Piotr Kobierecki

Piotr Kobierecki: Współpraca z pierwszym zespołem nigdy nie była tak dobra

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

30.12.2019 13:30

(akt. 22.01.2020 19:26)

- Inaki schodzi na rezerw i jest nauczycielem dla wszystkich młodych zawodników. On z zawodnikami dużo rozmawia, przede wszystkim poza boiskiem, choć na boisku oczywiście też. Do każdego podejdzie, omówi rzeczy dobre i złe na treningu, jest wzorem do naśladowania, perfekcjonistą. Gdy dowiedział się, że zagra na środku z Mosórem, to zapytał Ariela gdzie się lepiej czuje po lewej czy prawej stronie, gdzie woli zagrać. Wspierał go i zachęcał do podejmowania odważnych decyzji. To rzecz rzadko spotykana. Astiz był zawsze pierwszy na treningu, na śniadaniu. W Łowiczu zderzył się głową z rywalem, było podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Został na murawie do końca i wygrywał wszystkie pojedynki główkowe. To człowiek, którego nie sposób nie darzyć szacunkiem - opowiada w rozmowie z Legia.Net trener rezerw Legii Piotr Kobierecki. Podsumowujemy ze szkoleniowcem to, co działo się jesienią.

Kibice rezerw Legii zostali ukarani zakazem wyjazdowym na dwa mecze w III lidze. Jak sobie z tym poradzicie?

- Bez dwunastego zawodnika na meczach wyjazdowych zawsze jest trudniej, ale jakoś będziemy musieli sobie z tym poradzić. Mamy pewne doświadczenie w tym temacie więc powinniśmy się zaadaptować do tej sytuacji.

A już poważniej, za wami dobra runda. Macie dobrą pozycję wyjściową w tabeli, która daje nadzieje na awans. Znaleźliście się w 1/8 finału Pucharu Polski, czyli byliście wśród 16 najlepszych drużyn w kraju.

- Zgadzam się, ja jestem zadowolony z trzech aspektów. Po pierwsze wielu piłkarzy zrobiło indywidualny progres w tej rundzie, powoli będą pukać do drzwi szatni z pierwszym zespołem. Po drugie miejsce w tabeli i minimalna strata punktowa do lidera otwiera nam różne możliwości w rundzie wiosennej. Gdyby ktoś mi taką sytuację przedstawił przed sezonem, to z pewnością wziąłbym ją w ciemno. Po trzecie zaliczyliśmy fajną przygodę w Pucharze Polski, chcieliśmy ją jak najbardziej wydłużyć. I faktycznie graliśmy w tych rozgrywkach dość długo, piłkarze otrzymali ogromny bagaż doświadczeń, który mam nadzieję wkrótce zaprocentuje.

Ci, którzy poczynili największe postępy to z pewnością Ariel Mosór. Ale fajnie prezentowali się też Nikodem Niski czy Łukasz Łakomy.

- Ariel Mosór otrzymał niewiarygodny handicap w postaci nauki od zawodników bardzo doświadczonych. To wymarzona sytuacja, gdy młody chłopak, wchodzący dopiero w seniorską piłkę, może grać w meczach o stawkę obok takich piłkarzy jak Inaki Astiz, Chris Philipps, William Remy czy Radosław Pruchnik. On czerpał z tej nauki pełnymi garściami. W takim towarzystwie szybciej niż zwykle łapał niezbędne na tej pozycji doświadczenie. Co innego czerpać wiedzę z analiz, odpraw i treningów, a co innego bezpośrednio z boiska. Ariel bardzo z tego skorzystał, urósł piłkarsko. Zakładałem, że grając na środku defensywy musi przydarzyć się w tym wieku odpowiednia liczba błędów, to normalny element rozwoju. Ale tych błędów było stosunkowo niewiele. Zaliczył więc wejście do piłki seniorskiej z drzwiami i futryną, mam nadzieję, że wiosną pójdzie za ciosem.

