News: Wasz wywiad z prezesem Legii - część 2.

Wasz wywiad z prezesem Legii - część 2.

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

13.06.2013 16:19

(akt. 09.12.2018 17:19)

W niedzielę i poniedziałek nadsyłaliście do nas pytania do prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego. W sumie przyszło ich ponad 700. Zrobiliśmy selekcję, wybraliśmy te naszym zdaniem najciekawsze. Zapraszamy do lektury drugiej części odpowiedzi sternika naszego klubu na Wasze pytania. Prezes opowiada o swoich wrażeniach na temat Henrika Ojamay, o zmianach jakie zajdą w drużynie w kwestiach żywieniowych i o sztabie medycznym, odpowiada na narzekania kibiców związanych z dojazdem na mecze, serwerami i punktami gastronomicznymi. Poruszona została też kwestia zwrotu tytułu z 1993 roku. Miłej lektury.

Co może pan powiedzieć o Henriku Ojamie?


- Świetny chłopak, naprawdę. Ma poukładane w głowie, wie czego chce, na boisku jest twardy i nieustępliwy. Totalnie w naszej konwencji, zrobił na mnie duże wrażenie, mega fajny gość. To skrzyżowanie Wladimera Dwaliszwilego i Jakuba Koseckiego. Gra mocno do przodu, ale potrafi grać też tyłem do bramki, zastawić się. Ale najważniejsze, że jest mocny psychicznie. Ja się transferów cały czas uczę, ale dziś już wiem jedno. W Legii najważniejsza jest głowa, dopiero potem umiejętności piłkarskiej. Jeśli słyszę zdanie, że to dobry piłkarz, tylko głowa czasem nie daje rady - to już wiem, że nie jest to piłkarz na Legię. Tutaj można mieć wielkie możliwości, ale jak ma się słabą psychę to nic z tego nie wyjdzie. Niby taki gość chce, ale i tak nie wychodzi. W tym klubie presja jest tak duża, że głowa jest ważniejsza niż nogi. Upraszczając – jak ktoś gra słabiej w piłkę, to można to poprawić, jak ktoś nie wytrzymuje presji, to przy Łazienkowskiej sobie nie poradzi.


Taki kłopot miał wiosną Tomasz Brzyski…


- Zgadza się, ale on zanotował duży przeskok, przejście z Polonii do Legii to naprawdę wielka zmiana. Zapłacił frycowe, potrzebował czasu na aklimatyzację. Wytrzymał jednak szyderę i docinki w szatni, poznał zespół od środka i jestem przekonany, że w tym sezonie będzie wyglądał dużo lepiej. Natomiast faktycznie, on miał taki problem. Sam widziałem jak na treningu potrafił za każdym razem centrować idealnie w punkt. A potem przychodził mecz i nic mu nie wychodziło… W meczu z Ruchem tak mu psycha siadła, że oddał wykonywanie rzutów rożnych Olkowi Jagiełło… Dorosły facet wysłał 18-latka do wykonania rzutu wolnego. Niebywałe. Ale wierzę w tego chłopaka, jesienią powinien grać lepiej. Przyzwyczaił się już do otoczenia. Te pół roku było dla niego jak skok w kosmos. Liczymy na niego. Zakładając, że awansujemy do fazy grupowej rozgrywek pucharowych, zagramy lekką ręką 60 meczów. Brzyski będzie miał więc sporo okazji do gry, sam Wawrzyniak przecież nie da rady zagrać we wszystkich meczach, nie jest robotem. Dlatego w meczu z takim Ruchem to Brzyski powinien robić różnicę i wierzę, że tak właśnie będzie. Tym bardziej, że technicznie jest niezły. Jeśli się zaaklimatyzuje, powinien grać 20 dobrych meczów w sezonie – stać go na to.


Zapowiadał pan w jednym z wywiadów, że będzie sporo zmian w takich kwestiach jak żywienie, odnowa biologiczna, opieka medyczna, przygotowanie fizyczne. Jakie to będą zmiany?


