Domyślne zdjęcie Legia.Net

Twarde lądowanie Karwana

Redakcja

Źródło: Onet.pl

28.04.2010 19:15

(akt. 16.12.2018 05:27)

<strong>W Tychach mówią "idziemy na Karwana". Tu jest bożyszczem, idolem. Gdzie indziej nazywają go pazernym hipochondrykiem, któremu nie chcę się przebierać w dres, żeby trenować. On sam zapowiada wielki powrót do ekstraklasy. Na razie gra w osiedlowym klubie w szóstej lidze. Aż trudno uwierzyć, że jego talent kiedyś porównywano do talentu samego Davida Beckhama i Luisa Figo. Bartosz Karwan. Gwiazdor na piłkarskim dnie.</strong>
- Irytuje mnie mówienie, że spadłem na dno, tylko dlatego, że gram w A-klasie. Rozwiązałem kontrakt ze starym klubem, nie szukałem nowego, zastanawiałem się nawet czy nie zakończyć kariery. W ZET-ce gram, bo poprosili mnie o to koledzy. Robię to, bo wciąż odczuwam ogromną przyjemność w bieganiu po boisku - mówi lekko zdenerwowany Bartosz Karwan.

Boisko, po którym teraz będzie biegał stoi w lesie, na obrzeżach miasta, nad samym jeziorem. Trawa równo przystrzyżona, wyraźnie odrysowane linie. Trybuny to cztery krótkie rzędy żółto-niebieskich krzesełek, na niecałe pół tysiąca osób. Stojących miejsc drugie tyle. To nie stadiony świata, ale jak na szóstą ligę to i tak spory luksus.

- Grałem na gorszych – przyznaje krótko Karwan.

Na jego pierwszy występ w barwach „Zecioka” nie może doczekać się już całe miasto. W Tychach zaczyna już nawet obowiązywać hasło: „idziemy na Karwana". Bartosz stał się idolem, zanim jeszcze zagrał kilka sparingów, strzelił parę bramek. Nic dziwnego. Jeszcze nigdy w tym małym osiedlowym klubiku założonym przez miejscowego proboszcza, nie grał dwukrotny mistrz kraju, reprezentant, "bohater z Oslo".

- Zapędziłem się w kozi róg, bo zamiast czekać na oferty z wyższej półki obiecałem chłopakom z ZET-ki, że zagram z nimi. Później były jakieś oferty, ale danego słowa trzeba dotrzymywać. Dlatego zagram w A-klasie - przyznaje już spokojnie nowa gwiazda osiedlowego klubu.

Beckham, Figo, Karwan

Przed laty, ojciec Bartosza powiedział w jednym z wywiadów: - W Europie jest trzech prawych pomocników - Beckham, Figo i Karwan. A kolejność niech każdy sam sobie ustali. Podobnie myślało pół polskiej ligi. Eksperci wróżyli Karwanowi międzynarodową karierę. Widać było, że ma smykałkę do gry.

Zaczynał jako piętnastolatek w tyskim GKS-ie. Szybko wypatrzyli go jednak skauci innego górniczego klubu - z Katowic. W składzie katowicka „Gieksa” miał wtedy sporo reprezentantów, ligowych wyjadaczy. Janusz Jojko, Adam Ledwoń, bracia Świerczewscy. Wśród nich on, jeszcze junior. Wkupywał się w łaski starszych kolegów, wchodził dopiero do drużyny. Łatwo nie było.

- Katowice wtedy nie były drużyną "dla grzecznych chłopców". Sporo Ślązaków, w szatni czasami atmosfera ostra jak brzytwa, a na treningach trzeszczały kości. A tu Karwan, taki młokos, z rozwianą blond czupryną. Niepozorny, ale ciąg na bramkę miał. Na treningach zasuwał na całego, choć walki na łokcie to on zawsze unikał. Jakaś kiwka i do przodu. Widać było, że ma papiery na granie - wspomina Karwana były kolega z GKS Katowice.

W Katowicach wpadł w oko Włodzimierzowi Lubańskiemu. Lubański zaproponował staż w Anderlechcie Bruksela, który łowił młode talenty z całego świata. Karwan chodził jeszcze do ogólniaka, rzucił jednak szkołę i pojechał podbijać świat. Po roku wrócił, bo szans na regularną grę w Belgii jednak nie miał. Nie chciał grzać ławy. Zakotwiczył znów w Katowicach i z miejsca stał się wiodącą postacią drużyny. Media zachwycały się młodym Karwanem. Tylko nieliczni odważyli się go krytykować po słabszym meczu. Ponoć za karę trafiali na czarną listę dziennikarzy, którym wschodzącą gwiazdka nie udzielała wywiadów. Wszystkim miał sterować ojciec. On miał tylko grać. I grał. Coraz lepiej. Aż w końcu kupiła go Legia.

