News: Tomasz Zubilewicz: Pada czy nie pada, na Legię chodzić wypada

Tomasz Zubilewicz: Pada czy nie pada, na Legię chodzić wypada

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

26.08.2012 10:00

(akt. 10.12.2018 22:38)

- Jaką drużynę może wspierać człowiek urodzony i wychowany w Warszawie, jak nie tą, która ma tak wspaniałą historię? Jestem z Warszawy, jestem za Legią - mówi w rozmowie z Legia.Net Tomasz Zubilewicz. - Dlaczego uwielbiam przychodzić na stadion? Powodów jest wiele, m.in dlatego, że potrafimy wspaniale wspierać zawodników dzięki dużej grupie ludzi, którzy przychodzą kilka godzin przed meczem, pilnują dopingu i potrafią poświęcać wiele czasu na robienie opraw - dodaje nasz rozmówca.

W jednej z reklam telewizyjnych mówi pan, że pamięta pierwszy mecz na stadionie. To była Legia?


- Tak. Działo się to jesienią 1972 roku, kiedy Legia mierzyła się z Górnikiem Zabrze. Trasa Łazienkowska nie była jeszcze oddana do użytku. Szliśmy z bratem od ulicy Rozbrat, a ja już słyszałem śpiewy dochodzące z Łazienkowskiej. Wyobraźnia od razu się uruchomiła i wspominam to jako niesamowite przeżycie. Miałem pozytywne oczekiwania oraz liczyłem, że zespół zdobędzie kilka goli i wygra. Było troszkę inaczej, bo do przerwy było 1:1 (gola dla Legii zdobył Robert Gadocha – przyp. red.), a skończyło się porażką 1:4…


Miłość do klubu nie osłabła chyba po przegranym meczu?


- Jaką drużynę może wspierać człowiek urodzony i wychowany w Warszawie, jak nie tą, która ma tak wspaniałą historię? Wtedy Wojskowi mieli za sobą dobry okres, do czego przyczyniły się chociażby udane występy w europejskich pucharach. Drugą ekipą, której kibicowały tłumy był Górnik Zabrze. W szkole rozgrywaliśmy nawet mecze – fani śląskiej drużyny na legionistów. Po kilku latach spotykałem jednak przy Łazienkowskiej tych, którzy wcześniej ściskali kciuki za Zabrzan.

Można powiedzieć, że się nawrócili?


- Wiadomo, że mając 8 czy 10 lat to jest się za tą drużyną, za którą są rodzice.


Czyli to ojciec zaszczepił w panu legijnego bakcyla?


- Właśnie nie! Brat kibicował Legii, a moi rodzice byli kibicami Górnika Zabrze. Nie wiem dlaczego tak było. Ojciec chodził w latach 50 i 60 na Łazienkowską, a potem przerzucił się na śląską drużynę. Zawsze w domu była święta wojna, gdy obie ekipy mierzyły ze sobą siły.


Można porównać atmosferę na trybunach z początków pana przygody z Legią do tej jaka panuje obecnie?


- To samo co kiedyś, przeżywam teraz, dojeżdżając na stadion. W przeszłości barwy i flagi trochę się chowało. Obecnie wszystko jest rozbudowane i po prostu – fajniejsze. Nawet w niedzielę, dwie godziny przed meczem z Koroną przy trasie Katowickiej zbierała się grupka legijnych fanów. Białe koszulki, szaliki i to już pokazuje, że „oni są od nas”. Zatrąbiłem im „Legię”i pokazaliśmy sobie „eLki”. Zawsze przychodzę na stadion z nadzieję, że parę razy krzyknę „jeeest”. Piękna jest ta chwila, gdy piłkarz oddaje strzał, piłka leci przez sekundę i człowiek zastanawia się czy futbolówka wpadnie do siatki – chociażby dlatego warto przyjść na mecz.


W jednym z wywiadów mówił pan, że kiedyś szedł pan z flagą Legii przez Warszawę, a obok przejeżdżała grupa kibiców Wisły.