- Niski zaskoczył na plus. Miał bardzo dobrą końcówkę rundy, zaczął wykorzystywać swoje możliwości motoryczne i zwiększył rozumienie gry. Tutaj swoje zrobiła praca Tomasza Sokołowskiego, który bardzo dużo pracował z zawodnikiem w tym aspekcie. „Sokół” grał w przeszłości na tej pozycji i dla takiego chłopaka to bezcenne, że może ćwiczyć pod okiem faceta, który miał ponad 300 występów w ekstraklasie na boku pomocy czy obrony. Ale w fazie atakowania wszystko jest tutaj bardzo podobne, zależy od założeń. Niski potrzebował czasu, aby przystosować się do gry w seniorach. W piłce młodzieżowej my zwykle prowadzimy piłkę i myśli się głównie o ofensywie. W seniorach ten czas między grą w obronie i grą ataku się wypośrodkowuje. Przez to mogą wychodzić braki w grze obronnej, która w piłce młodzieżowej wygląda inaczej. W III lidze poziom sportowy drużyn jest do siebie zbliżony, nie ma takich różnic jak w piłce juniorskiej. I Niski początkowo miał problem z grą w defensywie, ale rozwijał się w tym aspekcie, i w końcówce rundy wyglądał naprawdę okazale. Szkoda, że przed meczem z Piastem w Pucharze Polski złapał kontuzję. Walczył z czasem, ale nie zdążył. Nie przepracował pełnego mikro cyklu i przez to nie wystąpił od początku.

Piotr Kobierecki - Tomasz Sokołowski - Cesar Sanjuan

Łukasz Łakomy jest gotowy by pojechać na zgrupowanie z pierwszym zespołem?

- Często trenował z jedynką i jego możliwości na tle ekstraklasowych graczy najlepiej ocenią szkoleniowcy pierwszego zespołu. Ale Łukasz ma za sobą udaną rundę, na duży plus. Wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie. W pierwszych kolejkach był graczem rezerwowym, potem wskoczył do składu i już go nie oddał do samego końca. Poprawił decyzyjność na boisku, potrafił wybierać optymalne dla zespołu rozwiązania. Wcześniej starał się grać za wszelką cenę te najtrudniejsze piłki często narażając się na straty. Teraz był często na linii podania i grał na niskim procencie strat, odpowiedzialnie, zwykle na pozycjach „sześć” i „osiem”. Tutaj każda strata rodzi niebezpieczeństwo, on nauczył się minimalizować ryzyko. Ale i tak coś ekstra od siebie zawsze potrafił dołożyć.

To chyba pierwszy od dawna sezon, w którym nie było w rezerwach wyraźnie wybijających się postaci, za to był zespół?

- Kilku graczy, którzy się trochę wyróżnili już wymieniliśmy, ale oni wyróżnili się dlatego, że pracowali dla zespołu, a nie zespól pracował dla nich. Często to powtarzam piłkarzom, to dla mnie bardzo istotne. Jeśli zawodnik dobrze funkcjonuje w obrębie zespołu, wywiązuje się ze swoich zadań, to siłą rzeczy zostanie doceniony przez opinię publiczną i obserwatorów. Przegraliśmy jesienią dwa spotkania, ale w tym meczach nie było tak, że ktoś błyszczał a reszta grała słabo. Przegrywaliśmy jako zespół. Gdy wygrywaliśmy, to kultura gry zwykle była na niezłym poziomie, przez co łatwiej jest się pokazać. Rozumienie gry w tym pomaga.

Po meczu z Piastem trener pochwalił tych starszych zawodników – mowa o Aleksandrze Wańku i Kamilu Orliku. Oni mają szansę jeszcze przebić się do jedynki? To chyba dla nich już ostatni dzwonek.

- Mają odpowiednio 20 i 21 lat. Wydaje mi się, że gdyby nie perypetie zdrowotne obu zawodników, to mieliby za sobą przetarcie w pierwszym zespole. Pewnie dostali by szanse na zgrupowaniu. Czy by ją wykorzystali, zależałoby już od nich. Obaj mieli jednak pecha. Olek dwukrotnie zerwał więzadło krzyżowe, potem miał problemy ze stawem skokowym. Kamil stracił rok na rehabilitację. Mimo długiego rozbratu z piłką, jak wracali, to szybko stawali się zawodnikami wiodącymi. To tylko potwierdza, jaki drzemie w nich potencjał. Teraz faktycznie okaże się, czy pójdą w lewo czy w prawo czy wsiądą do pociągu, który za chwilę im odjedzie. Mocno im kibicuję, znam ich umiejętności i charaktery. Bardzo bym chciał, aby odpalili. By tak się stało potrzebują tylko i aż dwóch rzeczy – zdrowia i zaufania. O resztę jestem spokojny.

