Domyślne zdjęcie Legia.Net

Zaryzykowaliśmy swoje pieniądze

Marcin Szymczyk

Źródło:

31.08.2005 08:52

(akt. 27.12.2018 19:31)

- Wszyscy zapominają, że w kwietniu ubiegłego roku Legia była bankrutem. Nie płaciła piłkarzom i pracownikom od wielu miesięcy, miała nieuregulowane relacje z władzami miasta, jeśli chodzi o najem stadionu, 50 - 60 proc. zawodników było w wieku przedemerytalnym. Drużyna nie miała żadnych perspektyw - tak usprawiedliwia się jeden z szefów ITI <b>Jan Wejchert</b>. Cały wywiad z znajdziecie poniżej.
Minęło półtora roku, odkąd jesteście panowie w Legii. W tym czasie drużyna nie osiągnęła żadnego sukcesu, w Pucharze UEFA poniosła klęskę z FC Zurich, a fala krytyki jest coraz większa Jan Wejchert: Wszyscy zapominają, że w kwietniu ubiegłego roku Legia była bankrutem. Nie płaciła piłkarzom i pracownikom od wielu miesięcy, miała nieuregulowane relacje z władzami miasta, jeśli chodzi o najem stadionu, 50 - 60 proc. zawodników było w wieku przedemerytalnym. Drużyna nie miała żadnych perspektyw. W systematyczny sposób zabraliśmy się do porządków. Spłaciliśmy długi w wysokości ponad 5 mln dol., uregulowaliśmy stosunki z miastem, które nawet zdobyło się na położenie podgrzewanej płyty boiska. Piłkarze i pracownicy regularnie otrzymują pensje. Kibice, którzy interesują się Legią, powinni popatrzeć obiektywnie na to, co zrobiliśmy i co zamierzamy zrobić. Trzeba było zwalniać trenera Dariusza Kubickiego? Na Jacka Zielińskiego sypią się gromy. J.W.: Daliśmy szansę panu Kubickiemu, żeby pokazał, co potrafi. Okazało się, że był niereformowalny. Nie chciał wpuszczać na boisko młodych zawodników, nawet tych, których kupiliśmy za jego zgodą. Dlatego musieliśmy zmienić trenera. Od początku mówiliśmy, że potrzebujemy co najmniej trzech lat, aby uporządkować w klubie wszystkie sprawy. Mariusz Walter: Czujemy naciski, żeby szybko stworzyć wielką drużynę. Liczymy się z tymi oczekiwaniami. Ta presja nas nie zrazi, ale po raz pierwszy w życiu spotykamy się z tym, że ktoś nam zagląda do kieszeni, bo ma prawo, bo jest kibicem Legii. Część dziennikarzy, szczególnie z bulwarowej prasy, podchwytuje te bzdury, że nasz "interes z Legią" polega jedynie na tym, by zdobyć tereny wokół stadionu, na którym postawimy bóg wie co i zarobimy na tym niebywałe pieniądze. To nieprawda. Mówią też o panach, że nie znacie się na piłce... M.W.: Znamy te opinie. Ale to nie ci, którzy tak twierdzą, zaryzykowali swoje pieniądze, tylko my. Przydałoby się trochę więcej cierpliwości. Mówią: sprowadźcie trenera Okukę i wszystko będzie lepiej. Ale to my dostaliśmy zespół inwalidów właśnie po Okuce, który "zarżnął" piłkarzy. Proszę spytać lekarzy, szkoleniowców i zawodników. Kibice pytają, dlaczego sprzedaliśmy Saganowskiego czy Boruca. Ano dlatego, że w przyszłym roku Saganowskiemu skończyłaby się umowa z Legią i odszedłby za darmo. Nie żądam od kibiców, żeby znali ekonomiczne mechanizmy rządzące piłką, ale też nie możemy podejmować się ich edukacji w tym zakresie. Do Fabiańskiego, następcy Boruca, nikt nie może mieć pretensji. Gra bardzo dobrze, a stwarzanie przeszkód w transferze panu Borucowi dla nikogo nie miało sensu. Czy prezes Piotr Zygo, dyrektor Jacek Bednarz i trener Jacek Zieliński dobrze pracują? M.W.: Błędów nie robią ci, którzy nie robią niczego. Zygo jest wykształconym, młodym