Wywiad na 100 - Rozmowa z Łukaszem "Jurasem" Jurkowskim
03.03.2016 21:13
Wprawdzie od dawna jesteś kojarzony z Legią, ale stosunkowo niedawno zostałeś pracownikiem klubu. Przez to stałeś się trochę panem "ę-ą"?
- Nigdy nie byłem poprawny politycznie i nigdy nie będę poprawny politycznie. Nie jestem lemingiem, który popiera to, co mówią wszyscy. Praca w Legii nie ogranicza mnie pod tym względem. Poza tym, kiedy na jakimś meczu nie pełnię roli spikera, to nie siedzę na trybunie VIP zajadając się sushi, tylko idę na Żyletę i z kumplami zdzieram gardło. Cały czas jestem kibicem i niezależnie od tego, jaką rolę będę pełnił w Legii, nadal będę tym chłopakiem, który jeszcze niedawno wisiał na płocie na trybunach. Wywodzę się z Żylety.
Czyli dzisiaj szczerość?
- Zawsze jestem szczery. Nie lubię sztampowych wywiadów, z których czytelnicy niczego się nie dowiadują. Ale nie jestem też na siłę kontrowersyjny, mówię po prostu to, co myślę.
To zacznijmy zabawę. "Męskość mija się z futbolową murawą", "piłkarze zakładają sweterki i damskie torebki" - nadal masz takie zdanie o piłkarzach?
- Jestem daleki od generalizowania, nie chcę wrzucać wszystkich piłkarzy do jednego worka. Umówmy się, są zawodnicy, którzy nigdy nie odstawią nogi i nigdy nie założą sweterka w serek do pępka. Takich piłkarzy szanuję bardziej od tych, którzy ponad "piłkarski skill" stawiają wizytę u kosmetyczki po każdym treningu i jazdę po mieście modnym, najlepiej różowym samochodem. Wolałbym, żeby piłkarze byli bardziej kojarzeni z boiskiem, niż z tym, jak wyglądają poza nim. Dlatego nie oglądam ligi hiszpańskiej, bo chociaż grają tam geniusze jak Cristiano Ronaldo i Messi, to co chwila jakiś zawodnik wywala się, bo został dotknięty przez rywala. Wolę kontaktowy futbol - powalczyć, rozepchać się...
Chyba z MMA ci to zostało.
- Bardzo możliwe! Ale jak gram w piłkę, to też lubię walkę, no i wiesz, jak biegnę to już się raczej nie zatrzymam. (śmiech)
Odkąd zacząłeś pracować w Legii i z najbliższej odległości jesteś świadkiem funkcjonowania klubu, poznałeś jego specyfikę, patrzysz inaczej na niektóre sprawy?
- Na pewno. Chociaż trwa to ponad rok, to cały czas jest to dla mnie super przygoda. Jak miałem 12 lat, przyjeżdżałem na treningi Legii oglądać piłkarzy z bliska. Trochę później, pod pretekstem sks-ów, chodziłem na mecze. Oczywiście bez biletu, więc liczyło się na łaskę ochroniarzy, którzy zwykle wpuszczali dzieciaki na drugą połowę. To był absolutnie odległy świat, a teraz wchodzę na murawę i jestem w środku tych wydarzeń. Słyszę z trybun doping, który dopiero co sam generowałem. Jestem tu ponad rok, a ciągle jest ciekawie. Funkcjonuję blisko piłkarzy, innych pracowników i powiem ci, że to wygląda jeszcze bardziej profesjonalnie, niż sobie wyobrażałem.
Czyim pomysłem była spikerka?
- Nie wiem, kto to kontrolował, ale pierwszy telefon odebrałem od dyrektora marketingu Wiktora Cegły. Zastanawiałem się 3 sekundy, powiedziałem po prostu: jasne, jedziemy, zróbmy to! Spotkaliśmy się całą ekipą "audio" w Legii i od meczu z Wisłą działamy z Darczo (Dariuszem Urbanowiczem – przyp. red.). Myślę, że to świetny pomysł, kiedy za spikerkę są odpowiedzialne dwie uzupełniające się osoby.
Właśnie, zacząłeś od meczu z Wisłą. Brakowało cię już na twoim sektorze 209L na Żylecie, bo stałeś na murawie i zacząłeś od głośnego "Cee" na środku murawy. Co się wtedy czuje?
- Nie czuję stresu. Jestem przyzwyczajony do publicznych wystąpień czy gadania przed kamerą, bo to moja praca. A na stadionie jestem sobą, nie muszę nikogo grać. Dla ludzi na trybunach jestem bratem po szalu, więc stresu jest zero. Raczej fajna adrenalina.
Lepsza niż na Żylecie?
