Włodarczyk - piłkarz wzbudzający emocje
22.06.2007 03:20
Jednego dnia potrafił zapewniać Legii mistrzostwo Polski, by drugiego być ośmieszanym przez anonimowych graczy najsłabszej drużyny polskiej III ligi. Nic dziwnego, że wśród kibiców Legii budził mieszane uczucia. Dla części z nich był jednak idolem, jak w poprzednich dekadach Brychczy, Deyna czy Pisz, choć umiejętnościami tym piłkarzom do pięt nie dorastał.
Z kim jeszcze porównuje się Piotra Włodarczyka? M.in. ze słynnym... Denisem Bergkampem. Jedynym, co łączy wieloletniego gwiazdora reprezentacji Holandii oraz Arsenalu i piłkarza wyrzuconego w środę już po raz czwarty z Legii, jest jednak... awersja do latania samolotem. Piotr Włodarczyk w maju skończył dopiero 30 lat, ale stanowi już największą zagadkę w historii warszawskiego klubu.
Szefowie Legii sprowadzali go do zespołu trzykrotnie. Po raz pierwszy w 1997 roku z KP Wałbrzych. Po 12 miesiącach bez żalu oddali 21-latka do Ruchu Chorzów. Nie minęło pół roku, a Włodarczyk wrócił do stolicy. Nie na długo. Później zmieniał kluby jak rękawiczki. Ruch, Śląsk Wrocław, AJ Auxerre, Widzew Łódź... W żadnym z nich nie grał dłużej niż 1,5 roku. – Do Auxerre trafiłem w wieku 24 lat. Mój talent miał szlifować światowej klasy fachowiec – Guy Roux. Niestety, przegrałem rywalizację z Djibrilem Cisse, który później był w Liverpoolu, a teraz gra w Olympique Marsylia. Wniosek? Nie mam się czego wstydzić – wspomina.
W 2004 roku wylądował w Legii po raz trzeci. A właściwie przyjechał na jej zgrupowanie do Szczyrku, choć miał się zjawić na obozie Widzewa w Wałczu. – Nie mam nawigacji w samochodzie, a jestem słaby z geografii – żartował. W rundzie wiosennej grał znakomicie. W 12 meczach strzelił dla Legii 10 goli. – Musiałem dojrzeć do gry w tym klubie – tłumaczył latem 2004 roku.
Reprezentacyjny epizod
Dlaczego tak długo to trwało? Na to pytanie najlepiej mógłby odpowiedzieć inny piłkarz – Paweł Sobczak. „Włodar” wspólnie z nim nie szczędził sobie wcześniej uciech życia. Dyskoteki, alkohol, dziewczyny – to był dla nich chleb powszedni. Włodarczyk w 2002 roku poślubił jednak Monikę i „na mieście” był widywany rzadziej. Gdy urodził mu się syn Szymon, stał się niemalże domatorem. – Żona skutecznie mnie wyleczyła z rozmaitych fanaberii – przyznawał.
Legii zawdzięcza dużo. To w jej barwach strzelił pierwszego i ostatniego ze swoich 88 goli w ekstraklasie. Dzięki grze z „eLką” na piersi wyszedł z cienia swej siostry Urszuli – znakomitej siedmioboistki. Zadebiutował też w kadrze. Jego reprezentacyjna przygoda była równie dziwna, jak cała kariera. Po raz pierwszy z orzełkiem na piersi zagrał w 1999 roku przeciwko Hiszpanii. Na kolejne powołanie czekał aż pięć lat. Strzelił gola w Chicago USA (1:1) oraz Irlandii Płn. w Belfaście (3:0). Jednak 11 minut przed końcem spotkania eliminacji mistrzostw świata został ukarany czerwoną kartką.
– Byłem prowokowany przez rywala, aż nerwy mi w końcu puściły. Nie uderzyłem Irlandczyka specjalnie, ale zrobiłem ruch ręką. Sędziemu to wystarczyło. Jedna nieodpowiedzialna interwencja sprawiła, że wyleciałem z kadry – wspomina.
Przygodę z reprezentacją zakończył w Cardiff, gdzie Polska wygrała 3:2 z Walią.
Nieszczęsna mikstura
W 2004 roku Włodarczyk po raz kolejny – i nie ostatni – przeżywał wzloty oraz upadki. Wzlotów nie cierpiał – tych w samolocie. – Na pokład jeszcze jako tako wchodzę, ale po chwili mam katastroficzne myśli – tłumaczył. Przed wejściem stosował różne mikstury. Także te zawierające procenty. W końcu z tego powodu podpadł włodarzom Legii. Jego nieszczęście zaczęło się w sierpniu podczas powrotu z wygranego 1:0 spotkania z FC Tbilisi. W prezydenckim samolocie, po zażyciu mikstury, wymienił się koszulką z... pilotem TU-154M. – Od tej pory musicie mówić do mnie pułkowniku – rozkazywał współpasażerom. Za wybryk został surowo ukarany przez zarząd klubu.
– Za pieniądze, które musiałem wówczas wpłacić do klubowej kasy, bez problemu sam mógłbym wyczarterować cały samolot – przyznawał, gdy emocje nieco opadły. Niedługo później uwielbiany wcześniej przez kibiców Legii piłkarz zaczął być po raz pierwszy przez nich przeklinany. Powód? W spotkaniu rewanżowym o Puchar UEFA z Austrią w Wiedniu nie trafił do pustej bramki z odległości... metra.
W 2005 roku znów musiał zasilić klubową kasę. Za brak zaangażowania w meczu z Odrą na niego i trzech kolegów z drużyny szefowie Legii nałożyli karę po 10 tys. zł. Latem miał odejść do Aberdeen, ale nic z tego nie wyszło, choć był nawet w Szkocji na testach.