i dojrzałym menedżerem, pracował z sukcesami w branży bankowej i marketingowej. Jest pasjonatem piłki, byłym szalikowcem Legii. Mamy pewność, że został dobrze wybrany. Ciężko pracuje, dobrał sobie współpracowników, których w pełni zaakceptowaliśmy. Zarzucanie mu złych transferów jest nie fair. Jesteśmy na początku sezonu i za wcześnie na rozliczenia. Ostatnie mecze wskazywać mogą na część błędnych decyzji w zakupach. Ale kto się nie myli przy transferach? Praca każdego menedżera w ITI podlega ocenom. W czwartek po spotkaniu rady nadzorczej będziemy wiedzieli więcej, jak oceniamy pracę pionu szkoleniowego. Do klubu trafiło wielu piłkarzy, którzy muszą się jeszcze dużo nauczyć, żeby porządnie grać w piłkę. Po co ich panowie kupiliście? M.W.: Sprowadziliśmy Smolińskiego, Fabiańskiego, Rzeźniczaka, Szałachowskiego, Klatta, Chmiesta, Korzyma, Zjawińskiego, Burkhardta, pięciu piłkarzy z zagranicy. Dajmy im czas i szansę. To są perspektywiczni gracze. A może należy sprowadzać zawodników gotowych do gry o najwyższe stawki? M.W.: Nasza bajka jest zupełnie inna. Teraz trzeba jechać do pracy tramwajem, bo mercedes stoi w garażu. Przypuśćmy, że najlepsi polscy piłkarze są w Wiśle Kraków. Przypuśćmy też, że mamy wolne kilkadziesiąt milionów złotych i wykupujemy tych zawodników od pana Cupiała. I co? Oni też nie dali rady awansować do Ligi Mistrzów. Postawmy na innych i do sukcesu, jeśli ma nadejść, dochodźmy stopniowo. Najpierw zbudujmy Legii mocne podstawy, a potem zachwycajmy się budowlą. Co musi się stać, byście uznali, że nie straciliście tych trzech lat niezbędnych do budowy drużyny? M.W.: Musimy stworzyć solidny zespół będący w czołówce tabeli. Jeśli po drodze zdarzy się coś, co będzie groźne z biznesowego punktu widzenia - np. załamie się koncepcja rozbudowy stadionu, nie będzie możliwości stworzenia boisk dla zaplecza - to czekają nas bardzo trudne decyzje. Jeśli zaś wszystko ułoży się po naszej myśli, będą znaczące wzmocnienia we wszystkich formacjach. J.W.: Potrzebny jest odpowiedni stadion i poprawa jakości całej polskiej piłki. Możemy kupić kilka gwiazd, załóżmy, że będziemy wygrywać wszystkie mecze 5:0. I co z tego? Nie będzie widowiska, tylko rzeźnia słabych drużyn. Trwa kłótnia z CWKS Legia, 2,5-procentowym akcjonariuszem w spółce. Nie możecie się pogodzić? J.W.: Nie przypominam sobie, by CWKS w ostatnich latach cokolwiek zrobił dla Legii. Odwrotnie, cały czas działa przeciw Legii. Informował sponsorów, że nielegalniesprzedajemy znak klubu. Udało im się w przeszłości stworzyć kuriozalny statut - bez względu na to, ile mają udziałów, mają w spółce sportowej swojego szefa rady nadzorczej i członka zarządu. Panowie Gmoch i Dorosiewicz, pełniący właśnie te funkcje, szukają sposobu na życie. Dziś CWKS chce nas namówić na sprzedanie udziałów, bo podobno zamierzają je kupić Portugalczycy. Oni mają kilkanaście procent akcji FC Porto. J.W.: To największa w Portugalii firma produkująca korki do wina, a oprócz tego budująca stadiony. Nie jesteśmy zainteresowani sprzedażą akcji, a poza tym, czy ktoś wie, co się dzieje z klubem, który zostaje kupiony przez inwestora budującego stadion? Dla niego liczą się tylko pieniądze, a klub zawsze jest na drugim miejscu. Panowie Gmoch i Dorosiewicz mają świadomość, że nie można wybudować stadionu narodowego na