Domyślne zdjęcie Legia.Net

Wyjazd do Barcelony

Gryfa

Źródło:

19.08.2002 15:17

(akt. 01.01.2019 17:15)

Wylot samolotem charterowym do Barcelony miał się odbyć w przeddzień meczu o godz. 12, dlatego też organizatorzy prosili aby zjawić się w hali odlotów dwie godziny wcześniej. Na miejscu okazało się, że Hiszpanie nie zgodzili się na wcześniejsze lądowanie i trzeba było spędzić prawie trzy godziny na lotnisku, co jak wiadomo nie należy do rzeczy przyjemnych. Piłkarze Legii, którzy na Okęciu zjawili się ok. godz. 11.15 w nowych garniturach udali się szybko osobnym wejściem do strefy wolnocłowej. Tam największym wzięciem z ich strony cieszyły się markowe perfumy, a szczególnie Hugo Boss. Zupełnie inaczej było z nielicznymi kibicami i VIP-ami, którzy jeśli już kupowali coś na wolnocłowym to raczej w sklepie Baltony, gdzie hitem była promocja litrowego JW lub Balentinesa za 45 zł. Sam przelot odbył się w zasadzie bez historii, jeśli nie liczyć kilku turbulencji oraz spięć między znajdującymi się na pokładzie kibicami z tzw. starszyzny. Na lotnisku w Barcelonie spotkało wszystkich miłe rozczarowanie, nikt nie spodziewał się bowiem, iż zjawią się przedstawiciele trzech głównych stacji telewizyjnych w Hiszpanii oraz kilkunastu dziennikarzy z gazet i radia. Na główny ogień poszedł oczywiście Czarek Kucharski, który odpowiadał w języku hiszpańskim. Później fotoreporterzy zainteresowali się tatuażem na ręce Ruena, który przedstawia rycerza z tarczą Legii. Po drodze do hotelu spotkaliśmy pierwszych kibiców z Warszawy, którzy pod recepcją dali prawdziwy show. Z samochodu puszczono piosenkę „Nasza Legia” w górę poszły klubowe flagi i rozpoczęły się tańce na środku uliczki. Zabawne było to, iż z przejeżdżających samochodów słyszeliśmy „viva italia”, a przechodzący katalończycy nie wiedzieli nawet, że dzisiaj gra Barca (może stąd tak niska prekfencja – 67 tys. ludzi :). Ok. 20.30 zjawiliśmy się na Camp Nou aby obejrzeć trening Legionistów, a przed bramą pomogliśmy wejść grupce ok. 30 kibiców z Warszawy. Obiekt Barcelony na pierwszy rzut oka wygląda jak bardzo duży hipermarket z przeszklonym dołem, jednak same trybuny i ich usytuowanie robią od środka potworne wrażenie. Są na pewno o wiele ładniejsze niż te na Santiago Bernabeu, czyli u odwiecznego rywala Barcy – Realu Madryt. Trening, podczas którego nasi piłkarze pudłowali niemiłosiernie odbył się na tej połowie boiska, na której później znakomitą okazję zmarnował Radek Wróblewski. Ta właśnie strona została niejako narzucona do trenowania przez organizatorów z Barcelony, gdyż na drugiej bramce nie była założona siatka (pojawiła się dopiero później po interwencji działaczy Legii). W nocy miejscem, gdzie można było spotkać najwięcej kibiców Legii była słynna Barcelońska ulica La Ramblas, na której co chwilę prezentowali się rożnego rodzaju połykacze ognia lub gimnastycy odstawiający nieprawdopodobne sztuki. W dniu meczu największym zainteresowaniem, pomimo sporej odległości od centrum cieszyła się barcelońska plaża, gdzie można było podziwiać liczne panie topless. Po wieczorze i dniu pełnym wrażeń można się było w końcu udać na stadion, po którym poruszanie się było prawdziwą katorgą. Do każdego sektora prowadzą oddzielne wejścia i np. posiadając bilet na inny sektor praktycznie niemożliwe było wejście na samą górę na trybunę przy zegarze za bramką gdzie siedzieli kibice Legii. Po pierwsze stojąc na stadionie poniżej wspomnianej trybuny w ogóle nie było kibiców z Warszawy słychać, pomimo, iż na górze grupa ok. 300 osób robiła dość duży tumult. A po drugie jeśli nie wiedziało się na samym dole, czy jest to wejście 57, 58, czy 59, to nie można było wejść na samą górę w żaden inny sposób. Z sektora zajmowanego przez kibiców wojskowych widoczność nie była zachwycająca i momentami trudno było rozpoznać sylwetki piłkarzy, szczególnie jeśli akcja przenosiła się pod przeciwległą bramkę. Tuż za ogrodzeniem po prawej stronie zgromadziło się ku naszemu zaskoczeniu ok. 30 kibiców z polskimi flagami i twarzami wymalowanymi w narodowe barwy. Przez cały czas siedzieli cicho, mimo, iż zachęcaliśmy ich do dopingu. Śmieliśmy się, że być może są to kibice polskiej reprezentacji siatkówki, którzy w drodze na finały Ligi Światowej w Brazylii mają międzylądowanie w Barcelonie i wpadli zobaczyć mecz. W sektorze zajmowanym przez kibiców Legii nie obyło się niestety bez drobnych zamieszek. Mało brakowało a doszło by do regularnej bitwy z hiszpańską policją, gdyż w zupełnie niegroźnej sytuacji jeden z policjantów uderzył pałą w głowę Bosmana, który po prostu wstał zobaczyć co się dzieje wyżej. Po 10 minutach sytuacja uspokoiła się i dalej dopingowaliśmy wojskowych. Tak naprawdę odległość od murawy była tak duża, że nie wiedzieliśmy, czy piłkarze w ogóle nas słyszą. W drugiej połowie gdy skandowaliśmy „Rado, Rado”, ten podniósł w geście podziękowania rękę do góry, co jeszcze bardzie dodało nam skrzydeł. Później Jacek Magiera i Darek Dudek zapytani przeze mnie, czy słyszeli nasz doping odpowiedzieli, że tak, tyle, że jak to określili „dobiegał jakby ze studni”. Drugi z nich opowiedział ciekawą historię boiskową. Patrick Kluivert, zastanawiał się bowiem skąd zna Darka Dudka, aż ten powiedział mu, że jest bratem Jurka. Darek powiedział też, że nauczył się kilku przekleństw po holendersku. Sam doping kibiców Barcelony nie zachwycał. Najgłośniejsza była grupka ok. tysiąca fanów, która stojąc za bramką praktycznie przez cały mecz skandowała „barca, barca”, pozostali kibice nagradzali jedynie brawami wszystkie udane zagrania swoich pupili, co było dość efektowne, jednak zupełnie inne jakościowo w porównaniu np. z dopingiem na Łazienkowskiej w pierwszym meczu z Valencią. Miejmy nadzieję, że pomimo niekorzystnego wyniku w pierwszym meczu uda stworzyć bardzo dobrą atmosferę w rewanżu i wyjść z twarzą w potyczce ze słynną Barceloną.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.