionach wygwizdywano go niemiłosiernie. W prasie nazywano grabarzem, oszustem, pijakiem, zwyrodnialcem. Wydłużano nos jak u kłamcy, doprawiano świński ryj, zakrywano oczy czarnym paskiem. Można było na niego napluć, na głowę wylać mu kubeł pomyj, a on udawał, że deszcz pada. Gdy dziennikarze bezustannie robili mu zdjęcia, kiedy dłubie w nosie, grzecznie za to podziękował: "Oduczyliście mnie dłubania w trzy tygodnie. Żona próbowała tego bezskutecznie od lat".
Dialektyka i futbol
Anegdotki ma na każdą okazję. Trudno stwierdzić, czy jest fantastą i wymyśla je przy goleniu (możliwe), czy też dziwne sytuacje przytrafiają mu się rzeczywiście niemal każdego dnia.
- Przed wyjazdem do Cardiff miałem stłuczkę. Jak zobaczył mnie gość z drugiego samochodu, powiedział: "Jedź pan i załatw nam Euro 2012, a co do uszkodzonych drzwi, policzymy się później" - mówi, próbując podkreślić, jak wielka spoczywa na nim odpowiedzialność wobec społeczeństwa.
Jest najbardziej dwuznacznym człowiekiem, jaki pojawił się w polskim futbolu. Całkowicie niesłowny, ale mimo to czasami wzbudzający sympatię. Skompromitowany, lecz z sukcesami. Publicznie oskarżany o malwersacje, tylko że jak na razie winny jedynie parkowania w niedozwolonym miejscu. To on pozwolił polskiej piłce utonąć w korupcyjnym bagnie, lecz zarazem sprawił, że liga stała się produktem lepszym niż kiedykolwiek wcześniej - z coraz lepszymi stadionami, podgrzewanymi boiskami, sztucznym oświetleniem. No i to za jego kadencji reprezentacja Polski dwa razy awansowała do finałów mistrzostw świata, co nie zdarzyło się żadnemu innemu prezesowi.
Jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, Listkiewicz będzie wkrótce głosił, że był najlepszym prezesem PZPN w historii i... łatwo znajdzie argumenty, by obronić tę - karkołomną na pierwszy rzut oka - tezę.
Zręczny manipulator
W filmie o Diego Maradonie widać wąsatego Listkiewicza, gdy z dwoma innymi sędziami wprowadza na boisko Argentynę i Niemcy na mecz finałowy mistrzostw świata w 1990 roku. Jest jedynym Polakiem, który brał udział w finale mundialu. Wspiął się na szczyt sędziowskiej drabiny w ten sam sposób, w jaki sięgnął po władzę w PZPN - wkupując się w łaski właściwych ludzi i pogrążając konkurentów w odpowiednim czasie.
Kto by pomyślał, że kiedyś był tylko skromnym i niespecjalnie cenionym dziennikarzem sportowym. Wystarczyło kilka kryształów i słoiczków z kawiorem wysłanych do rzecznika prasowego FIFA Guido Tognoniego, żeby rozpocząć wspinaczkę w międzynarodowych strukturach. Ówczesnego sekretarza generalnego FIFA Seppa Blattera szklane gadżety nie zachwycały, ale za to miał słabość do kobiet. Listkiewicz poznał go więc z piękną Boną, czego wszechwładny dziś Sepp nigdy mu nie zapomniał. To dzięki takim "dyplomatycznym posunięciom" piął się w górę i budował swą pozycję. "Listek" został najpierw sędzią, a potem działaczem o szerokich koneksjach. Dla każdego miał coś miłego - od zwykłego uśmiechu i po eleganckie gifty.
Ma też inną zdolność - wie za czyimi plecami się ustawić, na czyich plecach się przewieźć, a potem... kiedy wbić w nie nóż. Potrafi z dnia na dzień wybaczyć największemu wrogowi lub pogrążyć wiernego druha. To on wymyślił Jerzego Engela na selekcjonera reprezentacji Polski, by w pewnym momencie całkiem się od niego odwrócić. Potrafił niby przypadkiem, niby przez pomyłkę wybrać numer dziennikarza i opowiedzieć zasłyszaną gdzieś smaczną historyjkę na temat byłego trenera reprezentacji Polski. A potem temu oficjalnie zaprzeczyć.
Najwyrazistszym przykładem takiego postępowania były jego stosunki z nieżyjącym już prezesem PZPN Marianem Dziurowiczem. Najpierw był jego prawą ręką, co nie przeszkodziło mu w pewnym momencie dokonać zamachu stanu i wystąpić przeciwko swojemu promotorowi. Listkiewicz tak długo kopał dołki pod Dziurowiczem, aż w końcu - w glorii wielkiego reformatora - przejął władzę.