- Zmiany są konieczne, bo w tych elementach wypadamy gorzej nawet od takiej Polonii. Prowadzimy już rozmowy z dietetykami, z firmą, która się tym zajmie. Nie może być tak, że młodzi ludzie przychodzą na czczo na trening, albo po drodze kupią sobie hot-doga na stacji benzynowej. A takie rzeczy mają miejsce. Aspirujemy do tego, by być poważnym klubem, a czasami jesteśmy na poziomie takiej Chojniczanki… Taki Piast Gliwice w wielu aspektach jest daleko przed nami – mam na myślę opiekę, jaką otaczani są młodzi ludzie, o odnowie, diecie i kontroli nad nią. Weźmy u nas przykład Miro Radovicia – naprawdę dobry piłkarz, mega pozytywny gość. Ale zapuścił się, miał sporą nadwagę. W najważniejszym momencie sezonu, przed kluczowymi meczami, jeden z najważniejszych piłkarzy zespołu, miał przed sobą pokaźny brzuszek. To jakim my jesteśmy profesjonalnym klubem? To pośmiewisko jest. Potem zrzucił trzy kilo i się z tego cieszył. Fajnie, ale kto mu pozwolił na to, by do tej nadwagi doszło, gdzie była kontrola tej wagi? Wszyscy to mieli gdzieś, taki Cesar bał mu się zwrócić uwagę… Od lat wiadomo, że Rado latem ma lepszą przemianę i rundę jesienną zwykle ma dobrą. Natomiast przychodzi zima, zawodnikowi przybywa masy i wiosna często była słabiutka. I każdy to akceptował…


A sztab medyczny?


- Na pewno będą zmiany. To musi całościowo działać lepiej, na razie jest słabo. I tak jak w innych przypadkach – to nie jest wina np. doktora Stanisława Machowskiego. Jego doświadczenie jest ogromne i trudne do przecenienia. Natomiast ryba psuje się od głowy, ktoś tak, a nie inaczej tym zarządzał, pozwalał na pewne zachowanie i ich powielanie. Medycyna idzie do przodu, my musimy ją podgonić. Dążyć i równać do tego co jest np. w Borussii Dormund, gdzie potrafiono zagrać 40 meczów w tym roku, na najwyższym poziomie, mniej więcej tym samym składem. Tymczasem my mieliśmy czasem nawet 7 graczy z pierwszej jedenastki z urazami mięśniowymi. Póki co, jest to jeden z problemów tego klubu.


Ekonomicznie klub poszedł do przodu w minionym sezonie?


- Dziś nie potrafię powiedzieć, będę mógł to stwierdzić na koniec roku. To nie jest tak, że coś się dzieje i od razu jest wynik. Jest lepiej, ale te 2-3 miesiące to za krótki okres, aby wysuwać daleko idące wnioski. Momentem prawdy będą najbliższe miesiące. Zobaczymy, ile osób będzie przychodzić na mecze ligowe, nie tak atrakcyjne jak pod koniec sezonu, gdy zespół sięgał po mistrzostwo Polski. Ale na pewno jest lepiej niż było.


Kobiety mają żal i pretensje, bo klub zlikwidował dla nich zniżki.


- Likwidacja, czy ewentualne przywrócenie tych zniżek nie ma dla klubu znaczenia ekonomicznego. Natomiast nie rozumiem oburzenia, przecież dając takie zniżki traktujemy kobiety jakby były upośledzone… Czemu one mają mieć taniej? Przecież jest równouprawnienie. Oburzenie powinno być w momencie, kiedy ktoś takie zniżki wprowadzał. Jeśli już zniżki, to dla wszystkich, a nie tylko dla kobiet.