- To były chyba lata 70., a Wisła była w tamtej rundzie niepokonana. Legia wygrała jednak z Białą Gwiazdą 2:1. Kibice z Krakowa jechali z autokarem i coś zaczęli wykrzykiwać. Pokazałem im podniesiony kciuk do góry, wskazując na barwy Legii. Miałem świadomość, że dobrze wyprognozowałem im tamten dzień (śmiech). Teraz genialnym pomysłem było wybudowanie takiego stadionu, na którym dopingować potrafią wszyscy kibice. Szkoda, że obiekt powstał tak późno, ale ważne, że marzenia się spełniły. Dzięki temu, że mamy dużą grupę ludzi, którzy przychodzą kilka godzin przed meczem, pilnują dopingu i potrafią poświęcać wiele czasu na robienie opraw potrafimy wspaniale wspierać zawodników.


Ma pan najlepsze i najgorsze wspomnienie z przeszłości związane z Legią?


- O najgorszych nie chcę już mówić, bo odbiły mi się już czkawką (śmiech). Najsympatyczniejsze wspomnienie to jednak mecz Legii z Górnikiem, który decydował o mistrzostwie. Padł wynik 1:1, a Adam Fedoruk strzelił gola głową. Była wtedy słoneczna, ładna pogoda. Warto pamiętać też o potyczce z Rapidem Bukareszt z zeszłego sezonu, który zapewnił nam awans z fazy grupowej Ligi Europy. Dobrze pamiętam też spotkanie z Panathinaikosem. Nie ma co ukrywać jednak, że bywały spotkania, po których człowiek wychodził zły, bo myślał sobie, że mógł ten czas spędzić zupełnie inaczej.


Przez tyle lat „wybrał” pan sobie jakiegoś ulubionego czy ukochanego zawodnika?

 

- Było takich kilku. Pamiętam jeszcze z boiska Kazimierza Deynę czy Roberta Gadochę z jego rajdami lewą stroną boiska. Leszek Ćmikiewicz nigdy nie odpuszczał, kiedy leżał na boisku, to oznaczało, że naprawdę cos musiało się stać. Dodatkowo miałem przyjemność go poznać i jesteśmy ze sobą „na ty”.Wiele radości dał mi Romek Kosecki. Pan poseł grał w Legii, kiedy byłem akurat w wojsku. Miałem służbę w czasie finału Pucharu Polski, wtedy Legia grała z Jagiellonią. Byłem jedynym, który kibicował Legii i tylko ja wychodziłem rozradowany, a koledzy patrzyli się na mnie spode łba. Machałem, aż tą marynarą wojskową nad głowami (śmiech). Teraz, mam przyjemność znać kilku zawodników. Dla mnie to fajne, bo nigdy nie trenowałem piłki nożnej, zawsze byłem kibicem. Z niektórymi grywam w piłkę, mam duży szacunek do Jacka Bednarza, który był żelaznymi płucami Legii, Jacek Zieliński był z kolei podporą defensywy w ponad 400 spotkaniach. Dobrze znam się z Tomkami Sokołowskimi, a z Jackiem Magierą często wymieniamy sms-y. Z kolei z Jackiem Kazimierskim chodziłem do jednej szkoły. Nawet jak „Kazimiera” truchtał sobie na szkolnym boisku jako zawodnik stołecznej drużyny, to wszyscy chłopcy oglądali to w oknach. Bardzo dużo Legii dał Leszek Pisz, z którym miałem okazję porozmawiać o wszystkich miłych wspomnieniach. Przyznaję też, że od kilku graczy dostałem koszulki z ich nazwiskami i są to dla mnie bardzo cenne zbiory.


Jako nauczyciel geografii w warszawskim liceum, zjednywał pan chyba sobie uczniów miłością do Legii?