terenach Legii bez Legii jako gospodarza, który na co dzień użytkuje ten stadion wraz z infrastrukturą. Dlatego usiłują kupić klub, żeby zarobić na budowie stadionu. Gdy już zarobią, powiedzą: chłopcy bawcie się sami. Zgłosiliśmy do sądu wniosek, by umożliwiono nam wykupienie udziałów CWKS w spółce. Prawo dopuszcza taką operację, jeśli ktoś ma mniej, niż 5 procent udziałów. Miasto uznało, iż nikt w pierwszym podejściu nie spełnił warunków do przystąpienia do przetargu na budowę nowego stadionu. Co teraz? M.W.: Nie wiem, czy staniemy do nowego konkursu. Najchętniej, wspólnie z inwestorem budowlanym, stopniowo rozbudowalibyśmy istniejący obiekt do 25 - 35 tys. miejsc. Przy koncepcji budowy nowego stadionu, zniknie bowiem jedyne boisko treningowe. Gdzie wtedy będzie trenować pierwsza drużyna? Wierzę, że władze miasta w przeddzień 90-lecia klubu cieplej spojrzą na potrzeby Legii. J.W.: Klub musi mieć swój stadion, musi zarabiać na widowisku, które tworzy. Jeśli nie jest właścicielem obiektu, wtedy ma wieloletnie umowy z władzami miasta na jego dzierżawę. My mamy taką umowę zaledwie na półtora roku. Nie ma nic gorszego, niż stadion zapełniony w 30 procentach. Nasi doradcy stwierdzili, że modernizacja istniejącego stadionu jest najlepszym wyjściem. Trzeba zachować historyczną trybunę, zbudować coś przyjaznego dla otoczenia, żeby nie wzbudzać dyskusji architektonicznych. Rozbudowa powinna nastąpić w dwóch etapach. Najpierw, jedna za drugą, trybuny - jak w Hamburgu, gdzie obiekt przebudowano w półtora roku. Trochę to uciążliwe dla kibiców, ale nie trzeba będzie odwoływać meczów. Obiekt powinien liczyć 25 tys. miejsc. Potem, jeśli się okaże, że zacznie przychodzić więcej kibiców, dobuduje się trybuny na 10 tys. miejsc. Do takiej koncepcji trzeba przekonać władze miasta. Więc jednak - skok na kasę? J.W.: Taki obiekt, zbudowany kosztem 30 - 50 mln euro, jest używany czterdzieści razy w roku. Przy cenach biletów niższych pięciokrotnie od tych na Zachodzie nie ma cudów, żeby wydatek się zbilansował. Nawet w bogatej Szwajcarii wymyślono, że infrastruktura wokół stadionu, parkingi, powinny funkcjonować przez cały czas. Pod stadionami buduje się centra handlowe. Ten, kto rozbuduje stadion Legii, powinien mieć taką możliwość. Wtedy przekaże obiekt klubowi za symboliczną złotówkę. Jeśli ktoś nie wierzy w nasze czyste intencje, niech weźmie pod uwagę biznes: zainwestowaliśmy w Legię do tej pory 8 mln dolarów i byłoby dziwne, gdybyśmy nie zrobili wszystkiego, by te pieniądze kiedyś zaczęły się nam zwracać. Czyli klub sam nie jest w stanie sprostać nadziejom kibiców? M.W.: Nie. Państwo nie wspomaga rozwoju sportu wyczynowego. Dyskusja w Sejmie o nowej ustawie o sporcie zawodowym odsłoniła niewiedzę ustawodawców o jego prawdziwych problemach i dlatego nie jesteśmy z niej zadowoleni. Najważniejszy powinien być klub, bo tylko on tworzy widowisko budzące emocje, przyciągające widzów. Klubom z reguły pomagają władze miast, bo są zainteresowane, by było o nich głośno. W Europie najczęściej wygląda to tak: klub ponosi koszty związane z wyczynem, a miasto zapewnia mu infrastrukturę. Dba o stadion, czyli o sportowy teatr. Władze Warszawy muszą polubić Legię, by w stolicy powstał naprawdę mocny klub. Rozmawiał Krzysztof Guzowski

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.