- To jest ciekawa sprawa. Na całym świecie kibic przepłaca, kupuje koszulkę meczową za cenę podwójną – ale traktuje to jak formę pomocy klubowi, robi to po to, aby zespół był silniejszy, aby mieć swój wkład w pomoc i ewentualne sukcesy. Kibice doskonale wiedzą, jak są wydawane pieniądze w klubie, mają w to wgląd. To jest wspólne budowanie wartości, ludzie mają zaufanie do klubu i jego zarządu. Mam nadzieję, że kiedyś i my będziemy myśleć w taki sposób. To spora zmiana, ale może kiedyś do tego dojdziemy. Wtedy nikt nie będzie się denerwował, że jakaś zniżka została zlikwidowana – oczywiście pod warunkiem, że cena będzie akceptowalna społecznie. Tylko ludzie muszą mieć świadomość i pewność, że taka kasa nie pójdzie na kupno nowego samochodu, ale na akademię, na nowych zawodników, na opiekę medyczną – na konkretne rzeczy. Mam nadzieję, że zbudujemy taki model. Celem jest stworzenie klubu o budżecie 50 milionów euro. Wtedy za takim budżetem musi pójść do góry jakość sportowa, ale i np. ceny karnetów, które mogą kosztować około 200 euro.


Na ostatnie mecze kupienie biletu online graniczyło z cudem. Kibice godziny spędzali przed monitorem, wszyscy narzekali na serwery. Czy klub zamierza coś zrobić w tym kierunku?


- To nie jest najgorsza rzecz, jeśli mnóstwo osób chce kupić bilet na mecz. Obyśmy tylko takie kłopoty mieli. Oczywiście jest to uciążliwe, problemem jest to, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi, chciało te bilety kupić w tym samym czasie – tego nikt nigdy nie zakładał. Robiliśmy już rozeznanie i gdybyśmy chcieli zmienić serwery na takie, które radziłyby sobie z takim ruchem, to musielibyśmy wydać około miliona złotych. Aby to odzyskać, to średnio każdy karnet musielibyśmy podnieść o 100 zł. Ale nie mówię nie. Póki co, nas na to nie stać, ale jeśli stanie się to nie do zniesienia, to pomyślimy. Będziemy obserwowali, jak to będzie wyglądało dalej. Być może teraz więcej osób będzie kupowało karnety, więcej niż bilety. To dla nas nie byłoby wcale takie świetne rozwiązanie, gdyż abonamenty są trochę za tanie. Na sprzedaży pojedynczych biletów zarabiamy lepiej. Cały czas myślimy nad najlepszym modelem dystrybucji. Jest mnóstwo osób, które wolą kupować wejściówki w kasach, niż w systemie internetowym. Może dobrym rozwiązaniem będzie np. otwarcie dwóch dodatkowych punktów sprzedaży biletów w innych częściach miasta? A może trzeba będzie dołożyć do tego systemu online? Zobaczymy. Na pewno tego nie zlekceważymy, bo dla kibiców jest to uciążliwe i musimy robić co w naszej mocy, aby takie sytuacje nie miały miejsca.


Patrząc na ostatnie trzy mecze można odnieść wrażenie, że będą coraz większe kłopoty z kupieniem biletu na mecz Legii, że ten stadion będzie za mały.


- Jak będziemy mieli tylko takie problemy to jakoś sobie damy radę (śmiech). To oczywiście bardzo fajne, pewnego rodzaju marzenie.  Jesteśmy w europejskich pucharach, przyjeżdża do nas dobry klub i wtedy można by było zagrać na Stadionie Narodowym. Dziś jednak tak do tego nie podchodzę, nie myślę tymi kategoriami. To jest nasz stadion, nasz dom i póki co chcę grać przy Łazienkowskiej.


Pozostały trzy lata do obchodów 100-lecia klubu.


- Niby jeszcze trzy lata, ale tak naprawdę już tylko trzy lata. Myślimy już o tym i robimy sporo ruchów tym kierunku, ale szczegółów na razie nie ujawnię.


Jakie jest faktyczne uzależnienie Legii od ITI? Czy jest zagrożenie, że właściciele nagle zażądają spłaty całego długu? Czy łożą jeszcze jakieś pieniądze na klub?


