W weekend pękło 100 tysięcy
08.10.2007 10:01
W weekend padł rekord tegorocznej frekwencji - na pierwszoligowych trybunach zasiadło aż 100 tysięcy widzów! Tylu kibiców na polską ligę ostatnio przychodziło w latach osiemdziesiątych. Dlaczego fani wciąż chcą oglądać rozgrywki, które są słabsze od drugiej ligi włoskiej i gorzej oprawione niż druga Bundesliga? Czemu zachwycają się meczami zespołów, które poza krajem przegrywają z każdym, z kim się da? W czym tkwi magia Orange Ekstraklasy?
Były selekcjoner Jacek Gmoch ma gotową odpowiedź na te pytania. Zdradzając ją, używa, jak zwykle, wyjątkowo barwnego języka. - Syneczku, w przypadku naszej ekstraklasy działa hasło: telewizja, jeśli ma taki kaprys, może zrobić z nieboszczyka zdrowego człowieka. Ta reanimacja sprawia, że ludzie widzą w trupie kogoś ładnego, z kim warto zatańczyć. Dlatego gremialnie chodzą na ligę.
Z tym zdaniem nie do końca zgadza się Radosław Gilewicz, napastnik Polonii Warszawa, który na robieniu show zna się jak mało kto. W końcu przez 14 lat oglądał je od kuchni w zagranicznych, austriackich, niemieckich i szwajcarskich klubach. - Same skróty i po-meczowe wywiady, nawet robione niezwykle sprawnie, nie przyciągnęłyby ludzi na widownię. Sądzę, że tajemnica wysokiej frekwencji tkwi w atmosferze, która na naszych trybunach jest coraz lepsza, coraz bardziej podobna do zachodniej. Ludzie chcą być częścią czegoś wielkiego. Jak kumpel powie kumplowi, że fajnie bawił się na meczu, to na kolejne spotkanie idą już we dwóch. I tak się to kręci. Na liczbę fanów ma też wpływ to, że stadiony wyglądają coraz lepiej. Estetyczne miejsca przyciągają.
- To prawda. Każdy chce się polansować w sprzyjającym klimacie. Chodzenie na mecze staje się modne, jak wypad do kina czy na koncert. Jeśli słyszy się w pracy, że kilku znajomych idzie na ligę, to samemu się do nich dołącza, by nie odstawać - analizuje potwierdzający opinię Gilewicza Tomasz Redwan, specjalista od marketingu sportowego. I dodaje: - Na popularność ligi wpływ ma też kadra. Im lepsza reprezentacja, tym więcej widzów, którzy pofatygują się na mecz, by zobaczyć jednego czy drugiego chłopca z drużyny narodowej prowadzonej przez Leo Beenhakkera. Idąc tym tropem postawię kolejną tezę - gdy awansujemy do Euro 2008, ludzi na trybunach będzie jeszcze więcej!
A obecnie jest ich naprawdę sporo - tegoroczna średnia wynosi 8,3 tys. na mecz. Jest najlepsza od lat. - Poprawi się jeszcze bardziej, kiedy zaczniemy powielać model austriacki, polegający na przyciągnięciu ludzi na widownię na kilkadziesiąt minut przed meczem. Wypad na obiekt piłkarski ma im się kojarzyć nie tylko z futbolem, a z piknikiem, z czymś miłym i sympatycznym - twierdzi Gilewicz, podając przy okazji konkretne przykłady na zaciekawienie szerszego grona odbiorców. - W poprzednim sezonie, przed meczem Pucharu UEFA Pasching z Livorno, zrobiono koncert rockowy. Była z niego podwójna korzyść. Ludzie cieszyli się z dobrej, ostrej muzyki, poza tym już w pierwszej minucie spotkania byli niesamowicie rozgrzani, co miało wpływ na jakość dopingu. W drugiej odsłonie kibice zachowywali się jeszcze głośniej - to efekt radości, jaka udzieliła im się po... lądowaniu na murawę w przerwie spadochroniarzy. Takie właśnie pomysły powinniśmy powielać, by powiększać frekwencję.
Gilewicz pewnie ma rację, choć... nie do końca. Historia polskiej piłki uczy bowiem, że ważniejsze od show niestety, są ceny biletów. Śląsk Wrocław robił swego czasu wszystko co mógł, by przyciągnąć ludzi. Na boisku pojawiali się nawet... aktorzy chodzący na szczudłach oraz tresowane wielbłądy. Wszystko na nic. Dopóki wejściówki były za drogie, dopóty fani nie przychodzili. Podobnie było w Zabrzu. Na Górnik zaczęto walić drzwiami i oknami dopiero wtedy, gdy obniżono cenę jednego biletu do 5 zł.
- Polski kibic w końcu z czasem zrozumie, że ważniejsze od ceny są atrakcje - uważa jednak Redwan. - Tak jak powoli dochodzi do nas, że robienie zadym na meczach nie ma sensu. Bo i po co się awanturować, skoro na boisku dzieje się coraz więcej ciekawych rzeczy? Ludziom nie nudzi się, więc nie szukają wątpliwych atrakcji na trybunach. - Skupiają się na dopingowaniu, które wychodzi nam znakomicie. Opinia o polskich fanach jest w Europie coraz lepsza. Przykład? Moi dawni koledzy z Austrii Wiedeń do dziś przypominają mi w prywatnych rozmowach o meczu z Legią sprzed kilku lat. Są pod olbrzymim wrażeniem atmosfery na Łazienkowskiej - mówi Gilewicz.
- Jeśli chodzi o kibiców, to ja jestem pod wrażeniem czego innego - masa z nich gra w bukmacherkę. Chyba w żadnym innym kraju nie ma tylu nałogowców co w Polsce. Obstawiający wyniki meczów chodzą na nie, by doglądać swego interesu. To kolejna przyczyna wysokiej frekwencji - jak zawsze oryginalnie tłumaczy Jacek Gmoch.
Najbardziej zacierać ręce mogą działacze Lecha Poznań - średnia frekwencja na tym stadionie to około 23 tysięcy widzów. Wpływy z biletów na mecz z Legią przekroczyły milion złotych. Dwa takie spotkania i... można kupić Manuela Arboledę z Zagłębia Lubin.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.