Obserwując z boku i porównując do tego, co było z innymi trenerami pierwszego zespołu, to teraz współpraca z jedynką układa się chyba najlepiej?

- Pracując jako trener rezerw, a wcześniej zespół CLJ, byłem blisko pierwszego zespołu, tworzyliśmy jeden blok z trenerem Jackiem Magierą. Były spore migracje zawodników z trenerem Dębkiem, relacje z trenerami pierwszych zespołów były raz lepsze, raz gorsze. Ale faktycznie, nigdy nie były tak dobre, jak teraz. Szacunek dla chłopaków za pracę jaką wykonali jesienią, ale bez pomocy trenera Aleksandara Vukovicia, wyglądałoby to zupełnie inaczej. Zawodnicy z jedynki schodzili na mecze rezerw nie po to, by je odbębnić, ale by naprawdę w nich zagrać na odpowiednim poziomie. Jestem pod wrażeniem tego, jakim człowiekiem jest Inaki Astiz, jaki ma wpływ na drużynę. Zawodnicy będący na co dzień w szatni rezerw czuli, że są obserwowani, że jest zainteresowanie. To jest bardzo istotne w tej długofalowej wizji klubu, trener Vuković idealnie się w to wpisuje. Rozumie potrzeby każdej z drużyn, bo sam pracował w akademii, drugim zespole oraz z wieloma trenerami w pierwszym. Teraz sam udowodnił, że jest dobrym trenerem. Bo to, że jest dobrym człowiekiem, wszyscy w klubie wiedzieli już dawno.

A na czym polega ta rola Inakiego Astiza?

- Inaki schodzi na rezerw i jest nauczycielem dla wszystkich młodych zawodników. To nie jest tak, że przyjeżdża tylko po to by zagrać mecz, wziąć prysznic i pojechać do domu. On z zawodnikami dużo rozmawia, przede wszystkim poza boiskiem, choć na boisku oczywiście też. Do każdego podejdzie, porozmawia, omówi rzeczy dobre i złe na treningu, jest wzorem do naśladowania, perfekcjonistą. Gdy dowiedział się, że zagra na środku z Mosórem, to zapytał Ariela gdzie się lepiej czuje po lewej czy prawej stronie, gdzie woli zagrać. Wspierał go i zachęcał do podejmowania odważnych decyzji. To rzecz rzadko spotykana. Astiz był zawsze pierwszy na treningu, na śniadaniu. W Łowiczu zderzył się głową z rywalem, było podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Został na murawie do końca i wygrywał wszystkie pojedynki główkowe. To człowiek, którego nie sposób nie darzyć szacunkiem. Chciałbym, aby na dłużej został w strukturach klubu, to byłoby z pożytkiem dla Legii.

Inaki Astiz

Pozostali schodzący z jedynki też mieli wkład w dobre wyniki dwójki.

- Lista tych schodzących piłkarzy z jedynki jest naprawdę długa – wystarczy spojrzeć na mecze z Bronią Radom czy Lechią Tomaszów Mazowiecki. Przed tymi spotkaniami wiedziałem, że schodzi duża liczba graczy z pierwszego zespołu. Poprosiłem by odprawę przed tymi meczami w szatni poprowadził trener Vuković. I Vuko to zrobił, poprowadził odprawę dla całej drużyny – zarówno tych schodzących, jak i tych którzy byli zawodnikami kadry rezerw. Nie wiem, czy są inne takie miejsca, gdzie jest takie podejście do rezerw trenera pierwszego zespołu. Vuković podkreślał w rozmowie z graczami kadry jedynki ważność tego spotkania dla rezerw, jego wagę i mówił, że ten mecz będzie dla niego istotny przy ocenie przydatności poszczególnych zawodników w pierwszej drużynie. Wymagał profesjonalnego podejścia do tych spotkań, podkreślił jak istotne są te spotkania także z jego perspektywy. Takich rzeczy nie widzi się z boku, nie docenia ich. Ale ja będąc w środku mogę takie zachowania jedynie chwalić. Oczywiście my znamy swoje miejsce w szyku, wiemy, że jesteśmy dla pierwszego zespołu. Musimy zapewniać minuty graczom, którzy z różnych powodów grali w jedynce mniej i dostarczać piłkarzy gotowych podjąć rywalizację w pierwszy zespole.