- Co do długu, to spokojnie - to wszystko jest zapisane w stosownych dokumentach, spłata zależy od zarządu klubu. Takie są nawet wymogi licencyjne, to tak nie funkcjonuje. Nie może się okazać w jednej chwili, że wszystkie nasze plany spaliły na panewce, bo musimy oddać dług… Natomiast to są właściciele Legii, od nich zależy bardzo dużo. Czy będą jeszcze dokładać do klubu? Tak dobrze to raczej nie będzie. Może by i chcieli, ale to się nie uda. Za dużo jest zaszłości z zeszłego roku. Pierwszy sezon, kiedy mam nadzieję, uda nam się zbilansować budżet, to będzie ten przyszły sezon. A jeśli już padło pytanie o stopień uzależnienia, to właśnie po to, by był on jak najmniejszy, musimy szybko zacząć bilansować budżet. Jeśli jestem prezesem i muszę iść z prośbą do właścicieli o pieniądze, to ten stopień uzależnienia jest wtedy większy niż wtedy, gdy sami na siebie zarabiamy. To jest prosty mechanizm, tak jak w młodym wieku. Jak pójdziemy do rodziców z prośbą o kasę na coś, to oni zaraz postawią warunek, że jak się pouczysz albo zdasz coś czy zaliczysz. A jak się mieszka samemu i zarabia na siebie, to wtedy takie rzeczy nas nie interesują.


W dniu meczu na Legię ciężko dojechać, da się coś z tym zrobić? Są jakieś pomysły, by to ułatwić? Rozmawialiście o tym z miastem?


- Na razie miasto we współpracy z nami i ZTM namawia kibiców do przybycia na mecz komunikacją miejską, ale wiadomo, że to nie zawsze jest możliwe. W dniu meczu drogi dojazdowe są zakorkowane, w okolicy nie ma gdzie auta postawić. A jeszcze jeśli mecz dodatkowo jest w niedzielę, gdzie ludzie zjeżdżają się do Warszawy do pracy, to jest dramatycznie. W Barcelonie klub namawia do przybywania na mecze jednośladami – rowerami, motorami, skuterami. Taką drogą można by pójść. Parkingi w miejscu basenów? Mówi się o tym, ale to atrakcyjna działka, blisko centrum. Są też inne plany i zakusy na wykorzystanie tego miejsca. Ciężka sprawa. Ale stopniowo powinno się to poprawiać.


Kibice narzekają też na punkty z jedzeniem na stadionie. Jakość jedzenia i szybkość usług pozostawia wiele do życzenia. Może warto by wpuścić na stadion jakieś sieciówki typu McDonalds czy BurgerKing?


- Obecna umowa z firmą, która obsługuje stadionowe budki z jedzeniem, jest ważna jeszcze przez 17 lat… Nie da się tej umowy za bardzo rozwiązać. Od pewnego czasu robimy im dużą presję na to, że usługi mają się poprawić. Słyszałem, że na ostatnim meczu było już trochę lepiej. Będziemy na nich naciskali, ja mogę mieć nadzieję, że zacznie to wyglądać lepiej. Sam ostatnio na Lechii się przeszedłem po promenadzie i nawet trudno mi ocenić jakość jedzenia. Nie doczekałem się bowiem na to, by coś zamówić, poziom serwisu był przerażający. To jest problem nawet ekonomiczny. My nie pobieramy bowiem czynszu od tej firmy, mamy zaś zapewniony udział w zyskach w zależności od obrotu. Oni są w stanie działać profesjonalnie, potrafią zrobić to jak należy. Jak będziemy wytwarzać na nich presję, to są w tanie wykonywać usługi dużo lepiej.

A jest planowana sprzedaż tego niskoprocentowego piwa?


- Tak, będziemy chcieli to zrobić. Pytanie, jak to przełoży się na nastroje kibiców… Będziemy to sprawdzać i się temu przyglądać. Trzeba zaryzykować.


Czy jest jakiś pomysł na zagospodarowanie pomieszczeń pod trybuną północną? Pierwotnie miała tam być przychodnia sportowa dla mieszkańców Warszawy.