- Trochę to było ryzykowne, bo w Legii sporo chłopaków się spaliło. A ja młody, do tego Ślązak w Warszawie. Mogło być różnie - przyznaje po latach Bartosz Karwan. - Ale trafiłem do naprawdę fajnej, zgranej paczki. Na treningach nie odpuszczałem i udało się. Legia to zdecydowanie najlepszy okres w mojej karierze. W 2002 roku sięgnęliśmy po mistrzostwo. Mieliśmy wtedy pakę. Jacek Zieliński, Aleksander Vukovic, Cezary Kucharski, Stanko Svitlica. No i ja, chłopak ze Śląska, którego nie przeraziła stolica. W Legii stałem się naprawdę ukształtowanym zawodnikiem, reprezentantem, ulubieńcem kibiców - wspomina Karwan.

Ile znaczył Karwan dla Legii pokazuje sezon 2001/2002, choćby rozgrywki pucharu UEFA. W rundzie wstępnej Legia odprawia z kwitkiem amatorów z Luksemburga. Karwan strzela im jedną bramkę. Kolejną dokłada w dwumeczu ze szwedzkim Elfsborgiem. Legia przechodzi dalej i w końcu trafia na naszpikowaną gwiazdami Valencię. Pierwszy mecz w Warszawie. Od jedenastej minuty spotkania stołeczni kibice żyją nadzieją na zwycięstwo. Nadzieję daje Karwan, który w zamieszaniu podbramkowym strzela bramkę. Po karnym "z kapelusza" dla Hiszpanów mecz kończy się jednak remisem.

- To było jedno z naszych spotkań w sezonie. W pierwszym meczu graliśmy jak równy z równym, ale skrzywdził nas sędzia. W drugim Valencia rozbiła nas jednak w pył - opowiada Karwan.

On jednak był w gazie. W klubie to właśnie od niego zaczynało się ustalanie składu. Zachwycał bez względu na to, gdzie ustawił go trener. Jako prawy pomocnik mijał przeciwników jak tyczki, jako napastnik strzelał bramkę za bramką. Powołania na zgrupowania kadry przychodziły regularnie. To był jego czas.

- Na pierwsze zgrupowanie Bartosz nie mógł pojechać ponieważ miał zapalenie płuc. W tym czasie był jednak jednym z najlepszych prawych pomocników w Polsce, grał znakomicie. Wyleczył się i na stałe wskoczył do kadry. Bartosz był jednym z architektów naszego awansu na mundial w Korei - mówi ówczesny trener reprezentacji Polski, Jerzy Engel.

U Engela był jokerem. Wchodził z ławki na zmęczonego przeciwnika. Tak było w marcu 2001 roku, w pamiętnym meczu z Norwegami. Karwan na boisko wszedł w drugiej połowie. Dziesięć minut przed końcem meczu zdobywa bramkę życia. Dopada do dośrodkowania i niepilnowany kieruje piłkę do bramki. Wygrywamy 3:2 i robimy milowy krok do mundialu w Japonii i Korei. Polska oszalała. To był pierwszy awans na mundial od szesnastu lat. Karwan został okrzyknięty "'bohaterem z Oslo". Znów się trochę irytuje, kiedy o tym przypominam.

- Wszyscy tylko pamiętają ten mecz, jakbym w innych już nie zagrał. A ja w kadrze występowałem u kilku trenerów, strzeliłem parę bramek. Mecz z Norwegami, choć przejdzie do historii, to tylko epizod w mojej reprezentacyjnej karierze. Przed mundialem w Korei występowałem w kadrze regularnie. Na swoją pozycje pracowałem przez kilka lat, nie wywalczyłem jej po zdobyciu bramki z Norwegią - mówi.

Na turniej do Azji jednak nie pojechał. Wypadł z kadry przez kontuzję. Znów z lekką irytacją narzeka: - W Polsce kontuzje leczyli mi przez półtora miesiąca, w Niemczech tylko tydzień. Może gdybym wyjechał do Niemiec wcześniej, pojechałbym na mistrzostwa - zastanawia się głośno.

Najgłupszy piłkarz Bundesligi

Do Niemiec wyjechał w 2002 roku, zaraz po wywalczeniu mistrzostwa z warszawską Legią. Mógł wtedy przebierać w ofertach. Na stole miał gotowy kontrakt z niemieckim Schalke O4. Były propozycje z angielskiego West Ham, belgijskiego Anderlechtu, włoskiej Atalanty Bergamo. Ta ostatnia wymarzona, bo zawsze chciał grać na boiskach Serie A. Wybrał jednak Bundesligę, dokładnie berlińską Herthę. Klub w którym Polacy zawsze mieli pod górkę.

