Wojciech Kowalczyk: Legia nie ma stylu
01.03.2010 01:54
Bez względu na to, jak ciekawa będzie nasza rozmowa, wielu powie: ze swoją przeszłością Kowalczyk nie ma mandatu, by mówić wiarygodnie o piłce.
- Wiem, ale się nie zgadzam. Jestem dumny, że zawsze mówię, co myślę - czy w życiu prywatnym, czy przed kamerą. Żyję w zgodzie ze sobą, nie kłamię, a mówiąc prawdę, nie mogę funkcjonować w piłce inaczej niż w roli telewizyjnego eksperta.
Czy naprawdę nie uważa pan, że Kowalczyk, który jako nastolatek wbijał gole Sampdorii, powinien zawojować Europę?
- Do Legii przyszła jedna oferta - z Betisu Sewilla. Najpierw kiedy ten klub był w drugiej lidze, ale na zaplecze Ekstraklasy nie miałem ochoty wyjeżdżać, poza tym jeszcze miałem coś do zrobienia w Legii. Pół roku później przyjąłem ofertę beniaminka z pełną świadomością. Nie angielska, bo tam był tzw. limit reprezentacyjny [75 proc. meczów w kadrze z dwóch ostatnich lat], ale właśnie liga hiszpańska mi się marzyła. W Legii działacze też już mnie nie chcieli, bo moje zarobki przerastały ich możliwości, zresztą za mój transfer spłacili większość zaległych premii za potrójną koronę.
Gdybym cofnął czas... Zostałbym w Polsce jeszcze dwa lata, zagrałbym w Lidze Mistrzów i pewnie wziąłby mnie znacznie lepszy klub niż Betis. Ale zwróćcie uwagę, że ten Betis, chociaż ze średniej półki hiszpańskiej, miał piłkarzy, z jakimi Polacy teraz nie byliby w stanie konkurować.
Właśnie, gdyby pan cofnął czas... Był pan profesjonalistą?
- Kibice zarzucają mi nieprofesjonalizm, ale jak ja mogłem szaleć w Hiszpanii? Poza moją partnerką i dzieckiem byłem pewnie jedynym Polakiem w Sewilli. Nie miałem polskich znajomych, z kim miałem imprezować?
Ale mówił pan, że "na bani gra się najlepiej".
- Na bani grałem raz. W Legii, w sparingu po zabraniu nam mistrzostwa Polski, zresztą trudno to nazwać grą w piłkę nożną. Oświadczam, że ani ja, ani żaden mój kolega pijany na boisko nie wychodził.
A na kacu?
- Kac był po meczu, bo nie ukrywam, że w Legii zawsze robiliśmy imprezy. Wielkie imprezy. Nie chodzili za nami paparazzi, przygodni ludzie nie robili zdjęć komórką, a dziennikarze nie pisali o naszych zabawach, tylko siadali z nami. Tak było we wszystkich klubach, w jakich grałem, tak jest na całym świecie. Nie odbiegałem od normy. Ale kiedy przychodził mecz, o zabawie nie było mowy. Zresztą wyobraża pan sobie, że w Hiszpanii zostawią w klubie kogoś, kto non stop pije? Czy gdybym zarastał tłuszczem, trzymaliby mnie w szerokiej kadrze?
Czemu więc nie zrobił pan wielkiej kariery?
- W Sewilli dwa razy poważnie łamałem nogę. Pierwszy raz na początku drugiego sezonu w Hiszpanii, pauzowałem osiem miesięcy. Wróciłem, ale było mi bardzo ciężko.