Jest chyba najzręczniejszym oprócz wspomnianego Engela manipulatorem w piłkarskim środowisku. Będąc osobą całkowicie nielojalną (na mistrzostwa świata w 1990 roku pojechał, bo "ktoś" doniósł do FIFA na innego arbitra, Piotra Wernera), potrafi otoczyć się wianuszkiem oddanych mu osób. Mało tego - potrafi ich owinąć dookoła palca. Jak nikt inny rozgrywa swoje prywatne mecze rękami działaczy z tak zwanego terenu. Takimi, którzy za wycieczkę autokarową do Wiednia z pokazami go-go w przydrożnych barach mogą ślubować wierność aż po grób. Dzięki temu wygrywa wszystkie wybory niemal jednogłośnie, w rytmie skandowanego: "Michal, Michał".
- Łukaszenko, Castro i Listkiewicz. Tylko tych trzech ludzi na świecie ma zawsze 99 procent poparcia w każdych wyborach. Te trzy nazwiska nie są przypadkowe, bo nasz piłkarski związek to ostatni bastion ortodoksyjnej komuny i siedlisko agentów - mówi zatwardziały wróg prezesa PZPN, Jan Tomaszewski Ale i on po przyznaniu Polsce organizacji mistrzostw Europy musiał wykrztusić z siebie: - Gratuluję ci, Michale.
Komunistyczny rodowód
Wrogowie Listkiewicza, a jest ich wielu, powtarzają dwa zarzuty: dbanie o piłkarski "beton" w PZPN i przymykanie oczu na korupcję w futbolu. Do tego Tomaszewski dokłada także dziwne kontrakty telewizyjne, sugerując, że nie zawsze wybierano najlepszą ofertę, a własny interes przedkładano ponad interes związku. Zwłaszcza powiązania z Andrzejem Placzyńskim, byłym oficerem wywiadu PRL, mają tutaj niebagatelne znaczenie. Mówi się, że ta dwójka nie tylko negocjuje umowy na wielkie kwoty, ale i ustala strategię związku podczas wspólnych nasiadówek w saunie i na kolacji w dymie cygar.
Co do zarzutów w kwestii ochraniania "betonu" i tolerowania ludzi dawnego systemu, trudno się dziwić. Michał Listkiewicz pochodzi przecież z rodziny pełnej zatwardziałych komunistów, a siostrą jego babci była Maria Koszutska, znana lepiej jako Wera Kostrzewa, założycielka Komunistycznej Partii Polski. On sam zapisał się do PZPR, a jako dziennikarz "Sportu" pisał kawałki w rodzaju: "Chyba każde polskie dziecko wie coś o postaci Feliksa Dzierżyńskiego, wybitnego rewolucjonisty, bliskiego współpracownika Lenina". Inna rzecz, że z domu wyniósł nie tylko komunistyczną ideologię, ale też zamiłowanie do sztuki. Jego matka była przecież reżyserem, a ojciec aktorem filmowym. Z tego względu do dziś przyjaźni się chociażby z Janem Kobuszewskim.
Sędziowskie szambo
Rozmiary korupcji w Polsce też nie zaskakują, zważywszy że kierownictwo PZPN wywodzi się ze środowiska sędziowskiego - najbardziej rozbestwionego i zepsutego. Takiego, w którym do wszystkiego dochodzi się nie ciężką pracą, ale koneksjami i ohydnymi zagrywkami. - Jeśli w to wchodzisz, zanurzasz się w gównie. Musisz się ubrudzić - mówi Andrzej Czyżniewski, były sędzia. A przecież Listkiewicz do tego sędziowskiego szamba dał prawdziwego nura. I poruszał się w nim z wielką gracją. Jak mówią świadkowie tamtych czasów, wiedział, gdzie są konfitury. Często na przykład szukał ich na boiskach miliardera Pniewy, którego piłkarze, podczas obecności Listkiewicza z gwizdkiem na boisku, rośli w siłę.
W ogóle Wielkopolska była dla Michała gościnna. Z otwartymi ramionami witano go także w Katowicach. Specjalnymi względami cieszyła się też - ale to już, kiedy Listkiewicz został prezesem PZPN
- Polonia Warszawa, bo to w tym klubie siwiuteńki dziś jak gołąb działacz grał w koszykówkę.
Listkiewicz także sędziował podczas słynnego meczu ŁKS - Olimpia 7:1, gdy łodzianie ścigali się na bramki z Legią, co doprowadziło do gigantycznej afery i odebrania warszawskiemu klubowi mistrzostwa Polski. Korupcji nie widział - a raczej nie chciał widzieć - już wtedy, a w ostatnich latach - co łatwe do odgadnięcia - wzroku nie odzyskał. Wciąż chroni dawnych towarzyszy, bo i oni chronią jego. A nawet kiedy ktoś się wyłamie - jak chociażby arbiter Piotrowski opowiadający, że Listkiewicz kazał mu sędziować na korzyść Lecha, lub Ryszard Górka, biznesmen z Poznania twierdzący, że przekupił pana Michała - momentalnie robi się z niego wariata.
Co będzie z nim teraz? Zapewne znów zostanie przyjacielem wszystkich i nadal - mimo stu zapowiedzi dymisji - zapragnie rządzić futbolem. Jest niezniszczalny, niezatapialny i niereformowalny.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.