- Tak, tak! A jak stoisz na murawie i słyszysz pierwszy okrzyk z Żylety, to dostajesz kopa i masz tyle adrenaliny, że zaorałbyś tę murawę razem z piłkarzami.
A wolisz komentowanie gali KSW czy UFC czy wydzieranie się do mikrofonu tutaj, na Legii?
- Wszystko czym się zajmuję w życiu sprawia mi wielką frajdę. Robię to co chcę i jeśli ktoś wyskoczy z jakąś głupią propozycją, ale spodoba mi się, to to zrobię. Ale jeśli nie, to myślę, że nikt nie przełamie mojej bariery "chcenia się". Chociaż oczywiście każdy człowiek ma swoją cenę.
Pytałeś o rady Wojciecha Hadaja?
- Przed pierwszym meczem. Staram się dopieszczać każdy występ i być dobrze przygotowany. Wojtek dał mi parę rad. A przed każdym meczem jestem na Żylecie, rozmawiam z Piotrkiem ("Staruchem" - przyp. red.) i dogadujemy się tak, żebym ja nie przeszkadzał jemu w pracy, a on dawał mi czas, żebym mógł krzyknąć sobie do mikrofonu, na przykład pocelebrować gola.
Kiedy spikerem był Hadaj, trybuny się dzieliły. Jedni uwielbiali jego styl, a inni byli temu przeciwni. Na „Żylecie” pojawiały się transparenty nakłaniające go do odejścia. Co myślałeś o Hadaju będąc jeszcze na trybunach? Ale proszę cię - szczerze.
- Wojtek mi nie przeszkadzał. Wychowałem się na nim i jako spiker był bardzo dobry. Oczywiście te okrzyki, jak "nigdy nie będziecie mistrzami" to coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć...
A myślisz, że ty się kiedyś tak nie rozpędzisz?
- Raczej nie, muszę pamiętać, że jestem jednak przestawicielem klubu. Ale staramy się wbić czasem szpileczkę w drużynę przeciwną. Tyle że bez przesady, żeby w moją stronę z trybuny gości nie zaczęły latać różne przedmioty.
E tam, nie doleciałyby.
- (śmiech) Zależy, czym by rzucali. Mam wielu znajomych w rywalizujących z nami klubach, więc darzę je szacunkiem. Kończąc temat - Wojtek Hadaj zawsze w mojej opinii był bardzo dobrym spikerem.
Pamiętasz swój pierwszy mecz, wyjazd?
- Trudno nie pamiętać - finał Pucharu Polski z GKS-em Katowice. W Żylecie zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Mecz zakończył się burdami na murawie, a ja byłem na Legii pod pretekstem sks-ów, więc musiałem szybko zawijać się do domu. Pamiętam też mecz z Besiktasem Stambuł w 95 albo 96 roku...nie mam pamięci do dat.
Do jednej masz. (Juras ma na sobie koszulkę "1916")
- No tak, tylko do tej (śmiech). Na ten mecz nie było już biletów, jakoś dostałem się na trybuny i 90 minut przesiedziałem na barierkach na "krytej". Co za atmosfera...
A wyjazd?
- Kilka kilometrów stąd.
Właśnie o to pytam.
- Słynny mecz z Polonią, kiedy płonął stadion i działy się tam różne sceny.
Oberwałeś wtedy?
- Od policji tak.
Ale za niewinność?
- Właśnie tak. Miałem wtedy troszeczkę inne rzeczy w głowie i zdawałem sobie sprawę, że angażowanie się w jakieś, powiedzmy - chuligańskie wybryki, będzie miało konsekwencje. Udało się opuścić stadion, byłem już w centrum i czekałem na autokar do Legionowa, ale kilka metrów przed nim wyjechała "lodóweczka". Policja wyskoczyła, wszyscy zaczęli zwiewać, a ja stwierdziłem, że nic nie zrobiłem, więc czemu miałbym uciekać. Okazało się, że szalik Legii był wystarczającym argumentem, żeby mnie sponiewierać. W nocy rodzice odebrali mnie z komendy na Wilczej. Potem unikałem takich sytuacji, zająłem się sportem. Wiedziałem, że w niczym nie pomogą mi wybryki na stadionie.
A poza stadionem? Były ustawki?
- Tego tematu nie ruszam.
(śmiech) Mówiłeś, że nie ma tematu tabu.
- Bo nie ma, ale...powiedzmy, że ten jest. Niech będzie "pomidor". (śmiech)
Jak Artur Boruc. Teraz kontakty na linii klub - kibice są najlepsze "za twoich czasów"?
- Pamiętasz konflikt z ITI i stadion pusty przez 2 lata... A teraz mamy taki zarząd, jaki mamy. Prezes jest prokibicowski, więc ja mogę być zadowolony zarówno reprezentując kibiców, jak i reprezentując klub.
No właśnie, czujesz się pośrednikiem między kibicami a klubem?