Teraz ja zapytam: który polski piłkarz zrobił naprawdę wielką karierę? Jeśli pominę bramkarzy, bo to zupełnie inny fach, widzę tylko jednego - Bońka. Wielu bardzo utalentowanych grało w niezłych klubach, ale czy tam rządzili, byli liderami? Ten, który w Polsce błyszczy, jest zaledwie uzupełnieniem dla prawdziwych gwiazd na Zachodzie. Takie mamy możliwości, charaktery. W Betisie nie miałem obok siebie ułomków. Finidi - zdobywca Pucharu Europy z Ajaksem, Jarni - przyszedł z Juventusu, Alfonso - z Realu Madryt, Denilson - wtedy najdroższy piłkarz świata. Powiedzmy szczerze, mogłem się przy nich wiele nauczyć, ale wygrać z nimi rywalizację było niezwykle trudno. Mnie się nie udało.
Wróćmy do Legii. Wielka gwiazda jedzie po meczu na swoje Bródno i... ze znajomymi oranżadę pan pił?
- Szczycę się tym, skąd pochodzę. Ale uściślijmy: wychowałem się na normalnym podwórku, jak inne dzieciaki z mojego rocznika. Za naszych czasów nie było zamkniętych willowych osiedli, gdzie jest cisza i spokój. Robiłem to co rówieśnicy. Wyniosłem z podwórka kawałek życia, którego nigdy nie zapomnę. Przede wszystkim wielki charakter, który pozwolił mi w wieku 19 lat strzelać gole w pucharach. Od małego miałem własne zdanie, nie bałem się niczego. Rywala na boisku też się nie bałem, żadnego. Nawet na olimpijski finał wychodziłem bez najmniejszego stresu. Wciąż mam tych samych kumpli, nie szukałem nowych. Z nimi mi dobrze i nigdy nie powiem, że przez nich coś w moim życiu nie wyszło.
Mecz Wisła - Legia, odebrany tytuł mistrza Polski...
- Przed laty też była korupcja. I w moim pokoleniu, i u starszych kolegów, którzy teraz są działaczami. Wtedy jednak piłkarze nie odgrywali tak istotnej roli w procederze - niektóre polecenia szły z góry, załatwiano te sprawy w gabinetach prezesów. Mecz Wisła - Legia? A dlaczego nigdy nie mówi się o meczu ŁKS - Olimpia? Przed ostatnią kolejką to my byliśmy liderem, mieliśmy przewagę dwóch goli. Strzelać na potęgę musiał ŁKS. Ukarano oba kluby.
Jak się gra w sprzedanych lub kupionych meczach?
- Przecież to nie ja załatwiałem mecz np. z Górnikiem z piłkarzami, z którymi grałem w kadrze olimpijskiej. Starsi się tym zajmowali, nie wiem, które mecze były kupione, które sprzedane. Co może zrobić młody piłkarz? Tak było w każdej ligowej kolejce, śmiem twierdzić, że wciąż tak jest. Przecież nie chodzi tylko o kasę, za którą można teraz trafić do Wrocławia. Niektóre drużyny mogą oddawać punkty, które dostały w poprzednich sezonach. My wam teraz, wy nam za rok. Podsumowując, nie ma tylu pieniędzy, żeby nie chciało się jeszcze więcej.
Wystartowała ekstraklasa. Na kogo zwróci pan uwagę?
- Na kandydatów do kadry. Sądzę, że numerem jeden będzie Robert Lewandowski, na którego patrzymy ciągle w kontekście zagranicznego transferu. Podobają mi się wiślacy Boguski i Małecki, a także Sadlok, Glik, Rybus, Peszko czy doświadczony Niedzielan, który potwierdza, że w Polsce wystarcza dobre przygotowanie fizyczne, by grać ponadprzeciętnie. A poza tym... Indywidualności brakuje, ubywa ich z każdym sezonem. Obcokrajowcy nie rekompensują strat. Interesująco zapowiada się walka o mistrzostwo i utrzymanie. Mówię walka, a nie gra w piłkę, bo w piłkę to grają w Anglii, Niemczech, Hiszpanii, we Francji, Włoszech. Z niezłym poziomem ligi pożegnaliśmy się kilka lat temu. Nie dziwię się, że drużyny uciekające przed spadkiem stawiają na walkę, wyszarpują punkty. Oni w głowie mają jedno - utrzymać się i wyciągnąć należną kasę z Canal+. Martwi mnie jednak, że bardzo rozczarowują tzw. hity, czyli Legia - Lech, Legia - Wisła i Lech - Wisła. Jest zbyt wiele spotkań, które kibica męczą.