- Miałem takiego ucznia, o którym wiedziałem, że jak Legia będzie grała w pucharze w środę, to jego na bank nie będzie na geografii (śmiech). Dzień później przychodził do mnie i opowiadał o wszystkim – jaka była oprawa, ilu kibiców pojechało, jaki był doping. Można było spotkać się z pozytywnymi osobami. Do dziś widuje przy Łazienkowskiej byłych uczniów. Pamiętam takiego Adasia, któremu zamarzył się wyjazd na mecz polskiej reprezentacji do Anglii, bo chciał zobaczyć Wembley. Pracował po szkole i uzbierał pieniądze, poleciał, a potem opowiadał o wszystkim na lekcji. Nauczycielka angielskiego tez pytała go o wyjazd. To był fajny, edukacyjny wymiar piłki.


Na jakiej trybunie obecnie pan zasiada?


- Tam gdzie przez całe życie – na dawnej krytej. Były jednak mecze, które spędziłem na Żylecie. Zazwyczaj jednak tam, gdzie nie było kłopotów z warunkami pogodowymi (śmiech).


Bliżej jest panu obecnie do kibica zdzierającego gardło czy VIP-a ze szklaneczką trunku?


- Wracając do domu mam zdarte gardło. Żona jest do tego przyzwyczajona. Ostatnio koło mnie siedzieli Austriacy. Dziwili się, gdy patrzyli na mnie, ale nie potrafię tłumić emocji. To samo było na wyjazdach, gdzie często wyskakiwałem z podniesionymi rękoma. Nie zawsze było to dobrze postrzegane tam gdzie byłem. Ekscytację trzeba z siebie wyrzucać na zewnątrz.


Ostatnio są nawet powody do radości, bo ten sezon rozpoczyna się dla Legii obiecująco.


- Legia zagrała bardzo ładny mecz z Koroną. Z Riedem było trochę nerwowo, ale zwycięsko. Z drugiej strony duża ilość akcji bramkowych świadczy, że mamy duży potencjał w ofensywie. Jeżeli obrońcy będą czujniejsi, to można być spokojnym o ten sezon.


Jak ocenia pan zastąpienie Macieja Skorży, Janem Urbanem?


- Pokażą to wyniki. Tamten sezon był jednak zmarnowany. Miałem już nawet przygotowanego sms-a z gratulacjami dla Jacka Magiery, potem go spotkałem i powiedziałem tylko: - Jacek, sms-a nie wysłałem. „Magic” odpowiedział tylko: - Poczekaj na ten rok. Nie wyszło, od szukania przyczyn jest klub i zobaczymy co będzie. Janek wrócił, o przepraszam, trener Urban (śmiech) i na razie rezultaty pokazują, że to był dobry ruch. Dzieje się dobrze, nawiązał w końcu fajny kontakt z zawodnikami.


Upatruje pan powód, przez który tego mistrzostwa nie było?


- Dużo się mówiło wśród kibiców o powodach, ale nie chcę o tym mówić, bo nie wypada. Dodatkowo to niesprawdzone historie.

W jednej z gdańskich restauracji jest taki wierszyk pańskiego autorstwa. „Nie straszne nam wichry, i burze też, gdy wiesz człowieku, gdzie dobrze zjesz”.


- (Śmiech). Moja córka studiowała w Gdańsku i wracałem wtedy z meczu reprezentacji dziennikarzy z duńskimi żurnalistami, którzy w Kołobrzegu oglądali ośrodek pobytowy swojej kadry na Euro. Zabrali mnie na fajną rybę i na poczekaniu wymyśliłem coś takiego.


Umiałby pan na poczekaniu wymyślić wierszyk o Legii?


- Musiałbym się skoncentrować (śmiech). „Dobra porada! Czy pada, czy nie pada, na Łazienkowską przyjść wypada”.


Spotkały pana nieprzyjemności jako osobę kojarzoną z Legią?


- Wiele mogę opowiadać dziwnych historyjek. Jeszcze w latach 70. jako nastolatek zostałem z bratem spisany przez milicjanta za wnoszenie trąbki na mecz (śmiech). Uznał, że wnosimy niebezpieczny przedmiot. Trochę to przeżyłem jako dzieciak, ale i tak lataliśmy potem na spotkania Legii razem z tym instrumentem.