- Nie chciałbym nim być.
A w mediach? Bo jesteś jedynym kibicem, który udziela się w mediach i o tej kibolskiej stronie trybun też mówi.
- Postawiłem sobie za cel pokazanie, jak jest naprawdę, że obraz pokazywany w "tefałenach" czy innych tego typu telewizjach jest zmyślony. Większość osób, które zapraszam na stadion mówi: No nie, bo w głowę dostanę czy coś... Boże, wyłącz ten telewizor i przyjdź na stadion, sam zobacz! I sporo osób, które namówiłem na przyjście na Łazienkowską tutaj zostało i regularnie chodzi na mecze, nawet na Żyletę. Mam sześcioletnią córkę, którą zabieram na Legię i o jej bezpieczeństwo w ogóle się nie boję.
Gorzej z uszami? (śmiech)
- (śmiech) Jak lecą przekleństwa, to staram się ją zagadywać, poza tym jest na tyle ogarniętym dzieckiem, że wie, co może śpiewać, a czego nie.
Wracając do mediów - często w nich występujesz, masz z nimi kontakt na co dzień. Ale czy je rozumiesz?
- Znam funkcjonowanie mediów, ale nie trzeba być wybitnym psychologiem czy znawcą mediów, żeby wiedzieć, że informacja negatywna sprzedaje się o wiele lepiej niż pozytywna. Nie rozumiem wielu rzeczy, które są przypinane środowisku kibicowskiemu. Nikt nie mówi o tych wszystkich dobrych akcjach organizowanych przez kibiców.
Dokładnie. Pomoc domom dziecka, schroniskom...
- I nikt o tym nie mówi. A kibice w całej Polsce, nie tylko w Legii, bardzo angażują się w takie sprawy. I tylko bywając na stadionie, żyjąc w tym świecie w ogóle o tym wiesz. Ja jestem kibolem, więc tym żyję.
Często przedstawiasz się właśnie jako kibol.
- Tak, tylko określmy, kim jest kibol. Dla mnie to fanatyk klubu. Dlatego chciałbym, żeby w związku z tym, że jestem kibicem piłkarskim, nie robiono ze mnie bandyty, złodzieja, pedofila, narkomana i tak dalej. To jest obraz, który jest nieprawdziwy, a sprzedawany w zależności od tego, w którą stronę wieje chorągiewka polityczno - medialna.
Ładnie to powiedziałeś! "Chorągiewka polityczno - medialna"...
- Haha, obejrzę to sobie i powycinam moje złote myśli. (śmiech)
Których piłkarzy najbardziej cenisz, niekoniecznie kierując się boiskiem?
- Jak zaraz nie wymienię któregoś z kolegów, to będę miał kłopoty. Tak jak mówiliśmy, lubię zawodników którzy walczą i wkładają głowę tam, gdzie inni nie włożą nogi. Bardzo imponuje mi Kuba Rzeźniczak, bo jest walczakiem na boisku, a poza nim ciągle angażuje się w akcje charytatywne, o których bardzo często nikt nawet nie wie, bo Kuba nie wrzuca wszystkiego na facebooka. Cenię sobie zawodników, którzy wiedzą, że zawód piłkarza nie polega tylko na przyjściu na trening, kopnięciu piłki i pojechaniu do domu. Kuba znajduje na to wszystko czas i chociaż teraz mniej aktywnie na boisku, to cały czas bardzo aktywnie charytatywnie. To model piłkarza, którego chciałbym oglądać częściej, niż tylko w wykonaniu Rzeźniczaka.
Co do Rzeźnika, kapitanowie Legii strasznie obrywają od kibiców. Najpierw był to Ivo, teraz Kuba. Twoim zdaniem to, że kapitan obrywa za całą drużynę, jest fair?
- Z tym wiąże się funkcja kapitana i myślę, że ani Vrdoljak ani Rzeźniczak nie mają nic przeciwko temu, że drużyna ma łatwiej, bo krytyka spływa na nich. Ale jeśli cały zespół gra słabo, to wszyscy powinni dostać burę. Pamiętajmy, że to Legia. Nawet, gdyby było pięknie, to ktoś wytknie błędy, potknięcia. To tak wielki klub, że zawsze znajdzie się coś do skrytykowania i Legia zawsze będzie częściej krytykowana niż chwalona.
Jak jest z mentalnością piłkarzy? Mówiłeś, że powinni być jak zawodnicy MMA, którzy pewność siebie mają na maksymalnym poziomie. Myślisz, że tak jest?
- Myślę, że nie. Pytanie, jak oni motywują się w szatni. Za Czerczesowa widać, że pewność siebie jest wysoka.
Bo tutaj działają niedźwiedzie.