Spójrzmy na transfery. Wśród nowych ligowców nie widzę ani piłkarzy z nazwiskiem, ani młodych chłopców, którzy mieliby przed sobą świetlaną przyszłość. Anonimowy Chińczyk, Białorusin, Brazylijczyk... Czy będą jakością, która wyniesie ligę? Wątpię. A piłkarze mają się dobrze, sporo im płacą. Powiedzmy szczerze, nie trzeba zimą harować, dawać z siebie wszystkiego na treningach, żeby dostać niezły kontrakt. A na boisku jakoś tam idzie. Nie słyszę, by ligowcy palili się do zagranicznego wyjazdu. Weźmy Brożka. Wyjeżdża już tyle lat, że najlepsze, co go może teraz spotkać, to druga Bundesliga. W opowieści niektórych ligowców o propozycjach z Anglii czy Włoch nie wierzę.
Piłkarze zarabiają za dużo?
- Patrzę na listę płac Legii czy Wisły i idę o zakład, że na Zachodzie tyle by nie wyciągnęli. Po co więc wyjeżdżać, skoro tu tak słodko? Brożek nastrzela kilkadziesiąt goli Piastowi, Odrze, Bytomiowi, może wyprzedzi snajperów Żurawskiego i Frankowskiego... Będzie mógł mówić o wielkiej karierze? Jeśli ktoś o niej naprawdę marzy, jeśli chce, by mówiono o nim latami, po dwóch-trzech sezonach powinien wyjechać. Np. Rybus powinien to zrobić jak najszybciej. Będzie trenował i grał, a nie odpoczywał i odbębniał przez pół roku 13 meczów. Gdzie spotyka się teraz młodego piłkarza? W centrum handlowym, najczęściej zajadającego fast food. A później po meczach słyszę wymówki: nie taka murawa, nie taka piłka, nie taki sędzia. Boli mnie, że ci goście nie mają samokrytyki. Uważają się za gwiazdy, tyle że te gwiazdy nie są w stanie wymienić kilku celnych podań. Piłkarzem, który chce coś osiągnąć i dobrze pokierował karierą, jest Ireneusz Jeleń. Gra na Zachodzie, szanują go.
Co pan powie o Legii?
- Jej liderem jest bramkarz, a kibice przychodzą oglądać piękne akcje, gole. Tego nie ma. Gdyby nie jeden bohater Mucha, nie mówilibyśmy, że Legia to drużyna z czołówki. Wiele razy zdarzało się, że Legia wygrała 1:0, a bez Muchy skończyłoby się na 1:5. Ta drużyna nie ma stylu. Gra jednym napastnikiem, czekanie, aż Chinyamie uda się trafić, a Grzelak będzie zdrowy i wystąpi w więcej niż jednym meczu - to widzów naprawdę nie porwie. Budowa pięknego stadionu ma się ku końcowi, ale zapomniano o budowie tego, co najważniejsze. Powtórzę: przy zarobkach legionistów, w tym kilku kadrowiczów, strata do Wisły mnie dziwi.
Co powiedziałby pan młodym, którzy marzą o karierze piłkarza?
- Idźcie na siatkówkę. Tam macie większą możliwość, żeby zaistnieć, znajdźcie fachowców, którzy wami pokierują. A tym, którzy chcą jednak futbolu... Niech idą, trenują, kopią, ale i tak wszystko zależy od układów. Rodzica z menedżerem, menedżera z trenerem... Żyjemy w świecie menedżerów. Spójrzmy na naszą ekstraklasę - często grają w niej słabsi niż w drugiej lidze, ale mają za to mocne plecy. Chłopaki, nie wiem, co wam radzić...
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.