- Pamiętam również jak mój znajomy z PZPN-u, który kibicuje Legii zaprosił mnie na baraż o utrzymanie, w którym Widzew mierzył się z Odrą, w której zaczął grać Mariusz Zganiacz, eks legionista. RTS przegrał 1:3, rozmawialiśmy po pojedynku i w naszym kierunku szło trzech dobrze zbudowanych mężczyzn w barwach łódzkiej drużyny. Czapki, szaliki i pierwsze pytanie – co kibic Legii robi na naszym stadionie? Odpowiedziałem, że chciałem zobaczyć jak kibicujecie, bo przy Łazienkowskiej śpiewa się przez 90 minut. Zapytali jak było w takim razie. Stwierdziłem, że zdali egzamin jako kibice i poprosili o zrobienie wspólnego zdjęcia oraz dopytali o pogodę. Byli to jacyś ludzie związani z branżą odzieżową, bo okazało się, że towar czekał na dobrą, ciepłą pogodę.


- Podobnie było jak nadawaliśmy pogodę z Bolesławca. Po wszystkim pojechaliśmy do Lubina jak Zagłębie grało z Lechem. Wtedy między tymi klubami była zgoda. Znowu podeszło do nas około 15 kibiców. Powiedziałem, to samo co wcześniej i znowu zrobili sobie ze mną zdjęcie. To było miłe. Jestem z Warszawy, jestem za Legią. Jakbym urodził się w Barcelonie, to pewnie wspierałbym ekipę Puyola, a gdybym wychowywał się w Londynie, to moim klubem byłby Arsenal.


Na poprzedniej Żylecie, taka atmosfera jaka panuje teraz była podobna?


- Wydaje mi się, że nie. Teraz łatwiej „zarządzać” kibicami z Żylety. Obecnie jest tak, że ja idę na krytą, a mój syn idzie na Żyletę, twierdząc, że lepiej ogląda mu się mecz z północnej. Rozumiem go doskonale. Lubię oglądać efekt osiągany przez fanów. Widziałem reakcję rezerwowych SV RIed, którzy brali telefony i nagrywali to co się działo na trybunach. Dobrze, że takie rzeczy dzieją się na polskich stadionach. Ludzie wspólnie osiągają piękny efekt.


Którego z obecnych legionistów ceni pan najbardziej?


- Występuje jako obrońca, więc cenię defensorów. Mam wiele szacunku do Tomka Kiełbowicza za to, że zostawia płuca na boisku i ma świetne wrzutki. Cenię też Kubę Rzeźniczaka. Szacunek należy się również Markowi Saganowskiemu i Danijelowi Ljuboi, którzy świetnie ze sobą współpracują. Cała drużyna zasługuje na uznanie. Pamiętam Kubę Koseckiego jako dziesięciolatka, który teraz spełnia swoje marzenia.


2 września odbędzie się na Legii mecz polityków z TVN-em, to chyba ważna data dla pana?


- Oczywiście, że tak! Mogę wyjść i dotknąć tej murawy, na której na co dzień mamy wielki futbol. To podnosi rangę takiego spotkania. Miło biega się w miejscu, gdzie piłkę kopali również nasi reprezentanci. Trenowałem w przeszłości siatkówkę, ale nadrabiam to co nie było mi dane w latach młodości. To chyba takie spełnienie marzeń z dzieciństwa. Całe życie jest w końcu po to, aby te marzenia spełniać.


Jacek Magiera, który was trenuje, jest wymagający dla gwiazd telewizji?


- I to jeszcze jak. W trakcie treningu jest mocnym zawodnikiem. Dopiero po wszystkim potrafi rzucić jakiś żart. Wpada do nas czasem Tomek Sokołowski i fajnie jest popatrzeć na sztuczki czy pewne strzały z dystansu.


Jakiemu klubowi poza Legią kibicuje pan za granicą?


- W każdym kraju mam swój zespół. Została mi miłość do Barceolony po odwiedzeniu tego miasta, podobnie było z Arsenalem, we Francji kibicuję Lille. Moim hobby jest na dodatek kupowanie koszulek poszczególnych klubów. Szafa jest pełna, ale najważniejsze są i tak koszulki Legii. 

Polecamy

Komentarze (12)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.