Sześć meczów z rezerwach zagrał Ivan Obradović. Serb nie wystąpił w żadnym spotkaniu pierwszego zespołu. Jak by go trener scharakteryzował?

- Jeśli chodzi o umiejętności techniczne, to są na tak wysokim poziomie, że mógłby grać w pomocy w polskiej ekstraklasie. Przygotowanie fizyczne nie było na tak wysokim poziomie, potrzebował czasu. Widać to było w pierwszym spotkaniu w III lidze, gdzie prosił o zmianę. Ostatecznie zagrał do końca i potem było już lepiej, ale przyplątała mu się kontuzja. Po niej wrócił do stanu poprzedniego, znów nadrabiał zaległości. Pod względem fizyczności widać było rozbrat z piłką, piłkarsko z kolei było widać, że w przeszłości zakładał koszulki wielkich drużyn. Mentalności i charakteru nie oceniam, za słabo go znam. Ale wobec młodszych graczy zachowywał się z dużym szacunkiem, do meczów podchodził profesjonalnie, z właściwym zaangażowaniem. W Zambrowie po meczu sam posprzątał szatnie, choć takie rzeczy wykonują zwykle najmłodsi zawodnicy.

Duże zmiany się szykują w zespole rezerw zimą?

- Zobaczymy. Chciałbym, aby kręgosłup drużyny został bez zmian. Idzie to w dobrym kierunku. Wiadomo, że opuścił nas już Chris Philipps, pożegnał się z nami, życzył powodzenia.

To będzie dla was duże osłabienie?

- On dość znacznie podnosił jakość zespołu. Mógł grać na stoperze lub defensywnej pomocy. Zaakceptował fakt bycia w drugim zespole, zachowywał się bardzo profesjonalnie. Był dla nas wzmocnieniem i z nim podstawowa jedenastka była zdecydowanie silniejsza niż bez niego. Tym większy szacunek, że tak podchodził do swoich obowiązków mimo psychicznego rollercoastera. Jeśli najpierw gra się na Eriksena czy Tadicia a później w trzeciej lidze polskiej, to nie jest łatwo się przestawić.

Ale jest pomysł by wzmocnić drużynę kimś doświadczonym jak Pruchnik?

- Chcemy powalczyć o promocję do wyższej klasy rozgrywkowej, ale dbając o rozsądek. Na pewno chcemy powalczyć o awans, ale nie będziemy grać va banque, nie chcemy zabierać miejsca młodszym zawodnikom. Celem jest kontynuacja dobrej pracy z młodymi zawodnikami w oparciu o współpracę z pierwszym zespołem. Jeśli to będzie dobrze funkcjonowało, młodzi będą się rozwijali, to wszystko z awansem włącznie będzie wiosną możliwe. Nie będę przy tym kłamał, że pewne wzmocnienie drużyny graczem z dużą dawką doświadczenia nam by nie pomogło.

Radosław Pruchnik    

Są zawodnicy, z którymi trzeba się będzie pożegnać, bo doszli do ściany i mogliby się dalej rozwijać choćby na wypożyczeniu? Takim piłkarzem zdaje się być Piotr Cichocki, który w poprzednim sezonie był jednym z liderów, a obecnie sprawia wrażenie nieco zagubionego w tłumie.

- Kwestia Cichockiego to głębsza sprawa. Zgadzamy się, że w poprzednim sezonie był jednym z liderów i grał bardzo dobrze. Strzelał gole, miał asysty, choć zdarzały mu się słabsze i lepsze mecze. Teraz doszła kwestia taktyki. Mówimy o piłkarzu, który lepiej odnajduje się w szybkim ataku. W trwającym sezonie często stawialiśmy na grę pozycyjną i utrzymanie piłki. Ma nieco utrudnione zadanie, gdy prowadzimy grę, za to staje się bardzo ważny w momentach, gdy defensywa jest głębiej cofnięta. To zawodnik dobrze rozumiejący grę, ma bardzo dobrze dopracowane schematy, a niektórzy dopiero są na etapie nauki. Stąd wynikały też pewne nieporozumienia przy konkretnych akcjach. Nie dziwią jednak oczekiwania, bo poprzednim sezonem rozbudził apetyty. Często obserwuję to w Ekstraklasie. Juniorzy mają udane początki w lidze, bo wiele osób widzi tylko to co dobre. Z czasem zaczynają się coraz większe wymagania, dostrzega się więcej mankamentów. A co do tematu odejść zawodników, to żadne decyzje jeszcze nie zapadły. Na tę chwilę piłkarze są na urlopach i nic mi nie wiadomo, by ktoś szykował się na rozstanie z klubem.

