Widziane znad Bałtyku
24.09.2007 09:02
Stało się – po serii 7 kolejnych zwycięstw Legia straciła punkty w Kielcach . Porażka zawsze boli, zwłaszcza w momencie gdy do wyrównania rekordu kolejnych zwycięstw, wyśrubowanego przez Górnik Zabrze, zabrakło zaledwie 2 wygranych. Z tym jednak można się pogodzić, warszawski zespół będzie miał jeszcze nie jedną szansę na nową serię spotkań bez straty „oczek”. W końcu to tylko sport. Trudniej natomiast przeboleć wydarzenia, które miały miejsce po zakończeniu spotkania – zabitemu kibicowi nikt bowiem szansy na kolejne życie już nie da.
Trudno obiektywnie ocenić zaistniałą sytuację, gdy nie było się świadkiem tych tragicznych zdarzeń. Czy sprawcą ( sprawcami?) był człowiek z Warszawy, Kielc, Krakowa, czy może z innego miasta. Jednak z pewnością nie powinna ona mieć miejsca. Sprawa nie skończyła się jak większość „zadym”. Jej wszyscy uczestnicy nie wrócili jak zawsze do domów bez większych obrażeń. W dniu, gdy człowiek zginął z rąk innego, nic nie jest do przyjęcia . Nie ważne jakie były przyczyny zajścia. Na pewno nie były warte życia i śmierci – pomijając wszystko to przecież tylko sport…
Żal , że takie rzeczy dzieją się w kraju, który za parę lat zamierza organizować Mistrzostwa Europy, który szczyci się kibicami sportowymi. Obrazki takie jak te z Kielc zdecydowanie kontrastują z pokazywaną w telewizji, rzeszą ubranych na biało – czerwono fanów, gorąco dopingujących swój narodowy zespół. Pozostaje nadzieja, że wczorajsza tragedia, bardziej przypominająca stadiony w Anglii (kiedyś) czy Włoszech (obecnie), nie odbije się w świecie szerokim echem. Marna to pociecha, ale o inną trudno.
Żal także, że wszystko to działo się po naprawdę dobrym meczu, który przysporzył wiele emocji. Jak widać, niestety także tych skrajnie negatywnych. Podczas spotkania mieliśmy wspaniałą oprawę, kolorowe trybuny, sporo sytuacji podbramkowych, jak i napięcie do ostatniego gwizdka sędziego. Legia, mimo porażki, pokazała parę ładnych akcji granych z tzw. „klepki”, szczególnie w pierwszej połowie . Podopieczni trenera Jana Urbana mogli i powinni zdobyć bramkę. Niestety napastnik "wojskowych" Takesure Chinyama potwierdził, że potrzebuje wielu sytuacji, aby tej sztuki dokonać.
W drugiej połowie meczu to Korona była groźniejsza , dostosowując się do poziomu lidera z Warszawy. Zagęściła środek pola i wyprowadzała groźne akcje, co okazało się skuteczną bronią na ataki warszawskiego zespołu .
Podsumowując mecz stał naprawdę na wysokim poziomie i mógł się podobać licznie zgromadzonej publiczności. Zarówno tej na stadionie jak i tej przed telewizorami. Tym większa szkoda i żal, że to piłkarskie święto, nie skończyło się równo z ostatnim gwizdkiem sędziego…
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.