- Chciałem przełamać ten mit, że nie pasujemy do Herthy. Oczekiwania wobec mnie mieli spore, ja traktowałem Herthę jak odskocznię do jeszcze lepszego klubu. Chciałem grać jak najlepiej, ale tak naprawdę nie dostałem szansy. W sparingach grałem pierwsze skrzypce, strzelałem bramki, a na mecz ligowy siadałem na ławce - opowiada Karwan.

Pojawiły się aluzje, że jest za miękki, że odstawia nogę na treningach, że nie kłóci się o pozycję w zespole. Jak trener każe siedzieć na ławce, siada bez słowa szemrania. Nie pokazuje sportowej złości. Nie jest boiskowym zadziorą. Gra ogony. Mimo tego „błyszczy” w niemieckich bulwarówkach.

- Głupi incydent rozdmuchany przez media – denerwuje się. - Zapomniałem koszulki z szatni. Trener chciał mnie wpuścić na końcowych parę minut. Dopiero wtedy zorientowałem się, że koszulka została w szatni. Ktoś pobiegł ją przynieść, ale mecz zdążył się już skończyć. Dziennikarze zrobili zdjęcie, jak stoję obok trenera w białym treningowym podkoszulku. Bulwarówki zrobiły sobie ze mnie używkę - wspomina.

Niemiecki "Bild" nazwał go kandydatem na "najgłupszego piłkarza Bundesligi". W Niemczech spędził w sumie dwa sezony. Nie strzelił ani jednego gola. Nic dziwnego, że w Berlinie rozstawali się z nim bez żalu. Wrócił do Polski, do Legii. - Obiecałem to kiedyś kibicom - mówi Karwan.

- To już nie był ten sam Bartosz - przyznaje Jerzy Engel. Z Legią Karwan znów zdobył mistrzostwo, ale pierwszych skrzypiec już nie grał. Nie układało mu się z trenerami. Pojawiły się zarzuty, że nie przykłada się do treningów, w kółko na coś narzeka. Został odsunięty od pierwszego zespołu, w końcu odszedł z klubu.

Przystań znalazł w Gdyni. Tamtejsza Arka planowała podbić Ekstraklasę, Karwan miał ją poprowadzić do kolejnych zwycięstw. Błysnął kilka razy, strzelił parę bramek, ale częściej przesiadywał w gabinetach lekarskich niż na treningach. To właśnie w Gdyni do Karwana na stałe przylgnęła łatka hipochondryka, który wymyśla urojone kontuzje, żeby tylko nie przemęczać się na treningach. Inni mówią, że Karwan jest pazerny, bo nie godził się na obniżenie pensji.

- Nigdy nie narzekałem, nigdy nie bałem się ciężkiego treningu. Jak ostro trenowaliśmy, to ja trenowałem jeszcze sam, prywatnie. Na testach wydolnościowych w Arce miałem najlepszy wynik mimo, że byłem po kontuzji. Ludzie, którzy przypinają mi łatkę lenia, po prostu szukali pretekstu, by się mnie pozbyć - broni się Karwan.

"Zeciok"

W styczniu rozwiązuje kontrakt. Nie szuka klubu, jeździ na biegówkach, trenuje indywidualnie, od czasu do czasu kopie piłkę z przyjaciółmi z osiedlowego klubu. W końcu daje im się namówić na grę w A-klasie. Przeciw Chrzcicielowi Tychy, LKS Studzionce, Fortunie Wyry. Przed sezonem w sparingach strzela kilka bramek. Gra na luzie, jakby od niechcenia. Koledzy z drużyny mówią "on jest z innej planety, pięć razy lepszy od nas".

Zbigniew Pustelnik, trener ZET-ki zaciera ręce: On uporządkuje naszą grę. Chłopaki będą się sporo mogli od niego nauczyć - mówi. Sam Karwan podchodzi do tego spokojnie. Ma 34 lata i przekonuje, że wciąż wielką ochotę na granie. Na najwyższym poziomie. - Myślę o Ekstraklasie. Za pół roku - zdradza. Jak się nie uda? Może nawet zakończę karierę. Pójdę na studia, przejmę interes po ojcu. I grał będę dla przyjemności – snuje plany.

* W sobotę, 24 kwietnia, Karwan zadebiutował w A-klasie, w meczu z Rudołtowice Ćwiklice. Mecz zakończył się remisem 3:3, a Karwan strzelił dla ZET Tychy wszystkie bramki.

autor: Maciej Stańczyk

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.