Nie sposób nie poruszyć tematu kapitana. Radosław Pruchnik wciąż dobrze wypełnia rolę powierzoną mu 1,5-roku temu?

- Jedyne, czego Radkowi brakowało w tym sezonie, to stałe fragmenty gry. W poprzednich rozgrywkach każde jego dośrodkowanie czy uderzenie powodowało nerwowość u przeciwników. Doskonale pamiętam sparing z Radomiakiem Radom i dwa piękne gole w trakcie dwóch minut. Oba po bezpośrednich uderzeniach z rzutu wolnego. Teraz piłka rzadziej trafia na głowy kolegów. Powtarzalność mu spadła, ale sposób gry się nie zmienił. To gracz, który jest na etapie, w którym nie przeskoczy już pewnych rzeczy. Poprzez doświadczenie i rozumienie gry, nie schodzi jednak z pewnego solidnego poziomu.

Motoryka nie spada? Jesienią zdarzało się cofanie Pruchnika do defensywy.

- Pruchnik nigdy nie był szybkościowcem. Patrząc na parametry i wyniki z systemu GPS, rezultaty są bardzo zbliżone do tych z poprzedniego sezonu. Do tego dobrze przewiduje i czyta grę. Był czasami cofany, bo chciałem, by większy wpływ na grę miał Chris Philipps, a łatwiej o to będąc w linii pomocy. Zwłaszcza, gdy dominuje się w danym fragmencie meczu.

Rozmawiamy o indywidualnościach, to spytam jeszcze o Szymona Włodarczyka. Jak rozwija się syn „Władeczka”?

- Nie kreowałbym go za szybko na naszego podstawowego napastnika. To zdolny i perspektywiczny piłkarz, ale wciąż ma wiele rzeczy do poprawy. Przed nim sporo pracy, choć wiosną planujemy mocniej wprowadzać go do zespołu. Dodatkowa presja nie jest mu potrzebna. Miał niezłe wejście z Odrą Opole, dobrze wyglądał po wejściu na boisko w rywalizacji z Pelikanem, ale wracał na treningi i musiał walczyć o swoje.

Jest duże podobieństwo między nim a ojcem?

- Dostrzegam podobny styl poruszania się na boisku. Szymon ma lekkość w tej kwestii, jest bardzo mobilny i jak na swój wiek bardzo dojrzały. Poprzez to dobrze rozumie grę. Wciąż ma rezerwy, musi zaadaptować się do piłki seniorskiej, co może trochę potrwać. Lubi grać tyłem do bramki, zastawiać się, a przewaga fizyczna rywali w trzeciej lidze będzie znacznie większa niż w rozgrywkach juniorskich. Potrafi dobrze wybiec do prostopadłych piłek i ma smykałkę do strzelania goli. Gracze o takich parametrach zawsze mają początkowo trudniej pośród seniorów, ale gdy nauczą się korzystać ze swoich atutów, wyciągną wnioski, to mogą mieć z tego spore profity. W jego przypadku jestem o to spokojny.

Radosław Cielemęcki

Radosław Cielemęcki był latem na obozie z pierwszym zespołem, ale w trakcie rundy stracił miejsce w składzie rezerw i na ogół nie zachwycał. Rozczarował?

- Nie traktowałbym w kategoriach rozczarowania chłopaka, który jeszcze w czerwcu uczęszczał do gimnazjum, a już jest w seniorskiej drużynie. Ma wielki talent, ale musi go jeszcze rozwijać, a niektórzy już wymagają od niego cudów. Musi popełniać błędy. Miewał dobre mecze, jak w Zambrowie. Potem grał trochę mniej, ale to normalne w tym wieku. Każdy występ jest dla niego dużym doświadczeniem. Wciąż poznaje seniorski futbol i będzie wyróżniającą się postacią, ale potrzebuje czasu i więcej luzu. Czasami chce aż za bardzo. Ma dobrą technikę, świetną motorykę i jeśli będzie się dalej rozwijał, to stanie się dobrym zawodnikiem.