- Trudny temat, słabe jest to, że tam się nic nie dzieje. Ten stadion został wybudowany na potrzeby pierwszej drużyny, projekt nie zakładał tego, że będzie w nim cała Akademia Piłkarska. Dziś większość pomieszczeń obiektu jest mocno eksploatowana na szatnie dla wszystkich maluchów. Poza tym tam odbywają się też treningi… Wiem, że to śmiesznie brzmi, ale jak jest mróz, jak napada śnieg, to piłkarze się tam rozgrzewają, mają jakieś swoje zajęcia. Przecież my nie mamy bazy, infrastruktuty do takich potrzeb. To naprawdę jest jednak słabe, że w centrum Warszawy, na takim stadionie, w tym miejscu nic się nie dzieje. Różne mamy koncepcje, przychodnia jest jedną z nich. Niestety trzeba sporo pieniędzy, aby ją odpalić. Dlatego rozmawiamy z różnymi firmami i jest opcja, by tam otworzyć drugi bar. Można też rozbudować sklep z pamiątkami, zrobić większe muzeum, które cieszy się coraz większym zainteresowaniem.


Co klub zamierza zrobić, albo co już zrobił w sprawie zwrotu tytułu mistrzowskiego z 1993 roku?


- Na razie uznaliśmy, że jest nasz! (śmiech). Siedzimy i zastanawiamy się, jak podejść do tego od strony prawnej. Można robić zamieszanie, bić pianę, ale jeśli mamy coś wskórać i ruszyć droga formalną, to musimy mieć pewność, że wygramy. Dlatego musimy się do tego przygotować. Na dziś uznajemy, że ten tytuł jest nasz. Nawet na koszulkach tak jest, kibice od dawna uważają ten tytuł za nasz. To jedna ze śmieszniejszych sytuacji w polskiej piłce – ten 1993 rok.


Kwestie sponsorskie? Kilka marek jest związanych z Legią – Królewskie, Adidas, ActiveJet. Czy są już prowadzone jakieś rozmowy, aby te grono powiększyć?


- Jak najbardziej, to również jest część przyszłości tego klubu, budowanie pozytywnego wizerunku Legii wśród sponsorów. Takie rozmowy jednak nie trwają tydzień, szczególnie w dzisiejszych, dość trudnych czasach. Firmy nie maja już teraz tak dużych budżetów reklamowych, jak miało to miejsce jeszcze kilka lat temu. Ale najważniejsze, że jest zainteresowanie, wiele firm patrzy na Legię bardzo poważnie.


Współpraca z Fluminense. Czy klub planuje nawiązanie podobnej współpracy z klubami w Europie?


- Myślimy o tym. Ale nie tylko w Europie, również w Afryce. To naturalna kolej rzeczy i to zostanie nam na lata. Co oprócz wymiany zawodników czy trenerów może taka umowa przynieść Legii? Możemy korzystać z ich skautingu, a to bardzo fajna sprawa. Proces obserwacji takich młodych chłopaków trwa rok, czasem dwa, a nawet dłużej. Przyglądamy się ich rozwojowi i minimalizujemy ryzyko.


Najlepsi piłkarze pochodzą często ze środowisk trudnych i ubogich. W Akademii Legii Warszawa za możliwość trenowania pobierane są składki. Czy klub myśli o tym, aby ci najubożsi nie musieli ich uiszczać, aby sponsorzy zakładali takie pieniądze?


- Szukamy sponsorów dla Akademii i jest taki pomysł jak w pytaniu. Ale nie tylko. Aby ci chłopcy mogli się normalnie odżywiać, unikać kłopotów na tych trudniejszych podwórkach, chcielibyśmy, aby mieszkali w internatach i u rodzin katolickich. Na pewno pole do popisu będą mieli też agenci piłkarscy. Oni też muszą zadbać, o jak najlepsze warunki do rozwoju swoich klientów. My jeszcze jako klub nie jesteśmy w stanie temu podołać całościowo, ale dążymy do tego, by tak było. Pojawiła się dla tych młodych chłopaków w klubie pani psycholog. Do tej pory nie mieliśmy nawet jednej osoby, która by patrzyła, co się z tymi chłopakami dzieje. Czasem zerkali trenerzy w nadgodzinach. Tymczasem w średnim klubie hiszpańskim każdy rocznik ma czterech opiekunów. A przecież w Warszawie mamy sporo pokus i ktoś musi nad takimi rzeczami panować.