– Albo „Włodar” coś pokaże, albo będzie po „Włodarze” – zakomunikował ówczesnemu prezesowi Legii Piotrowi Zygo. I pokazał. Rok temu świętował największy sukces – wywalczył z Legią mistrzostwo Polski. Seryjnie marnował sytuacje, ale w końcu strzelił Górnikowi w Zabrzu bramkę, która zapewniła mistrzowską koronę.
Po wzlocie nastąpił oczywiście upadek. Kilka tygodni po zdobyciu mistrzostwa Legia przegrała w spotkaniu o Puchar Polski z ostatnią w tabeli III ligi Stalą Sanok. Włodarczyk stał się w oczach właścicieli klubu głównym winowajcą. Został wyrzucony z zespołu. Zabroniono mu nawet trenować przy Łazienkowskiej. Ale piłkarz stwierdził, że decyzja jest bezprawna. Skierował sprawę do Wydziału Gier PZPN, żądając, by kontrakt został rozwiązany z winy klubu. Legia musiałaby wypłacić odszkodowanie w wysokości 330 tys. euro. Efekt? Włodarczykowi najpierw pozwolono trenować, później grać w zespole rezerw, aż w końcu – wrócić do pierwszej drużyny. Wiosną był najskuteczniejszym graczem słabo spisującej się Legii.
Obecnie Włodarczyk znów jest na cenzurowanym. Razem ze swym przyjacielem Łukaszem Surmą stali się głównymi winowajcami słabych wyników Legii w minionym sezonie i odsunięci od pierwszej drużyny. Nie pojadą na zgrupowanie do Grodziska. Część kibiców jest zadowolona z takiego posunięcia, część po odejściu Włodarczyka rozpacza.
Był nawet gwiazdą, ludzi fantazją...
Na jego cześć kibice Legii ułożyli niezliczoną ilość piosenek. „Zostawcie Włodarczyka, nie oddawajcie go. Tam ciągle gra muzyka, a oni grać z nim chcą” – śpiewali jeszcze rok temu, wracając ze spotkania o Ligę Mistrzów z Doniecka na melodię szlagieru „Zostawcie Titanica” Lady Pank. „Jesteś gwiazdą, gwiazdą, ludzi fantazją. Wyzwalasz zazdrość” – dodawali, parafrazując słowa innego utworu.
– Moją ulubioną piosenką jest „W pociągu jest tłok”, bo na końcu strzelam w niej dwa gole i zdobywam z Legią kolejne mistrzostwo Polski – komentował sam zainteresowany.
W rundzie jesiennej zakończonego kilka tygodni temu sezonu strzelił tylko jednego gola. Wiosną aż dziewięć. Część kibiców nie mogła jednak już patrzeć, jak marnuje dziesiątki doskonałych sytuacji. Inni twierdzili, że to świetny piłkarz, bo jak nikt inny potrafi sobie te okazje stworzyć. Podczas treningów wokalnych przed rundą wiosenną fani zmienili jednak końcówkę piosenki: „Gwizdek sędziego rozpoczyna wielki mecz. Piotrek Włodarczyk i już 1:0 jest” na „wciąż 0:0 jest”. Co z tego. Podczas meczu z Koroną Kielce nawet spiker na stadionie Legii krzyknął: „Gola dla Legii zdobył geniusz futbolu – Piotrek Włodarczyk”.
– On chyba nie zdaje sobie sprawy, że kibice bawią się jego kosztem, drwią z niego. Gdyby wykorzystywał więcej sytuacji, nie byłoby tego. Ale Piotrek się tym nie przejmuje. Taki już jest – mówił jeden z byłych piłkarzy Legii.
– Są cztery cuda świata – tańcząca kobieta, statek pod pełnymi żaglami, konie w galopie i Włodarczyk na boisku – żartowali kibice.
Nietuzinkowa „Nędza”
Włodarczyk zawsze był postacią wzbudzającą emocje. Ileż to razy pytano go, kiedy się przełamie i po serii spotkań bez goli jakiegoś strzeli. Podczas sparingów potrafił pokonywać bramkarzy jak na zawołanie. W meczach o stawkę było już gorzej. Miał zdecydowanie najwięcej pseudonimów ze wszystkich piłkarzy stołecznego klubu. Na ogół mówiono do niego „Włodar”. Z czasem nazywano go jednak także „Nędzą”, „Wąskim”, „Pułkownikiem” i „Władeczkiem”.
Ksywa Włodar wzięła się od nazwiska. A skąd pozostałe? – Gdy grałem w Ruchu przyszedłem na mecz z gorączką. Miałem 40 st. C. Gdy zobaczył mnie trener Orest Lenczyk, stwierdził, że wyglądam jak nędza. A skąd wziął się „Wąski”? Szeroki przecież nie jestem – śmieje się Włodarczyk, nie chcąc nawiązywać do postaci z „Kilera” Juliusza Machulskiego. „Władeczkiem” został po premierze filmu Jacka Bromskiego „Kariera Nikosia Dyzmy”. Kto go oglądał, wie, kim był Jan Władeczek.
Włodarczyka można lubić albo na niego psioczyć. Można go przeklinać za niewykorzystane sytuacje lub gloryfikować za zdobyte gole. Jego wypowiedzi często bywały śmieszne, zabawne, ale nigdy nie zaszkodziły klubowi, trenerowi czy kibicom. Bez niego będzie to już zupełnie inna Legia. Czy lepsza? Niewykluczone. Czas pokaże. Tylko on może też pokazać, czy był to aby na pewno już ostatni romans Legii z „Nędzą”.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.