Dla odmiany Cielemęcki robił różnicę w meczach kadry narodowej.

- Wyglądał bardzo dobrze. To utalentowany zawodnik, który potrafi wykorzystać swoje atuty. W seniorach jest więcej cwaniactwa, łokcie rywali pracują inaczej i tak ambitny zawodnik też potrzebuje chwili, by się tego nauczyć. W Legii II trudno przypomnieć sobie wielu graczy w jego wieku, którzy odgrywaliby taką rolę jak on.

Na zawodników wpływał fakt, że obserwowali ich wysłannicy innych klubów.

- Z naszej perspektywy niczego to nie zmieniało, ale trudno powiedzieć, jak wpływało to na zawodników. Czasami niektórzy piłkarze jeszcze bardziej rozpamiętują nieudane zagrania i się stresują. Gracze muszą jednak umieć udźwignąć taką presję. Stabilność emocjonalna jest bardzo ważna. Nie można zbyt szybko wpadać w zachwyt, ale też nie należy załamywać się jednym złym zagraniem. Taką stabilność widać po Michale Karbowniku czy wcześniej po Sebastianie Szymańskim. Wokół obu wiele się działo, ale potrafili trzymać nerwy na wodzy, utrzymywać poziom i walczyli o siebie.

Pewniakiem w składzie był Mateusz Grudziński. On z kolei jest pozytywnym zaskoczeniem?

- Grał na lewej stronie obrony i czasami miewał problemy ze zwrotnymi rywalami. Historia pokazuje, że wypożyczenie go do Victorii Sulejówek było dobrą decyzją. Miał pewną pozycję w naszym zespole. Musimy się zastanowić nad miejscem na boisku dla niego, bo może lepiej zrobiłaby mu gra w środku obrony. Docelowo widzę go w roli półlewego stopera w systemie 3-5-2. Czyni postępy, rozwija się, a wielkim krokiem w przód jest dla niego cały ostatni rok.

Planujecie zmianę systemu?

- Nie. Często stosujemy rozejście, defensywny pomocnik schodzi niżej, chcemy robić przewagę w fazie atakowania. Wtedy zmieniamy sposób bronienia, ale zmiany formacji nie planujemy. Często rywale stosują przeciwko nam 4-4-2, ale tak jak teraz, możemy wiele kontrolować.

Na treningach dobrze wyglądał z naszej perspektywy Filip Sobiecki, ale za dużo sobie w rezerwach nie pograł.

- To fajny chłopak, ale miał pecha. Zaczął się obóz, on miał swoje sprawy z klubem, były jakieś perturbacje i dojechał dopiero na koniec zgrupowania. Gdy zaczął z nami ćwiczyć i wyglądał coraz lepiej, przyplątała mu się kontuzja kolana, stracił ponad miesiąc. Jak się wyleczył pojechał do domu i rozwalił sobie rękę. Chwilę później przytrafił się uraz mięśniowy. Sporo czasu stracił na leczenie się. Inni byli za to w grze, zespół dobrze funkcjonował i trudniej było o zmiany. Za to gdy schodził do zespołu U-18 w CLJ to był wiodącą postacią, jeśli nie najlepszą. Pod koniec roku na treningach wyglądał bardzo dobrze, chciałbym dać mu większą szansę pokazania się w trakcie zimowych sparingów. Niech walczy o swoje, bo to jest naprawdę ciekawy chłopak.

Powalczycie wiosną o awans?

- Zobaczymy jaki będziemy mieć skład osobowy. Chcemy się jak najlepiej przygotować i zobaczymy do czego nas to doprowadzi. Ale na razie bez żadnych deklaracji. Pamiętajmy też, że ekstraklasa kończy rozgrywki w połowie maja, a nas będą czekać jeszcze trudne mecze. Dlatego my myśleć o awansie, potrzebna by była dłuższa kołdra.

A może być taka sytuacja, że ktoś nie załapie się na obóz z pierwszym zespołem i będzie trenował z rezerwami?

- Tak i absolutnie by mnie to nie zdziwiło. W przeszłości były takie sytuacje i kto wie czy nie będzie jej również teraz.

Polecamy

Komentarze (38)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.