- Wpadają do szatni i sieją spustoszenie. Było to widać w pierwszym meczu, z Jagiellonią. Jak na nich patrzyłem, to już na rozgrzewce było widać, że nastrzelają Jadze. Pewność siebie musi być wysoka! Zwłaszcza na tym stadionie. Byle chłystek, nieudacznik nie ma prawa zabrać ci tego, co twoje. Łazienkowska 3 powinna być twierdzą! Powinien przyjeżdżać tu Lech i bać się będąc jeszcze w szatni. Wyjść na rozgrzewkę, dostać powitanie od Żylety i spalić się jeszcze przed gwizdkiem. Jak nasi zawodnicy chcą, to mogę ich odpowiednio motywować i odwiedzać w szatni przed meczem. Jako niedźwiedź!
Uważasz, że każdy piłkarz powinien identyfikować się z Legią czy dobra gra wystarczy?
- To przesada, żeby oczekiwać od każdego piłkarza całowanie herbu po golu. Przykładem jest Hamalainen. Gdyby przy pierwszym meczu, przy pierwszej bramce całował "elkę", to nikt nie potraktowałby go poważnie.
Od niektórych usłyszał gwizdy.
- Bo przyszedł z Lecha Poznań, a nie z Zawiszy Bydgoszcz. Normalna sprawa.
Był w Legii piłkarz, który denerwował cię tak bardzo, że chciałeś podejść i dosadnie coś mu przekazać?
- Nie podszedłbym do faceta, żeby powiedzieć mu: ogarnij się, bo twój poziom testosteronu jest daleki od minimalnego. Ale na przestrzeni tych 20 lat trafiali się różni piłkarze. Ekipa z roku 95' nie przejmowała się raczej, czy ma żel na włosach. Ewentualnie po meczu szła razem celebrować zwycięstwo. A w ostatnich latach, irytujący był Kuba Kosecki. Z tym całym swoim...hmm...anturażem.
Ważysz słowa. (śmiech)
- To moda, której ja nie rozumiem. Ale byłem za tym, żeby Kuba został w Legii. Jest bardzo dobrym skrzydłowym, na polskie warunki świetnym. Ale schodząc z boiska i przebierając się w szatni... Nie jest to model...nie tyle piłkarza, ale po prostu faceta, który mi odpowiada. Nigdy nie przyklasnę facetom w rurkach. Bliżej mi do jaskini niż salonu piękności.
Ale z drugiej strony - "Kosa" był jednym z największych walczaków na boisku. Czy też akcja z "naszą panią" - Kosecki poszedł pod szatnię Jagiellonii jako jedyny. Uważasz, że inni też powinni?
- Niech oni walczą na boisku. Komunikatu o czerwonej kartce legionisty po walce nie będę czytał ze smutkiem, tylko raczej z satysfakcją. Akcja z "naszą panią" wyszła przekomicznie, bo Kuba szukał Tarasovsa, który był od niego trzy i pół razy większy...
Ale niesiony tą adrenaliną prawie wbiegał do szatni po niego.
- Okej, jakby poszedł tam w t-shircie, a nie w sweterku w serek, to wyglądałby trochę poważniej! Czapeczka...to wszystko...spodnie z krokiem przy kostkach. Nie zgrywało mi się to z rolą, którą w tamtym momencie odgrywał. Ale zejdźmy z Kuby, on i jego styl bycia po prostu jest daleki od mojej własnej, powiedzmy - estetyki.
Brylujesz! (śmiech) Zostawimy najlepsze zdania, uwypuklimy nazwiska...
- Tak, róbcie wszystko, żebym wyszedł na idiotę! (śmiech) Krytyka i hejt po mnie spływają, także o opinie po wywiadzie się nie boję.
Na koniec przedstaw krótki raport o Legia Fight Club.
- Przez ostatni rok ten projekt bardzo się rozwinął. Każdego popołudnia LFC żyje! Może tam przyjść każdy, czy jest kibicem Legii czy nie. Zapraszam każdego i na miejscu chętnie służę radą.
Znane osoby się pojawiają?
- Mnóstwo!
Nazwiska!
- Ze środowiska sportów walki zawodnicy UFC - Janek Błachowicz i Krzysiek Jotko, Łukasz Bieńkowski z KSW. Czekam też, żeby ściągnąć kilku piłkarzy, rozmawiałem już o tym z prezesem i jest zgoda od niego. Wspominałem Pazdanowi i Jodłowcowi o sprawie, oni jak najbardziej są chętni, ale trudno będzie teraz jakiegoś dnia zabrać Czerczesowowi kluczowych zawodników. Chodzą Czarek Kucharski i Tomek Smokowski, którzy ćwiczą z trenerem Kosedowskim. Mam na liście kilka popularnych osób "z elką" w sercu, które chcę zaprosić. Ale wielu boi się przyjść na mój trening...
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.