Jeden z rodziców pyta, czy dziś już młodzież trenująca w Legii może chodzić na mecz na Żyletę? Za czasów Leszka Miklasa było to zabronione…


- Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Oni w jakimś sensie na te mecze pierwszego zespołu przychodzą grupowo, służbowo. Powinni więc siedzieć razem, to jakiś element budowania drużyny. Ale o takim zakazie nigdy wcześniej nie słyszałem. Jeśli ktoś by tam trafił i w ten sposób obejrzał mecz, to nie widzę w tym problemu. Tylko niech się pilnuje, bo głupio będzie jak poniosą kogoś emocje i dostanie zakaz (śmiech).  Ale jak mówię, może to element budowania zespołu, trzeba spytać szkoleniowców.

 

- Swoją drogą chwała Bogu, że teraz jest nowy komendant, pierwszy policjant z którym można współpracować, który rozumie doskonale wszelkie mechanizmy. Podczas świętowania komendant wykazał się dużą wyrozumiałością i jesteśmy mu za to bardzo wdzięczni.  Zresztą on widzi i dostrzega pozytywy wśród kibiców. Przed meczem ze Śląskiem była taka sytuacja, że grupa ludzi chciała wejść na stadion z bramą, bez biletów. Inni kibice się zorientowali i ich pogonili. Komendant nie mógł w to uwierzyć, był bardzo pozytywnie zaskoczony, a chciał już wysyłać całą ekipę.


Stał się pan ostatnio idolem kibiców…

 

- Słyszałem już takie pytania, ktoś takie też podesłał?


Nie, ale jest kilka pytań dotyczących pana. Jak długo chce być pan prezesem Legii?


- Nie wiem, nie myślałem o tym. Jednak jak widać jest to moja pasja, poświęcam się temu. Nie jest to praca lekka i przyjemna, dawno już się nie wyspałem, czasem dzień zlewa mi się z nocą. Dawno już nie byłem tak zmęczony. Był taki moment, że przestałem ogarniać to, co się dzieje wokół. Na wypoczynek będzie szansa w przerwie zimowej. Dzieciaki chcą spędzić z tatą trochę czasu, więc zabiorę je na zgrupowanie do Austrii. Tak samo ma trener Jan Urban. On po takim sezonie powinien wypocząć, ale nie ma kiedy. Jest mnóstwo kwestii do załatwienia, wszystko dzieje się na wariackich papierach. Za tydzień zaczynamy treningi, dobrze by było w dużej części do tego momentu dopiąć transfery… A jak nie, to do zgrupowania. Do tego dochodzą rozmowy i decyzje z tymi wszystkimi chłopakami z Młodej Ekstraklasy. Naprawdę roboty jest mnóstwo.


Pana przygoda ze sportem, z pięciobojem nowoczesnym. Czemu się zakończyła? Jakie miał pan sukcesy?


- Za bardzo lubiłem życie, robiłem wiele rzeczy jednocześnie. Oprócz tego pięcioboju grałem w tenisa, jeździłem na nartach, robiłem tysiąc różnych rzeczy. A sport wymaga poświęcenia na maksa, zaangażowania.


Myślał pan o prowadzeniu Twittera albo bloga?

 
- Nie, nie przepadam za Twitterem, Facebookiem, o blogu też nie myślałem. Słyszałem, że ktoś mi założył fanpejdż na FB. Nie jestem fanem internetu jako takiego, za dużo ludzi tym żyje, sugeruje się tym wszystkim. Sam się na tym złapałem czytając te komentarze na portalach. Teraz dostałem kilka linków do stron Lecha po transferze Ojamay. Śmieszne to nawet – czytam tego Rumaka i zastanawiam się, jak długo może funkcjonować zespół budowany i oparty na antagonizmach do Legii… Kibice, piłkarze, potrafią się wznieść ponad podziały, trener Rumak na razie nie. To słabe dla tego klubu uważam, ale martwy się o siebie.

Polecamy

Komentarze (213)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.